Okładka książki
Manifest. To słowo budzi chyba u wielu od razu jednoznaczne skojarzenie z „Manifestem komunistycznym”, czyli deklaracją programową niemieckiego Związku Komunistów stworzoną przez Karola Marksa i Fryderyka Engelsa na przełomie lat 1847 i 1848 w Londynie. Od niedawna jednak dla przeciwwagi mamy dostępny na rynku czytelniczym także „Manifest Kapitalistyczny” (Wielka Litera, Warszawa 2024) pióra Johana Norberga.
Szwedzki historyk jest cenionym publicystą, piastuje stanowisko senior fellow w Cato Institute. Zasłynął książką „Spór o globalizację”, która została wydana także po polsku. Ma na swoim koncie nietypowe osiągnięcie, bo jego dzieło „Postęp” zostało uznane za publikację roku zarówno przez liberalny „The Economist”, jak i socjaldemokratyczny „The Observer”.
Czy jego „Manifest Kapitalistyczny” może stać się równie słynny, jak ten z 1848 r., do którego otwarcie nawiązuje w przedmowie i w zakończeniu? Czy dzieło Szweda daje szansę na powszechną zmianę skojarzenia? Czy przejdzie do historii? Czy Norberg przekonuje skutecznie, że – jak mówi podtytuł jego najnowszej książki – wolny rynek uratuje świat?
Kapitalizm to wolność
Główną tezą książki Norbera jest twierdzenie, że kapitalizm jest najlepszym narzędziem do rozwiązywania większości problemów ludzkości. Zmniejsza nierówności i sprzyja bogaceniu się ludzi, rozwadnia władzę elit, przyczynia się do poprawy dbałości o środowisko naturalne i generalnie czyni ludzkość szczęśliwszą. Ba, nawet uratował ją w trakcie pandemii COVID-19, dzięki swojej globalistycznej formie. „Kapitalizm jest grą o sumie dodatniej, która umożliwia wszystkim życie w zgodzie z własną tożsamością, realizowanie swoich wizji i projektów” – przekonuje historyk.
Zobacz również:
Złudny powab marksizmu
Ważna errata: Norberg zwraca uwagę, że kapitalizm to niezbyt fortunny termin, bo ten najlepszy z możliwych systemów gospodarczych opiera się tak naprawdę na swobodzie działania i wolności wymiany handlowej. Oczywiście, prywatny kapitał też jest niezwykle istotnym elementem tej układanki, ale nie najistotniejszym. „Wolnorynkowy kapitalizm tak naprawdę nie dotyczy kwestii kapitału, lecz oddania kontroli nad złożoną gospodarką w ręce miliardów niezależnych konsumentów, przedsiębiorców i pracowników oraz pozwolenia im na samodzielne decydowanie co poprawia jakość ich życia. To dlatego mówienie o przejmowaniu kontroli nad kapitalizmem oznacza właściwie, że rządy przejmują kontrolę nad obywatelami” – ostrzega szwedzki naukowiec.
Czemu Norberg używa więc słowa kapitalizm, a nie innego terminu np. system wolnorynkowy? „Ponieważ […] bez względu na to jakim słowem wolałbym określać system prywatnej własności i wolnych rynków, to słowo zostało z nim nierozerwalnie związane, i jeśli zwolennicy kapitalizmu nie wypełnią go znaczeniem, to zrobią to jego przeciwnicy” – wyjaśnia.
Norberg przypomina też, że „to nie libertariańscy ideolodzy wprowadzali w latach 70., 80. i 90. XX w. wielkie prowolnorynkowe reformy, tylko partie socjalistyczne – działo się tak w Indiach, Australii, Brazylii, Meksyku i Chinach. Czynili tak również dyktatorzy różnej maści, którzy chętnie kontrolowaliby gospodarkę. Wszyscy przekonali się jednak, że aktywna ponad miarę rola państwa w gospodarce w długim terminie jest nie do utrzymania”. „Gdy ktoś obiecuje ci cały świat, subwencje i darmowe rzeczy, zawsze zdobędzie poklask. Lecz to po prostu nie działa. Wciąż nie. Nie ma czegoś takiego, jak darmowe lunche, a dobra należy wytworzyć, zanim będzie je można rozdystrybuować” – pisze szwedzki historyk.
Autor książki przekonuje licznymi danymi do tego, że kapitalizm działa jako bezosobowy „zbawca” narodów. Od 1990 r. udział światowej populacji tkwiącej w skrajnym ubóstwie spadł z 38 proc. do poniżej 10 proc., a śmiertelność dzieci i niemowląt obniżyła się z 9,3 proc. do 3,7 proc., a w dodatku średnia długość życia urosła z 64 lat do ponad 70 lat. Zaś jeszcze analfabetyzm spadł z 25,7 proc. do 13,5 proc. – i tak dalej, i tak dalej…
Szwed jest świadomy faktu, że globalny kapitalizm musi dziś toczyć wojnę na dwóch frontach: z antykapitalistyczną lewicą oraz z antyliberalną prawicą. Wymienia wszystkie znaczące ruchy i siły antykapitalistyczne oraz całkiem sprawnie każdemu z nich wrzuca mniejszy bądź większy kamyczek do ogródka.
Fakty i mity o kapitalizmie
O czym w szczegółach jest norbergowski manifest? W rozdziale 1 ekspert Cato Institute pokazuje, jak działa dziki kapitalizm na świecie – gdzie się sprawdza lepiej, a gdzie gorzej. Tłumaczy, dlaczego np. w Ameryce Łacińskiej przyjął się tylko połowicznie. Dlaczego właśnie tam obserwujemy coś, co można określić wzrostem bez rozwoju? Jak tłumaczy Szwed, na skutek splotu różnych czynników – wynikających z m.in. kolonialnego dziedzictwa – region jest niestabilny, niezdecydowany, a na dodatek ma pecha (bo gdy jakiś kraj zaczyna odważniej iść w kierunku kapitalizmu, to przychodzi ogólnoświatowy kryzys).
Norberg stawia odważną i bardzo libertariańską tezę, że Afryka Subsaharyjska jest najbiedniejszym regionem Ziemi nie z uwagi na niesprzyjające warunki klimatyczne, historię czy kulturę, tylko z powodu niedostatku wolności gospodarczej, ale i politycznej. Podaje także przykłady Botswany i Mauritiusa jako tych krajów z Czarnego Lądu, które śmiało postawiły na wolny rynek i wygrały. „Zachwycacie się tempem wzrostu Chin, które w ostatnich 40 latach rosły po średnio 5,8 proc. rocznie, no to Botswana rozwijała się w tempie 6,4 proc. rocznie!” – podnieca się Szwed.
Zobacz również:
To kapitalizm (a nie człowiek) niszczy Ziemię
Niezwykle interesujący jest rozdział 3 książki, który koncentruje się na twierdzeniu, że wolny handel doprowadził do „deindustrializacji” Zachodu. Emanacją nostalgii za przemysłem jest choćby Donald Trump, na którego ochoczo głosuje m.in. dawny „pas rdzy” (amerykańskie regiony post-industrialne). Norberg pokazuje, że to automatyzacja i poprawa produktywności w znacznie większym stopniu przyczyniły się do utraty miejsc pracy w przemyśle wytwórczym niż wolny handel. Poza tym, jak sam przekonuje, spadek liczby miejsc pracy w jednym sektorze nie jest czymś złym, bo te procesy, które za tym stoją, z jednej strony obniżają ceny, a z drugiej tworzą nowe miejsca pracy w innych sektorach.
W rozdziale 4 autor staje do pojedynku z marksistowską ideą głoszącą, że bogactwo musi być budowane na wyzysku, nie unika również starcia z tezami z takich książek, jak np. „Kapitał w XXI w.” Thomasa Piketty’ego. Szwed przekonuje, że w gospodarkach rynkowych ludzie nie bogacą się poprzez wykorzystywanie innych, tylko dlatego, że oferują coś, za co wiele osób jest gotowych zapłacić. Nie bez przyczyny, ale też z wielką złośliwością, rozpoczyna ten rozdział od cytatu ze słynnego reżysera o lewicowych poglądach Michael’a Moore’a: „Jestem multimilionerem, jestem obrzydliwie bogaty. A wiesz, dlaczego jestem multimilionerem? Bo multimilionerom podoba się to, co robię”. Nie postrzega on jednak najbogatszych jako superherosów, ale z drugiej strony zauważa, że zdecydowana mniejszość osób znajdujących się na liście Forbesa znalazła się tam na drodze dziedziczenia.
Nie jest zaskoczeniem, że pojawia się w omawianej książce temat rosnącej koncentracji rynkowej w czasie. Norberg uważa, że każde pokolenie daje się nabrać na śpiewkę o konieczności walki z monopolami, ale… nie ma takiej konieczności. Oczywiście, w dowolnym momencie zawsze istnieją firmy, które zajmują dominującą pozycję na rynku w pewnych sektorach, ale to iluzja, że będzie to pozycja długotrwała. Szwed przywołuje przykłady Nokii, IBM, Kodaka, Motoroli, Yahoo! czy Myspace. Większość z nich miała kiedyś dominującą pozycję, dziś jest tylko jednym z wielu graczy, o ile w ogóle istnieje.
Zasadne jest jednak pytanie, na które autor książki tylko częściowo udziela odpowiedzi. Czy obecnie zwolenników wolnorynkowego kapitalizmu jest więcej niż w 1990 r., a jeśli nie, to dlaczego u licha – skoro to jest takie dobrodziejstwo? Szwed przyznaje, że zwolennicy kapitalizmu i globalizacji pomylili się 30 lat temu w swoim przeświadczeniu, że wolny handel i wolne rynki zakorzenią wszędzie demokrację i generalnie sprawią, iż wszyscy będą fanami kapitalizmu. Najbardziej wyrazistym, według historyka, przykładem są Chiny: pod rządami Xi Jinpinga państwo to pogrąża się w autorytaryzmie, mimo że jest quasi-kapitalistyczne i quasi-wolnorynkowe. Ostrzega jednak, że Chiny odizolowane gospodarczo mogą być bardziej niebezpieczne dla Zachodu niż Chiny zintegrowane gospodarczo, więc lepiej z nimi handlować.
Zobacz również:
Czy kapitalizm żywi się krytyką?
„Manifest Kapitalistyczny”, co należy podkreślić, to książka, która jest pozycją niezwykle stronniczą, ale napisaną ze swadą i znawstwem. Miejscami ma porywające fragmenty, ale też i takie, w których Norberg prezentuje się nieco dziecinnie, niczym prawdziwy „fan-boy” kapitalizmu, tak jak wtedy, gdy życzy czytelnikom: „niech moc rynku będzie z Wami”. No i dużo jest patosu, weźmy choćby zakończenie: „Opowiadając się za kapitalizmem, nie mamy do stracenia nic poza łańcuchami, barierami celnymi, ograniczeniami w budownictwem i konfiskacyjnymi podatkami. A wygrać możemy cały świat”.
Czy ta publikacja przejdzie do historii? W październiku 2023 r. zachwycał się nią na swoim profilu na portalu X sam Elon Musk. „Manifest Kapitalistyczny” to jednak pompatyczna powtórka. To wielka piguła informacyjna z argumentami, faktami i statystykami, które zwolennicy kapitalizmu już znają. Wszystko to już widzieliśmy, wszystko to już było grane. Oczywiście, Norberg to swoje wielkie dzieło broniące kapitalizmu napisał bardzo sprawnie, zgrabnie, a do tego przyozdobił wieloma ciekawostkami, wykresami czy tabelkami. Może i była potrzebna taka „cegła” broniąca kapitalizmu. Ale to jest pozycja nieobowiązkowa, a raczej obowiązkowa tylko dla fanów tegoż systemu.