Jan Krzysztof Bielecki fot. KPRM
Obserwator Finansowy: Niemcy i Francja forsują pakt o konkurencyjności obejmujący kraje strefy euro. Wygląda na to, że będziemy mieli jeśli chodzi o integrację europejską Europę dwóch prędkości. Ta szybsza nam już odjechała?
Na razie bym się tym tak bardzo nie martwił. Kontrowersyjne niewątpliwie jest to, że rozwój strefy euro, a być może całej Unii, miałby być dostosowany do założeń polityki rozwoju Niemiec. Nie jestem przekonany, że ta receptura jest w całości dobra dla takiego kraju, jak Polska. Polska jest krajem doganiającym Europę i niektóre formy większej koordynacji polityki gospodarczej, np. podatków, mogą powodować spadek naszej atrakcyjności. I to niezależnie od tego, czy będziemy traktowani jako kraj pierwszej strefy, czy drugiej.
Czy dojdzie do podziału Unii na strefy?
Mamy niewątpliwie do czynienia z próbą zwiększenia koordynacji gospodarczej na naszym kontynencie. Z jednej strony wynika to z przekonania, że bez dalszej integracji Europa będzie mniej się liczyła w gwałtownie zmieniającym się świecie. Z drugiej z przekonania, że jeżeli kryzys zadłużenia miałby powtórzyć się w przyszłości, niemiecki podatnik nie będzie głównym wybawcą. Pytanie, czy wszystkie kraje w UE są na to gotowe, powoduje, że wraca kwestia Europy różnych prędkości.
Polska może znaleźć się w gronie większej koordynacji?
Jakaś forma uczestnictwa Polski w grupie krajów silniej koordynujących swoją politykę gospodarczą jest możliwe do przewidzenia. Trudniej przewidzieć czy uda nam się wpłynąć na przyjmowane rozwiązania, tak by uwzględniały one nasz interes, kraju, który jest na zupełnie innym etapie rozwoju niż Niemcy.
Śledzi pan starania europejskie o zahamowanie kryzysu zadłużenia. Czy będą one skuteczne? Czy uda się obrona krajów strefy euro?
Oficjalnie musi obowiązywać optymizm, który zakłada, że kryzys jest już za nami, integracja europejska jest bardzo silna, euro się obroni i współdziałanie między państwami doprowadzi do stabilizacji. Oprócz tej obowiązkowej, oficjalnej wykładni, mamy jednak do czynienia z twardymi faktami, które skłaniają do postawienia kilku znaków zapytania.
Znakiem zapytania jest chociażby to, co mówią analitycy rynków finansowych, że plan ratunkowy dla Portugalii to kwestia nie czy, ale kiedy. Naprawa sektora bankowego w Hiszpanii może kosztować równowartość 8 – 10 procent PKB tego kraju. Twardym faktem jest zadziwiający spadek tempa wzrostu gospodarczego Wielkiej Brytanii. Cięcia budżetowe powodują znaczący spadek wydatków publicznych i konsumpcji. Rodzi to pytanie, czy sam sektor prywatny jest w stanie dźwignąć brytyjską gospodarkę.
Kolejne pytanie – jak uzdrowić sektor bankowy w Irlandii, którego koszty naprawy wynoszą 30 procent PKB? Jak w sposób miękki przeprowadzić restrukturyzację zadłużenia Grecji, żeby nie doprowadzić do redukcji greckiego długu? Spłata greckiego długu będzie rozłożona w czasie do 30, czy nawet 40 lat. W praktyce będzie to restrukturyzacja zadłużenia, tylko bardziej elegancko zapisana. No i kluczowe pytanie – czy gospodarka niemiecka nadal będzie europejską lokomotywą, rozwijając się głównie poprzez eksport.
Dużo pytań, a odpowiedzi?
Nie ma. Takiego kryzysu jak obecnie świat nie przeżywał od 80 lat. Nie ma standardów zachowań w takiej sytuacji. Historia wielkich kryzysów gospodarczych daje jednak wyraźną lekcję – wychodzenie z nich nigdy nie trwa 2, czy 3 lata, ale raczej lat 10, a nawet 15. Czeka nas długi okres przezwyciężania kryzysu, który jak zawsze naznaczony będzie konfliktami różnych interesów, wzrostem protekcjonizmu, w tym także na rynkach finansowych. A potem może znowu będzie okres szybkiego rozwoju, może nawet kolejnej złotej epoki. Pamiętać jednak trzeba, że takie okresy też nie trwają wiecznie. Kiedyś to powiedziałem na konferencji bankowej w Hotelu Marriott, który był usytuowany w środku między wieżami na Manhattanie. Kiwali głowami z niedowierzaniem, bo był to okres świetnej prosperity. A tydzień później był zamach 11 września. Dziś już nawet nie ma tego hotelu, legł pod gruzami WTC. Nic nie trwa wiecznie. Kryzysy na szczęście także.
Kto ostatecznie pokryje koszty kryzysu – podatnicy, czy po części sektor prywatny?
Życie pokazało wyraźnie, że w przypadku wielkiego tąpnięcia, czy dużego kryzysu, sektor prywatny jest kompletnie niezdolny do samodzielnego stanięcia na nogi. I tylko interwencja państwa jest w stanie ten proces zatrzymać. Zatrzymała go w sektorze finansowym. Gdybyśmy chcieli uzdrowić światową gospodarkę poprzez rynek, musielibyśmy przejść przez wielką depresję i Bóg wie jeszcze jakie konflikty światowe.
Jak pan ocenia obecną kondycję europejskiego systemu bankowego? Czy będzie on w stanie odbudować swoją pozycję finansową?
W Europie mamy dwadzieścia kilka ponadnarodowych grup bankowych. Ich kondycja w trakcie kryzysu odzwierciedla jakość wcześniejszego zarządzania ryzykiem. Kryzys pokazał wielkie jej zróżnicowanie, a granice podziału nie pokrywają się z granicami państw, w których te banki mają siedziby. Banki, które miały współczynnik Tier 1, mówiący o jakości posiadanego kapitału, na poziomie 2-3 proc., wpadły w kryzys. Te, które były bardziej konserwatywne i miały ten sam wskaźnik na poziomie 9 -10 proc. mogły w zasadzie spać spokojnie.
W Wielkiej Brytanii kompletnie inna była sytuacja konserwatywnego HSBC, a inna Royal Bank of Scotland, który państwo musiało przejąć i rekapitalizować. W Holandii większość banków także musiała się zwrócić do państwa o pomoc. Jednym z wyjątków był Rabobank. Rabo należy do spółdzielni rolniczych, które dzięki swojemu chłopskiemu konserwatyzmowi lubią wysoką płynność i wysoką adekwatność kapitałową. Szwedzkie banki, nauczone kryzysem z przed ponad 10 lat, również były bardziej konserwatywne i dzięki temu były w stanie wspomóc system bankowy krajów bałtyckich. Różnice podejścia były także w Polsce, co ujawnił kryzys. Chociaż żaden z banków nie popadł w tarapaty, to niektóre z nich musiały poprawić jakość zarządzania ryzykiem, na przykład wydłużając pasywną stronę bilansu. Przedtem korzystały z krótkoterminowych pożyczek.
Czy nowe instytucje nadzorcze nad rynkami finansowymi okażą się skuteczne?
Nowe europejskie instytucje nadzorcze dopiero powstają. Dzięki nim zyskamy forum do dyskusji nad bezpieczeństwem instytucji finansowych i ryzykiem systemowym. Być może powstanie też lepsze forum do rozstrzygania sporów pomiędzy nadzorami krajów goszczących i krajów pochodzenia grup kapitałowych. Jeśli chodzi o zdolność do szybkiego i kosztownego działania, pewności takiej już nie mam. Kryzys udowodnił, że do walki z nim nie wystarczy dostarczanie płynności przez banki centralne. W wielu krajach do ratowania banków trzeba było angażować pieniądze budżetowe. W trudnych czasach nie da się rozdzielić sektora finansowego od zarządzania gospodarką, chyba że uda się stworzyć jakiś fundusz buforowy na poziomie 2-4 procent PKB.
Kryzys zweryfikował i ograniczył rolę samego rynku?
Nie tyle może zweryfikował, ale przypomniał, że jak na rynku i w sektorze finansowym jest prawdziwa trwoga, to państwo i podatnicy są ostatnią deską ratunku. Gdybyśmy chcieli pozwolić wyłącznie siłom rynkowym rozwiązać takie napięcia w systemie, to spirala upadłości musiałaby przerodzić recesję w co najmniej wielką depresję, a skutki ostatniej takiej depresji z lat 30 ubiegłego wieku są dobrze opisane w podręcznikach historii.
Czyli, zweryfikował pan również własne poglądy na temat niewidzialnej ręki rynku?
W czasie kryzysu siedziałem głęboko w międzynarodowym systemie finansowym. Naocznie się przekonałem, że jak przychodzą ciężkie czasy, to wszędzie wkracza polityka. Zaczynają interweniować rządy i ministrowie, ujawniają się napięcia pomiędzy krajami co do rozłożenia kosztów interwencji, zaczyna się dyskusja o warunkach rekapitalizacji instytucji finansowych. Do dyskusji włączają się parlamenty i komisje nadzoru. Są publiczne przesłuchania i powstaje presja na nowe regulacje. A równocześnie jest ta gorączkowa próba znalezienia kapitału. Nawet kapitału państwowego z krajów o niekoniecznie najlepszej reputacji.
Co jest dziś największym wyzwaniem polskiej gospodarki? Konkurencyjność, innowacyjność, demografia, ciężar długu publicznego, zebranie kapitału potrzebnego do rozwoju, a może efektywność sfery publicznej, czy sposób tworzenia prawa?
Wyzwań mamy wciąż bardzo dużo. Podzieliłbym je na wyzwania tej dekady i wyzwania dekady następnej. W tej chwili najważniejsze jest poprawienie równowagi sektora finansów publicznych. A jeśli chodzi o inne pilne rzeczy – poprawić konkurencyjność polskich firm, chociażby poprzez lepsze warunki dla przedsiębiorczości, dokończyć prywatyzację. W sumie – niezbyt skomplikowane działania. Wszyscy wiedzą co trzeba zrobić.
W następnej natomiast dekadzie będziemy mieli o wiele bardziej skomplikowaną sytuację. Coraz bardziej wychodzić będą wszystkie nasze słabości wynikające, na co często zwraca uwagę profesor Janusz Czapiński, z braku umiejętności współdziałania. Badania społeczne ujawniają bardzo wysoki poziom braku zaufania Polaków do samych siebie i instytucji. Nikt w nic nie wierzy. Stąd biorą się problemy, które ujawnia obecna dyskusja o systemach emerytalnych. Brakuje pogłębionej analizy, dominuje wiedza nazwijmy to publicystyczna, bardzo powierzchowna. Ludzie kierują się w związku z tym nie wiedzą, ale ocenami emocjonalnymi.
Zasadnicze więc pytanie: na ile będziemy potrafili przestawić system i funkcjonowanie edukacji, sposób kształcenia młodych ludzi, funkcjonowanie administracji, zmienić postawy w biznesie na bardziej kreatywne i na umiejętność działania wspólnego. Jest to gigantyczna słabość i największe wyzwanie.
Dlaczego gospodarka polska nawet przy 4 proc. wzrostu gospodarczego nie jest w stanie zmniejszać ciężaru zadłużenia publicznego?
Z 8 proc. deficytu budżetowego równowartość 6 pkt. proc. PKB generuje nam sam system emerytalno-rentowy. W tym transfery do OFE kosztują nas rocznie 36 mld złotych, czyli 2,4 punktu procentowego PKB. Pamiętajmy także o wydatkach związanych z projektami unijnymi. Zasada z nimi jest taka, że najpierw trzeba wyłożyć własne środki, a Unia zwraca dopiero po realizacji. A teraz mamy właśnie apogeum tych wydatków.
Bez zmiany dotyczącej OFE nie bylibyśmy w stanie zapanować nad finansami publicznymi?
Zapanować może tak, tylko że dzisiaj nie wiemy, jaka będzie jutro sytuacja na rynkach finansowych. MFW, bądź co bądź strażnik wiarygodności finansowej w świecie, rekomendował nam schodzenie z poziomem długu publicznego o 1 pkt. proc. rocznie. Po wprowadzeniu reguły wydatkowej mamy nawet więcej. Dokładając zmiany w OFE schodzimy o kolejne 1,2 proc. rocznie.
Balcerowicz mówi, że trzeba zmniejszać inne wydatki. Włączyć mundurówkę do powszechnego systemu emerytalnego, zrównać wiek emerytalny, zmniejszyć ulgi i zasiłki. Nie ma racji?
Trzeba. Trzeba też wprowadzić rachunkowość dla gospodarstw w rolnictwie. Wszystko to są pozycje po kilkaset milionów złotych, a tu potrzeba miliardów. I rząd to robi, w swoim tempie, w dialogu społecznym, a nie metodą szokową, bo te czasy już minęły. Jestem przekonany, że przed wyborami będziemy mieli uporządkowaną kwestię emerytur służb mundurowych.
Rozmawiał: Krzysztof Bień
Jan Krzysztof Bielecki jest szefem Rady Gospodarczej przy prezesie Rady Ministrów.