- Bernanke (z prawej) to republikanin, ale pragmatyk. Prezydent Obama ma szczęście, polityka pieniężna była dla niego korzystna - mówi prof. Sumner. (fot. By US Government Work)
Obserwator Finansowy: Obama wygrał wybory, komentatorzy twierdzą, że pomógł mu w tym Ben Bernanke, prowadząc dobrą politykę pieniężną, chroniącą USA przed zapaścią. Publicystyczne nadużycie?
Scott Sumner: Nie do końca. Sądzę, że rzeczywiście działania Bena Bernanke jako szefa Fedu, czyli amerykańskiego banku centralnego, są w pewnej mierze skuteczne. Gdybyśmy mieli w USA poważny kryzys gospodarczy, Obama miałby zapewne mniejsze szanse na reelekcję. Bernanke temu kryzysowi zapobiegł.
Bush musi pluć sobie w brodę…
No tak – w końcu on go nominował na szefa Fed. Ale Bernanke to pragmatyk, choć republikanin, to raczej umiarkowany. On nie kieruje się rachunkiem politycznym. Obama ma szczęście, że w tym wypadku polityka pieniężna była dla niego korzystna w sensie politycznym.
W każdym razie Bernanke udowadnia, że polityka pieniężna może stymulować gospodarkę. Jest dobrym szefem Fed?
Co do Bena Bernanke, moja ocena jego działań jest, ujmując w skrócie, taka: mógł zrobić znacznie więcej przez ostatnich kilka lat. Nie zawiesił sobie wystarczająco wysoko poprzeczki.
To znaczy?
Jest w polityce pieniężnej takie narzędzie jak „level targeting”. Polega ono na tym, że określa się pożądany poziom PKB w ujęciu nominalnym i robi wszystko, żeby nie spaść poniżej tego poziomu. To dopinguje do zdecydowanych akcji. Chodzi o to, żeby ten cel, ta poprzeczka, był ustawiona wysoko. Wyobraźmy sobie, że na wykresie rysujemy linię na poziomie 5 proc. wzrostu nominalnego PKB. W momencie jeśli PKB spada poniżej tego celu, musimy zdecydowanie działać.
My niestety w 2009 r. spadliśmy aż o 9-10 proc. poniżej trendu i zamiast prób powrotu do niego, przyjęliśmy ten poziom za nowy punkt startu, nowy standard konieczne minimum. Skończyło się to na tym, że FED co jakiś czas robi „luzowanie ilościowe” tylko po to, żeby nie zejść jeszcze niżej, czyli żeby zapobiec recesji.
Za mało drukują?
W pewnym sensie. To trochę tak, jak w czasach Wielkiego Kryzysu. To, co naszą gospodarkę dotyka teraz można nazwać właściwie „Małym Wielkim Kryzysem”. Jest dużo podobieństw. Mamy podobne problemy w sektorze bankowym – wtedy i teraz. Mamy – wtedy i teraz – znaczny spadek nominalnego PKB oraz popytu. I wreszcie mamy takie same błędy w analizie przyczyn kryzysu, w stawianych diagnozach.
W latach ’30 XX wieku sądzono, że kryzys wziął się z załamania systemu kredytowego w bankach i nadmiernego zapożyczania się. Tak też sądzono, gdy upadł Lehman Brothers. Tymczasem, już Milton Friedman stwierdził, że Wielki Kryzys to głównie wynik złej polityki monetarnej, zbyt łagodnej, zbyt mało ekspansywnej, zbyt konserwatywnej.I według mnie obecnie przyczyny kryzysu są podobne, polityka pieniężna znów zawiodła, znów Fed jest zbyt konserwatywny.
Mechanizm działania Fed wygląda tak: drukują trochę, zatrzymują się, rozglądają wkoło, widzą, że nie działa, znów drukują, znów czekają… Obecna polityka pieniężna to polityka ochrony przed czarnym scenariuszem, przed recesją, ale nie polityka wzrostu.
Czyli jednak Ben Bernanke nie odrobił lekcji z historii ekonomii?
Nie do końca. To, że nasz kryzys jest mały, a nie wielki, jak ten sprzed 80 lat, wynika z tego, że jednak Fed zadziałał szybciej niż ówcześnie, zwiększając podaż pieniądza. Był agresywniejszy, dalece bardziej zdecydowany. Gdyby nie obniżanie stóp procentowych, czy luzowanie ilościowe zastosowane przez Bernanke, nie musiałbym wymyślać terminu „Mały Wielki Kryzys”, mielibyśmy po prostu Wielki Kryzys II. Bernanke jest pod względem teorii bliski moim poglądom, ale nie robi wystarczająco dużo, bo chyba nie ma daru przekonywania.
Ostatnie, trzecie, „luzowanie ilościowe”, było okupione wielomiesięcznymi rozmowami z Radą Gubernatorów [odpowiednik polskiej Rady Polityki Pieniężnej – przyp. autora]. Faktem jest, że musi on działać w bardzo nieprzyjaznym środowisku, w końcu drukowanie pieniędzy nie ma najlepszej prasy.
Ludzie boją się inflacji.
I nie mają racji.
Nie? A rosnące ceny surowców, żywności, paliw?
Nie mają nic wspólnego z polityką pieniężną USA.
Wielu ekonomistów twierdzi co innego – że USA wyeksportowały inflację zagranicę, do krajów trzeciego świata, do krajów rozwijających się. Nie zgadza się pan?
Naprawdę nie ma dobrej teorii ekonomicznej, która tłumaczyłaby, jak to możliwe, że inflacja pojawia się w jednym miejscu, a w innym już jej nie ma. Innymi słowy, jeśli przez działania Fed jakiś kraj rzeczywiście miałby problemy z inflacją, Stany Zjednoczone także powinny je mieć. Z drugiej strony, gdyby w USA naprawdę pojawiła się wysoka inflacja, zostałaby ona wyeksportowana przede wszystkim do krajów, które powiązały swoje waluty z dolarem. Do Chin na przykład.
Tyle, że właśnie w Chinach inflacja jest dość wysoka i Chinom się nie podoba z tego względu polityka Fed.
Chiny zachowują się, jakby chciały zjeść ciastko i mieć ciastko. Z jednej strony wiążą walutę z dolarem, a z drugiej skarżą się na złą politykę dolarową. Nikt ich przecież nie zmusza do wiązania waluty z dolarem. Mogą powiązać ją z euro. Poza tym powtarzam, że ich inflacja i w ogóle rosnące globalnie ceny, o których Pan wspomniał, nie są wynikiem zwiększonej podaży dolara.
A co jest przyczyną tego zjawiska?
Choćby bardzo szybki wzrost gospodarczy w krajach rozwijających, który pcha do góry ceny surowców, paliw i żywności. Jeśli w Chinach je się więcej mięsa, bo społeczeństwo jest bogatsze to jasne, że jego ceny mocno wzrastają globalnie. Jest przecież 1,3 mld Chińczyków!
Z wszystkiego tego, co Pan mówi wynika, że poprzednik Bena Bernanke, Alan Greenspan, spisał się całkiem dobrze. Bez przerwy drukował pieniądze. Tyle, że to się nie zgadza z jego własną samooceną, której dał wyraz w Kongresie USA, gdy przyznał, że popełnił wiele błędów.
O szefie Fed można myśleć, jako o wykonującym dwie prace. Pierwsza z nich polega na prowadzeniu polityki pieniężnej, druga – na zadaniach regulacyjnych w sektorze bankowym. On, przyznając się do błędu, miał na myśli tę drugą pracę. Wierzył w leseferyzm w dziedzinie finansów i bankowości – że rynek sam się dostosuje i wypracuje najlepsze mechanizmy. Tu się pomylił. Natomiast, jeśli chodzi o politykę pieniężną to, co tu dużo mówić, spisał się dobrze.
Nawet, gdy dekadę temu pękała bańka internetowa, a on obniżył stopy procentowe, w wyniku czego wytworzyła się bańka na rynku nieruchomości? Nawet wtedy?
To była konieczność. Może rzeczywiście obniżył je zbyt agresywnie, ale gdyby utrzymał je na ówczesnym poziomie 4-5 proc. zepchnąłby gospodarkę w przepaść. Taka postawa, która w strachu przed wytworzeniem bańki, każe utrzymywać wysokie stopy, jest dla mnie nie do zaakceptowania, bo nie bierze pod uwagę skutków doraźnych. Bank centralny powinien działać tak, żeby najpierw dobrać optymalną dla gospodarki politykę pieniężna, a potem zastosować takie instrumenty regulacyjne, dzięki którym może być ona bezpiecznie realizowana. To trochę, jak antybiotyk, który pomaga bez skutków ubocznych, gdy towarzyszą mu leki osłonowe. Tu miałyby one postać wyższych wymogów kapitałowych, bądź bardziej rygorystycznej polityki udzielania kredytów, żeby nie można było z nich sfinansować domu w 100 proc. Alan Greenspan jest świetnym przykładem na to, jak trudne decyzje muszą podejmować ludzie zajmujący się polityką ekonomiczną. Naprawdę trzeba rozumieć specyfikę rynku bankowego, nie można winić za wszystko Greenspana.
Ostatnio w USA trwa debata o tzw. klifie fiskalnym, czyli sytuacji, w której automatycznie zaczną działać ustawy obcinające wydatki budżetowe i zwiększające podatki. To kwestia kilku miesięcy. Analitycy wróżą, że klif spowoduje recesję w USA. Czy da się załagodzić gospodarcze skutki klifu polityką pieniężną?
Czysto teoretycznie – tak. Ale polityka Fedu musiałaby być wtedy bardzo agresywna. Kolejne luzowanie na większą jeszcze skalę. Nie wierzę, że Fed byłby zdolny do takiego nieortodoksyjnego posunięcia. Na szczęście sądzę, że unikniemy klifu fiskalnego w wariancie najostrzejszym, czyli 100 proc. redukcji deficytu. Kongres i prezydent pójdą raczej na kompromis. Redukcja będzie mniejsza, a zamiast podwyżki podatków dla wszystkich, będzie podwyżka podatków dla najbogatszych,.
Jak we Francji? Do 75 proc.?
Aż tak nie [śmiech]! Raczej z 35 proc. do 40 proc. Wzrośnie też dla nich składka na służbę zdrowia. Nie zmienia to faktu, że ryzyko recesji w 2013 r. istnieje. To byłaby zła wiadomość także dla Europy.
Racja. A propos Europy – który z dwóch najważniejszych banków centralnych świata – Fed, czy europejski Bank Centralny – sprawuje się lepiej?
Trudno umieścić te banki na jednej skali porównawczej, bo zmagają się z problemami zupełnie innej natury. Fed koncentruje się na wzroście gospodarczym. W USA nie ma także konieczności ratowania konkretnych stanów przed upadkiem. EBC zaś koncentruje się właśnie na ratowaniu pogrążonych w kryzysie zadłużenia krajów strefy euro. Jeśli chodzi o politykę pieniężną jednak powiedziałbym, że Fed spisuje się lepiej. Może robi za mało, ale coś robi. Natomiast EBC wręcz zmniejsza podaż pieniądza, jest bardzo zachowawczy, a przecież ze względu na to, że Europa jest obecnie w drugiej fazie kryzysu, w miękkiej recesji, powinno się prowadzić politykę ekspansywną. Tymczasem EBC… walczy z inflacją, którą wywołało podniesienie podatku VAT przez rządy eurostrefy, łatające dziury budżetowe. Widzimy tu jansp, jak problemy budżetowe przekładają się na problemy z polityką pieniężną. Myślę, że EBC powinno przemyśleć te sprawy i takie przełożenie ograniczać.
Czyli także powinien drukować?
Nominalne PKB strefy euro spada, tak? Tak. Jeśli spada nominalne PKB, spadają przychody budżetowe i nie mamy z czego spłacać długów. Można się na takie twierdzenie oburzać, ale obniżenie stóp procentowych i osiągnięcie pożądanego wzrostu PKB w ujęciu nominalnym złagodziłoby kryzys, ułatwiając spłatę zadłużenia.
Teraz jest raczej tendencja do tego, żeby ciąć wydatki, bo to – jak się twierdzi – nieodpowiedzialna polityka budżetowa wywołała kryzys.
W Grecji – tak. Jak najbardziej. Ale w Irlandii? Włoszech? Hiszpanii? Z kryzysem w Europie jest jak z przeziębieniem. Ono samo wywołane jest wirusem, ale osłabia odporność całego organizmu i może przekształcić się np. w jakąś o wiele poważniejszą infekcję bakteryjną. Najpierw Grecja zachorowała, a jej choroba spowodowała obniżenie odporności innych krajów, które nałożyło się na spadek nominalnego PKB. Co to znaczy? Pogorszyła się jakość ich długów, które przed wybuchem greckiej choroby były całkiem bezpieczne. Podobnie w trakcie kryzysu w USA. Najpierw zawalił się rynek hipotek, a potem np. kredytu konsumenckiego. Dwa jakościowo zupełnie różne problemy, jednak pierwszy będący przyczyną drugiego.
Czy wobec tego Polska powinna wejść do tej strefy?
Tylko, jeśli EBC zmieni swoją politykę. Obecnie lepiej mieć własną walutę, lepiej być poza euro. Proszę pomyśleć o Szwajcarii, Danii, Szwecji, czy Norwegii. Te kraje sa poza strefą euro, a mają się bardzo dobrze. Polska też sobie nieźle radzi. Przyłączanie się do strefy euro nie daje żadnych dużych korzyści, a odbiera narzędzia reagowania na kryzysy. Dla jasności: nie jestem przeciwnikiem euro, ale raczej polityki ECB.
Czyli realnie, kiedy moglibyśmy przystąpić do euro?
Gdy EBC tę politykę zmieni. Na pewno nie w ciągu najbliższych 10 lat.
Rozmawiał Sebastian Stodolak
Prof. Scott Sumner jest profesorem ekonomii na Bentley University w Waltham (Massachusetts). Autor popularnego bloga “themoneyillusion.com”. W sierpniu 2012 r. przekonał Fed do podjęcia trzeciej rudny „luzowania ilościowego”, przez co został okrzyknięty przez amerykańskie media “blogerem, który ocalił gospodarkę”.
OF