Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Wujek Dobra Rada

W młodości zwolennik leseferystycznego kapitalizmu i standardu złota, potem głównodowodzący instytucji, która więcej wspólnego ma z gospodarką centralnie sterowaną niż wolnym rynkiem. Na emeryturze wraca do młodzieńczej ortodoksji i w czambuł potępia próby ingerencji w rynek finansowy. Alan Greenspan, były szef Rezerwy Federalnej, nie daje o sobie zapomnieć.

Ustawa Dodda-Franka, która reformuje amerykański system finansowy, ograniczając swobodę funduszy hedgingowych i banków inwestycyjnych, jest zła – Alan Greenspan jest o tym święcie przekonany. Zła, to jednak mało powiedziane. Z artykułu, który Greenspan opublikował 30 marca w „Financial Times” wynika, że jest wręcz tragiczna.

– Zaburzy rynek na skalę nienotowaną od 1971 r., gdy rząd zaczął kontrolować wysokość pensji i cen. To zagrożenie dla standardu życia, który wypracowali sobie Amerykanie – ostrzega bankier.

Dlaczego? Rynek derywatów, który ustawa ma wydatnie zmniejszyć, jest według Greenspana korzystny i przyczynia się do dobrobytu Amerykanów. Ponadto bankierzy, obciążeni nadmiernymi regulacjami, po prostu przeniosą swój kapitał do innych krajów, ograniczając przedsiębiorstwom finansowanie, a więc możliwość dynamicznego rozwoju.

Na słowa Greenspana szybko zareagował jeden z twórców ustawy, kongresmen Barney Frank. Jego zdaniem Greenspan myli się na całej linii, patrząc na świat finansów przez różowe okulary. Rozbuchany system finansowy należy unormować.

Kongresmen nie jest co prawda najwłaściwszą osobą do oceny poglądów Greenspana (wspierał aktywnie politykę mieszkaniową USA, która w części była odpowiedzialna za kryzys), ale mimo to warto zastanowić się nad wiarygodnością samego Greenspana. Według krytyków to właśnie on dołożył kolejną cegiełkę w budowaniu kryzysu, promując zbyt luźną politykę pieniężną. Czy Greenspan powinien przywdziać worek pokutny i przestać pozować na gospodarczego eksperta?

Zakochany w Ayn Rand

Żeby móc w pełni odpowiedzieć na to pytanie, musimy przenieść się w lata ’50 XX w. Al Greenspan, wtedy świeżo upieczony absolwent ekonomii na New York University, dał się uwieść ideom głoszonym przez Ayn Rand. Ta imigrantka z bolszewickiej Rosji, filozofka i pisarka, była radykalną piewczynią wolnego rynku, zwolenniczką indywidualizmu i wrogiem wszystkich możliwych odmian etatyzmu. Zgodnie z jej światopoglądem kapitalizm, od którego rząd powinien trzymać ręce z dala, to jedyny całkowicie moralny system gospodarczy. Rand znana była z dogmatycznych poglądów i braku dystansu do nich do tego stopnia, że z niemal każdym, kto choćby delikatnie różnił się z nią poglądami, zrywała znajomość. Z Greenspanem utrzymywała bliskie relacje aż do swojej śmierci. Najwyraźniej umiał ją przekonać, że naprawdę wierzy w absolutne prawo własności i standard złota. Nie pozostawiał w końcu wątpliwości co do swoich poglądów, gdy twierdził:

– Niemal histeryczny sprzeciw wobec standardu złota jednoczy wszystkich etatystów. Zdają się wyczuwać, że złoto i wolność gospodarcza są nierozłączne.

Rand umarła w 1982 r. Nie było dane zobaczyć, jak jej genialny uczeń dopuszcza się herezji obejmując w 1987 roku funkcję szefa Rezerwy Federalnej, amerykańskiego banku centralnego. Dlaczego objęcie funkcji szefa Fed było w jej środowisku herezją? W kręgach wolnorynkowych wywodzących się od tzw. szkoły austriackiej, czyli m.in. od Ludwiga von Misesa i Friedricha Augusta von Hayeka, bankowość centralna uznawana jest za socjalistyczny wymysł. Polega przecież na odgórnym ustalaniu cen (stopy procentowe, to ceny pieniądza) i zagadywaniu popytu (rynkowego zapotrzebowania na pieniądz), a to przecież najważniejsze cechy funkcjonowania gospodarki centralnie planowanej. Inną poważną wadą bankowości centralnej według Austriaków jest fakt, że z reguły nie uznaje standardu złota, opierając się na systemie fiat money, czyli kreowaniu pieniądza z niczego. Greenspan w praktyce wolnorynkową teorię odrzucił. A jednak, gdy pisał swoją książkę „Era zawirowań”, długie akapity poświęca wpływowi, jaki filozofka Rand rzekomo miała na jego poglądy.

Jak oceniano nominację „wolnorynkowca” na pozycję szefa Fed?

– Ekonomiści z prawa, lewa i z centrum ścigają się w pochwałach wielkości, dalekowzroczność i nadnaturalnego obeznania z „danymi”. Jedyne zastrzeżenie wydaje się dotyczyć faktu, że Alan nie jest w pełni obdarzony potęgą i rewerencją jego poprzednika. Wszak nie ma wzrostu siatkarza, nie jest łysy i nie pali wspaniałych cygar – pisał wtedy Murray Rothbard, libertiarianin, który uważał Greenspana za wilka w owczej skórze. Al jego zdaniem miał być biznesowym nieudacznikiem (jego firma inwestycyjna wycofała się z rynku ze względu na kiepskie wyniki), zwolennikiem rozbudowanego socjału (jako doradca prezydenta Nixona w latach ’70 wspierał interwencjonistyczne programy, a w 1982 r. ratował państwowy system ubezpieczeń społecznych) i w końcu keynesistą.

– Dla Greenspana leseferyzm, to nie wskazanie kierunku, ku któremu należy zmierzać, to raczej skrywana głęboko w szafie ciekawostka, nie mająca absolutnie nic wspólnego z konkretnymi konkluzjami politycznymi – pisał w demaskatorskim tonie Rothbard. Greenspan nic sobie z zarzutów nie robił i wygodnie rozsiadł się w fotelu głównego bankiera na niemal 19 lat. Był dla świata finansów niczym wyrocznia delficka – w końcu od jego widzimisię zależał dostęp do pieniędzy.

Greenspan przetrwał tak długo na – bądź co bądź – politycznym stanowisku (nominował go jeszcze prezydent Reagan), bo był pragmatykiem, czytaj: umiał przypodobać się każdemu. Lubił się z Reaganem, Bushem seniorem, Clintonem i Bushem juniorem. Dopiero Obama zdecydował się odesłać go na emeryturę, zastępując Benem Bernanke. Prezydent miał dobry powód: kryzys finansowy. To właśnie polityka pieniężna Greenspana miała do niego doprowadzić, a przede wszystkim nadmierna wolność, jaką Greenspan dawał instytucjom finansowym. Z bohatera Greenspan stał się nagle „złoczyńcą”, na równi z czarnymi charakterami z Wall Street, których interesy miał wspierać. W końcu pod presją opinii publicznej Greenspan posypał głowę popiołem i podczas przesłuchania przed Kongresem powiedział:

– Odkryłem dziurę w mojej ideologii. Nie wiem jeszcze, jak jest ona duża i trwała, ale czuję się z tym fatalnie.

Dziura w ideologii

W jakiej ideologii była to jednak dziura? Amerykańscy politycy i media chcieli koniecznie usłyszeć w odpowiedzi: wolnorynkowej. Trudno jednak za takową uznać ideologię, którą w praktyce kierował się Greenspan. Zwolennik wolnego rynku jest z zasady przeciwko podatkom i psuciu pieniądza, a Greenspan świadomie przecież nakładał na Amerykanów „podatek inflacyjny”, drukując pieniądze i osłabiając siłę nabywczą ich portfeli. Tanim pieniądzem nadmuchał też bańkę na rynku nieruchomości. Dmuchał ją z uporem od początku kierowania Fedem, ślepy na symptomy zbliżającej się choroby – rosnące zadłużenie Amerykanów. W 1987 r. wartość kredytów hipotecznych zaciągniętych w USA wynosiła 1,8 bln dolarów, w 1999 r. było to już 4,45 bln dolarów, a w 2005 – 9,1 bln. Ceny mieszkań do 2008 r. wzrosły w USA o ok. 150 proc.

Wcześniej niż bańka na tym rynku pękła jednak bańka na rynku internetowym. Pomiędzy 1995 rokiem, a 2000 rokiem inwestorzy całego świata oszaleli na punkcie przedsięwzięć prowadzonych online. Wystarczył w zasadzie sam pomysł na internetowy portal, by w drzwiach młodego biznesmena ustawiła się kolejka aniołów biznesu, chcących odkupić od niego ten pomysł za… miliony dolarów.

– Mogłeś nie mieć klientów, ani grosza przychodu, a twój pomysł mógł być zupełnie niedopracowany, ale pieniądze płynęły wartkim strumieniem – wspomina tamten okres Peter Schiff, inwestor i ekonomista z USA, szef Euro Pacific Capital.

Szaleństwo skończyło się w marcu 2000 r. Inwestorzy zaczęli nagle masowo wycofywać swoje pieniądze z internetowych firm. Przez kolejne 2 lata amerykańskie koncerny straciły na wartości w sumie ok. 5 bln dolarów. Przyczyna? Inwestorzy mając dzięki Greenspanowi łatwy dostęp do pieniądza, przecenili opłacalność inwestycji w „dotcomy”. Kiedyś musieli w końcu zreflektować się, że dużą część pieniędzy wyrzucili po prosto w błoto. Rynek powiedział „pas!”. Bankier centralny jednak nie wyciągnął z tej historii właściwych wniosków i aż do połowy 2004 r. kontynuował politykę rekordowo niskich stóp procentowych (wynosiły ok. 1 proc.). W ten właśnie sposób chciał załagodzić skutki internetowej bańki. W końcu zaczął stopy podnosić i w 2006 r. osiągnęły poziom ok. 6 proc., ale wtedy było już za późno. Łatwy pieniądz krążył już w gospodarce i mamił kolejnych inwestorów. Tym razem już przede wszystkim zyskami z inwestycji w nieruchomości.

Niespokojny emeryt

Biorąc pod uwagę stan, do którego Greenspan doprowadził amerykańską gospodarkę, a także jego wolty światopoglądowe, które bardziej niż pragmatyzm przypominały oportunizm, trudno bez emocji traktować to, co mówi i robi po zakończeniu swojej kariery w banku centralnym. Zarzuty o powiązania z Wall Street legitymizuje fakt, że gdy tylko opuścił budynek Fedu, drzwi otworzyły przed nim m.in. Deutsche Bank, fundusz hedgingowy Paulson & Co, czy inwestująca w obligacje firma Pimco – zatrudniono go tam jako doradcę ds. kwestii monetarnych.

Przeciwnicy (główne demokraci) wytykają 85-letniemu Greenspanowi to, w jaki sposób dorabia sobie na emeryturze zwłaszcza wtedy, gdy ten zaczyna bronić instytucji finansowych przed „nadmiernymi regulacjami”. Trudno im uwierzyć po prostu w szczerość jego intencji. Z kolei dawni koledzy ze środowisk libertariańskich są skonfundowani, gdy Greenspan powraca do dawnych poglądów i stwarza wrażenie, jak gdyby obstawał przy nich zawsze. Okazało się na przykład ostatnio, że jednak nie jest zwolennikiem papierowego pieniądza, który z takim zapałem drukował.

– Obecnie pieniądz jest drukowany przez rząd poprzez upoważniony do tego bank centralny. Konieczny jest pewien mechanizm, który ograniczy ilość produkowanego pieniądza. Może nim być na przykład standard złota. Wielu ekonomistów, włączając w to mnie, jest przekonanych że z międzynarodowym dzięki standardowi złota obowiązującemu w latach 1870-1914 odnieśliśmy znaczny sukces – powiedział Greenspan jednej z amerykańskich telewizji.

Tak naprawdę jednak nie jest istotne, czy Greenspan w tym, co mówi jest szczery, czy nie. Pytanie, czy ma rację i czy jego dobre rady warte są uwagi. Jednej odpowiedzi nie ma. Są co najmniej trzy. Pierwsza, zgodna z linią szkoły austriackiej, mówi, że ma rację. Druga, zgodna z głównym nurtem ekonomii, czyli liberalizmem neoklasycznym, mówi, że racji nie ma. Trzecia, inspirowana teoriami Johna Maynarda Keynesa, potwierdza to i dodaje: teorie Greenspana są szkodliwie i głupie. Wybór należy do Bena Bernanke i Baracka Obamy.

Otwarta licencja


Tagi