Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

W szponach geoekonomii

Gdy 30 lat temu rozsypywał się Związek Radziecki, a wraz z nim porządek dwubiegunowy, świat nadal wydawał się prosty. Miał wyglądać tak, jak życzyło sobie jedyne wówczas i niekwestionowane supermocarstwo, Stany Zjednoczone Ameryki.
W szponach geoekonomii

Mocarstwo to, przy wsparciu instytucji systemu Bretton Woods (IMF, Bank Światowy) forsowało wówczas globalizację, otwarte rynki i powtarzało neoliberalną mantrę, zgodnie z którą najważniejszy jest rynek i sektor prywatny, sektor publiczny czy państwowy ma być zmarginalizowany, a rząd ograniczać się do roli nocnego stróża.

Ten sposób myślenia narzucono państwom pokomunistycznym, z Federacją Rosyjską włącznie (za Borysa Jelcyna, bo już nie Władimira Putina). W sensie politycznym chodziło o zasady liberalnej demokracji, w utworzonej właśnie wtedy Unii Europejskiej przekute w kanon „kryteriów kopenhaskich”, a w wymiarze gospodarczym o rynek bez granic, co przez noblistę z ekonomii Josepha Stiglitza i wielu innych nazywano nawet „fundamentalizmem rynkowym”.

Paleta determinantów potęgi

Jedyne wielkie państwo, które się dominującemu wtedy nurtowi – i woli jedynego supermocarstwa – nie poddało była Chińska Republika Ludowa (ChRL). Mimo zachowania komunistycznego sztafażu włączyła się w globalizację czyli w system naczyń połączonych światowego systemu – niemal wyłącznie kapitalistycznego. Ale jednocześnie u siebie na scenie wewnętrznej zastosowała rozwiązania rodzime. Wykorzystała istniejący już wcześniej w tamtym regionie model państwa rozwojowego i – skutecznie, jak się okazało – połączyła rynek z interwencjonizmem państwowym.

Bezgraniczna wiara w rynek, jego moce sprawcze oraz funkcje regulacyjne, zachwiały się podczas wielkiego kryzysu gospodarczego 2008 roku. Natomiast władze ChRL uświadomiły sobie wtedy, że ich wysoki wzrost gospodarczy rzędu niemal 10 proc. rocznie jest najlepszym dowodem dobrze obranego kursu. Z kolei po 2012 r., gdy do władzy doszła obecna ekipa rządząca z charyzmatycznym Xi Jinpingiem na czele, zaczęły pokazywać się światu i zachowywać tak, jak nowe supermocarstwo.

Chińska wiwisekcja: Będzie coraz trudniej

Ponieważ w ślad za Chinami poszedł fenomen wschodzących rynków, istniejący w latach 1991 – 2008 porządek jednobiegunowy został zachwiany, a eksperci na całym świecie zaczęli się zastanawiać nie tylko nad tym, jak będzie wyglądać nowy ład, ale też nad tym, co – i kto – ma być jego siłą sprawczą. W przypadku naukowców polskich zaczęto np. stosować badania parametryczne i budować modele potęgi państw na podstawie rozbudowanych determinantów o charakterze gospodarczym, politycznym, militarnym, a także geograficznym, demograficznym czy socjo-psychologicznym (Mirosław Sułek).

Równocześnie na tej samej uczelni, czyli Uniwersytecie Warszawskim, zaczęto na dużą skalę prowadzić badania (Edward Haliżak i jego zespół) nad sformułowaną w 1990 r. przez amerykańskiego uczonego Edwarda Luttwaka koncepcją geoekonomii. Niezależnie i bodaj w największym stopniu rozwinął te badania Tomasz G. Grosse, który już w 2014 r. wydał obszerny tom „W poszukiwaniu geoekonomii w Europie”, gdzie zbadał pod tym kątem Unię Europejską.

A teraz, sięgając po kilku innych ekspertów, w tym autora niniejszych słów, spojrzał na największych obecnie graczy na globie, czyli USA, Chiny i UE, w tym odrębnie Niemcy (oraz Rosję, ale tylko w jednym wymiarze – surowcowym) przy użyciu własnych narzędzi oraz nowej na naszym gruncie koncepcji i metodologii geoekonomicznej. Rodzi się ona i rozwija – jak to zwykle bywa – nie bez oporów i przy sprzeciwie przede wszystkim ze strony dominującego dotąd nurtu liberalnego.

Czym jest geoekonomia?

W tej pionierskiej – i co ważne, równolegle wydanej w języku angielskim w wydawnictwie Petera Langa – pracy, koordynator tego projektu dowodzi, iż polityka i gospodarka wzajemnie się przenikają, powinny być badane holistycznie, czyli wspólnie a nie odrębnie, a geoekonomia jest specyficzną odmianą znanej już wcześniej geopolityki. Przy czym tak jak w przypadku geopolityki chodziło przede wszystkim o rywalizację o władzę i terytorium, tak w przypadku geoekonomii chodzi też o rywalizację, a nawet prymat w dziedzinie rozwoju, wysokich technologii i potencjału gospodarczego.

W co grają Chiny?

Innymi słowy, geoekonomia to kombinacja terminów geopolityka i ekonomia, a bodaj najlepsza i najkrótsza jej definicja, to „wykorzystywanie instrumentów geopolitycznych do celów gospodarczych”. Jakie, wobec tego, są te instrumenty? Oczywiście, w dalszym ciągu podstawowe znaczenie ma walka o władzę, wpływy, prestiż, a w wymiarze globalnym nawet hegemonię. Tyle, że współcześnie w tej walce liczy się już nie tylko terytorium, liczba ludności czy potencjał zbrojny, ale nade wszystko jakość i efektywność gospodarcza oraz rozwój technologiczny. To one w głównej mierze decydują teraz o randze i wadze danego państwa na światowej scenie.

Przy czym słowo „państwo” jest tu szczególnie mocno eksponowane, albowiem ze ścisłego w geoekonomii powiązania jakości rządzenia z jakością zrządzania gospodarką i rozwojem wynika, że wbrew poprzednim neoliberalnym kanonom rola państwa rośnie, a nie maleje. Czego dowodem fakt, iż – jak konkluduje T. G. Grosse – „najwyrazistszym przykładem zastosowania geoekonomii w praktyce jest strategia Chin”. Te natomiast zastosowały rozwiązania endogeniczne, swoiste, oparte na dwóch fundamentalnych założeniach: państwo w gospodarce pozostaje silne, a rząd realizuje geoekonomiczną strategię, prowadzoną na dodatek przez oświeconą i dobrze przygotowaną elitę, zwaną „merytokracją”.

Sukces Chin, które odnotowały w minionych czterech dekadach najwyższy w dziejach wzrost, sprawił, że nawet Stany Zjednoczone, kolebka liberalizmu, zaczęły odchodzić od fundamentalizmu rynkowego.

To pojęcie jeszcze konfucjańskie z natury, ale nieco szersze i głębsze niż bardziej znana w naszym kręgu kulturowym technokracja. Chodzi o wysokiej klasy ekspertów i fachowców, działających przede wszystkim na rzecz państwa, a nie tylko indywidualnego sukcesu czy wzbogacenia (o tym, że ideałów nie ma, świadczy bezprecedensowa kampania antykorupcyjna ze strony władz pod wodzą Xi Jinpinga). Niebywały, bezprecedensowy sukces Chin, które jako najludniejsze państwo świata odnotowały w minionych ponad czterech dekadach najwyższy w dziejach powszechnych wzrost, połączony ze skutkami kryzysu 2008 r. sprawił, że nawet Stany Zjednoczone Ameryki, kolebka liberalizmu w polityce i neoliberalizmu w gospodarce, zaczęły odchodzić od poprzedniego fundamentalizmu rynkowego.

Dowodem tego jest – fakt, że niezmiernie kontrowersyjnym – administracja Donalda Trumpa i jej, jakże wyrazisty, powrót do obrony i ochrony interesów państwa, a nawet sprzeciw wobec globalizacji i ekonomiczny nacjonalizm. Tym samym, nawet w USA zastosowano – udowodniony na łamach tej pracy na wiele sposobów – zespół narzędzi i sposobów (odrzucenie rozwiązań multilateralnych, jak TPP czy TTIP, wojna handlowa z Chinami i innymi partnerami, rosnąca rywalizacją o najnowsze technologie, itp.), mających na celu wspieranie potęgi ekonomicznej i geoekonomicznej kraju.

Potrójna rola Niemiec

Unia Europejska jako wielce specyficzny i nader złożony podmiot na arenie międzynarodowej nie jest mocarstwem geokonomicznym w tym sensie, że nie ma jednolitych interesów i sposobów ich zabezpieczania.

Jak widzimy, pandemia COVID-19 też wyeksponowała bardziej rolę państwa, a nie instytucji czy organizacji międzynarodowych. Nadal nader istotną rolę, obok instytucji unijnych, jak Komisja czy Parlament, odgrywają w UE państwa członkowskie i ich interesy, co szczególnie widać w ostatnim okresie i co w tym tomie dobrze opisał Marek Cichocki.

Lepsze perspektywy dla gospodarki niemieckiej

Podkreśla on, że Niemcy po zjednoczeniu w 1990 r. nigdy nie zrezygnowały z obrony interesów narodowych i odgrywają obecnie na scenie europejskiej i światowej potrójną rolę: są państwem narodowym (oczywiście „ponowoczesnym”), europejską potęgą (co nie jest niczym nowym) oraz „centralną potęgą Europy”. Chodzi więc o to, że Niemcy są teraz nie tylko potęgą, ale „centralną potęgą” (niektórzy mówią nawet: hegemoniczną) na kontynencie europejskim, z czym muszą mierzyć się inne wielkie mocarstwa oraz inni ich partnerzy, w tym oczywiście Polska.

Chodzi bowiem o to, z czego chyba jeszcze nie do końca zdano sobie sprawę z tego, że będący pokłosiem kryzysu z 2008 r. „kryzys finansowy strefy euro zmienił zasadniczo sposób patrzenia samych Niemców na kwestię ich dominującej pozycji w UE”. Co więcej, wynikająca z kultu stabilności i konsensusu kultur polityczna rola tego też rosnącego kolosa sprawia, iż – jak dotychczas – Niemcy okazały się „odporne na wirus populizmu”, tak bardzo widoczny i odczuwalny na całym kontynencie – i szerzej (USA, Turcja, Brazylia, itp.).

Niemcy jako potęga w UE są jedynym państwem zdolnym utrzymać całość konstrukcji europejskiej.

Dlatego słuszna zdaje się być konstatacja Cichockiego, iż „wobec narastającego konfliktu wywołanego odśrodkowymi siłami między północą i południem oraz zachodem i wschodem Europy, Niemcy jako potęga w Unii Europejskiej są jedynym państwem zdolnym do utrzymania całości konstrukcji europejskiej… stały się w Europie jedynym przewidywalnym i bezpiecznym sternikiem”.

Chociaż, dodajmy od siebie, w równym stopniu dbającym o przyszłość projektu integracji europejskiej, co własne narodowe interesy, co z kolei budzi emocje i kontrowersje nie tylko w Londynie (chyba już mniejsze po brexicie) i zazdrosnym o swe wpływy Paryżu, ale i w Warszawie i innych stolicach.

Nieco więcej państwa

Tym samym „kwestia niemiecka”, podobnie jak „kwestia chińska” czy „kwestia administracji Trumpa” wyrosły nam jako podstawowe i nadrzędne teraz zagadnienia z punktu widzenia geoekonomii.

Ta unikatowa na naszym rynku pozycja dowodzi, iż – po pierwsze – warto przyglądać się obecnej scenie europejskiej i światowej także przez nieco inne okulary, niż to robiliśmy przez ostatnie trzy dekady. Natomiast po drugie – i chyba ważniejsze – powinniśmy stosować do analizy nieco inne narzędzia niż tylko te związane z rynkiem, zyskiem, kapitałem, dochodem czy globalizacją.

Okazuje się bowiem, że nie tylko współzależność, integracja i globalizacja się liczą, jak chciała szkoła liberalna i nurt neoliberalny w ekonomii, ale ważne są także – zawsze mocno podkreślane przez nurt realistyczny – interesy, w tym przede wszystkim narodowe czy państwowe.

Nadmierny przechył od rynku do państwa mógłby sprawić, iż zamiast integracji będziemy mieli jej przeciwieństwo: zwalczające się nacjonalizmy.

Współzależność jest ważna, ale ochrona własnych zasobów i interesów nie mniej. Oby tylko wahadło nie przechyliło się teraz za bardzo w drugą stronę, bowiem notujemy takie właśnie symptomy. A taki nadmierny przechył, od rynku znów do państwa, mógłby sprawić, iż zamiast integracji będziemy mieli jej przeciwieństwo w postaci zwalczających się nawzajem a mocno kultywowanych nacjonalizmów (czytaj: wąsko rozumianych interesów).

Z lektury omawianej tu pracy jasno wynika, że nie mniejsze znaczenie niż – zazwyczaj partykularne – interesy mają też takie pojęcia jak kultura polityczna, czy jakość elit oraz zarządzania państwem i gospodarką. Chodzi też o utożsamianie się tych elit z interesami państwa, a nie tylko własnymi czy wąsko pojmowanymi interesami grupowymi (partyjnymi).  Te państwa poszły ostatnio w górę, które wszelkie grupowe egoizmy potrafiły pohamować, a interes państwa zawsze traktowały jako nadrzędny.

Tym samym, mamy nowy rozdział w od dawna toczonym – i chyba nie kończącym się – sporze o państwo i rynek. Ile ich ma być i w jakich proporcjach? Po poprzednim zbytnim wyeksponowaniu sił rynkowych, geoekonomia jednoznacznie radzi: trochę więcej państwa.

Oczywiście nie oznacza to pełnej nacjonalizacji, a w naszym przypadku renacjonalizacji. Globalizacji bowiem, jako procesu w dużej mierze od nas niezależnego, w pełni odwrócić się nie da. Państwa nie będą już, jak kiedyś, jedynymi rozgrywającymi, albowiem handel, finanse, przepływy kapitałowe i usługi w dużym stopniu odbywają się poza nimi. Chodzi o to, by szukać równowagi. To również wniosek płynący z rozważań geoekonomicznych.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Mit przedsiębiorczego państwa

Kategoria: Trendy gospodarcze
Idąc tropem myślenia Mariany Mazzucato przedstawionym w ‘Przedsiębiorczym państwie’ uznać należy, że za moje liberalne poglądy, za mój libertarianizm i anarchokapitalizm, odpowiedzialne jest państwo.
Mit przedsiębiorczego państwa