(©Envato)
Jeszcze w pierwszej dekadzie tego stulecia szybko okazało się, że Ameryka popadła w „przesyt imperialny”, jak to celnie ujął Paul Kennedy, historyk z Uniwersytetu Yale. Za dużo wydawała u siebie na rozpasaną konsumpcję, jak też wdała się w kosztowną „wojnę z terroryzmem” (do Afganistanu doszedł Irak, potem inne państwa).
Chińczycy natomiast w tym samym czasie rośli jak na drożdżach, po 10 proc. i więcej w skali roku. Nic dziwnego, że chociaż wchodzili w XXI wiek dopiero jako szósta gospodarka świata, to już w 2010 r. wyprzedzili Japonię, co niezwykle podniosło ich na duchu, i stali się drugą gospodarką na świecie w sensie nominalnym. A na przełomie lat 2014–2015 stali się już największą gospodarką w sensie siły nabywczej (PPP) – i od tej pory coraz bardziej niż inni, w tym USA, przybierają na sile.
Chińska inicjatywa, amerykański pivot
Przy tak szybkim wzroście gospodarczym, władze chińskie postanowiły, jak wszystkie szybko rosnące mocarstwa w dziejach, wyjść na zewnątrz. Wystąpiły z koncepcją „pokojowego wzrostu”, by tym samym zapraszać do współpracy jak najwięcej partnerów. W 2005 r. przedstawiły zatem swą pierwszą koncepcję integracji gospodarczej w regionie pod nazwaną – Strefa Wolnego Handlu w Regionie Azji i Pacyfiku (Free Trade Area In Asia-Pacific – FTAAP).
Jedyny szkopuł w tym, że wtedy były jeszcze ekonomicznie, politycznie i strategicznie za słabe, by tę inicjatywę wcielić w życie. Przez wiele lat pozostawała ona na papierze. Choć nigdy oficjalnie z niej nie zrezygnowano, nigdy też nie została przekuta w czyny.
Jedynym, ale za to poważnym, jej efektem było zdecydowanie większe zainteresowanie Chinami w regionie oraz wśród mocarstw, w tym USA. Kiedy stało się jasne, że Państwo środka wyrosło na drugą gospodarkę świata wreszcie „obudziły się” Stany Zjednoczone, a administracja Baracka Obamy po 2010 r. wystąpiła z koncepcją pivotu, czyli zwrócenia większej uwagi, a nawet skoncentrowania się na Chinach i regionie.
Szukając właściwych ram współpracy i chcąc wypełnić ją konkretną treścią, Amerykanie wymyślili i podłączyli się do inicjatywy Nowej Zelandii, też z 2005 r., jak chińska FTAAP, zwanej Transpacyficznym Parnterstwem (Trans-Pacific Partnership – TPP). Do czasu wejścia do niej USA umowa ta obejmowała tylko współpracę zaledwie czterech państw – Nowej Zelandii, Brunei, Chile i Singapuru. Kiedy natomiast dołączyli do niej Amerykanie, liczba partnerów natychmiast zwiększyła się do 12, włączając do niej m.in. Australię, Japonię, Kanadę czy Meksyk. W przeciwieństwie do pierwotnej, ta naturalnie zwróciła już uwagę opinii światowej, w tym oczywiście Chin.
Administracja Obamy, kładąca szczególny nacisk na wolny handel oraz wielostronne porozumienia i umowy, doprowadziła do podpisania 4 lutego 2016 r. w Auckland, z wielkimi fanfarami, umowy TPP. Forsowano ją nie tylko jako przykład nowoczesnej umowy handlowej znoszącej bariery, ale też jako wzorzec w dziedzinie ochrony środowiska, dobrego zarządzania (good governance) oraz przestrzegania przez sygnatariuszy praw człowieka (czym m.in. tłumaczono brak Chin w tej inicjatywie).
Japońska niespodzianka i kontrnatarcie Chin
Problem polegał na tym, że kandydat na prezydenta Donald Trump, przeciwnik wielostronnej współpracy i otwartych umów handlowych, już w kampanii wyborczej obiecał, a zajmując urząd natychmiast wcielił w życie ideę, by natychmiast wycofać USA z TPP. Nie przewidział jednego, że jedno z państw-sygnatariuszy, Japonia, już zdążyła umowę ratyfikować.
Zdarzyło się więc tak, że Amerykanie z TPP się wycofali, a Japończycy nadal ją forsowali, tym razem już w ramach 11 a nie 12 państw. Po kolejnych rozmowach i negocjacjach, 9 marca 2018 r. podpisano kolejną umowę zmieniającą nazwę dotychczasowego porozumienia na Rozwinięte i Progresywne Transpacyficzne Partnerstwo – (Comprehensive and Progressive TPP – CPTPP). Od tej pory jest ono mocno forsowane przez Japonię, mimo że nie było i nadal nie ma w nim USA. Japończyków, jako głównego rozgrywającego w ramach tego projektu, o ból głowy przyprawiły w 2021 r. inicjatywy najpierw ChRL, a potem Tajwanu, kiedy to oba państwa złożyły wnioski o akces do tej formy współpracy. Do tej pory nie zostały one rozpatrzone.
Strona chińska nie zasypiała jednak gruszek w popiele i zaniepokojona amerykańskim pivotem, w 2012 r., a więc niemal natychmiast po włączeniu się Amerykanów do TPP, wykorzystała inną strukturę instytucjonalną w regionie, a mianowicie istniejący od końca 2005 r. Szczyt Azji Wschodniej (East Asia Summit – EAS), obejmujący współpracę 10 państw członkowskich ugrupowania ASEAN (Stowarzyszenia Narodów tego regionu) oraz Chin, Japonii, Korei Południowej, Australii, Nowej Zelandii i Indii (ASEAN+6) i wszczęła negocjacje nad inną formułą współpracy nazwaną Regionalnym Rozwiniętym Partnerstwem Gospodarczym (Rregional Comprehensive Partnership in Asia-Pacific – RCEP).
Po żmudnych i trudnych negocjacjach umowę podpisano w listopadzie 2020 r. na szczycie EAS w Hanoi. Tym samym powstała druga, obok TPP, poważna inicjatywa współpracy gospodarczo-handlowej w całym regionie Azji i Pacyfiku. Ostatecznie objęła ona 15 państw, bowiem na rok przed podpisaniem umowy wycofały się z niej Indie, niezbyt zadowolone z faktu, że siłą sprawczą w ramach RCEP stały się Chiny.
RCEP, choć dominują w niej Chiny, od początku wyróżniało się tym, że nie objęło USA, a ponadto przedłożyło jeszcze szerszą agendę, aniżeli CPTPP. Umowa ta objęła swymi przepisami nie tylko handel towarowy, ale też obroty kapitałowe i usługi, choć z licznymi derogacjami, czyli wyłączeniami (głównie towarów rolnych czy morskich, ale też niektórych z branż najnowocześniejszych technologii).
Obszerny tekst tej umowy dowodzi, że obok bardzo rozbudowanych przepisów dotyczących obniżania wymogów celnych, znalazły się w niej ważne wymogi fitosanitarne, procedury i rozwiązania antydumpingowe, wymogi dotyczące własności intelektualnej oraz obejmujące współpracę małych i średnich przedsiębiorstw z regionu, jak też handel elektroniczny.
W chwili podpisywania uznano ją nie tylko za największą umowę handlową na świecie (handel między jej sygnatariuszami sięgał w 2019 r. 2,3 bln dol., a natychmiast po wejściu jej w życie miał się zwiększyć o dodatkowe 42 mld dol., co nieco przyhamował wybuch i przebieg pandemii COVID-19). Natomiast sam fakt jej powołania do życia (RCEP formalnie weszła w życie 1 stycznia 2022 r.) w jednej z agend ONZ, UNCTAD, nazwano ją nawet „nowym polem grawitacyjnym” dla światowej gospodarki i handlu.
Ameryka wraca na Pacyfik
Sytuacja, w ramach której w regionie Azji i Pacyfiku narodziły się dwie wielkie, wielostronne umowy handlowe, jedna pod dominacją Japonii, a druga Chin, sprawiła, że gdy do władzy w USA doszła administracja Joe Bidena, to musiała stawić jej czoła. Pierwsza zagraniczna podróż Bidena w roli prezydenta, do Europy w czerwcu 2021 r., jednoznacznie pokazała, że na czele amerykańskiej agendy znalazły się stale rosnące Chiny, a sam prezydent, jakby nie było były też wiceprezydent za Obamy, stanął przed koniecznością dokonania kolejnego pivotu w kierunku Azji.
Sytuację nieco skomplikowała rosyjska agresja na Ukrainę, ale amerykańskich geostrategicznych kalkulacji nie zmieniła. Owszem, w odpowiedzi na napaść szybko spełniła programowe hasło prezydenta, zgodnie z którym „Ameryka wraca” (America is back), szybko wzmacniając wschodnią flankę NATO oraz zachowując obecność w Europie, co do 24 lutego 2022 r. wcale nie było takie pewne. Ale równocześnie to samo postanowiono uczynić w regionie Azji i Pacyfiku.
Stawiając na – dotychczas luźną – wypracowaną za administracji Trumpa koncepcję Indo-Pacyfiku (a więc, mówiąc między wierszami, chcąc mieć w gronie swych sojuszników kluczowe Indie), a równocześnie kontynuując politykę siły względem Chin, co do których istnieje – rzadka – zgodność amerykańskich elit politycznych (bi-partisnaship), Joe Biden między 20 a 24 maja odbył pierwszą podróżą do Azji.
Marszruta nie przynosiła żadnych zaskoczeń. Prezydent trafił do Seulu i Tokio, a więc najbliższych sojuszników, u których już od dekad stacjonują amerykańscy żołnierze. W stolicy Japonii natomiast nie tylko wziął udział w drugim szczycie świeżo powołanego sojuszu o charakterze bezpieczeństwa i wojskowym, zwanym QUAD, a obejmującym USA, Japonię, Australię i Indie, ale uczestniczył też w ceremonii podpisania nowej ramowej umowy gospodarczej nazwanej Indo-Pacyfik Economic Framework – IPEF. Ma się ona opierać na kilku filarach, czy też dziedzinach współpracy, czyli na handlu, łańcuchach dostaw, energii odnawialnej i infrastrukturze oraz zmniejszonych cłach i zwalczaniu korupcji.
W ten sposób formuła Indo-Pacyfiku nabrała konkretnych treści. Obok powołania w 2021 r. dwóch sojuszy wojskowych, poza QUAD powstał jeszcze AUKUS, obejmujący współpracę USA, Wielkiej Brytanii i Australii, uruchomiono procedurę kształtowania jeszcze jednego projektu integracyjnego w regionie Azji i Pacyfiku, tym razem o charakterze gospodarczo-handlowym.
Jak widać, Amerykanie nie tylko nie włączyli się do formuły RCEP, co bardziej zrozumiałe, ale nie chcieli też wracać do CPTPP. Postawili na nowe rozwiązanie. Najważniejsze jest to, że w istocie są to ci sami partnerzy, którzy wcześniej byli sygnatariuszami RCEP, oczywiście poza Chinami oraz ich wasalami czy też nowymi trybutariuszami, jakimi już stały się Kambodża i Laos, no i naturalnie nie objęła też brutalnej junty w Mjanmie (dawna Birma), konsekwentnie pracującej na status pariasa.
Tym samym widać, że Amerykanie chcą sprostać chińskiemu stale rosnącemu kolosowi, którego sekretarz stanu Antony Blinken w programowym wystąpieniu 26 maja 2022 r. określił mianem „największego długoterminowego wyzwania dla światowego ładu” (dotychczas zdominowanego przez USA i Zachód). Na dodatek chodzi o takie sfery jak „ekonomiczną, dyplomatyczną, militarną i technologiczną”.
Jest oczywiste to, że IPEF jest naturalną częścią tej amerykańskiej strategii, która, zdaniem Blinkena, powołującego się na prezydenta Bidena, obejmuje trzy podstawowe azymuty: inwestowanie (w rozwój własnego przemysłu i wytwórczości, a tym samym skracać łańcuchy dostaw, które dotychczas zbyt często wywodziły się z Chin), szukanie sojuszników (jak w QUAD, AUKUS i IPEF) oraz konkurowanie z Chinami wszędzie tam, gdzie tylko się da i jak się da, również przy pomocy sojuszników.
Powołanie IPEF 23 maja w Tokio jest dowodem, że chociaż inicjatywa ta formalnie nie jest wymierzona przeciwko komukolwiek, to jej treść – zainicjowanej przez administrację Trumpa i kontynuowanej przez Bidena – jest dość jednoznacznie interpretowana jako kolejny przejaw „strategicznej rywalizacji” pomiędzy dwoma największymi kolosami na świecie. Albowiem poszczególne filary tej umowy, niekoniecznie czysto handlowej (jakimi są CPTPP i nieco szersza RCEP), a szczególnie te dotyczące energii, infrastruktury, zmian klimatycznych czy skróconych łańcuchów dostaw dowodzą też, iż jej ostrze wymierzone jest nie tylko w RCEP, ale też w forsowaną przez Chiny od 2013 r. Inicjatywę Pasa i Szlaku (Belt and Road Initiative – BRI).
To pokazuje jasno, choć akurat nie u nas, gdzie zostaliśmy dosłownie przykryci tym, co się dzieje w Ukrainie, że główny obszar tej nowej wielkomocarstwowej rywalizacji stanowi właśnie region Azji i Pacyfiku (obok USA i Chin, w grę wchodzą jeszcze Indie, Japonia, Australia czy Indonezja jako ważni gracze). I dlatego warto, również u nas, przyglądać mu się uważniej niż dotychczas. Tamtejsze rozgrywki, w tym procesy integracyjne, w naturalny sposób mają bowiem jak najbardziej globalny wymiar i znaczenie.