Autor: Marcin Jendrzejczak

Dr nauk ekonomicznych w zakresie ekonomii i finansów; dziennikarz i publicysta.

Smog i dobrobyt – czyli globalne miasta

Wielkie metropolie kojarzą się często ze smogiem, tłumem i anonimowością. Ale z drugiej strony, w wielu z nich poziom życia przewyższa inne miejsca w niespotykany sposób. Na pewno ich znaczenie w globalnej gospodarce wciąż rośnie.
Smog i dobrobyt – czyli globalne miasta

(©Envato)

Jak podaje poświęcony statystyce portal Our World in Data według danych UN World  Population Prospects w 1500 roku 4,1 procent ludności świata mieszkało w miastach, w 1800 roku było to 10 procent, a w 1900 roku – 16,4 procent. Obecnie to już ponad 53 procent. Imponująco wypada także porównanie w liczbach absolutnych. W 1960 roku nieco ponad miliard osób na świecie mieszkało w miastach, a nieco ponad 2 miliardy – na wsiach. W kolejnych dziesięcioleciach liczba ludności miejskiej wzrastała aż do 2007 roku. Wówczas to nadszedł historyczny moment, gdy liczba ludności miejskiej okazała się wyższa. W miastach zamieszkiwało wówczas 3,35 miliarda osób, a na wsiach 3,33 miliardy. Przez kolejne 10 lat liczba „mieszczuchów” wzrosła do 4,13 miliarda, podczas gdy liczba mieszkańców wsi ledwie do 3,4 miliarda.

A jak wyglądają te statystyki  w zależności od kraju? Zasadniczo zamożność idzie w parze z urbanizacją. W bogatych państwach Ameryki Północnej, Europy Zachodniej, Japonii, Bliskiego Wschodu i Australii w miastach żyje ponad 80 procent ludności. W krajach z globalnej klasy średniej wyższej (np. z Europy Wschodniej) – 50-80 procent. W krajach uboższych odsetek ten jest oczywiście niższy. Ale uwaga – w Polsce ludność miejska od 1989 do 2017 spadła –  i to mimo wzrostu PKB w dekadach po transformacji ustrojowej. Według stanu z 2017 roku 60,1 proc. z nas mieszka w miastach. To o 1,21 pkt. proc. mniej niż w 1989 roku.

Statystyki urbanizacji nie mówią jednak wszystkiego. Miasta różnią się bowiem od siebie. Mauro Guilien wyróżnia trzy rodzaje megamiast. Centra regionalne (Singapur,Panama, Miami,Dubaj), „bramy do świata” (Hongkong, Sydney) i miasta globalne w ścisłym tego słowa znaczeniu (Londyn, Nowy Jork). Znaczenie zwłaszcza tych ostatnich okazuje się większe niż tożsamość krajów, w których się one znajdują. Te różnorodne i kosmopolityczne ośrodki cechuje silna gospodarka i związana z nią zaawansowana infrastruktura. Światowe metropolie to nie tylko siedziby głównych globalnych korporacji, lecz również uniwersytetów, oper, teatrów. Kto chce na własne oczy zobaczyć, czym jest globalizacja par excellence może udać się do Tokio, Londynu czy Nowego Jorku. Kto nie chce lub nie może jechać do takowej mekki kapitalizmu, to i tak się od niej nie uchroni. Przyjdzie ona do niego w postaci skutków decyzji podejmowanych na szczytach szklanych wieżowców.

Nie ma ucieczki od megamiast

Tokio i Nowy Jork najbogatsze

Najbogatszym miastem na świecie w 2020 roku (według danych szacunkowych City Mayors) jest Tokio z PKB wynoszącym 1602 miliardów dolarów amerykańskich. Po piętach depcze mu Nowy Jork z 1561 miliardami dolarów. Zarówno Nowy Jork, jak i Tokio wyprzedzają więc całą Australię, której PKB to 1393 miliardy dolarów.  Plasujące się na trzeciej pozycji Los Angeles wytwarza już o niemal połowę mniej dochodu –  886 miliardów dolarów. To i tak więcej niż podawane przez Bank Światowy PKB Turcji. Kolejne pozycje zajmują Londyn, Chicago, Paryż, Miasto Meksyk, Filadelfia, Osaka/Kobe i Waszyngton DC.

Najbogatszym miastem na świecie jest Tokio z PKB wynoszącym 1602 miliardów dolarów. Po piętach depcze mu Nowy Jork z 1561 miliardami.

Według prognoz na 2035 rok przedstawionych przez portal Visual Capitalist miastem z największym całkowitym PKB stanie się Nowy Jork – głównie dzięki swym siedzibom finansowym i bankowym. Na podium znajdą się też Tokio i Los Angeles. Kolejne miejsca zajmą Londyn, Szanghaj, Pekin, Paryż, Chicago, Guangzhou i Shenzhen. O ile więc amerykańskie miasto znajdzie się na czele, o tyle w pierwszej dziesiątce znajdą się w sumie tylko trzy miasta z USA i cztery należące do ich głównego konkurenta – Chin. Widać więc rosnącą przewagę Państwa Środka. Nie jest jednak ona tak wielka, na jaką mogłaby wskazywać liczba chińskiej ludności.

Nie tylko PKB

Przeprowadzony przez ekspertów z firmy doradczej Kearney ranking miast bierze pod uwagę: aktywność biznesową, kapitał ludzki, wymianę informacji, doświadczenie kulturowe i zaangażowanie polityczne. W rankingu „Global Cities Index” na podium znajdują się Nowy Jork, Londyn, Paryż. Następnie: Tokio, Hongkong, Singapur, Los Angeles, Chicago, Pekin i Waszyngton. Przy czym Nowy Jork, Londyn i Paryż plasują się w pierwszej trójce już od trzech lat. Nowy Jork umocnił swą pozycję pod względem przyciągania kapitału ludzkiego. Z kolei wzrost znaczenia Tokio i Hongkongu to efekt ogólnej poprawy azjatyckiej ekonomii (mówimy jeszcze o czasach sprzed pandemii).

Równolegle Kearney sporządziło ranking „Global Cities Outlook”. Bierze on pod uwagę miasta mające największe szanse uzyskania statusu „nowej generacji globalnych centrów”. Autorzy skupiają się na czterech aspektach, takich jak: osobisty dobrobyt, ekonomia, innowacyjność i rządność (governance). Londyn –znajdujący się wcześniej na trzeciej pozycji wybił się tu na prowadzenie. Singapur wystrzelił zaś z piątej pozycji na drugą. Na trzecią spadł lider z 2018 roku – San Francisco. To miasto wciąż dominuje w kwestii innowacji, jednak spada w ocenie osobistego dobrobytu i inwestycji przedsiębiorstw. Najbardziej „widowiskowy” okazuje się zaś skok Dublinu z 33. na 10. pozycję. To skutek poprawy sytuacji irlandzkiej stolicy pod względem ekonomii i innowacyjności. Dublin może stać się już wkrótce światowym centrum innowacji. Zasadniczo ranking kształtuje się następująco: Londyn, Singapur, San Francisco, Amsterdam, Paryż, Tokio, Boston, Monachium, Dublin, Sztokholm.

Deglomeracja kontra metropolizacja

Chińczycy gonią

Firma Kearney zwraca uwagę na nieobecność Nowego Jorku w pierwszej 10. To skutek między innymi pogorszenia sytuacji w przedsiębiorczości, inwestycjach prywatnych i łatwości prowadzenia biznesu. Opuszczenie miasta przez koncern Amazon jest tego najlepszym dowodem. Jak zauważają autorzy, w pierwszym raporcie z 2008 roku opublikowano dane o 60 miastach, a 7 z nich było metropoliami chińskimi. Ich punktacja w „Global Cities Index” rosła do 2019 roku trzy razy szybciej niż miast północnoamerykańskich. Z kolei w rankingu Global Cities Outlook postęp tych chińskich miast okazał się o 3,4 razy szybszy niż europejskich. Ponadto do rankingów trafiły tuziny początkowo nieobecnych w nich miast z Państwa Środka. Nic dziwnego, zważywszy na gigantyczny postęp urbanizacji w tym kraju. Przed reformami gospodarczymi Denga Xiaopinga w 1978 roku poziom urbanizacji w Chinach wynosił 18 procent, a w miastach mieszkało 170 milionów osób. W 2018 roku wskaźniki te wzrosły do 60 procent i 830 milionów osób. Ponadto o ile w okresie 1978-2010 wzrost polegał po prostu na masowym przypływie ludności wiejskiej do miast, o tyle po 2010 dołączył do tego rozwój jakościowy. Wskutek szerzących się w miastach chorób chińskie władze postanowiły dążyć również do rozwoju o charakterze jakościowym. To jest właśnie chińska urbanizacja 2.0.

Zdaniem autorów raportu, aby utrzymać dotychczasowe trendy, chińskie miasta powinny: ustabilizować strukturę populacyjną (do 2029 Chińczyków ma być mniej!); wykorzystać starzejącą się populację; przyciągnąć talenty oraz umożliwić koegzystencję ludzi i sztucznej inteligencji. Nie mniej istotne dla poprawy indywidualnego dobrobytu mogą okazać się też takie czynniki jak: stworzenie miast z dobrze rozwiniętą infrastrukturą, czystym środowiskiem i dostępnymi miejscami pracy, czy aktywne współuczestnictwo zwykłych obywateli w życiu miast.

By utrzymać dotychczasowe trendy, chińskie miasta powinny: ustabilizować strukturę populacyjną, przyciągnąć talenty oraz umożliwić koegzystencję ludzi i sztucznej inteligencji.

Kwestia metodologii

Nie zawsze jednak Chińczycy są liderami. Wiele zależy od metodologii. W opublikowanym w 2020 roku Schroders’ Global Cities Index (link) w pierwszej 10. nie znalazło się żadne chińskie miasto. Pekin spadł aż o 11 pozycji – na 19 miejsce, a Szanghaj – na 20. To skutek uwzględnienia w rankingu (po raz pierwszy w analizie opublikowanej w 2020 roku) stanu środowiska. Firma doradcza Schroders bierze pod uwagę także jakość ekonomii i kształcenia wyższego. W tym rankingu na pierwszym miejscu znajduje się Los Angeles, na drugim Londyn, na trzecim Hongkong. Kolejne pozycje zajmują Boston, Seattle, San Francisco, Sidney, Chicago, Nowy Jork i San Jose.

Jak zauważają Andrés Mendoza Peña and Nicole Dessibourg-Freer na łamach magazynu Chief Executive „najważniejszą różnicę pomiędzy miastami dominującymi a tymi, które zostały w tyle, jest kapitał ludzki. To ludzie dają siłę wielkim organizacjom i najlepszym miastom. Dla przywódców korporacji to właśnie dostępność talentów jest głównym czynnikiem decydującym o wyborze lokalizacji wartej zainwestowania”. Zgodnie z badaniami autorów czołowym miastem pod względem kapitału ludzkiego jest Nowy Jork. W czołówce znajdują się również Boston, Los Angeles, Chicago, San Francisco, lecz również prężnie rozwijające się metropolie azjatyckie – Tokio, Pekin, Singapur oraz australijskie Sydney. Wyjątkowo szybki wzrost pozycji miast azjatyckich pod względem kapitału ludzkiego i osobistego dobrobytu to ważny prognostyk na przyszłość.

(©Envato)

Tagi