Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

USA i Chiny mogą znaleźć się na kolizyjnym kursie

Poradniki turystyczne dla udających się do Chin zalecają, aby w rozmowach nie poruszać tematów politycznych, bo może to wywołać zakłopotanie. Zdziwiło mnie więc, gdy jadąc taksówką w Pekinie zostałem zagadnięty przez kierowcę, do tego po angielsku, co sądzę na temat ewentualnej wojny między Chinami a USA.
USA i Chiny mogą znaleźć się na kolizyjnym kursie

(CC NC ND flickrMarcus)

Pekiński taksówkarz uważa, że do niej kiedyś dojdzie. Nieco zaskoczony odparłem, iż oba państwa łączy już tyle wspólnych interesów gospodarczych, że w takie starcie nie wierzę.

Rozmowę tę przypomniałem sobie, gdy w chińskiej gazecie Hunanqiu Shibao trafiłem na omówienie debaty na ten właśnie temat z udziałem dwóch ekspertów: prof. Johna Mearsheimera, amerykańskiego politologa z Uniwersytetu w Chicago oraz prof. Yan Xuetonga, znawcę relacji amerykańsko-chińskich, szefa Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie.

Wojna potęg jest nieunikniona

Ten pierwszy uważa, że wojna Chin z Ameryką jest niemal nieunikniona a powodem będzie np. Tajwan albo Półwysep Koreański. Argumentuje on, że Stany Zjednoczone, jako hegemon „będą aktywnie zapobiegać powstaniu silnych graczy w innych miejscach” i podaje przykłady z przeszłości – Niemcy, Związek Radziecki, Japonia, których potęgę Ameryka złamała nie chcąc, aby wyrósł jej silny rywal.

W tym kontekście prof. Mearsheimer powołuje się na doktrynę Monroe’a, którą – przypomnę – sformułował amerykański sekretarz stanu John Quincy Adams, a przedstawił w 1823 r. ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych James Monroe. Głosiła ona, iż amerykański kontynent nie może podlegać ekspansji politycznej Europy. W zamian Ameryka miała nie ingerować w sprawy europejskich państw oraz ich kolonii.

Sprowadza się ona do tego, czytamy w artykule, że jeśli ktokolwiek rzuci wyzwanie USA, to te przegonią go. „Podobnie będzie w przypadku Chin” – zaznacza amerykański ekspert. Twierdzi również, że odnośnie Chin – „kraju o błyskotliwej historii (…) jego przekształcenie się w globalnego hegemona ma żelazną logikę”. Uważa ponadto, iż Państwo Środka może wyznaczyć własną „Doktrynę Monroe’a”, kiedy stanie się najsilniejszym krajem w swym regionie, dlatego nie jest ono zainteresowane, by dopuścić Amerykę do „swojego terenu”. Ponieważ USA przenoszą obecnie strategię do Azji, aby ograniczyć wzrost Chin i uniemożliwić im stanie się regionalnym hegemonem, „dlatego też wojna między Chinami a USA będzie trudna do uniknięcia”, a ostateczny scenariusz, w którym „oba państwa spotykają się na polu bitwy prawdopodobny” – twierdzi.

Ważniejsze mogą być interesy

Z kolei prof. Yan Xuetong z Uniwersytetu Tsinghua zgadza się z poglądem Mearsheimera, iż „Chiny i Ameryka chcą być numerem 1 na świecie”. Uważa, jednak, że w interesie Chin leży by „działać odpowiedzialnie i powstrzymywać się od głośnych działań i wypowiedzi”. Sądzi, że Państwo Środka nie musi podążać tą samą drogą, co jego rywal Ameryka, gdyż są także inne opcje i warianty, aniżeli „polityka odstraszania Chin”. Dalej chiński ekspert przedstawia – niejako – wykładnię oficjalnej polityki zagranicznej ChRL, powołując się przy tym, jak wymaga tego chińska poprawność polityczna na przywódców państwa, zwłaszcza prezydenta Xi Jinpinga.

Dodajmy, iż w oficjalnych wystąpieniach chińskich liderów wiele razy powtarzane są brzmiące uspokajająco i koncyliacyjnie sformułowania o czysto pokojowych intencjach współczesnych Chin. Mamy zatem ciągłe „pogłębianie i poszerzanie wzajemnie korzystnej współpracy międzynarodowej”, a z konkretów, choćby „promocję idei morskiego Jedwabnego Szlaku” oraz roli, jaką Chiny chcą, aby odegrał on w ich relacjach gospodarczych ze światem.

Chiński naukowiec wypomina, że we wzajemnych relacjach amerykańsko-chińskich USA przeważnie występują z „poczuciem wyższości”. Dalej następuje ciekawa konkluzja, iż „w celu ułatwienia interakcji, partnerzy powinni dążyć do wspólnych interesów”. Prof. Yan uważa bowiem, że właśnie interesy łączące obie strony są lepsze od „wzajemnego zaufania”. Jeśli nastąpi konflikt interesów – argumentuje – to powiązanym interesami krajom łatwiej będzie się porozumieć, ponieważ będzie to leżało – właśnie – w ich obopólnym interesie. „Wspólne interesy, a nie wzajemne zaufanie są podstawą współpracy” – zaznacza chiński ekspert.

Pogląd ten potwierdza niejako to, o czym od dawna wiadomo odnośnie chińskiej polityki, w tym gospodarczej – czyli – pragmatyzm na pierwszym miejscu.

Granice przyjaźni

Dalej już jednak chiński uczony wypowiada się w tonie mniej pragmatycznym, ale raczej idealistycznym opisując, w jaki sposób Chiny powinny zjednywać sobie przyjaciół w świecie. Podkreśla, więc znaczenie „wzajemnej pomocy”, „przyjaznych relacji”, „niemyślenia tylko o tym, jak zarobić na partnerze” oraz kierowania się „wspólnym losem całej ludzkości”. Sporo jest także w jego wywodzie o znaczeniu moralności w tak pojmowanej polityce oraz czymś, co określa mianem „rządu cnotliwego”. Uważa, że właśnie ów „realizm moralny” jest jednym z elementów składających się na realną siłę państwa i pozwala zdobyć na świecie przyjaciół oraz poparcie ludzi we własnym kraju.

Mamy tutaj ciekawy melanż. Z jednej strony odwołanie się do interesów i czystego pragmatyzmu we wzajemnych relacjach międzypaństwowych – z drugiej – podkreślenie roli przestrzegania zasad moralnych w polityce. Zgodne jest to – zaznaczmy – z chińską zniuansowaną doktryną działania wielotorowego oraz nie epatowania swą siłą i potęgą, lecz raczej ich maskowanie – czyli zupełnie inaczej aniżeli robią to Stany Zjednoczone.

Problem jednak w tym, dodajmy, że samym Chińczykom często, wbrew pokojowym deklaracjom puszczają nerwy, co dobrze widać, choćby w sporze z Japonią o wyspy Diaouyu-Senkaku. Ton chińskich mediów i polityków w tej sprawie jest bardzo wojowniczy i agresywny, choć zakulisowo toczą się rokowania, by konflikt ten rozwiązać, gdyż jego, zwłaszcza ekonomiczne skutki uderzają w oba państwa.

Chiński politolog zauważa też, że „w latach 50. i 60. ubiegłego wieku Chiny były bardzo słabe a mimo to angażowały się w różne konflikty zbrojne”. Wzrost gospodarczy sprawił jednak, że „stały się najbardziej spokojne z największych potęg świata”, pokazując w ten sposób tendencję do pokojowego wzrostu.

Ostrzega jednak dalej, iż „nie oznacza to, że Chiny będą wszystko znosić cierpliwie, czy obawiać się użycia broni”. Są pewne „granice” w polityce, dlatego wcale nie wyklucza zaangażowania się Chin w wojnę. „Takie ryzyko istnieje” – mówi – ale „Chiny mają szansę osiągnąć wielkość na drodze pokojowej”. Uważa, że tak, jak istnienie broni jądrowej (wzajemne odstraszanie – red.) zapobiegło wybuchowi wojny między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR, tak podobnie będzie w przypadku Stanów i Chin.

Sądzi również, że wybuchowi konfliktu zbrojnego między oboma mocarstwami zapobiegnie globalizacja a „stopień współzależności gospodarczej między państwami jest obecnie o wiele większy, niż przed pierwszą wojną światową”. Do tego ma ona teraz nieco inny, bardziej czuły charakter. Słowem – powiązania te są na tyle silne, że wojna takich gigantów, bez względu, na to, kto by ją wygrał oznaczałaby wielkie straty dla obydwu państw, dlatego „do takiej konfrontacji nikt nie byłby chętny” – konkluduje chiński ekspert.

Poglądy amerykańskiego naukowca o nieuchronności wojny Chiny-USA są mocno prowokacyjne, ale też klarowne i czytelne – stanowiąc rodzaj ostrzeżenia dla liderów obydwu państw.

Z kolei to, co sądzi na ten temat chiński uczony jest zbieżne z oficjalną chińską doktryną. Nie wyklucza ona, że chociaż oba państwa mogą się znaleźć, albo już znalazły na konfrontacyjnym kursie, to do kolizji, czyli wojny, wcale nie musi dojść, a jeśli jednak by doszło, to z pewnością nie z winy – „pokojowo wzrastających Chin”.

OF

(CC NC ND flickrMarcus)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Cudowne recepty na pokój nie istnieją, ale odnaleźć można lepsze i gorsze rozwiązania. Historia gospodarcza przestrzega nas przed pochopnym rozpętywaniem wojny ekonomicznej – która może nie tylko nie zapobiec eskalacji militarnej, ale nawet ją pogłębić.
Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach

Kategoria: Sektor niefinansowy
Chiny to rynek trudny, dla polskich przedsiębiorców bardzo egzotyczny, jednak aby się na nim znaleźć trzeba go dobrze poznać – wynika z książki Radosława Pyffela „Biznes w Chinach”.
Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach