Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Tajwan postawił na Chiny

Kluczowe, równoczesne wybory prezydenckie i parlamentarne na Tajwanie wygrali dotychczas rządzący - prezydentMa Ying-jeou oraz Partia Narodowa Guomindang (GMD). Za tym prostym komunikatem kryje się znacznie ważniejsze przesłanie: wyborcy na wyspie opowiedzieli się za zacieśnieniem współpracy z Chinami lądowymi, co w dalszej perspektywie może przynieść zjednoczenie dwóch organizmów. Taka zmiana miałaby geopolityczne znaczenie.
Tajwan postawił na Chiny

Kampania wyborcza na Tajwanie w listopadzie 2010 r. (Fot. K. Mokrzycka)

Przebieg kampanii był dramatyczny, bowiem na podstawie sondaży bardzo długo trudno było wskazać zwycięzcę.

Stawką wyborów na Tajwanie są Wielkie Chiny

Równie dobrze mógł triumfować Ma Ying-jeou i GMD, jak pani Tsai Ying-wen i opozycyjna Demokratyczna Partia Postępowa (DPP). I to mimo, że ich programy były całkowicie odmienne, a główną stawką był stosunek do Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL) i kwestii zjednoczenia. Według „konsensusu „92” – wynegocjowanego w 1992 r. porozumienia – „są tylko jedne Chiny, tylko nieco inaczej rozumiane po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej”. Prezydent Ma opowiadał się za konsensusem, pani Tsai przeciwko niemu. Trzeci kandydat James Soong w tych wyborach się faktycznie nie liczył, choć DPP liczyła na to, że jego dobry wynik mógłby dać koalicję wymierzoną przeciwko GMD.

Nic z tych kalkulacji nie wyszło. Wygrał GMD. Co prawda nie tak zdecydowanie, jak przed czterema laty, ale wystarczająco wyraźnie – zdobył 6,8 mln głosów (DPP 6 mln) czyli 51,6 proc. ogółu oraz 60 foteli w 113 osobowym Legislacyjnym Yuanie (DPP – 40).

Wygrał biznes

Zwycięzcą jest nie tylko dotychczasowy prezydent i jego partia, ale bodajże w jeszcze większym stopniu tajwańskie kręgi biznesu, które mocno zaangażowały się w poparcie dla GMD. W trakcie wyborów biznesmeni organizowali nawet masowe wyjazdy przedsiębiorców  którzy prowadzą interesy na terenie kontynentalnych Chin na Tajwan, bo tylko na wyspie można było głosować. Mówi się, że taką podróż odbyło ponad 200 tys. osób.

Niewątpliwie, ich determinacja nie tylko zwiększyła i tak wysoką, ponad 76 proc. frekwencję wyborczą, ale przede wszystkim zaważyła na ostatecznym wyniku. Ci, którzy się z Chin na Tajwan udali bronili bowiem własnych interesów na terenie Chińskiej Republiki Ludowej.

Przedsiębiorcy z Tajwanu są wielkimi beneficjentami „polityki otwarcia” wobec Chin lądowych, prowadzonej przez Ma Ying-jeou i GMD od 2008 roku. Pozytywnie oceniają wyniki dwustronnej Umowy ramowej o wspólnym handlu (ECFA), podpisanej w czerwcu 2010 r.. Na mocy tego dokumentu zacieśnienie więzi gospodarczych organizmów po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej przybliża realizację wymarzonego przez Pekin projektu o nazwie Wielkie Chiny.

Dwustronne obroty handlowe szybko rosną, a Tajwańczykom szczególnie podoba się to, iż mają, co rzadkie, ogromną nadwyżkę w handlu z ChRL. Pełnych danych za 2011 r. jeszcze nie ma, ale wiadomo, że poprzednie tendencje zostały w nim utrzymane. Tymczasem w 2010 r., licząc ChRL i Hongkong jako całość (w kontaktach z wyspą trudno je oddzielić), eksport Tajwanu wyniósł aż 114,8 mld dol., podczas gdy import z tych dwóch organizmów tylko 37,6 mld dolarów. Nikt nie ma wątpliwości, kto jest głównym beneficjentem tego handlu, a przecież nie tylko o handel tu chodzi.

Dochodzą do tego jeszcze inne, nie mniej ważne, argumenty, takie jak otwarcie ogromnego chińskiego rynku dla tajwańskiego biznesu i możliwość tam tańszego inwestowania. Trudno przecież nie zauważyć, że gospodarka wyspy, która pod koniec drugiej kadencji prezydenta Chen Shui-biana (przedstawiciela DPP, 2000-2008) zaczęła popadać w recesję, za pierwszej kadencji Ma Ying-jeou zaczęła kwitnąć i w roku 2010 wylegitymowała się ponad 10 – proc. wzrostem PKB. W 2011 r. będzie on niższy, podobnie jak niższy będzie wzrost gospodarczy w samych Chinach. Gospodarka Tajwanu jest jednak w dobrym stanie, co potwierdziła agencja ratingowa Fitch, tuż po wyborach, utrzymując jej ocenę na poziomie „A+”.

Tym samym można stwierdzić jednoznacznie: to gospodarka zaważyła o wyniku tych wyborów. Trzeba jednak natychmiast zaznaczyć, że to tylko etap w realizacji strategicznych zabiegów Pekinu.

Współcześni mandaryni w stolicy Chin najwyraźniej stosują się do maksymy starożytnego mędrca Sun Zi, który powiadał:

„Jeżeli twój celi jest bliski, zachowuj się tak, jakby był daleki”.

Innymi słowy – w ogóle nie skomentowali wyników wyborów na wyspie – z ich punktu widzenia – lokalnych czy regionalnych, chociaż powodów do zadowolenia mieli wiele. Jedynie oficjalna agencja Nowe Chiny – Xinhua przedstawiła krótki komunikat, podkreślając, ze „re-elekcja Ma otwiera nowe szanse na pokojowe uregulowanie stosunków w Cieśninie” (w oficjalnych dokumentach ChRL oczywiście nie używa się wobec Ma Ying-jeou tytułu „prezydent”).

Tym samym, wbrew niektórym komunikatom, wyniki wyborów, to nie „zachowanie status quo”, choć wygrali ci sami, którzy dotychczas rządzili. Albowiem wybory te odbyły się w trakcie bezprecedensowego procesu zbliżenia z Chinami lądowymi, który trwa nadal i jest niezwykle dynamiczny. A tym samym, to co było wczoraj staje się nieaktualne dziś, a jutro w stosunkach: ChRL – Tajwan będzie jeszcze inne.

Wielkie Chiny na horyzoncie?

Potwierdził prezydent Ma Ying-jeou na wiecu wyborczym tuż po ogłoszeniu wyników, mówiąc w dialekcie pekińskim, a nie najczęściej używanym przez mieszkańców wyspy dialekcie z prowincji Fujian, iż „liczy na dobrą współpracę po obu stronach cieśniny”. Powiedział też: „Wygrał konsensus ‘92”. Dał tym samym jasne przesłanie i sygnał: jesteśmy gotowi na kontynuację dotychczasowego kursu stałego zbliżenia krajów po obu stronach cieśniny.

Czego możemy spodziewać się teraz? Prawdopodobnie realizacji strategii Pekinu, nakreślonej już przed laty – zakłada ona „budowę środków zaufania”, które należy rozumieć nie inaczej, jak dalsze zbliżanie społeczeństw.

A potem, gdy już społeczeństwa się do siebie przyzwyczają i nawzajem oswoją, po dekadach wzajemnej negatywnej propagandy, pozostanie jeszcze punkt ostatni tej strategii, czyli, na razie dość enigmatyczne, „pokojowe porozumienie” obu stron. Zwolennicy DPP, czyli chińscy demokraci i większość intelektualistów, są tym procesem bardzo zaniepokojeni, czego nie ukrywają. Jeden z nich, znany komentator polityczny Nan Fang-kuo w wywiadzie tuż po wyborach w opozycyjnym dzienniku Liberty Times uderzył bodaj we właściwe tony, mówiąc, że dotychczas „konsensus ‘92” to było tylko powszechnie używane, ale nie do końca rozumiane pojęcie. Teraz, po wyborach „nadchodzi czas wprowadzenia tej idei w życie”, a więc prawdopodobnie okaże się, jakie są prawdziwe intencje Pekinu wobec wyspy. Z tego powodu przewiduje on, że druga czteroletnia kadencja Ma Ying-jeou i GMD może przynieść ze sobą turbulencje.

Nie można tego wykluczyć. Jest bowiem oczywiste, że podczas gdy strategia Pekinu jest znana, a charakter tamtejszego systemu politycznego sprawia, że nie będzie podważona, tak strategia władz w Tajpej jest nieznana, ich intencje skryte, a tymczasem społeczeństwo, co potwierdziły także wyniki ostatnich wyborów, jest podzielone niemal pół na pół, a głównym przedmiotem tego podziału staje się właśnie stosunek do Chin.

Jak będą reagowali Tajwańczycy na dalsze umizgi i dyplomację uśmiechów ze strony Pekinu? Komu z nich przypadnie do gustu coraz mocniej i głośniej forsowane przez władze ChRL hasło, mówiąc o „wielkim renesansie narodu chińskiego” (Zhonghua minzu wei da fuxing)? Kto bardziej będzie się czuł Chińczykiem, a kto zadowolonym z demokracji Tajwańczykiem? Jak dalej będą spajały się dwa organizmy po obu stronach Cieśniny, odwołujące się do tych samych korzeni i wzorców cywilizacyjnych, ale dotąd tak odrębne?

Gdy łączą się tygrysy

Takich i podobnych im pytań jest mnóstwo. Ale już sam fakt ich stawiania dowodzi, że jesteśmy na zupełnie innym etapie, niż przed kilku laty, za kadencji prezydenta Chen Shui-biana (dziś odsiadującego długoletni wyrok za korupcję), kiedy to na porządku dnia stała kwestia, jak daleko może posunąć się Tajwan na swej drodze ku samodzielności.

Warto przypomnieć, że wówczas, gdy prezydent Chen zaczął nawet otwarcie mówić o członkostwie Tajwanu w ONZ, został publicznie skrytykowany przez ówczesnego amerykańskiego prezydenta George’a W. Busha.

Teraz z kolei administracja prezydenta Baracka Obamy dała do zrozumienia, że jest z wyników wyborów zadowolona. Ten komunikat może być zaskakujący, podobnie jak przedstawiona w listopadzie 2011 r. amerykańska strategia na obecne stulecie, mówiąca, że będzie ono właśnie „wiekiem Pacyfiku”, a w której – co oczywiste – dużo miejsca poświęcono Chinom, ale też – co zaskakujące – w ogóle nie zajęto się Tajwanem. Płynie stąd przesłanie: interesy Chin i USA są tak duże, a obie gospodarki są ze sobą tak ściśle powiązane, że nawet strategiczna przez dziesiątki lat „kwestia Tajwanu” schodzi w tym kontekście na drugi plan.

Konkluzja na dziś brzmi: tylko jakiś poważny błąd lub nieostrożność władz w Pekinie, co w tej chwili trudno zakładać, mogłyby podważyć ich konsekwentnie prowadzoną strategię, mającą na celu „połączenie wszystkich chińskich ziem”. Jej implementacja, to nic innego, jak wyłonienie się Wielkich Chin, a więc tym samym nowego supermocarstwa.

Nawet tygodnik The Economist, który nie emanuje sympatią do autokratów w Pekinie, przedstawił niedawno symulację na podstawie aktualnie dostępnych danych, z których wyszło mu, że ChRL już w 2018 r. może wyprzedzić USA i stać się największą gospodarką na globie (w sensie siły nabywczej, czyli przelicznika PPP, już to się dzieje). A co dopiero mówić, gdyby Chiny w jakieś formule, jeszcze nam do końca nieznanej, połączyły się z Tajwanem, przecież ważną i sprawną gospodarką?

Przecież Tajwan to 13 pozycja w aktualnych rankingach najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata, to PKB rzędu 430 mld dolarów i dochody na głowę mieszkańca w wysokości 18,5 tys. dolarów. To jeden z dalekowschodnich „gospodarczych tygrysów”, o których do niedawna było tak głośno. Jeden z nich, Hongkong, został przejęty przez Chiny w 1997 r. – i nadal kwitnie, wbrew wcześniejszym obawom na Zachodzie. Teraz stawką jest Tajwan. To w tym właśnie kontekście należy rozpatrywać ostatnie wybory na wyspie. Stanowiły one poważny krok w kierunku zmian pożądanych przez Pekin. Od Tajpej i mieszkańców Tajwanu będzie teraz zależało, jak te zmiany będą naprawdę wyglądały.

>zobacz: Stosunki tajwańsko – chińskie po wyborach na Tajwanie

Autor  jest profesorem w Centrum Europejskim UW, byłym ambasadorem w państwach azjatyckich, red. naczelnym rocznika naukowego „Azja-Pacyfik”.

Kampania wyborcza na Tajwanie w listopadzie 2010 r. (Fot. K. Mokrzycka)

Otwarta licencja


Tagi