Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Spowolnienie w Niemczech jest tymczasowe

Polski eksport do Niemiec to ok. 28 proc. całości eksportu, który z kolei stanowi ok. połowy polskiego PKB. Nasza gospodarka zwolniła ostatnio w ślad za niemiecką, ale powinna notować lepsze wyniki, gdy spowolnienie w Niemczech minie - uspokaja prof. Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego.
Spowolnienie w Niemczech jest tymczasowe

Prof. Jacek Tomkiewicz (©Archiwum własne)

Obserwator Finansowy: Szacuje się, że niemieckie PKB wzrosło w 2019 r. zaledwie o 0,6 proc. To najgorszy wynik od sześciu lat. Co jest przyczyną?

Prof. Jacek Tomkiewicz: Cykl koniunkturalny. Wiem, że dzisiaj modne jest mówić, że żyjemy w epoce “postcyklicznej”, ale cykl koniunkturalny to wciąż najlepsze wyjaśnienie. Proszę zauważyć, niemiecka gospodarka bardzo szybko rosła w ostatnich latach i naturalne jest, że w pewnym momencie musiało przyjść osłabienie wzrostu.

Tak samo z siebie?

Nie, oczywiście, że nie. Wcześniej zwolniły Chiny, a Chiny to 7 proc. eksportu niemieckiego. Kolejna rzecz to eksport Niemiec do USA. Wojna handlowa, polegająca na wzajemnym nakładaniu na siebie ceł, trwa nie tylko na linii USA-Chiny, ale i na linii USA-Europa, a Stany są największym odbiorcą eksportu niemieckiego. Udział eksportu w PKB Niemiec ogółem to 40 proc., więc takie szoki muszą przełożyć się na osłabienie dynamiki wzrostu.

To przyczyny zewnętrzne. Tymczasem niektórzy analitycy przekonują, że jedną z wewnętrznych przyczyn spowolnienia jest zapóźnienie niemieckiego sektora motoryzacyjnego. Nie nadąża za zmianami na rynku, np. za rosnącą popularnością samochodów elektrycznych, a jest głównym kołem zamachowym gospodarki niemieckiej.

Faktycznie, jeśli spojrzeć na rynek aut elektrycznych, to liderami są Amerykanie i Japończycy. Volkswagen dopiero od niedawna zaczął nadrabiać dystans. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że samochody spalinowe wciąż dominują na rynku, a tu Niemcy są niezwykle silni. Wyjaśnienie zeszłorocznego spowolnienia kryzysem w motoryzacji jest więc słabą hipotezą.

Nawiasem mówiąc, czy to zapóźnienie w niemieckiej “ekomotoryzacji” nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że Niemcy od dawna same siebie chcą widzieć jako lidera w walce ze zmianami klimatu i transformacji energetycznej?

Słuszna uwaga. Rozbieżność między niemiecką polityką w sferze retoryki a praktyką gospodarczą daje do myślenia, chociaż powoli się zmniejsza.

Jak ją wytłumaczyć?

Tym, że niemieckie auta miały historycznie tak silną pozycję na rynku międzynarodowym, że nie istniały wystarczające bodźce do inwestowania w nowe technologie związane z elektrycznością. Poza tym warto zauważyć, że auta elektryczne, o których mówiło się już od kilkunastu lat jako przyszłości w tej branży, zaczęły zyskiwać rynkowe znaczenie dopiero w ciągu ostatnich kilku.

Wracając do przyczyn spowolnienia niemieckiego PKB, sądzi pan, że “wewnętrznie” w niemieckiej gospodarce wszystko gra?

Nie. Szeroko dyskutuje się np. o polityce fiskalnej Niemiec. Mimo, że otarły się w 2019 r. o recesję, to zdołały wypracować nadwyżkę budżetową w wysokości niemal 2 proc. PKB.

I to źle?

Nadwyżka budżetowa to ściąganie popytu z gospodarki, czyli dochody publiczne wyższe od wydatków. To dynamice PKB nie pomaga. Z kolei jeśli chodzi o politykę monetarną, to jako że jest taka sama dla całej strefy euro, nie może tej budżetowej dyscypliny rekompensować. Skoro już o euro mowa, to niemiecka gospodarka korzysta na kursie wymiany euro do dolara, gdyż dolar się relatywnie wzmocnił. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, że strefa euro od kilku lat notuje nadwyżki handlowe, co jeszcze kiedyś, w pierwszej dekadzie lat 2000 było zjawiskiem rzadkim. Same Niemcy mają 7 proc. PKB nadwyżki na rachunku obrotów bieżących. To dodatkowo pokazuje, jak mocno są zależne od popytu zewnętrznego.

A jakie znaczenie ma dla dynamiki PKB Niemiec ich hojna polityka socjalna? Tylko w 2015 r. do Niemiec napłynęło ponad 2 mln imigrantów, głównie spoza Unii Europejskiej. Są to osoby, którym z różnych przyczyn ciężko o pracę, stąd bezrobocie wśród nich sięga nawet 50 proc., a wśród niektórych grup narodowościowych – np. Syryjczyków – nawet 75 proc. Tej masie ludzi trzeba wypłacać zasiłki.

O problemach z migracjami w przypadku Niemiec należy mówić w kontekście ich nadrzędnego celu: długookresowa polityka tego kraju to przyciąganie obcej siły roboczej jako ratunek dla starzejącego się społeczeństwa. Krótkookresowo jednak taka polityka ma swoje koszty – ci ludzie nie tylko przecież otrzymują zasiłki, ale i korzystają z dóbr publicznych, za które nie płacą w podatkach. To koszty, które być może warto ponieść ze względu na wspomniany nadrzędny cel.

Istnieje zatem szansa, że Niemcy wrócą na ścieżkę szybkiego wzrostu?

Powtórzę raz jeszcze: obecne spowolnienie to po prostu element zwyczajnego cyklu koniunkturalnego. Coś tymczasowego. Gospodarka globalna rozwija się w tempie ok. 3 proc. PKB rocznie, co nie jest tragicznym wynikiem. Chiny zwolniły, owszem, ale wciąż mają wzrost powyżej 6 proc. Nie ma powodu, by Niemcy nie wróciły do formy. Owszem, niemiecki wzrost PKB będzie plasował się raczej na poziomie 1-2, a nie 3-4 proc., ale to wciąż będzie wzrost wystarczający.

Nie ma powodu, by Niemcy nie wróciły do formy. Owszem, niemiecki wzrost PKB będzie plasował się raczej na poziomie 1-2, a nie 3-4 proc., ale to wciąż będzie wzrost wystarczający

Dla Niemiec. A co z Polską? Niemcy to nasz najważniejszy partner handlowy.

Polska gospodarka prawdopodobnie zwolniła w 2019 r. do tempa wzrostu poniżej 4 proc. PKB. Można wytłumaczyć to właśnie sytuacją w Niemczech. Polski eksport do Niemiec to przecież ok. 28 proc. całości eksportu, który z kolei stanowi ok. połowy naszego PKB.

Grozi nam scenariusz, w którym Niemcy ściągają nasz gospodarkę do tempa jednego proc. PKB?

Nie sądzę. Nawet, gdyby Niemcy przestali kupować od nas cokolwiek, to nasz wzrost spadłby o mniej więcej 25 proc.

Kraje Europy Zachodniej rozwijają się na poziomie 1-2 proc. rocznie Czy to zadowalające z punktu widzenia aspiracji UE do odgrywania istotnej roli na globalnej scenie gospodarczej?

Takie tempo wzrostu oznacza, że udział Europy w globalnej gospodarce będzie spadał. Ale pamiętajmy o bazie. Wysoko rozwinięte gospodarki Europy, notując nawet niski wzrost, mogą sobie dobrze radzić, bo nie muszą już nikogo gonić. Nie muszą też np. wyciągać ludzi z biedy, jak to ma miejsce w Chinach. Co więcej, z punktu widzenia wyzwań ekologicznych ten niższy wzrost może nawet cieszyć, bo wyższy wiązałby się z definicji z wyższą produkcją i konsumpcją, a więc z większymi emisjami CO2.

Właśnie. Czy “Energiewende”, czyli niemiecki plan zielonej transformacji w gospodarce, to jeszcze koszt, czy już inwestycja przynosząca zwrot?

To wciąż koszt. Jak byśmy nie liczyli, wyprodukowanie kilowatogodziny energii z OZE jest wciąż droższe niż wyprodukowanie jej metodami tradycyjnymi, np. z węgla. Pamiętajmy jednak, że jakakolwiek inwestycja, którą przeprowadzamy, zwiększa PKB. Budowa wiatraka, który jeszcze dzisiaj może nie daje zysku sensu stricte, ale i nawet zamykanie kopalni, które przecież także wymaga nakładów, to paradoksalnie zwiększanie PKB.

Czy sposób zarządzania gospodarką, jaki przyjęli Niemcy, jest z punktu widzenia Polski godny naśladowania?

Nasze gospodarki są inne. Chcąc gonić Europę, musimy się rozwijać szybciej niż ona. A możemy się rozwijać szybciej, bo wciąż mamy pole do wzrostu wydajności pracy. W Polsce zatem w sytuacji, gdy rośnie wydajność, a PKB spowalnia, momentalnie zaczyna rosnąć bezrobocie. W Niemczech wzrost PKB na poziomie 1 proc. daje spadek bezrobocia, u nas przeciwnie. Dlatego Niemcy dzisiaj mimo spowolnienia mają rekordowo niskie bezrobocie.

Na poziomie ok. 3 proc.

Dokładnie. Polska natomiast ma dodatkowo – w przeciwieństwie do Niemiec – strukturalny deficyt budżetowy. Gdy PKB spowalnia, pojawiają się napięcia w finansach publicznych. Wszyscy pamiętamy o wzroście deficytu do prawie 8 proc. PKB w 2009 roku mimo, że nie mieliśmy recesji i byliśmy słynną “zieloną wyspą”. Trzeba było rozmontowywać OFE, żeby temu zaradzić. Innymi słowy, żeby w Polsce utrzymać w karbach finanse publiczne i bezrobocie, po prostu musimy się szybko rozwijać. Dla nas 1 proc. wzrostu PKB to tyle co minus 2 proc. dla Niemiec pod względem efektu dla gospodarki.

Czyli coś za coś? Dynamizm w zamian za słabości?

Niekoniecznie. Mamy tę osławioną regułę wydatkową (górny limit wydatków elastycznych i nowych wydatków sztywnych oblicza się na podstawie poziomu wydatków i dynamiki PKB z poprzednich lat – przyp. red.), która ma długoterminowo redukować deficyt i dług oraz trzymać budżet w ryzach w tzw. dobrych czasach. Oczywiście, żeby ona działała trzeba się jej trzymać, a nie ją obchodzić. Tej zasady jednak nasi ustawodawcy nie zawsze przestrzegają.

Swoją drogą, kilka miesięcy temu wróżono Polsce głębsze spowolnienie, wskazując na gorsze dane z przemysłu. Strachy na lachy, czy wciąż powinniśmy się mieć na baczności?

Strachy na lachy. Już ostatni kwartał 2019 r. pokazuje, że spowolnienie było przejściowe i alarmizm, że zwalniamy do 1 proc., a deficyt nam wystrzeli do 5 proc. PKB był nieuzasadniony. Problem jest inny: gdyby faktycznie doszło do spowolnienia, to nie mielibyśmy narzędzi reagowania, ze względu na wspomniany deficyt strukturalny oraz ze względu na to, że nasza polityka pieniężna wyczerpała raczej swój stymulacyjny charakter. To bowiem, czy stopy procentowe są na poziomie 1 proc., czy 1,5 proc. z punktu widzenia PKB nie ma większego znaczenia. W skrócie: nie mamy rezerw na kryzys.

Mówi się ostatnio dużo o rosnących cenach. O inflacji. Czy gdybyśmy byli dzisiaj w strefie euro, także mielibyśmy ten problem?

Tak, ponieważ za wzrosty cen nie odpowiada dzisiaj polityka pieniężna, czy fakt, że mamy złotego i jego pozycja na rynku walutowym, a inne czynniki. Gdybyśmy byli w strefie euro, działałyby te same mechanizmy.

– Rozmawiał Sebastian Stodolak

Prof. Jacek Tomkiewicz (©Archiwum własne)

Otwarta licencja


Tagi