Autor: Daniel Gros

Dyrektor brukselskiego think tanku Ośrodek Badań Polityki Europejskiej, publicysta Project Syndicate.

Trzy wymiary Brexitu

Minęło już ponad 100 dni od momentu, gdy Wielka Brytania drobną większością głosów postanowiła opuścić Unię Europejską. Nadal nie jest jednak jasne, jakie ustalenia będą po Brexicie regulować handel przez Kanał La Manche.
Trzy wymiary Brexitu

Dyskusje polityczne obracają się zwykle wokół trzech kluczowych kwestii: kontroli imigracji, dostępu do jednolitego rynku oraz tzw. jednolitego europejskiego paszportu dla usług finansowych. Ku jakiemu zatem kompromisowi powinni dążyć europejscy przywódcy?

W Wielkiej Brytanii dużo jest ludzi, którzy dokładnie wiedzą, czego chcą: wprowadzenia kontroli napływu pracowników z pozostałych krajów UE, a tym samym kontroli wewnętrznego rynku pracy – ale bez utraty dostępu do jednolitego rynku czy europejskiego paszportu, który umożliwia brytyjskim firmom sprzedaż usług finansowych na kontynencie. Takiego typu rozwiązanie obiecywało zresztą przed czerwcowym referendum wielu przywódców kampanii na rzecz Brexitu.

Obietnice „Brexitowców” to nadal myślenie życzeniowe. Jak podkreśla Wolfgang Schäuble, niemiecki minister finansów, dostęp do jednolitego rynku jest nierozerwalnie związany ze swobodą przepływu ludzi. Zaproponował nawet, że wyśle brytyjskiemu ministrowi spraw zagranicznych, Borisowi Johnsonowi, egzemplarz Traktatu Lizbońskiego, gdzie to powiązanie jest ustanowione.

Być może wygląda to na nadmierny legalizm i z pewnością odzwierciedla motywacje polityczne, jednak podstawowe zasady ekonomiczne wskazują, że swoboda przepływu osób jest rzeczywiście co najmniej tak samo ważna jak wolny handel.

Na handlu korzystają zwykle obydwie strony. Jest zatem jasne, że we wspólnym interesie Wielkiej Brytanii i UE leży minimalizacja szkód spowodowanych wprowadzeniem – na skutek Brexitu – nowych barier w handlu. Jeśli spojrzeć na to pod kątem dobrobytu w Europie, liczy się skala tych barier handlowych, nie zaś to, która ze stron jest eksporterem netto czy importerem netto. Niskie bariery powodują zazwyczaj niskie koszty – chyba że dotyczą handlu na wielką skalę. Gdy jednak bariery te stają się wyższe, ich ujemny wpływ na poziom dobrobytu rośnie bardziej niż proporcjonalnie.

Zresztą jeśli nawet Wielka Brytania opuści jednolity rynek, to prawdopodobnie – i jest to dla niej dobra wiadomość – nie grożą jej wyraźnie wyższe bariery w handlu. UE przecież generalnie cechuje liberalizm w handlu, a cła zewnętrzne są niskie. Właśnie z tego względu w licznych opracowaniach o umowie transatlantyckiej gospodarcze korzyści z obrotu bezcłowego nie są uznawane za główny powód jej wprowadzenia.

Nawet jeśli Wielka Brytania natknie się na jakieś dodatkowe bariery – takie jak nowe wymogi celne i stosowanie świadectwa pochodzenia – to ich oddziaływanie będzie najprawdopodobniej stosunkowo niewielkie. Przypadek Szwajcarii – jeszcze bardziej niż Wielka Brytania zintegrowanej z unijnymi łańcuchami produkcyjnymi – pokazuje, że do utrzymania takich barier na niskim poziomie wystarczy sprawna administracja celna po obydwu stronach. Poza wszystkim, eksport towarowy do UE tworzy tylko około 6 proc. brytyjskiego PKB.

To, że wprowadzenie pewnych niskich barier mogłoby spowodować duże straty, jest nieprawdopodobne także z innej przyczyny: małych różnic w kosztach produkcji towarów na tym czy innym rynku. Wyprodukowanie samochodu w Wielkiej Brytanii kosztuje mniej więcej tyle samo, co wytworzenie go w Niemczech.

Całkiem inaczej jest natomiast z barierami w swobodnym przepływie siły roboczej. Wydajność i dochód na pracownika są w Wielkiej Brytanii nadal znacząco wyższe niż, powiedzmy, w Polsce. Za godzinę pracy w Wielkiej Brytanii pracownik może dostać około 25 euro, a w Polsce – tylko 8,50 euro. Innymi słowy: niepozwalanie polskiemu pracownikowi na pracę w Wielkiej Brytanii oznaczałoby duże koszty ekonomiczne dla Europy. Ponadto żeby premier Theresa May mogła konsekwentnie dążyć do realizacji zapowiedzianego przez siebie celu – obniżenia rocznej imigracji netto do niespełna 100 tysięcy – Wielka Brytania musiałaby zastosować drastyczne – i potencjalnie kosztowne – środki, zamykające krajowy rynek pracy.

Oznacza to, że bariery, jakie są w stanie ustanowić unijni negocjatorzy – oddziałujące głównie na handel towarami – miałyby zapewne dużo mniejsze skutki niż bariery wzniesione przez Wielką Brytanię, takie jak kwoty, dotyczące unijnych pracowników. Ale jest przecież jeszcze jedna kwestia, którą negocjatorzy muszą rozważyć: usługi finansowe.

Rynek usług jako całość nie ucierpi zapewne z powodu Brexitu – w końcu jednolity rynek usług nigdy się zbyt dobrze nie rozwinął. Finanse stanowią jednak przypadek szczególny, głównie z uwagi na rozwiązanie w postaci „jednolitego paszportu” dla banków.

Ekonomiści często niejednoznacznie oceniają korzyści z integracji finansowej, do czego w niemałym stopniu przyczynia się fakt, iż ogromne przepływy kredytu bankowego mogą poważnie wpływać na stabilność makroekonomiczną. Sekurytyzacja może na przykład, przy odpowiednim ustawieniu, pomóc w zmniejszeniu ryzyka i zwiększyć dostępność kredytu dla mniej pewnych pożyczkobiorców. Globalny kryzys finansowy z 2008 roku wyraźnie jednak pokazał, że jeśli posunie się ona za daleko, może to spowodować ogromne koszty.

Można jednak podjąć kroki w celu maksymalizacji korzyści ze świadczenia usług finansowych przez Kanał La Manche także po Brexicie. Kluczowe znaczenie ma tu oparcie decyzji nie na utrzymaniu przez londyńską City roli finansowego „hubu” Europy, lecz na zagwarantowaniu, że świadczone przez nią usługi wzmocnią rynki kapitałowe Europy. Wymagałoby to położenia nacisku na stosowanie raczej instrumentów kapitałowych niż dłużnych i na finansowanie raczej poprzez rynek niż z kredytu bankowego.

Priorytety, jakimi powinni się kierować negocjatorzy Brexitu są z ekonomicznego punktu widzenia jasne. Negocjatorzy muszą skupić się na minimalizowaniu nowych przeszkód w swobodnym przepływie siły roboczej. Właściwie powinno to mieć nawet wyższy priorytet niż utrzymanie swobody przepływu towarów. Natomiast brytyjskie usługi finansowe powinny być w UE mile widziane – ale tylko jeśli pomogą one UE w odejściu od jej bankocentrycznego systemu i w doprowadzeniu do końca unii rynków kapitałowych.

Dyskusję nadal jednak zaburza polityka, skłaniając przywódców do kreślenia rozgraniczeń w swobodzie przepływu i przyjmowania merkantylistycznych postaw w sprawie usług finansowych. Żeby w centrum uwagi znalazło się dobro wspólne, wśród polityków po obydwu stronach musiałyby się objawić cechy mężów stanu.

© Project Syndicate, 2016

www.project-syndicate.org


Tagi