Szanghaj, Chiny. (CC By Thomas Depenbusch)
Gdy przed trzema laty do władzy dochodził nowy, silny przywódca Xi Jinping, już w pierwszym publicznym wystąpieniu zaordynował państwu hasło Zhongguo meng, które właściwych znaczeń nabierało po przetłumaczeniu na angielski: Chinese Dream. Ten chiński sen miał zastąpić amerykański, dotychczas panujący na naszym globie…
W ślad za przewodniczącym poszły media, a także świat naukowy. W księgarniach, już na wejściu, witały klienta różne wydania głośnej pracy płk. Liu Mingfu ze stycznia 2010 r., do której bezpośrednio nawiązał Xi Jinping: „Chiński sen”. Ona i niezliczone egzegezy do niej bezwzględnie brylowały. A przecież sam Liu Mingfu nie pozostawiał wątpliwości, o co chodzi, pisząc: „Za kilka dekad rozwój Chin wyprzedzi rozwój Ameryki”. A przy tym dodawał: „Wyprzedzimy Zachód. Kiedy nasz naród będzie gotowy, gdy Chiny staną się silne, przegonimy ich”.
Sen w programie studiów
Te tezy stały się tak popularne i powszechnie obowiązujące, że w marcu 2015 r. wydano nawet specjalny podręcznik akademicki na ten temat („Zhongguo meng: Daxuesheng duben”), który oczywiście natychmiast wprowadzono do programów obowiązkowych szkoleń politycznych, także na studiach, bez względu na ich kierunek.
W tej publikacji z kolei nie pozostawiono złudzeń, co oznacza początkowo niejasny i niedoprecyzowany termin „chińskie marzenie”. To nic innego niż „wielki renesans chińskiego narodu”. Dla chińskiego czytelnika to jasne, dla nas nie. Chodzi o sedno dotychczasowych rządów Xi Jinpinga i jego ekipy. Postanowili oni odejść od poprzedniej mantry wizjonera reform Deng Xiaopinga, który nakazywał następcom skromność, umiarkowanie i powściągliwość. Bezprecedensowy wzrost gospodarczy (według oficjalnych danych 9,8 proc. rocznie w latach 1978–2012), jak też załamanie na amerykańskim i zachodnich rynkach w 2008 r. plus tezy i poduszczenia autorów takich jak Liu Mingfu (bo jest ich w ChRL więcej), stanęły za strategiczną zamianą: w miejsce skromności wkroczyła asertywność.
Nowy lider Chin co chwila wychodził ze świeżymi hasłami i koncepcjami, w tym takimi o geopolitycznym znaczeniu, jak dwa nowe Jedwabne Szlaki (lądowy i morski) czy dwa nowe banki – Rozwoju Grupy BRICS z siedzibą w Szanghaju oraz Azjatycki Bank Inwestycji Rozwojowych (AIIB) – azjatycki z nazwy, a w istocie chiński – mający te szlaki wspierać.
Dwa zadania na stulecie
Coraz głośniej o tym w świecie – i słusznie, bowiem mocarstwo gospodarcze nr 2 najwyraźniej postawiło otwarte wyzwanie mocarstwu nr 1 – USA. Mniej natomiast słyszeliśmy o tym, że na scenie wewnętrznej i w ramach świata chińskiego Xi Jinping zaczął forsować jeszcze inny projekt: dwa zadania na stulecie.
Treść i harmonogram pierwszego z nich są jasne. Na stulecie rządzącej Komunistycznej Partii Chin (KPCh), czyli do 1 lipca 2021 r., Chiny mają zbudować xiaokang shehui, czyli społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu, a więc po prostu klasę średnią. Chodzi o to, że główną siłą napędową gospodarki ma już być nie eksport, jak dotychczas, lecz rynek wewnętrzny i konsumpcja. A do tego potrzebny jest konsument. Dlatego wyznaczono cel, by w okresie 2012–2020 dochody każdego obywatela ChRL wzrosły o 100 proc.
Drugim zadaniem na stulecie jest natomiast wspomniany renesans chińskiej nacji, teraz wtłaczany do głów wszystkim uczniom i studentom. Tu jednak pojawiają się wątpliwości, czy chodzi o osiągnięcie go także w lipcu 2021 r., czy jednak dopiero 1 października 2049, a więc na stulecie ChRL. To nie jest powiedziane wprost. Jest natomiast więcej niż jasne, co oznacza ten renesans: pokojowe zjednoczenie z Tajwanem (a to przecież gospodarka porównywalna z Polską…).
To nowa geostrategiczna i geoekonomiczna gra zaproponowana ostatnio światu (czytaj: USA) przez władze w Pekinie, które nie ograniczyły się do odejścia od strategii skromności Deng Xiaopinga. Chcąc przyspieszyć budowę klasy konsumentów, mocną kampanią medialną od lipca 2014 r. zaprosiły wszystkich obywateli do gry na giełdzie. Najwyraźniej jednak źle skalkulowały. Wiemy już, jak to się zakończyło – wielkim krachem, spowolnieniem gospodarczym i stratami rzędu 3 bln dol., a więc porównywalnymi do tak skrzętnie gromadzonych przez lata chińskich rezerw walutowych.
Ofensywa pragmatyków
O chińskiej giełdzie i krachu na niej też było głośno latem 2015 r. Co jednak na to wszystko chińscy ekonomiści i tamtejszy świat nauki? Po pierwsze trzeba mu oddać, że nie wszyscy popadli w euforię spod znaku chińskiego snu.
Prof. Chi Fulin, znany ekspert gospodarczy kierujący ważnym ośrodkiem badawczym na odległej wyspie Hajnan, już w 2010 r., a więc niejako równolegle z płk Liu Mingfu, wyszedł z koncepcją Drugiej reformy (Di erci gaige – to zarazem tytuł jego głośnego tomu, nigdy nieprzełożonego na języki obce). Cały czas wraz z zespołem ją dopracowywał i z czasem wyłoniła się z tego alternatywna do dotychczas obowiązującej strategia rozwoju państwa oparta na konsumpcji, klasie średniej i innowacjach, a nie eksporcie, wielkich inwestycjach i brutalnej eksploatacji siły roboczej, jak było dotychczas.
Przez ponad dwa lata wydawało się, że Chi Fulin i jemu podobni znajdują się w odwrocie pod naporem wszechobecnej i potężnej fali spod znaku chińskiego marzenia. Ci jednak byli przekonani co do swoich racji i robili swoje. Już w styczniu 2014 r., a więc przed giełdową bańką, a potem krachem, grono znanych ekonomistów pod wodzą szanowanego seniora chińskich reform gospodarczych prof. Wu Jingliana (ur. 1930) wystąpiło ze swego rodzaju manifestem w tomie nawołującym do zmiany modelu rozwojowego pt. „Czytając i rozumiejąc chińskie reformy” („Dudong Zhongguo gaige”), które to przedsięwzięcie z czasem nabierało rozmachu – drugi tom ukazał się w październiku 2014 r., a trzeci w marcu 2015 r.
Istotą było to, że z czasem dołączył do niego zarówno prof. Chi Fulin, jak również bodaj najbardziej teraz znany chiński ekonomista na arenie międzynarodowej – (Dustin) Lin Yifu, były wiceszef Banku Światowego.
Ze zbiorowego wysiłku tej nowej generacji chińskich pragmatyków gospodarczych wyłaniają się już dosyć przejrzyste wnioski. Po pierwsze jest więcej niż oczywiste, że poprzedni, ekstensywny model rozwojowy odszedł do historycznych annałów. Owszem, przyniósł niekwestionowane sukcesy gospodarcze, ale przy okazji zmienił Chiny nie do poznania – i właśnie do tych nowych uwarunkowań, tak wewnętrznych, jak zewnętrznych trzeba się dostosować. Na przykład tanie Chiny się skończyły, podobnie jak nieograniczone wydawałoby się rezerwy taniej siły roboczej. Mankamentów, a raczej poważnych zagrożeń, jest zresztą więcej – od wszechobecnej korupcji, której bezpardonową wojnę wypowiedział Xi Jinping, po niebywałe rozwarstwienie społeczne czy zniszczenie środowiska naturalnego, czego synonimami są smog nad Pekinem i innymi chińskimi miastami czy zatruta woda i żywność.
Drugi kluczowy wniosek pragmatyków jest też klarowny: czas przechodzić od ilości do jakości. A to – jak widomo z dziejów powszechnych – jest zawsze trudne.
Jak tego dokonać i od czego zacząć? Już przed turbulencjami giełdowo-finansowymi ta grupa ekspertów (to kilkanaście osób, ale stoją za nimi całe instytuty i sztaby ludzi) wyspecyfikowała jako newralgiczne trzy dziedziny:
– ukrócenie powszechnych praktyk ukrytego kredytowania, m.in. poprzez odcięcie lokalnych władz od wielkich kredytów (przeznaczanych przez nie głównie na często nie do końca przemyślane inwestycje); ocenia się, że ich poziom po 2008 r. wzrósł aż czterokrotnie – od 10 do 40 proc. PKB;
– powstrzymanie nadmiaru inwestycji, bowiem Chiny zbudowały infrastrukturalną, a przede wszystkim deweloperską bańkę;
– zapobieżenie dalszemu zadłużaniu się, też głównie na szczeblu lokalnym.
Krach, a raczej sekwencja głębokich spadków na giełdzie sprawiły, że Lin Yifu szybko trafił do wąskiego grona najbliższych doradców Xi Jinpinga, a także odpowiedzialnego za program gospodarczy państwa premiera Li Keqianga, czyli Małej Grupy Kierowniczej na rzecz Reform. To on, korzystając z ekspertyz i analiz pragmatyków, przedkłada te rozwiązania najwyższemu kierownictwu.
W centrum uwagi jest nie tylko Lin (charakter grupy sprawia, że raczej znajduje się on w cieniu, bowiem jest w kręgu decyzyjnym). Kiedy 2 listopada 2015 r. kończyły się obrady piątego plenum KC KPCh, które zatwierdziło nowy, 13. plan pięcioletni (2016–2020), w popularnym programie telewizyjnym „Jeden na jeden” wystąpił… wyraźnie zadowolony i szeroko roześmiany prof. Chi Fulin, wykładając publicznie niemal przez godzinę swoje racje. A w księgarniach trzy tomy mówiące o nowym rozumieniu reform szybko zastąpiły na eksponowanych miejscach publikacje mówiące o chińskim śnie. Pragmatycy pokonali marzycieli. Na jak długo?
Trzy etapy i wiele niewiadomych
Tu warto wspomnieć o innej wszczętej niedawno na chińskiej arenie wewnętrznej debacie, która – jak widzę – na razie zupełnie umyka zachodnim obserwatorom, a nawet ekspertom. Wywołał ją inny ze współautorów serii „Czytając i rozumiejąc chińskie reformy” – prof. Zheng Yongnian. Od lat wykłada on w Singapurze i tam na stałe pracuje, ale publikuje przede wszystkim na terenie ChRL i po chińsku. W początkach 2012 r. opublikował on kluczowy dla zrozumienia współczesnych Chin tom zatytułowany „Trzy etapy chińskich reform” („Zhongguo gaige sanbu zou”).
Wyjaśniał w nim, że po pierwszym etapie reform gospodarczych, który trwał nieco ponad 30 lat, nadszedł etap drugi – reform społecznych, gdy w centrum uwagi władz będzie nie tyle państwo i wzrost jego mocy, ile obywatel i wzrost jego dobrobytu. Ten etap budowy konsumenta i społeczeństwa małego dobrobytu też może – zdaniem autora – potrwać dwie, a nawet trzy dekady. Dopiero później przyjdzie etap trzeci – reform politycznych, o które dopomina się Zachód.
Zheng Yongnian, bardzo aktywny w zbiorowym przedsięwzięciu prof. Wu Jiangliana, w czerwcu 2014 r. opublikował kolejny tom – zbiór swoich esejów i prac znacząco zatytułowany „Nieprzesądzona przyszłość” („Bu jeueding de weilai”). Dał tym samym jasno do zrozumienia, że w sensie wewnętrznym nic jeszcze tak naprawdę nie jest w Chinach rozstrzygnięte poza tym, że nastąpi spowolnienie gospodarcze, bowiem w centrum zainteresowania musi być już teraz także coraz bardziej świadomy i coraz lepiej wykształcony obywatel.
Taki był wniosek jeszcze przed krachem giełdowym, a po nim znaków zapytania pojawiło się jeszcze więcej. I tak oto promowany do niedawna powszechnie chiński sen zmienił się w twarde dywagacje nad dalszymi scenariuszami rozwoju państwa. Jednakże, jak to w Chinach, budujących przecież socjalizm o chińskiej specyfice, który wielu nie bez słuszności nazywa kapitalizmem, w programach studiów pozostał podręcznik o chińskim marzeniu. Ono nie znika, tylko znalazło się w (chwilowo?) w odwrocie.