Okładka książki
Arm znaczy po angielsku ramię lub uzbrojenie. Ale to także nazwa własna spółki technologicznej z siedzibą w Cambridge. Chipy stały się wszechobecne, bo wszystko staje się połączone cyfrowo – pojawiają się nie tylko w smartfonach, ale i w butach do biegania, okularach, a nawet w pojemnikach na mleko. Arm projektuje układy scalone. Firma ta jest niezwykle istotna nie tylko dla Wielkiej Brytanii, ale i dla całego świata. Jej niezwykłej historii poświęcona jest książka „Druga rewolucja krzemowa. Chipy, geopolityka i sukces brytyjskiego Arm” (Poltext, Warszawa 2024).
Pod lupę Arm wziął James Ashton – publicysta, który od wielu lat pisze o biznesie, technologii, ekonomii i przywództwie. Był redaktorem wykonawczym „London Evening Standard” i „The Independent” oraz redaktorem „Sunday Times”. Obecnie jest dyrektorem Quoted Companies Alliance – organizacji wspierającej spółki technologiczne notowane na giełdzie w Londynie. Autor książek „The Nine Types of Leader” i „FTSE: The Inside Story”.
Co powstało w stodole na fermie indyków w Swaffham Bulbeck
Arm jest jedną z niewielu brytyjskich firm technologicznych, które liczą się w branży zdominowanej przez amerykańskich i azjatyckich gigantów. Jej projekty znalazły zastosowanie w ogromnej liczbie urządzeń – to już 250 mld i ta liczba nieustannie rośnie. Szacuje się, że projekty Arm są wykorzystywane 60 razy częściej niż Intela – wieloletniego lidera rynku mikroprocesorów. Projekty Arm można spotkać w niemal wszystkich przedmiotach, które mają podzespoły elektroniczne – od smartfonów, przez samochody, po centra danych. „Oto mała plamka na mapie Wielkiej Brytanii pulsująca miliardami danych na całej planecie, w dużej mierze niezauważona poza swoją branżą” – napisał James Ashton.
Spółką Arm (skrót od Advanced RISC Machine) przez lata nie bardzo się interesowali brytyjscy inwestorzy. Ale dostrzegł ją w 2016 r. SoftBank – fundusz prowadzony przez japońskiego przedsiębiorcę Masayoshi Sona. Przejął Arm za 24 mld funtów, co dało 43-procentową premię w stosunku do ceny akcji sprzed oferty publicznej. „Pewnego dnia, kiedy spojrzę wstecz na moje długie życie jako przedsiębiorcy, zobaczę, że Arm wyróżnia się jako najważniejsze przejęcie i być może najistotniejsza inwestycja, jakiej dokonałem” – powiedział swego czasu Son.
W 2016 r. SoftBank wycofał Arm z giełdy. W połowie września 2023 r. firma znów jednak stała się spółką publiczną, wchodząc na Nasdaq. W nieco ponad rok wycena projektanta układów scalonych urosła o 122 proc. (stan na 8 października 2024). Należy przy tym zaznaczyć, że Ashton pomija wątek stosunków jakie panują na linii Son – założyciele Arm – management Arm. Nie wgryza się w historię tych relacji. Czy to temat tabu? A jeśli tak, to dlaczego?
Jak zauważa w swojej książce Ashton, firma Arm założona w 1990 r. na początku miała siedzibę w dawnej stodole na fermie indyków w Swaffham Bulbeck, wiosce położonej 8 mil od Cambridge. Jej założyciele musieli rozwijać ją w trybie oszczędnościowym – w przeciwieństwie do dużych amerykańskich firm produkujących chipy – ale ta oszczędność pomogła uczynić procesory Arm wyjątkowo wydajnymi.
Game-changerem dla Arm – czyli wydarzeniem zmieniającym wiele w historii firmy – była współpraca z Apple. Dzięki niej spółka Arm weszła do najwyższej ligi biznesowej. Kooperowała z prawie wszystkimi głównymi producentami chipów, licencjonowała bowiem swoją technologię na całym świecie i stała się czymś w rodzaju „Szwajcarii półprzewodników” – neutralnym graczem, który nie mieszał się w konflikt na linii USA–Chiny. Specjaliści z Arm stworzyli rozwiązania „zbyt wygodne, zbyt niezawodne i zbyt tanie” by rynek zawracał sobie głowę szukaniem alternatywy.
Sąsiedztwo Cambridge było zbawienne dla Arm. Jej zalążkiem była spółka Acorn założona przez urodzonego w Austrii fizyka z Cambridge Hermanna Hausera. Połączył on swoje siły z Chrisem Curry’m – przedsiębiorcom znanym z wielkiej śmiałości i innowacyjności, który zaczynał karierę od wytwarzania wzmacniaczy dla zespołów rockowych z części pozyskiwanych ze… śmietników. Wiedza i dojrzałość w połączeniu z młodzieńczą werwą zaowocowały stworzeniem Arm – jednej z najważniejszych technologicznych firm na świecie.
Spółka miała także szczęście do dyrektorów zarządzających. Jeden z pierwszych, Robin Saxby, potrafił zjednywać sobie ludzi w niezwykły sposób. Sprzedawanie rozwiązań firmy w Japonii zaczął od zabrania ważnych głów na narty do prefektury Nagano. A gdy dowiedział się, że niezwykle istotny dla nich japoński menadżer jest fanem Monty Pythona, przeniósł spotkanie biznesowe na hotelowy korytarz, w celu odbycia głupich spacerów głupawym chodem – takich jakie uskuteczniali urzędnicy Ministerstwa Głupich Kroków. „Ekscentryczny, nieustępliwy, ale ostatecznie bardzo skuteczny” – podsumował Ashton (a swoją drogą, polecam skecz o Ministerstwie Głupich Kroków, aby zobaczyć w jaki sposób podaje się tam kawę – mistrzostwo!).
„Druga rewolucja krzemowa” naprawdę ma sznyt thrillera. Mamy tu bitwę z Intelem o projekty dla smartfonów, przejęcie Arm przez Softbank w 2016 r., późniejszą nieudaną próbę zakupu przez Nvidię i pojawiające się na horyzoncie zagrożenie ze strony „otwartej” architektury RISC-V. Rozdział poświęcony RISC-V jest szczególnie interesujący, a na ironię zakrawa fakt, że Krste Asanović – jeden z liderów projektu RISC-V – był studentem w Cambridge w tym samym czasie, gdy w innym miejscu miasta zaprojektowano pierwszy układ scalony Arm. Otwarcie centrum badawczo-rozwojowego RISC-V przez firmę SiFive w Cambridge i sponsorowanie przez nią lokalnego klubu piłkarskiego Cambridge United również dodaje smaczku temu wątkowi i – jak to ujął Ashton – pokazuje, że „nowicjusz wjechał swoimi czołgami na trawnik Arm”.
Czemu lądowanie Nancy Pelosi w Taipei było ważne dla branży chipów
W „Drugiej rewolucji krzemowej” Ashton skupia się jednak nie tylko na Arm. Gdzieś w tle pisze również o równoległym rozwoju amerykańskiego i tajwańskiego przemysłu chipów. Patrzy na osiągnięcia i problemy Intela, Taiwan Semiconductor Manufacturing Company i Nvidii. I to nie jest przypadek, że w podtytule znajdujemy jakże popularne ostatnio słowo „geopolityka”.
Książka zaczyna się niczym thriller szpiegowski, od opisu lądowania Boeinga C-40C na pasie lotniska w Taipei 2 sierpnia 2022 r. Aplikacja Flightradar24 zarejestrowała 2,9 mln sprawdzeń jego lotu – to był jeden z najbardziej obserwowanych rejsów w historii. Wysiadła z niego starsza kobieta w różowym kostiumie – to Nancy Pelosi, spikerka Izby Reprezentantów USA. Przyleciała na spotkanie z prezydentem Tajwanu Tsai Ing-wenem, z Josephem Wu, ministrem spraw zagranicznych Tajwanu, a także z prezesem TSMC Markiem Liu. Chipy są na wagę złota, a na Tajwanie produkuje się 60 proc. światowej podaży, nic więc dziwnego, że Pelosi zapewniała o całkowitym poparciu USA dla tego kraju i demokracji tam panującej. I tak się składa, że rok wcześniej zaczęto dyskutować w przestrzeni publicznej o tym, jak niezwykle negatywny byłby wpływ chińskiego ataku na Tajwan na globalną gospodarkę.
Ashton konkluduje, że próba „stworzenia kolejnego Arm jest takim samym szaleństwem, jak próba stworzenia kolejnego Google”. Według niego Arm jest perłą w koronie brytyjskiego biznesu, na którą należy chuchać i dmuchać. Pytanie jednak, czy brytyjski rząd będzie w stanie odpowiednio wspierać spółkę, w czasach, gdy rządy USA i Chin przeznaczają grube miliardy dolarów na subsydiowanie swoich branż technologicznych.
„Obecnie Arm wydaje się niezastąpiony, napędzając nieubłagany wzrost w dziedzinie komputerów i oferując lekcje na temat znaczenia skali, długowieczności, ciągłych innowacji, a może nawet dyplomacji. Ale nowe technologie oferują tyle samo zagrożeń, co możliwości. Ta branża jest pełna przełomowych rozwiązań, które nigdy nie znajdują rynku, a także standardów, systemów i urządzeń, które są porzucane, gdy pojawia się coś lepszego” – podsumował ostrzegawczo historię Arm brytyjski publicysta.
Ashton śledził historię Arm przez wiele lat. Przeprowadził wywiady z wieloma najważniejszymi postaciami w historii spółki. Wykonał gigantyczną pracę, którą widać na kartach „Drugiej rewolucji krzemowej”. Jego książka jest niemal fabularyzowaną encyklopedią branży chipowej. I skrzy się licznymi danymi, ciekawostkami i anegdotami. No i uzmysławia, że toniemy wprost w chipach, bo co roku produkuje się co najmniej 1,15 bln układów scalonych, a przeciętny mieszkaniec Ziemi każdego roku wchodzi w posiadanie około 125 takich układów. Około 30 proc. układów scalonych trafia do komputerów, 20 proc. do smartfonów, a 10 proc. do centrów danych i samochodów, a reszta do innych urządzeń.
Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, jak gigantyczne inwestycje ponoszą producenci chipów i jak wielkie obszarowo są ich fabryki. Dla przykładu, 18 fabryka TSMC w mieście Tainan kosztowała 20 mld dol., a zajmuje powierzchnię 950 tys. mkw. – równą 133 boiskom piłkarskim. To w czeluściach takich fabryk wafle krzemowe są pokrywane warstwami światłoczułego materiału, cięte laserem na tysiące układów scalonych, pakowane do obudów i wysyłane na linie produkcyjne Apple i innych firm. A wiecie ilu inżynierów pisze kod działający na układach Arm? Jest ich 13 mln. Tak, to nie pomyłka. To jest populacja przekraczająca liczebnością Belgię (11,7 mln) czy Czechy (10,7 mln).
„Druga rewolucja krzemowa” to niezwykle wciągająca lektura. Ukazanie doniosłości ekonomiczno-geopolitycznej branży chipów przez skupienie się na historii jednej firmy stwarza okazję do prowadzenia narracji w sposób jaki się spotyka czy w kryminałach, czy thrillerach, czy też w biografiach. Czytając chcesz przewrócić stronę, aby dowiedzieć się, co stanie się dalej z głównym bohaterem. Z drugiej strony, od wiedzy zgromadzonej w tej książce może rozboleć głowa. Połączenie encyklopedii z thrillerem – to brzmi zachęcająco. Nieprawdaż?