Wzrost cen żywności nie jest nowym zjawiskiem

Nie ma powrotu do magazynowania nadwyżek i wpływania na ceny żywności w UE. Rolę stabilizatorów rynku wzięli na siebie rolnicy, a Unia, podobnie jak USA, wciąż szuka nowych mechanizmów stabilizowania właśnie ich dochodów, a nie cen żywności. Każdy europejski kraj ma wystarczające rezerwy żywnościowe – mówi w wywiadzie prof. dr hab. Jerzy Wilkin, kierownik Zakładu Integracji Europejskiej w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN.
Wzrost cen żywności nie jest nowym zjawiskiem

W 2003 r. Unia odeszła od polityki wspieranie cen produktów rolnych (CC NC-ND kidmissile)

ObserwatorFinansowy.pl: Czy obecny wzrost cen żywności jest dla Pana niespodzianką?

Prof. Jerzy Wilkin: Nie. Ceny żywności zauważalnie rosną od 2006 roku i nie jest to tylko zjawisko polskie czy europejskie. To jest światowy trend, z którym moim zdaniem, będziemy mieli do czynienia jeszcze przez wiele lat.

Można było ten trend przewidzieć?

Tak. Bo jeśli taki kraj jak Chiny ma kilka lat z rzędu tempo wzrostu 10 proc. PKB, czy jak Indie – 7 proc. PKB, to ludność obu tych krajów gwałtownie się bogaci. Tak się rodzi popyt, także na żywność. Ale czy światowa produkcja żywności nadąża za zwiększonym popytem? Tu pojawiają się wątpliwości. Co prawda na świecie są jeszcze duże możliwości wzrostu produkcji rolnej, na przykład więcej ziemi może być użytkowane rolniczo, ale w Chinach te możliwości są bardzo ograniczone ze względu na duże zanieczyszczenie, zakwaszenie i pustynnienie gruntów rolnych. Nie można też lekceważyć  problemu ocieplenia klimatu, który dla Europy ma jeszcze małe znaczenie, ale dla Australii, światowego giganta w produkcji zbóż – ogromne. Jeżeli te czynniki zaczynają nakładać się na siebie, jak na przełomie 2010 i 2011 roku, to ceny żywności na światowych rynkach rosną znacząco.

Polska jest członkiem Unii Europejskiej. Czy unijna Wspólna Polityka Rolna ma wpływ na ceny żywności?

Nie ma i już mieć nie może. Od 1992 roku (reforma McSharry’ego), a potem od 2003 roku, Unia odeszła od polityki rolnej, której celem było wspieranie cen produktów rolnych. W tej chwili przez dopłaty bezpośrednie Unia Europejska wspiera tylko dochody rolników. Innymi słowy, bez względu na to, ile rolnik wyprodukuje, dostanie taką samą dopłatę.

Czemu miała służyć ta zmiana?

Wspólna Polityka Rolna powstała w latach 50 – tych, po to by jak najszybciej uporać się ze skutkami wojny w rolnictwie, dlatego na początku jej priorytetem było zwiększenie produkcji,  zagwarantowanie ludziom jak najniższych cen żywności i jednocześnie dbanie o rentowność samego rolnictwa w granicach Unii. WPR zachęcała rolników do zwiększania produkcji, proponując dotacje i gwarantując im wysokie ceny zbytu. Dzięki takiej polityce, w końcu lat 80 – tych Unia Europejska osiągnęła samowystarczalność w produkcji żywności. Ale wtedy też pojawiły się jej nadwyżki. Część z nich eksportowano (dopłacając do eksportu), część magazynowano. Taka polityka szybko doprowadziła do wzrostu wydatków z unijnego budżetu na rolnictwo, oraz do zakłóceń w funkcjonowaniu światowego rynku rolnego. Dlatego w latach 90 – tych przede wszystkim położono nacisk na wzrost konkurencyjności europejskiego rolnictwa. Unia Europejska znalazła się w trudnej sytuacji. Świat wywierał na nią presję, by ograniczyła wsparcie, a zwłaszcza zlikwidowała wysokie cła i przestała wspierać eksport żywności. Celem zmian przeprowadzonych w 2003 roku była więc liberalizacja polityki rolnej, czyli oderwanie finansowego wsparcia od bieżącej produkcji, tak by wpływ na politykę rolną miała tylko niewidzialna ręka rynku. Dzisiejszą Wspólną Polityką Rolną rządzi prawo popytu i podaży.

Czy rezygnacja z interwencyjnego skupu produktów rolnych i magazynowania żywności była dobrą decyzją?

Mimo wszystko tak, bo skup interwencyjny nadmiernie angażuje państwo w funkcjonowanie rynku. A przecież chodzi o to, żeby państwo ingerowało coraz mniej. Rynek sam sobie poradzi. Zresztą każdy europejski kraj ma wystarczające rezerwy żywnościowe. Rolę stabilizatorów rynku wzięli na siebie rolnicy, którzy przecież magazynują zboże. Są jeszcze giełdy i transakcje terminowe, dzięki którym ceny też się stabilizują. Ale na jeden czynnik lekarstwa nie ma i jeszcze długo nie będzie – na rosnący popyt na żywność z Chin i z Indii. W takiej sytuacji żaden z tradycyjnych mechanizmów stabilizujących nie zadziała. Jakie zapasy zbóż globalnie trzeba byłoby mieć, by je rzucić na rynek i w ten sposób wpłynąć na obniżenie cen żywności? To jest nierealne.

Ale rolnikom przecież zależy na tym, żeby sprzedać płody rolne jak najdrożej.

Tak, ale nie każdy rolnik może sobie na to pozwolić, dlatego to nie jest duży problem. Poza tym, wahania cen żywności nie leżą w interesie samych rolników, bo przez to niczego nie mogą zaplanować. Dlatego Unia, podobnie jak USA, wciąż szuka nowych mechanizmów stabilizowania dochodów rolników, a nie cen żywności.

Liberalizacja rynku rolnego miała także dać szansę krajom słabo rozwiniętym, które potrzebują żywności.

Problem polega na tym, że słabo rozwinięte i biedne kraje wciąż są importerami żywności, a nie jej odpowiednio znaczącymi producentami i eksporterami netto, dlatego muszą sprowadzać zboże z krajów wysokorozwiniętych. A kiedy zboże jest drogie, bo jest go na świecie mało, zaczynają się problemy. W bogatych społeczeństwach europejskich wzrost cen pieczywa nawet o 30 proc. nie jest specjalnie bolesny, ale dla ludzi, którzy na żywność wydają około 70 proc. swojego domowego budżetu to jest dramat, który obserwujemy teraz w Tunezji, Egipcie, czy Libii.

A gdyby w ogóle nie było Wspólnej Polityki Rolnej?

Sytuacja nie byłaby lepsza. Gdyby rolnictwo europejskie pozbawić wsparcia, to szybko stałoby się w znacznym zakresie nieopłacalne i w konsekwencji zupełnie by zniknęło – w wielu regionach Niemiec, we Francji, czy w Wielkiej Brytanii. Warunki produkcji rolnej w Europie są bowiem znacznie trudniejsze niż w Argentynie, Brazylii, USA czy chociażby w Australii. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że wspieranie rolnictwa w Unii Europejskiej jest czynnikiem łagodzącym dzisiejsze problemy z cenami żywności.

Czy obecna sytuacja wpłynie na priorytety Wspólnej Gospodarki Rolnej?

Już wpływa, i to znacząco. Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat na szczyt priorytetów wróciła znowu kwestia bezpieczeństwa żywnościowego, czyli zapewnienie Unii odpowiedniego stopnia samowystarczalności. Na dalszym miejscu jest konieczność pogodzenia różnych funkcji, które spełnia rolnictwo. Produkcja żywności jest tylko jedną z nich. Inne priorytety to zadbanie o to, żeby rolnictwo w ogóle w Europie przetrwało, żeby było przyjazne środowisku, żeby żywność była zdrowa, żeby rolnictwo miało dobry wpływ na stosunki wodne i żeby pomogło utrzymać tożsamość kulturową, bo rolnictwo dostarcza nie tylko dóbr rynkowych, ale także publicznych. To są powody, by europejskie rolnictwo dalej wspierać. Nowym i groźnym zjawiskiem, które pojawiło się na świecie po 2006 roku jest spekulacja żywnością. Do tej pory spekulowano ropą, czy nieruchomościami, ale nie żywnością. Być może rezerwy żywności w przyszłości nadal będą kupowane i przetrzymywane przez spekulantów. Nadzieja w tym, że jak spekulantów będzie dużo, to ten mechanizm przestanie działać destrukcyjnie dla konsumentów żywności.

Czy nakłady z europejskiego budżetu na rolnictwo będą rosły?

Wręcz przeciwnie – będą malały, relatywnie. W 2013 roku wyniosą tylko 33 proc. całego budżetu wspólnotowego, w porównaniu z 60 proc. w latach 90 i z obecnymi ponad 40 proc.

Czy w uczestnicząc we Wspólnej Polityce Rolnej, Polacy mogą coś zrobić u siebie w zakresie poprawy wyżywienia?

– Tak. Możemy się skupić na dzieciach, bo to wbrew pozorom, nie emeryci i ludzie starsi, tylko właśnie dzieci najczęściej odczuwają biedę i głód. Na szczęście Unia Europejska wspiera dożywianie dzieci w szkołach – możemy z tej możliwości bardziej efektywnie i legalnie skorzystać. Poza tym, jesteśmy krajem demokratycznym, więc głód nam nie grozi. Laureat Nagrody Nobla z 1998 roku ekonomista Amatya Kumar Sen dowiódł, że mechanizm demokratyczny nie zaakceptuje sytuacji, w której duża grupa ludzi jest pozbawiona dostępu do elementarnych dóbr, na przykład takich jak chleb. I to się sprawdza – dziś zamieszki żywnościowe dotyczą krajów, które przecież mają ziemię i całkiem dobre warunki do produkcji rolnej, ale nie są demokratyczne. To jest również dowód na to, że nie brak ziemi pod uprawy, czy rąk do pracy jest przyczyną głodu, ale złe rozwiązania systemowo – instytucjonalne. Z tej perspektywy łatwo przewidzieć, co się będzie na świecie dalej działo.  Tam gdzie brakuje demokracji, brakuje również chleba!

Rozmawiała Jowita Frankowska

prof. dr hab. Jerzy Wilkin jest kierownikiem Zakładu Integracji Europejskiej w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, a także kierownikiem Katedry Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.

W 2003 r. Unia odeszła od polityki wspieranie cen produktów rolnych (CC NC-ND kidmissile)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Kategoria: Sektor niefinansowy
Jeśli ograniczymy produkcję zbóż w Europie, chroniąc środowisko, to ktoś będzie musiał tę produkcję przejąć. Prawdopodobnie będą to kraje Ameryki Południowej, gdzie presja na ochronę środowiska naturalnego jest o wiele mniejsza – mówi dr Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska.
Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa