Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Z książek o kryzysie dowiesz się niewiele

Ilu autorów, tyle diagnoz obecnego kryzysu. W drugiej jego odsłonie brak nawet zgody, co do tego jak i kiedy się on rozpoczął. Jedni twierdzą, że w połowie 2006 r., kiedy ceny domów w USA dotarły na szczyt. Inni wskazują na koniec 2007 r. i zatrzymanie płynności w sektorze shadow banking. Są i tacy, którzy datują go na upadek Lehman Brothers we wrześniu 2008 r.
Z książek o kryzysie dowiesz się niewiele

Protest nowojorczyków przeciwko dofinansowaniu banków przez rząd USA. (CC By-NC-ND eyrwash)

Jeśli spory dotyczą podstawowych faktów, to tym bardziej źródeł, mechanizmu, a także istoty zdarzeń oraz procesów nazwanych kolejnym kryzysem. Profesor Andrew W. Lo z Massachusetts Institute of Technology (MIT) wykonał dość niewdzięczną w tych okolicznościach pracę. Przeczytał uważnie aż 21 wydanych, w ostatnich paru latach w USA, książek traktujących o obecnym kryzysie finansowo-gospodarczym. Wnioski i wrażenia zawarł w artykule opublikowanym w styczniu br. w sieci pt. Reading about the Financial Crisis: a 21-Book Review.

Jedenaście książek jest dziełem ekonomistów akademickich, jedną napisał były sekretarz skarbu Henry Paulson, a reszta wyszła spod klawiatur redaktorów i publicystów. Gdyby do pozycji wybranych przez prof. Lo dołożyć wszystkie inne dzieła na ten lub zbliżony temat wydane w Ameryce i na pozostałych kontynentach, zapełniłaby się całkiem duża biblioteczna szafa.

W gębę od niewidzialnej ręki

Pierwszy był Robert J. Shiller, który ze swoją książką wystartował już w sierpniu 2008 r. (pełna lista pozycji na końcu). Jej dopełnieniem była kolejna, napisana wspólnie z George’em Akerlofem i poświęcona keynesowskiej koncepcji „instynktów zwierzęcych” rządzących zachowaniami ludzi w szeroko pojmowanej gospodarce. Prof. Lo nie zachwyciły wynurzenia ekonomisty, który powiązał kryzys przede wszystkim z nadmuchaną banią na amerykańskim rynku mieszkaniowym.

Shiller stwierdził, że ceny nieruchomości rosły głównie nie z powodu „rzadkości” tego dobra, a wskutek udzielania się wszem i wobec mylnych wyobrażeń o przyszłym rozwoju sytuacji w gospodarce. Jaka diagnoza, taka recepta. Jeśli kryzysy są efektem błędnych przekonań ludzi, to należałoby wesprzeć „rządowymi” pieniędzmi poradnictwo finansowe dla „mniej zamożnych” oraz użyć publicznej gotówki do monitorowania usług finansowych, tak jak rządowe agendy pilnują jakości żywności i standardów wszystkiego co jest w sklepach. Jest też w książce postulat posłużenia się inżynierią finansową do stworzenia bezpieczniejszych produktów oraz całych rynków finansowych.

W spoliczkowanych przez niewidzialną rękę Gary B. Gorton z Yale School of Management też zaczyna od hipotek subprime, ale za kryzys nie obwinia błędnych sądów i osądów. Uważa, że w ogóle nie było wiedzy o tym co się dzieje. Opinie były zbyt liczne i żadna nie uzyskała przewagi. Poza tym, brak przejrzystości, żeby nie powiedzieć mętna konsystencja instrumentów dłużnych w rodzaju CDO (collaterised debt obligations) opóźniła moment pęknięcia bani kredytów mieszkaniowych.

Nowe instrumenty finansowe były konstruowane warstwami. Jako tako znali zawartość derywatów ich twórcy. Po pierwszym obrocie wiedza o przedmiocie handlu była już mniejsza, a po wszystkich następnych na wierzchołku tego „tortu” zostawał facet, który zupełnie nie wiedział co trzyma w ręku.

Gorton nazwał to uczenie asymetrią informacyjną. Wskazał, że wcale nie chodziło o to, że jakaś wielka grupa dopuściła się karygodnego lekceważenia ryzyka. CDO przypominają wór ubrań sprzedawanych na wagę: są w nim głównie łachy, ale znajdą się także ładne i ciekawe ciuchy. Posiadacze CDO mieli narastającą świadomość ryzyka, jednak z przyczyn „konstrukcyjnych” nie byli w stanie odsiać złych aktywów od dobrych, tak jak wśród milionów kotletów trudno w wielkiej chłodni znaleźć tych kilka z dodatkiem wrednego szczepu E.coli. Jeśli już wychyną na powierzchnię, wieść o zarażonym „mięsie” niesie się szybko.

Podobnie działo się na rynku finansowym powodując spadki wyceny aktywów banków, narastającą nieufność, zmniejszenie obrotów i w końcu bezruch w obrocie międzybankowym. To wywołało turbulencje na rynku długu krótkoterminowego, który nie potrafił w tych warunkach dokonać prawidłowej wyceny wystawianych na sprzedaż długów.

Profesor Lo sygnalizuje także inne spostrzeżenie kolegi z Yale. Zanikowi płynności na rynkach instrumentów pochodnych nie towarzyszyło zaniechanie (na ten czas) metody wyceny znanej jako mark-to-market. Polega ona na regularnym korygowaniu w bilansach wartości posiadanego portfela aktywów na podstawie cen z ostatnio przeprowadzonych transakcji. Jednak gdy rynek jest w bezruchu, trzymanie się tej zasady staje się bardzo dyskusyjne, ponieważ punktem odniesienia mogą stać się ceny, które odzwierciadlają np. wyłącznie desperację sprzedawcy. Wyceny „pożarowe” zaostrzały sytuację, ponieważ coraz niżej wyceniane aktywa, tworzyły zmniejszającą się sukcesywnie pulę zasobów, mogących stanowić zabezpieczenie (collateral) tak potrzebnych w kryzysie pożyczek.

Pod pręgierz z tą sekurytyzacją

Ma też swych zwolenników teoria upatrująca źródeł kryzysu przede wszystkim w szelmostwie banków. Jej fundamentem jest podział aktywów bankowych na dwie grupy. Kiedyś udzielone przez siebie pożyczki i kredyty banki „trzymały” w swych bilansach. Ten naturalny poniekąd stan nazwany został originate-to-hold i oznacza, że aktywa bankowe utworzone zostały z myślą o sobie (dosłownie – w celu trzymania u siebie).

W opozycji do originate-to-hold jest strategia originate-to-distribute. Zasadza się ona na kreowaniu przez banki, z premedytacją i wyrachowaniem, aktywów przeznaczonych do natychmiastowej odsprzedaży. Głośno stało się o niej latem 2008 r. Najpowszechniej znanym przykładem są tzw. CDO, czyli paczki z różnorodnymi zobowiązaniami klientów wobec banków. Tak spakowane długi były/są kierowane do sprzedaży. Warunkiem powodzenia originate-to-distribute jest istnienie rynku, akceptacja nowości produktowych przez jego uczestników, ale przede wszystkim istnienie metody upłynniania „nieruchawych” niegdyś aktywów. Tą metodą jest sekurytyzacja, która pozwala przekształcać niemal wszystko w „papierowo-elektroniczny towar”.

Propagatorzy teorii przypisującej kryzys strategii originate-to-distribute, w tym Akerlof i ShillerZwierzęcych Instynktach…, obwiniają underwriterów CDO i temu podobnych produktów (underwriterzy to z reguły banki inwestycyjne, które w zamian za premię w formie underwritng spread biorą na siebie sprzedaż akcji, obligacji, derywatów i ponoszą ryzyko zatrzymania u siebie ewentualnej niesprzedanej partii) o nieuwagę w identyfikacji narastającego ryzyka. Do agencji ratingowych mają pretensje za złą klasyfikację ryzyka, a do banków o obniżenie standardów udzielania pożyczek.

Originate-to-distribute nie mogłaby dokonać tak wielkiego spustoszenia, gdyby uczestnicy rynków byli bardziej świadomi tego co się dzieje. Zatem bratem – bliźniakiem tego oszukańczego procederu musi być asymetria informacyjna, o której była już mowa. W relacji prof. Lo książka tych dwóch autorów skupia się na „skrywaniu, zatajaniu, oszukiwaniu i świadomej ślepocie”, a najgorsze bezeceństwa miały miejsce na samym początku łańcucha, kiedy pożyczkodawcy na warunkach subprime wykorzystali ignorancję odbiorców tychże kredytów. Recenzent utrzymuje dystans do tez Akerlofa i Shillera, zadając np. pytanie, czy wiadomo już z całą pewnością, że żarłoczne pożyczanie komuś było bardziej niepohamowane od żarłocznego pożyczania od kogoś.

Inwazja smoka i Internetu

Najcieplej przywitane zostało dzieło innego duetu, a mowa o parze Carmen Reinhardt – Kenneth Rogoff. Praca pt. Tym razem jest inaczej, czyli osiem stuleci finansowych szaleństw została już obszernie omówiona w Obserwatorze Finansowym.  Ujmując rzecz w największym skrócie, Reinhardt i Rogoff sądzą, że praprzyczyną obecnego kryzysu był ogromny napływ kapitałów do USA. Wyzwaniem w obliczu nieuniknionych kolejnych kryzysów jest stworzenie systemów wczesnego ostrzegania. Andrew W. Lo sugeruje, że gdyby wszyscy autorzy włożyli tyle wysiłku w dokumentację i analizę twardych danych, jego trud związany z lekturą pozostałych 20 książek miałby solidniejsze uzasadnienie.

Wyjątkiem w niemal mono-amerykańskim zbiorze jest książka australijskiego naukowca Ross’a Garnault. W tandemie z dziennikarzem David’em Llewellyn-Smith’em, podobnie zresztą jak Reinhardt i Rogoff, upatruje praprzyczyny kryzysu w napływie kapitałów do USA, w tym zwłaszcza z Chin. Są przychylni hipotezie originate-to-distribute. Obwiniają rządy za tzw. regulatory capture, czyli przedkładanie przez regulatorów interesu „podopiecznych” ponad interes publiczny, a niezliczonych wyznawców boga chciwości za pogłębienie kryzysu.

Mało w tym nowatorskiego podejścia, ale znalazła się w ich książce hipoteza warta zapamiętania. Otóż zwracają oni uwagę na rozprzestrzenianie się idei po świecie anglosaskim wskutek wspólnoty języka i mowy. Amerykę, Australię i Wielką Brytanię łączy równoczesny rozkwit sekurytyzacji, shadow banking, boomy na rynkach mieszkaniowych, czy ostra wspinaczka wynagrodzeń menedżerów. Australijczycy sugerują, że więcej było w tym naśladownictwa niż naturalnego dostosowania do warunków lokalnych.

Nad kwestią chińską Andrew Lo przeszedł do porządku, ale warto poświęcić jej dwa zdania. Jeśli napływ do USA kapitału z Państwa Środka miałby mieć istotne znaczenie, to mocne wsparcie zyskałaby teza o wielkiej roli niefrasobliwości i lekceważeniu ryzyka wśród przyczyn kryzysu. Wolne zasoby w mocnych walutach w dyspozycji pekińskiej centrali to ok. 3,2 bln dolarów. Poza wszystkim innym, gdzie te walory miałyby znaleźć jakiekolwiek wolne „miejsce parkingowe”, jeśli nie w USA? Te aspekty dopraszają się skrupulatnego zbadania.

Joseph Stiglitz każe cofnąć się do bańki internetowej w 2000 r. ponieważ uważa, że tamta eksplozja i obecny galimatias to tylko różne przejawy tego samego kryzysu systemowego prowadzonej polityki oraz instytucji. Winą obarcza niedobór i złe egzekwowanie regulacji. Jego tłumaczenie przyczyn to mieszanka originate-to-distribute z rewelacjami o korupcji, sprzedajności i innych czynach nie tyle biznesowych co wręcz kryminalnych.

W centrum jego opowieści są instytucje finansowe „zbyt wielkie żeby upaść” (too big to fail). To ponoć wiara we własną nieśmiertelność miała je zachęcać do podejmowania na rynkach coraz to większego ryzyka. Stiglitz radzi więc objąć amerykański system finansowy radykalnymi, całościowymi przekształceniami na skalę o jakiej świat nie słyszał od Wielkiego Kryzysu sprzed 80 lat.

Nieuchronność wahadła

Tu pojawiają się badacze skłonni umieszczać wydarzenia i procesy zapoczątkowane w 2006 r. w szerszych ramach. Tak przynajmniej postrzega to Andrew Lo. Simon Johnson i James Kwak z poczuciem nieuchronności zbliżającym ich do Reinhardt i Rogoffa dostrzegają naturalne wychylenie wahadła w ekonomii politycznej i instytucjach finansowych Ameryki.

Co znamienne, używają określenia „oligarchowie” na elitę finansową USA, koncentrującą ogromną moc oddziaływania. Oligarchia ma wpływ na rządowe instytucje finansowe, w których słabnące funkcje nadzorcze zaczynają się krzyżować z prywatnymi interesami tworząc podatny grunt dla powtarzających się kryzysów.

Twórcy popularnego bloga The Baseline Scenario przeciwstawiają stare, nudne czasy konserwatywnej bankowości zaprowadzonej przez Franklina Delano Roosevelta, która zaowocowała półwieczem względnego spokoju w finansach, rządom Ronalda Reagana wibrującym innowacjami i deregulacją. Wzięli stronę Roosevelta. Profesor Lo nie to ma im za złe, a brak odpowiedzi na stale nurtujące go pytanie, kogo wybawili z opresji prezydenci Bush i Obama wprowadzając w życie wielkie plany ratunkowe? Czy byli to obligatariusze – właściciele obligacji wyemitowanych przez banki, czy akcjonariusze banków? A może obie te grupy? Gdy chodzi o lekarstwa na chorobę, Johnson i Kwak mają jedno, ale silne: ostre zasady kapitalizacji sektora finansowego jako przeciwieństwo dużego lewarowania.

Analiza obecnego kryzysu byłaby niepełna bez doktora Apokalipsa vel profesora „Oj, biada nam biada”, jak zwą Nouriela Roubini. Napisana przez niego wespół ze Stephen’em Mihm Ekonomia kryzysu została już przetłumaczona na polski, więc o ich poglądach telegraficznie.

Kryzys jest pospolitym, białym, a nie „czarnym łabędziem”, o którym nikt przedtem nic nie wiedział. Zaradzić mu mogłyby powierzchowne łaty pospołu z długofalowymi konceptami. Łaty to większa przejrzystość, zmiana struktury wynagrodzeń, wzmocniona regulacja i obserwacja procesów sekurytyzacji, agencji ratingowych oraz przestrzegania norm kapitałowych.

Zakrojona na dłużej rehabilitacja zmierzać zaś powinna do likwidacji wszelkich przejawów uprawianego przez banki tzw. regulacyjnego arbitrażu (czyli różnic w przepisach, które umożliwiają omijanie nakazów i zakazów). Na straży ściśle zdefiniowanych zasad, ustanowionych w finansach, powinien stać jeden urząd, a przeciwdziałanie globalnemu arbitrażowi regulacyjnemu byłoby możliwe dzięki silnej współpracy na szczeblu międzynarodowym. Instytucje „too big to fail” powinny zostać rozczłonkowane i należy powrócić do rozdziału bankowości komercyjnej od inwestycyjnej.

Linie kryzysowych uskoków

Raghuram Rajan, były główny ekonomista MFW, dziś m.in. profesor chicagowskiej Booth School of Business oraz szef American Financial Association, sprokurował „linie uskoków” (fault lines). Określenie to nawiązuje do uskoków płyt tektonicznych, czyli miejsc możliwych naprężeń, w których rodzą się trzęsienia ziemi.

Otóż głębokie, liczne i systematyczne nierównowagi ekonomiczne w USA i w reszcie świata wytworzyły linie uskoków na nieznaną wcześniej skalę, a tym samym zwiększyły prawdopodobieństwo wystąpienia większej liczby, silniejszych niż w przeszłości, trzęsień w postaci kryzysów. Najgroźniejsze „uskoki” to nierówny dostęp do wyższego wykształcenia powodujący nierówności dochodowe, globalna nierównowaga w rozmieszczeniu kapitału, oddzielenie się norm stosowanych w sektorze finansowym od norm obowiązujących w realnym biznesie.

W opinii R. Rajana, w amerykańskim sektorze finansowym doszło do istotnego niedoszacowania ryzyka, a przyczyną była wiara w skuteczną interwencję rządu w razie potrzeby. Nie wierzy (przeciwnie niż Johnson i Kwak) w skuteczność limitów wielkości i aktywności, które miałyby powściągać banki. Przekonuje, że stawiać trzeba na pełną przejrzystość i nadzór. Uważa, że skutecznym sposobem poskramiania wyścigu po nadzwyczajne zwroty i zyski byłoby wydłużenie horyzontu wynagradzania, polegające na przekazywaniu istotnej części gratyfikacji na rachunek powierniczy (escrow), tak by uniknąć premiowania za „sukces”, który niekiedy, po krótkim czasie, przeradza się w klęskę.

W latach 80. minionego stulecia wielkim powodzeniem cieszył się nagrodzony trzema Oskarami film pt. „Nad złotym stawem”, w którym starsze małżeństwo (Katharine Hepburn i Henry Fonda) wyjaśnia sobie w pięknych okolicznościach przyrody Squam Lake w New Hampshire różne nieporozumienia i urazy. W 2008 r. w tym samym miejscu i podobnym celu zebrało się na akademickie obrady 15 wybitnych amerykańskich ekonomistów-finansistów. Ich zadaniem było wytyczenie kierunku reform globalnych rynków kapitałowych. Skończyło się na raporcie, który Andrew Lo przyrównuje do okrągłego komunikatu prasowego prezentującego wyważone stanowisko w sprawie bardzo kontrowersyjnej tragedii.

Generalnie, po stronie rządowej chodziło by o upowszechnienie regulacji, a po stronie bankowej i finansowej o internalizację (ponoszenie) przez banki kosztów własnych wpadek. Wśród nowinek jest w raporcie znad Złotego Stawu propozycja emitowania przez banki obligacji zamiennych na akcje. Konwersja na akcje następowałaby w warunkach kryzysów. W ten sposób rządy uwolniłyby się od ciężaru ratowania banków, bowiem obowiązek ich dokapitalizowania spadłby na inwestorów finansujących ich działalność.

Banki powinny też uchwalać tzw. living wills, czyli swoją wolę na wypadek wielkich kłopotów. Tego rodzaju „testamenty” miałyby ułatwić ich niezbędną wówczas restrukturyzację. Wielką zaletą jest szczerość panelistów ze Squam Lake, którzy sceptycznie ocenili potencjalną skuteczność swoich rozwiązań i pomysłów. Doszli do wniosku, że ich wdrożenie przed obecnym kryzysem niewiele by dało. Kryzys wybuchłby i tak, tyle że podatnicy ponieśliby mniejszy jego koszt.

Precz z rodzeństwem w ślepym Wall Street

W kwietniu 2011 ukazała się ostatnia z „profesorskich” książek omówionych przez Andrew W. Lo. Czwórka jej autorów skupia się pararządowych instytucjach kredytu mieszkaniowego, czyli Fannie Mae i Freddie Mac. Obie są prywatne, ale mają także status przedsiębiorstw sponsorowanych przez rząd (government sponsored enterprise). Ten specyficzny układ sprawia, że powszechne jest w Ameryce przekonanie, że interesy z nimi są bezpieczne, a w każdym razie bezpieczniejsze, niż z każdą inną instytucją finansową.

Nie byłoby problemu, gdyby nie rozmiary „rodzeństwa” – ich zaangażowanie finansowe to jakieś bilion dolarów, które wiszą niczym miecz Damoklesa nad budżetem federalnym. Acharya, Richardson, van Nieuwerburgh i White sądzą, że niewskazane są jakiekolwiek radykalniejsze ruchy. Fannie i Freddie powinny zostać objęte programem stopniowej, raczej powolnej likwidacji, która nabierałaby tempa w bardziej sprzyjających warunkach gospodarczych.

A jak rozwiązać sprawę gwarantowania kredytów hipotecznych? Ich rada jest oportunistyczna. Odrzucają skrajności w postaci pełnej nacjonalizacji lub całkowitej prywatyzacji. Pozostaje zatem partnerstwo publiczno-prywatne w sferze gwarancji i mocno regulowana działalność w pełni prywatnych instytucji na niższych szczeblach biznesu hipotecznego. Nie całkiem jednak wierzą, że to zadziała i będzie przeciwdziałać ekscesom, bowiem nie wspominaliby przy tym o niezwykle pilnej potrzebie leczenia amerykańskiego „nałogu” posiadania domów.

Z relacji prof. Lo wynika, że bez wielkiej straty darować sobie można lekturę memuarów Henry M. Paulsona – sekretarza skarbu od lipca 2006 do stycznia 2009 roku. „Na krawędzi…” to zapis wydarzeń i działań autora. Można się dowiedzieć, że sekretarz Paulson nie posługuje się pocztą elektroniczną oraz poznać tajemnicę metody ustalania kwoty niezbędnej do ratowania amerykańskiej gospodarki w ramach programu TARP (Trouble Asset Relief Program), który dostarczał środków niezbędnych do utrzymania przy życiu, niemal już upadłych, kolosów amerykańskiego biznesu.

Gdy cyklon kryzysu rozszalał się w Ameryce na dobre przemyśliwano, że w TARP powinno być do dyspozycji bilion dolarów, a nawet więcej, jednak stanęło na 700 miliardach jako kwocie minimum minimorum tylko i wyłącznie z bojaźni przed Kongresem i opinią publiczną, która biliona mogłaby po prostu nie zdzierżyć.

Jeśli kryzys porównywać do wielkiej wojny to, zdaniem prof. Lo, autorów z kręgów akademickich można traktować jak strategów lub dyplomatów, a dziennikarzy jak korespondentów wojennych, którzy widzą jak toczone są potyczki i bitwy, ale nie są w stanie ogarnąć w swych relacjach istoty i komplikacji wojny. Z całą pewnością mistrzów pióra czyta się łatwiej, ale poza emocjami, ich książki nie wnoszą zbyt wiele. Zwraca jednak uwagę pytanie postawione przez Gregory Zuckermana, który dziwi się, dlaczego tak niewielu inwestorów skorzystało z okazji, jakie stwarzała, widoczna niemal gołym okiem, bliska perspektywa wybuchu bańki kredytowej. A jeszcze mniej zdołało wybrać zyski, gdy już pękła z wielkim hukiem.

Wśród nielicznych beneficjentów był zupełnie nieznany wtedy, a dziś słynny John Paulson, który na „krótkiej sprzedaży” stale taniejących aktywów zarobił w 2007 r. tylko dla siebie (odejmując zarobek firmy) 4 miliardy dolarów. Inny autor Michael Lewis ocenił, że śmiałków podobnych Johnowi Paulsonowi było w świecie najwyżej kilkunastu, bo reszta ferajny z Wall Street, czy City po prostu oślepła.

Ani niżej, ani wyżej od dentystów

Ciekawą tezę stawia w „Końcu Wall Street” Roger Lowenstein. Autor ten ma już niezłą wprawę, którą zyskał opisując w „Upadłym Geniuszu” (When Genius Failed) niesławny koniec w 1998 r. wielkiego początkowego sukcesu jakim był Long-Term Capital Management. Nie można tu nie wspomnieć, że w ścisłych władzach LTCM zasiadali dwaj ekonomiści Myron Scholes i Robert Merton, którzy na rok przed katastrofą otrzymali Nobla „za nowe metody wyceny derywatów”.

To koniec dygresji. W kwestii dzisiejszego kryzysu Lowenstein zauważa, że obecny system w finansach nie „wyciąga” po marksistowsku wielkich zysków kosztem społeczeństwa, lecz zamiast tego „odsiał” ze swoich inwestycji ryzyka i podrzucił je tym członkom społeczeństwa, którzy byli najmniej predystynowani do radzenia sobie z nimi. Andrew W. Lo sądzi, że ta diagnoza zasługuje na co najmniej kilka solidnych, finansowych i ekonomicznych doktoratów.

Wniosek z kryzysowej lektury jest przygnębiający. Cały czas mnóstwo jest niezgody co do głównych przyczyn obecnego kryzysu, a jeszcze więcej pomysłów, jak się przed takimi, jak ten dzisiejszy, chronić. Jego autor przypomina więc o kruchości konceptu, jakoby finanse w ekonomii miały być regularną nauką. Na usprawiedliwienie dość powszechnej wiary, że jest tak w istocie Andrew W. Lo przytoczył słowa Johna Maynarda Keynesa, który napisał, że „Byłoby wspaniale, gdyby ekonomiści byli gotowi myśleć o sobie jak o skromnych, kompetentnych ludziach będących ani niżej, ani wyżej od dentystów”.

Akademicy

  • Acharya, Richardson, van Nieuwerburgh, White, 2011, “Guaranteed to Fail: Fannie Mae, Freddie Mac, and the Debacle of Mortgage Finance
  • Akerlof and Shiller, 2009, “Animal Spirits: How Human Psychology Drives the Economy, and Why It Matters for Global Capitalism
  • French et al., 2010, “The Squam Lake Report: Fixing the Financial System
  • Garnaut i  Llewellyn-Smith, 2009, “The Great Crash of 2008
  • Gorton, 2010, “Slapped by the Invisible Hand: The Panic of 2007
  • Johnson i  Kwak, 2010, “13 Bankers: The Wall Street Takeover and the Next Financial Meltdown
  • Rajan, 2010, “Fault Lines: How Hidden Fractures Still Threaten the World Economy
  • Reinhart i  Rogoff, 2009, “This Time Is Different: Eight Centuries of Financial Folly
  • Roubini i  Mihm, 2010, “Crisis Economics: A Crash Course in the Future of Finance
  • Shiller, 2008, “The Subprime Solution: How Today’s Global Financial Crisis Happened and What to Do About It
  • Stiglitz, 2010, “Freefall: America, Free Markets, and the Sinking of the World Economy

Były sekretarz skarbu:

  • Paulson, 2010, “On the Brink: Inside the Race to Stop the Collapse of the Global Financial System

Dziennikarze:

  • Cohan, 2009, “House of Cards: A Tale of Hubris and Wretched Excess on Wall Street
  • Farrell, 2010, “Crash of the Titans: Greed, Hubris, the Fall of Merrill Lynch, and the Near-Collapse of Bank of America.
  • Lewis, 2010, “The Big Short: Inside the Doomsday Machine
  • Lowenstein, 2010, “The End of Wall Street
  • McLean i  Nocera, 2010, “All the Devils Are Here: The Hidden History of the Financial Crisis
  • Morgenson i  Rosner, 2011, “Reckless Endangerment: How Outsized Ambition, Greed and Corruption Led to Economic Armageddon
  • Sorkin, 2009, “Too Big to Fail: The Inside Story of How Wall Street and Washington Fought to Save the Financial System from Crisis–and Themselves”.
  • Tett, 2009, “Fool’s Gold: How the Bold Dream of a Small Tribe at J.P. Morgan Was Corrupted by Wall Street Greed and Unleashed a Catastrophe”.
  • Zuckerman, 2009, “The Greatest Trade Ever: The Behind-the-Scenes Story of How John Paulson Defied Wall Street and Made Financial History
Protest nowojorczyków przeciwko dofinansowaniu banków przez rząd USA. (CC By-NC-ND eyrwash)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (30.05–03.06.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce

Dlaczego nie ma Spotify dla książek?

Kategoria: Sektor niefinansowy
Miłośnicy muzyki od wielu lat mogą korzystać z serwisu internetowego Spotify, który za pomocą smartfona umożliwia dostęp do większości najważniejszych utworów świata. Dlaczego nie ma podobnego serwisu z książkami?
Dlaczego nie ma Spotify dla książek?