Getty Images
Potrzebny jest nowy system nagradzania innowatorów, zbudowany na innym fundamencie. Dziś na patent patrzy się jako na uprawnienie, które „należy się” wynalazcy za jego wysiłek. Można jednak patrzeć na zastrzeganie wynalazków inaczej – jako na negocjacje między twórcą a społeczeństwem. Patent jest formą nagrody, jaką społeczeństwo funduje za opracowanie i komercjalizowanie innowacyjnych produktów. Myśląc w ten sposób, dochodzimy do wniosku, że przyznawanie patentów firmom, które i bez ochrony patentowej tworzyłyby swoje produkty, nie ma uzasadnienia. Powinno chodzić o to, żeby dać innowatorom akurat taką motywację finansową, jaka jest konieczna, aby skłonić ich do podejmowania ryzyka i twórczego wysiłku. I ani jednej złotówki więcej.
Należy dokonać rozróżnienia dwóch sytuacji. W pierwszej, produkt po prostu w ogóle by nie zaistniał, gdyby nie patent. Producent nie podjąłby ryzyka ponoszenia kosztów na opracowanie innowacji, gdyby nie mógł liczyć na to, że pokryje te wydatki dużymi przychodami w czasie trwania monopolu. Klasycznym przykładem tego rodzaju innowacji jest opracowywanie nowego leku.
Ale to nie jest ani jedyny, ani najczęstszy przykład wynalazku, który jest patentowany.
Weźmy na przykład iPhone. Ten produkt i tak by powstał i trafił na rynek, gdyby Apple nie mogło uzyskać patentu na jego kształty. I najprawdopodobniej dochody Apple nie byłyby mniejsze bez tego patentu.
Mamy więc dwie sytuacje – w pierwszej patent jest warunkiem podjęcia wysiłku innowacyjnego, w drugiej patent może powiększać dochody z wynalazku, który i tak by trafił na rynek. Najczęstsza jest jednak jeszcze inna, trzecia sytuacja – patentem objęte jest rozwiązanie, które nie jest dostępne na rynku.
Zobacz również:
Jak wyhodować rewolucyjne wynalazki i strategie
Posiadacz patentu może komercjalizować wynalazek, ale go nie komercjalizuje. Taki stan rzeczy może mieć dwie zasadnicze przyczyny. Ex ante nie sposób rozstrzygnąć, z którą sytuacją mamy do czynienia. Warto jednak takie modelowe rozróżnienie poczynić, bo to ułatwia zrozumienie istoty problemu.
Pierwsza przyczyna braku komercjalizacji sprowadza się do tego, że rozwiązanie nie jest dostępne na rynku, bo nie ma wartości, nie rozwiązuje żadnego problemu. Tutaj po prostu nie ma możliwości komercjalizacji. Mówimy tu o patencie na rozwiązanie, które ma rynkowy odpowiednik, który na dodatek jest lepszy. Ta sytuacja nie jest problematyczna, bo nikt nie ponosi szkody, że taki patent jest aktywny – może z wyjątkiem niekompetentnego wynalazcy, który traci swoje pieniądze na przygotowanie wniosku patentowego i opłaty za przedłużenie patentu.
Z drugiej strony, może być zaś tak, że patentem chronione jest rozwiązanie, które ma wartość ekonomiczną, ale nie zostało skomercjalizowane. Dlaczego nie zostało skomercjalizowane? Powodów może być mnóstwo: innowator nie ma talentów biznesowych, nie potrafi znaleźć lub dojść do porozumienia z kimś kto je ma, koszty transakcyjne sprzedaży patentu są zbyt wysokie, to nie jest właściwy czas, żeby produkt mógł trafić na rynek, brak dostępu do kapitału, do koniecznych półproduktów lub do klienta, itd. Żeby posiadacz patentu mógł komercjalizować innowację musi dysponować bardzo dużymi zasobami ekonomicznymi – zarówno materialnymi jak i ludzkimi.
Nieodzowność ogromnych zasobów jest widoczna w statystykach. System patentowy jest dziś zdominowany przez globalne korporacje. Do Europejskiego Urzędu Patentowego w 2022 r. najwięcej wniosków złożył Huawei, LG oraz Apple – odpowiednio około 4,5 tys., 3,5 tys. i 763 wnioski. Wśród pięćdziesięciu największych wnioskodawców tylko dwóch nie jest korporacją – francuski Komisariat ds. Energii Atomowej i Energetyki Alternatywnej oraz niemiecka sieć instytutów badawczych Fraunhofer. To zestawienie nie jest zaskakujące.
Globalne firmy są najbardziej predysponowane, żeby patenty przekuwać w przychody. Mają kapitał, mają zdolności produkcyjne, ale też, co najważniejsze, mają globalną sieć sprzedaży, oferują globalny serwis i są rozpoznawalne na całym świecie. Globalne firmy są kluczowym, ostatnim ogniwem łańcucha wartości dzisiejszego ekosystemu innowacji.
Warto też zauważyć, że globalne firmy nie kupują technologii, w szczególności nie nabywają patentów. One nabywają mniejsze firmy z technologiami.
Bez wzięcia tych okoliczności pod uwagę niezmiernie trudno będzie o sukces polityki innowacyjnej Polski. Brak sukcesów w polityce innowacyjnej jest w pewnej mierze wynikiem tego, że tych okoliczności nie bierzemy pod uwagę.
Polskie podwórko patentowe
Polska nie jest ojczyzną światowych koncernów. Smutna prawda jest taka, że polski system patentowy służy w znacznej mierze powiększaniu wiedzy zagranicznej konkurencji, która ma zasoby ekonomiczne, aby z nich zrobić użytek. Wprawdzie wynalazek ujawniony w polskim patencie nie może być opatentowany przez kogoś innego za granicą, ale może być tam wykorzystywany bezpłatnie. Wynalazki dokonywane przez Polaków najczęściej zastrzegane są jedynie w naszym kraju, ponieważ ochrona patentowa jest terytorialna – za każdy dodatkowy obszar ochrony trzeba ponieść opłatę, nie wspominając nawet o tym, że międzynarodowa procedura patentowa jest droższa niż postępowanie przed Urzędem Patentowym RP.
Zobacz również:
Branża farmaceutyczna na „klifie patentowym”
Ale z tego nie wynika, że należy wspierać składanie wniosków patentowych ze środków publicznych. Kluczowym wyzwaniem w komercjalizowaniu nie jest niewystarczająca innowacyjność osób i firm w Polsce. Kluczowym wyzwaniem jest brak styku polskiej innowacyjności z globalnymi strukturami produkcji, marketingu i sprzedaży. Dotyczy to praktycznie wszystkich branż poza IT, zwłaszcza różnych gałęzi wytwórstwa.
Warto zadać sobie pytanie, co się dzieje wówczas, gdy aktywny jest patent na rozwiązanie, które może mieć wartość ekonomiczną, ale jego posiadacz, z dowolnego powodu, nie jest w stanie, nie potrafi lub nie chce go skomercjalizować. Taki patent nie daje korzyści wynalazcy, ale jednocześnie blokuje rozwój rynku. W obecnym systemie prawo wynalazcy do monopolu na komercjalizację stawiamy wyżej niż prawo konsumentów do produktu, którym byliby zainteresowani. Czynimy to w sposób całkowicie bezrefleksyjny. Ale czy rzeczywiście prawo wynalazcy do monopolu, z którego nie korzysta powinniśmy stawiać wyżej niż prawo konsumenta do produktu, którym byłby zainteresowany? To jest bardzo ważne pytanie, odsyłające do centralnej kwestii, od której zacząłem artykuł. Czy patent to prawo, które należy się wynalazcy i po prostu trzeba przyjąć, że tak jest bez choćby próby zanalizowania czy prowadzi to do większych korzyści niż kosztów. Taką sytuację można byłoby nazwać jałową innowacyjnością. Czy też traktujemy patenty jako środek do celu jakim jest rozwój gospodarczy. A w sytuacji, gdy ten cel nie jest osiągany to szukamy środków zaradczych.
Poniżej przedstawiam sposób w jaki można zaradzić problemowi jałowej innowacyjności, zwłaszcza w warunkach braku globalnych firm wywodzących się z Polski, które byłyby naturalnymi odbiorcami innowacji rodzimych wynalazców.
Lepsze nagrody pieniężne
Zamiast przyznawać innowatorom monopol lepiej byłoby przyznawać im nagrody pieniężne.
Bezpośrednie nagradzanie innowacji potencjalnie niosłoby za sobą wiele korzyści. Bez prawa do monopolu dla twórcy, czyli prawnej bariery dla wejścia na rynek, cena innowacyjnego produktu od początku kształtowałaby się w warunkach konkurencji. W rezultacie konsument płaciłby mniej. Produkt prawdopodobnie trafiałby do sprzedaży szybciej. To podwójna korzyść dla klienta – niższa cena i szybszy dostęp.
Dla innowatorów, którzy nie mogą, nie potrafią lub nie chcą komercjalizować swoich wynalazków otworzyłaby się dodatkowa, znacznie mniej skomplikowana droga do bycia nagrodzonym za swoje osiągnięcia. Wysokość nagrody byłaby znana z góry, co umożliwiłoby wynalazcom efektywnie alokować zasoby potrzebne do opracowania wynalazku – m.in. czas, zaangażowanie i pieniądze. Mechanizm pomógłby skupić się na aspektach technologicznych, w których mają przewagę konkurencyjną, zamiast na biznesie, gdzie inne osoby mają większe kompetencje.
Wdrożenie systemu premiowania innowatorów przez nagrody pieniężne wymagałoby rozwiązania szeregu praktycznych problemów. Pierwszym z nich jest wyselekcjonowanie wyzwań technologicznych, których rozwiązanie wygeneruje wartość ekonomiczną. Drugim, równie istotnym, jest to kto miałby rozstrzygać, czy dany wynalazek rzeczywiście rozwiązuje dany problem technologiczny. W końcu ostatnie kwestie, czyli jak dużą nagrodę wyznaczyć, aby skłonić inżynierów do pracy nad problemem, jak zapewnić, aby korzyści przypadły przede wszystkim polskiej gospodarce, skoro to z kieszeni polskiego podatnika finansowana jest nagroda.
Kto i za co?
Wydaje się, że najtrudniejszym dylematem do rozpracowania jest zagadnienie pierwsze – za rozwiązanie jakiego problemu ustanowić nagrodę i kto miałby ją przyznawać. Ale czy rzeczywiście decyzja w sprawie co nagradzać musi być uznaniowa? Uważam, że nie. Kluczowym czynnikiem określającym tempo adaptacji wynalazku w gospodarce, a więc w praktyce – wartość tej innowacji – jest czas zwrotu z inwestycji. Nagradzać należy wynalazki, które istotnie obniżają koszty zmienne w porównaniu do obecnie stosowanych technologii na istniejących dużych rynkach. Warto rozważyć przykład technologii obniżającej o 25 proc. ilość energii zużywanej na przetransportowanie ładunku o masie tony drogą lotniczą na dystansie kilometra. Zakładając, że wartość europejskiego rynku przewozów towarowych wyniosła w 2022 r. 30 mld dol., koszt paliwa stanowi 20 proc. wszystkich kosztów, a technologia znalazłaby szerokie zastosowanie, mówimy o oszczędnościach rzędu 1,5 mld dol. rocznie. Kwotę tę należy oczywiście skonfrontować z pełnym kosztem wytworzenia technologii oraz wdrożeniem, do czego nagroda za wynalazek jest dopiero wstępem. Pokazuje jednak sposób rozumowania, prowadzący do wniosku, że z czystym sercem za taki patent można wynalazcy zapłacić 1 mln zł nagrody, jeszcze przed jego komercjalizacją.
Zobacz również:
Innowacyjne startupy a system patentowy
Praca komisji definiującej wyzwania technologiczne polegałaby zatem głównie na analizie rynków i szacowaniu wzrostu efektywności ekonomicznej wynikającej z rozwiązania danego problemu. Kwestią rozstrzygającą przyznanie nagrody byłoby to, czy wynalazek spełnia określony wcześniej warunek. Ważne, żeby to był jeden warunek, jak na przykład zmniejszenie zużycia paliwa na tonokilometr ładunku lotniczego o 25 proc. Definiowanie problemu technologicznego w ten sposób umożliwiałoby zastosowanie najróżniejszych podejść, przy jednoczesnej maksymalizacji szans na to, że innowacja rzeczywiście będzie miała wartość ekonomiczną.
Na marginesie warto zauważyć, że fundamentalną bolączką różnego rodzaju instytucji rozdających obecnie granty na innowacje jest to, że stosują system punktowy. W konkursach zdefiniowanych jest wiele wszelakich kryteriów, za każde z nich przyznawane są punkty, i to niezależnie przez wielu ekspertów. Wydaje się zatem, że jest to właściwe podejście, ponieważ pozwala zachować bezstronność. Ale to sprawia, że samo sformułowanie problemu już w pewnym stopniu wyznacza sposób jego rozwiązania. Częstym rezultatem jest to, że zwycięzcą konkursu grantowego jest podmiot, który „ograł system”, dostał najwięcej punktów, a nie ten który przedstawił rozwiązanie o potencjalnie największej wartości ekonomicznej. Celem jest sytuacja odwrotna, czyli jak najmniejsza ingerencja w sposób rozwiązania danego problemu, ponieważ najskuteczniejsze rozwiązanie może się w danym sformułowaniu nie zmieścić. System punktowy jest wewnętrznie sprzeczny jako mechanizm wyłaniania innowacji, ponieważ zakłada znajomość tego, co dopiero ma zostać wynalezione.
Obiektywne rozstrzygnięcie czy wynalazek rzeczywiście stanowi odpowiedź na postawiony problem ma kluczowe znaczenie i wiąże się z wydatkami. Co można zrobić, żeby realnie zwiększyć efektywność systemu w odsiewaniu ziaren od plew? Powinno się ustanowić opłatę w wysokości kilku tysięcy złotych, jak w prawie patentowym, którą wynalazca wnosi przed sprawdzeniem czy jego wynalazek spełnia warunki nagrody. Konieczność poniesienia kosztów zniechęciłaby przynajmniej część niepoważnych zgłoszeń. Zgłoszenia powinny być także zanonimizowane, żeby sprawdzający nie wiedzieli, czy testują wynalazek nieznanego badacza, czy uznanego profesora. Należy się spodziewać, że te opłaty nie będą wystarczające, aby pokryć koszty weryfikacji, podobnie jak obecnie opłaty wnoszone do Urzędu Patentowego nie są w stanie pokryć kosztów jego działania. Weryfikacja będzie więc stanowiła obciążenie budżetu. Weryfikacji powinna dokonywać jednostka naukowa, taka jak uczelnia lub Sieć Badawcza Łukasiewicz, która jest najbardziej wszechstronną instytucją badawczą w Polsce.
Paradoksalnie najłatwiej poradzić sobie z wysokością nagrody. Roczne wynagrodzenie doświadczonego inżyniera to dziś około 200 tys. zł brutto. Należy w tym miejscu pamiętać, że praca nad sensownymi innowacjami często jest napędzana motywacją wewnętrzną – satysfakcją z rozwiązania ważnego problemu i korzyści jakie odniosą inni. Tworzenie natomiast innowacji to nie tylko proces mentalny, który wymaga jedynie czasu innowatora, ale to również proces fizyczny – praca z materiałami, narzędziami, aparaturą. To są koszty finansowe, które innowator musi pokryć i to z góry. W tym kontekście wydaje się, że kwota rzędu 1 mln zł powinna w większości wypadków być wystarczająca, żeby zmotywować innowatora do wysiłku i dać perspektywę zwrotu poniesionych wcześniej kosztów.
A co, jeśli byłaby niewystarczająca? Co, jeśli mamy do czynienia z przełomową innowacją, wartą miliardy? Czy milionowa nagroda nie będzie za mała? Może tak być. Wówczas wynalazca pójdzie standardową drogą – opatentuje wynalazek, założy swoją firmę lub będzie próbował zainteresować nim potencjalnego inwestora.
Nagradzanie wynalazców w gotówce miało być więc jedynie dodatkiem do istniejącego systemu.
Artykuł przedstawia wizję krajowej „nakładki” na globalny system patentowy. Jest to odejście od status quo – ze wszystkimi szansami i zagrożeniami, jakie wiążą się ze zmianą. Tego rodzaju decyzja wymaga szerokiej dyskusji, do której zapraszamy.