Unia będzie oszczędzała albo pieniądze się skończą

Wątpię, by kiedykolwiek udało się wprowadzić kontrowersyjny podatek od operacji finansowych. Zaostrzenie kar za łamanie dyscypliny budżetowej też nie ma znaczenia, bo nikt nie wierzy, że będą one egzekwowane - tak wyniki szczytu UE podsumowuje dr Friedrich Heinemann z Europejskiego Centrum Badań Gospodarczych ZEW w Mannheim.
Unia będzie oszczędzała albo pieniądze się skończą

Dr Friedrich Heinemann z ECBG ZEW w Mannheim

Obserwator Finansowy: Po czwartkowym szczycie UE w Brukseli komentator „Spiegel Online” napisał, że „Unia stała się teraz bardziej niemiecka”. Czy rzeczywiście? Czy oszczędnościowe postulaty rządu w Berlinie będą realizowane także przez inne kraje wspólnoty?

Friedrich Heinemann: Decydujące okazało się nie tylko stanowisko Niemiec. Portugalia, Hiszpania, Irlandia czy Wielka Brytania nie mają już innej alternatywy. Rynki finansowe dobitnie pokazały tym krajom, że jeśli nie zaczną oszczędzać, to kurek z pieniędzmi zostanie im zakręcony.

Angela Merkel proponowała także, by kraje, które nie zachowują dyscypliny budżetowej, traciły prawo głosu w Radzie UE. Być może taka groźba nawróciłaby grzeszników fiskalnych, ale czy jest ona w ogóle realna?

Można zaostrzać reguły budżetowe w UE, ale w ramach istniejącego w Unii ustawodawstwa. Odebranie głosu, nawet czasowe, oznacza, że najpierw trzeba byłoby zmienić Traktat lizboński. A jeszcze teraz pamiętamy, w jakich bólach on się rodził, zatem rozpoczęcie jego rewizji jest mało realne. Zresztą nawet gdyby panował konsensus, że warto to uczynić, to natychmiast pojawiłyby się kraje, które chciałyby przeprowadzić inne zmiany w traktacie. Francuzi wyszliby znowu ze swoimi żądaniami rządu ekonomicznego, a inni chcieliby zmiękczyć klauzulę no-bailouts, zakazującą przejmowania zobowiązań jednego państwa członkowskiego UE przez drugie. Byłoby to otwarcie puszki Pandory i nie wiem, czy leży to w interesie Niemiec.

Zatem jakie mogą być konkretne efekty ustaleń przywódców UE dotyczące bardziej solidnej polityki fiskalnej?

Zaostrzenie kar za złamanie dyscypliny budżetowej nie ma znaczenia, bo nikt nie wierzy, że będą one egzekwowane. To, co należy zrobić, to doprecyzować pakt stabilności oraz wprowadzić większą przejrzystość danych fiskalnych. Kryzys grecki był w istocie kryzysem statystyki. Potrzebujemy teraz większej kontroli nad narodowymi urzędami statystycznymi i tego, by każdą liczbę dało się zrewidować.

Prawdopodobnie od stycznia 2011 r. Komisja Europejska będzie kontrolować projekty budżetów państw członkowskich. Brytyjczycy już zapowiedzieli, że nie będą wysyłać do Brukseli swojej ustawy budżetowej. Jednak w Niemczech ten pomysł ma wielu zwolenników.

To nie jest ingerencja w narodową autonomię. Komisja Europejska otrzyma przecież tylko możliwość wyrobienia sobie oceny budżetów państw członkowskich. Nadal każdy z członków wspólnoty będzie miał prawo, by się nie zgodzić z opinią Brukseli. To rozsądne rozwiązanie, które da się zrealizować. W ten sposób będziemy budować wzajemne zaufanie. Dlaczego mamy nie raportować partnerom w UE o naszej polityce fiskalnej, skoro – i tego dowiódł kryzys grecki – w razie jej błędów konsekwencje ponosimy wszyscy? Tę regulację traktuję jako obowiązek złożenia sprawozdania.

Jeszcze rok temu europejskie rządy prześcigały się tworzeniu wielomiliardowych pakietów na rzecz ożywienia koniunktury. Wówczas liderem również chciały być Niemcy, które teraz wzywają wszystkich do oszczędzania. Jak to rozumieć?

Przed kryzysem w Grecji wszystkie rządy wierzyły w moc UE i strefy euro i były przekonane, że zawsze uda im się sprzedać swoje obligacje. Jednak teraz okazało się, że to nieprawda. Państwa członkowskie spostrzegły, że mogą złamać reguły paktu stabilności, ale nie przechytrzą rynków finansowych. Nie są one bowiem już gotowe, by finansować dowolne deficyty publiczne. Kiedy rok temu zaciągano nowe długi, debatowano nad tym, w jak odległej przyszłości zaczniemy z nich wychodzić. Teraz rynki zmusiły rządy, by działać natychmiast. To stworzyło zupełnie nowy świat.

Kanclerz Merkel domagała się w Brukseli, by opodatkować transakcje finansowe, względnie wprowadzić specjalny podatek od banków. Ten pomysł nie przeszedł, ale ma być jeszcze „badany i dyskutowany”. Dla szefowej niemieckiego rządu to znacząca porażka, bo w swoich planach oszczędnościowych zakładała, że od 2012 r. uzyska z tego tytułu 2 mld euro rocznie. Czy ten projekt uda się jej przeforsować później?

Wątpię, by kiedykolwiek udało się wprowadzić podatek od operacji finansowych. To pomysł bardzo kontrowersyjny i trudny do przeprowadzenia. Jednym przyciskiem na komputerze można przenieść całe transakcje walutowe z Londynu do Tokio. To, co jest możliwe, to dodatkowe opodatkowanie sektora bankowego. Banku nie da się przecież tak łatwo przenieść do innego kraju.

Jednak i ten pomysł zostanie zapewne odrzucony podczas najbliższego szczytu G20. W Europie również nie są nim wszyscy zachwyceni. Czy Niemcy mogą go wprowadzić tylko u siebie?

Można to zrobić na poziomie europejskim lub niemieckim. Jeśli te obciążenia dla banków nie będą zbyt duże, banki nie uciekną z Europy. Poza tym to niemiecki rząd ustala wysokość podatku od przedsiębiorstw i jeśli nie będzie szerszego porozumienia w UE, to w razie potrzeby może wprowadzić specjalny podatek od banków działających w Niemczech.

Podczas ostatniego szczytu UE dyskutowano również kwestię tzw. rządu gospodarczego. Ten projekt proponują Francuzi, ale został on wstrzymany także z powodu oporu Niemiec. Dobrze się stało?

W tej sprawie kluczowe jest tak naprawdę  to, co kryje się za tzw. rządem czy zarządzaniem gospodarczym. W UE ciągle mamy różne polityki gospodarcze, fiskalne i socjalne. Szwedzi przyzwyczaili się do rozbudowanego państwa, natomiast Brytyjczycy wolą raczej państwo skromniejsze. Jeśli francuskie propozycje będą oznaczać ujednolicenie tych polityk, to ich projekt nie ma szans. Jeśli jednak będzie w nich chodzić o pewne reguły i transparentność polityk gospodarczych, to taki projekt jest realistyczny.

Za czasów kanclerza Gerharda Schrödera Niemcy doprowadziły do rozwodnienia kryteriów paktu stabilności. Teraz za rządu Angeli Merkel narzucają innym jego zaostrzenie. Jak wytłumaczyć ten paradoks?

To był wielki błąd Schrödera, który zaszkodził niemieckiej polityce. Za jego czasów pakt stracił na wiarygodności i teraz wszyscy już wiedzą, że jeśli jego postanowienia staną się niewygodne dla najsilniejszych państw UE, to się one im nie podporządkują. Jednak od tamtego czasu została zmieniona niemiecka ustawa zasadnicza, która już na narodowym poziomie wprowadza surowe reguły budżetowe, nad których przestrzeganiem z kolei czuwa Federalny Trybunał Konstytucyjny. Być może jest to również interesujące rozwiązanie dla innych krajów UE – zamiast europejskich rozwiązań w pakcie stabilności surowe narodowe reguły konstytucyjne dotyczące polityki fiskalnej.

Dr. Friedrich Heinemann, szef Działu Badawczego Opodatkowanie Przedsiębiorstw i Finanse Publiczne,
Europejskie Centrum Badań Gospodarczych (ZEW) w Mannheim.

Dr Friedrich Heinemann z ECBG ZEW w Mannheim

Tagi