Autor: Martin Feldstein

Był profesorem ekonomii na Harvardzie, publicystą Project Syndicate.

Statystyka nie mówi wszystkiego o wzroście gospodarczym

Perspektywy gospodarki USA na najbliższy okres poprawiły się dzięki wyraźnemu zwiększeniu zamożności gospodarstw domowych w 2013 roku, a także dlatego, że przestał działać hamulec fiskalny, wywolany podwyżką stawek podatkowych z 2012 roku.
Statystyka nie mówi wszystkiego o wzroście gospodarczym

Stany Zjednoczone mają szanse na zwiększenie realnego (po uwzględnieniu inflacji) tempa wzrostu PKB per capita do poziomu wyższego niż marne 1,7 proc., odnotowane średnio w ciągu czterech lat, jakie nastąpiły po ożywieniu latem 2009 roku.

Nie ma oczywiście gwarancji znacznie szybszego wzrostu PKB w 2014 roku. Po pierwsze dlatego, że osiągnięcie go wymaga przezwyciężenia negatywnego wpływu podwyżki długoterminowych stóp procentowych, będącej następstwem ogłoszonej w czerwcu 2013 roku decyzji Fed o tym, iż jego program zakupu aktywów w tym roku prawdopodobnie zostanie zakończony. Co więcej, zagrożenie powiększenia deficytu budżetowego pod koniec bieżącej dekady – i spowodowanego tym gwałtownego wzrostu zadłużenia publicznego – również zniechęca do inwestycji oraz wydatków konsumpcyjnych.

Spójrzmy jednak poza rok 2014 i zapytajmy, co w dłuższym terminie stanie się w USA ze wzrostem gospodarczym. Biuro Budżetowe Kongresu (Congressional Bugdet Office, CBO) przewiduje, że tempo realnego wzrostu PKB per capita z osiąganych w ciągu 40 lat poprzedzających recesją 2,1 proc. rocznie zmaleje w latach 2013-2088 do zaledwie 1,6 proc. Zasadniczym powodem jego przewidywanego spowolnienia jest spadek liczby zatrudnionych w porównaniu z liczbą ludności, co odzwierciedla starzenie się społeczeństwa amerykańskiego, niższy wskaźnik urodzeń oraz wolniejszy przyrost udziału kobiet w grupie aktywnych zawodowo. Podczas gdy od 1970 do 2010 roku liczba pracujących zwiększała się rocznie o 1,6 proc., to – według projekcji CBO – w nadchodzących dekadach roczne tempo wzrostu zatrudnienia spadnie do zaledwie 0,4 proc. rocznie.

Zmniejszenie rocznego przyrostu realnego PKB per capita z 2,1 do 1,6 proc. sprawia wrażenie znacznego. Nawet jeśli liczby te rzeczywiście uznać za wskaźnik przyszłego poziomu życia, to i tak nie zgadzają się one z powszechnym obawami, że dzieciom obecnego pokolenia nie będzie się powodzić tak dobrze, jak ich rodzicom. Roczny przyrost realnego PKB per capita o 1,6 proc. oznacza, ze urodzone dziś dziecko w wieku 30 lat będzie mieć dochód przeciętnie o 60 proc. wyższy, niż mieli jego rodzice jako trzydziestolatkowie.

To przeciętne tempo wzrostu nie będzie oczywiście dotyczyć każdego. Przez 30 lat dochody niektórych zwiększą się bardziej niż o te średnie 60 proc., a dochody innych nie sięgną nawet tego poziomu. Ale nawet 30-latek, w przypadku którego tempo wzrostu wyniesie tylko połowę przeciętnego będzie miał w 2044 roku dochód realny o 30 proc. większy niż średnia z 2014 roku.

Wszystko wygląda zresztą nawet lepiej, niż sugerują te dane. Choć rządowi statystycy robią co tylko można, żeby oszacować zwiększenie realnego PKB w czasie, pojawiają się tu dwa problemy, z którymi przy pomiarze dochodów bardzo trudno się uporać: poprawa jakości towarów i usług oraz wprowadzanie nowych. Jestem przekonany, że na skutek tych dwóch problemów oficjalny pomiar realnego wzrostu PKB zaniża skalę prawdziwej poprawy poziomu życia, którą – jak się oczekuje – powinny odzwierciedlać wskaźniki realnego PKB.

Zastanówmy się nad problemem obliczania poprawy jakości. Jeśli w tym roku płacę za coś – towar czy usługę – tyle samo, co w zeszłym, ale jakość tego produktu czy usługi jest lepsza, oznacza to, że mój poziom życia się poprawił. Tak samo jest, gdy cena wprawdzie rośnie, lecz jakość zwiększa się bardziej. Niestety, rządowi statystycy nie mogą oceniać poprawy jakości wszystkiego – od posiłków w restauracjach po opiekę medyczną. A branie pod uwagę jedynie kosztu posiłku czy doby pobytu w szpitalu prowadzi do przeceniania wskaźników cenowych i niedoceniania rzeczywistej poprawy poziomu życia.

Problem z uwzględnieniem nowych wyrobów jest zresztą jeszcze trudniejszy. Dokładnie wszyscy wokół nas korzystają ze smartfonów, laptopów czy tabletów. Wiemy, ile one kosztują i o ile powiększają łączną nominalną wartość PKB. Jaką jednak „górkę” w stosunku do ceny detalicznej skłonne byłyby zapłacić osoby prywatne za możliwość zatrzymania tych „niezbędnych” wyrobów? Jaką wartość dla pacjenta przedstawia operacja laparoskopowa albo leki, które zmniejszają poczucie niepokoju czy zapobiegają atakom serca?

Krótko mówiąc, jestem przekonany, że rzeczywisty poziom życia, będący efektem tego, jakie towary i usługi kupujemy, poprawia się szybciej niż wynika to z naszych oficjalnych danych. To sprawdza się obecnie, i zapewne będzie się także sprawdzać w przyszłości.

Nie jest to jednak powód do wpadania w samozadowolenie. Stany Zjednoczone mogą – i powinny zastosować politykę, która sprawi, że dochody realne będą rosły szybciej. To jednak jest temat na przyszły komentarz.

Martin Feldstein, profesor ekonomii w Harvard University oraz emerytowany prezes Krajowego Biura Badań Ekonomicznych (National Bureau of Economic Research). w latach 1982-1984 przewodniczył Zespołowi Doradców Ekonomicznych prezydenta Ronalda Reagana.

© Project Syndicate, 2014

www.project-syndicate.org


Tagi