Zwolennicy pakietu stymulacyjnego przegrali

Sprzedaż domów w USA spadła w maju licząc r/r do 300 tys. z 446 tys. w kwietniu. - To przede wszystkim temu rynkowi miał pomóc stymulacyjny pakiet fiskalny. Jednak ekipa prezydenta Obamy obrała kurs na przetrwanie, zamiast promować oddłużanie sektora prywatnego, czyścić nieudane inwestycje i pomóc zbilansować budżety gospodarstwom domowym także w kwestii kredytów hipotecznych - pisze dr Edward Harrison.

Coraz więcej ekspertów ekonomicznych wpada w zaniepokojenie. Od kwietnia dane Economic Cycle Research Institute (ECRI) zaczęły wykazywać negatywne tendencje. I wtedy po raz pierwszy pojawiły się głosy o drugim dnie recesji, pojawiły się, gdy Albert Edwards zauważył gwałtowny spadek niektórych wyprzedzających wskaźników koniunktury.

Jednak żaden z komentatorów nie uważał drugiego dna za nieuchronne. Mowa była raczej o oczekiwaniu spowolnienia wzrostu. Sam Edwards zatytułował swój kwietniowy artykuł „Spadek kluczowego wskaźnika wyprzedzającego sugeruje, że ożywienie straci impet”. Teraz jednak dane te budzą zaniepokojenie coraz większej liczby analityków. Na przykład Lakshman Achuthan z ECRI powtórzył moje kwietniowe słowa o „tąpnięciu”.

Dawałem drugiemu dnu 50 proc. szans. W listopadzie 2009 roku oficjalnie przeszedłem do obozu podwójnego dna, ale nawet teraz szanse te nie osiągnęły 100 proc. Zresztą takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. Zbiegają się tutaj czynniki gospodarcze i polityczne. Polityka gospodarcza odgrywa wielką rolę – dlatego wszyscy mówią o pakietach stymulacyjnych, oszczędnościach i deficytach. Aby zrozumieć, dokąd zmierzamy, musimy wiedzieć, jak się tutaj znaleźliśmy – nie tylko w sensie ekonomicznym, ale również politycznym.

Dlaczego Obama wykonał woltę

Wróćmy do momentu, kiedy moim zdaniem gospodarka zaczęła wychodzić z recesji. W połowie 2009 roku, na przekór apelom stymulatorów takich jak Laura Tyson, administracja Obamy obrała w tej kwestii pośrednią drogę. Przeznaczyli już 787 mld USD na pakiet ratunkowy, wspomogli sektor bankowy i motoryzacyjny, a teraz chcieli się skupić na służbie zdrowia. Odpowiedź dla tych, którzy chcieli dalszych bodźców fiskalnych, była negatywna. Panował pogląd, że pierwszy pakiet stymulacyjny wystarczy, aby gospodarka ruszyła z miejsca. Administracja uznała, że powinna się zająć swoim programem reform socjalnych, zapomnieć o miejscach pracy i pozwolić działać czarodziejskim mocom gospodarki.

Pod presją oszczędnościowców prezydent Obama przyjął w listopadzie retorykę „odpowiedzialności fiskalnej”, mówiąc: To ważne, abyśmy zdali sobie sprawę, że jeśli nadal będziemy zwiększali deficyt, to mimo ożywienia ludzie mogą w tak dużym stopniu stracić zaufanie do gospodarki amerykańskiej, że może to doprowadzić do recesji o podwójnym dnie.

Włóżmy to między bajki. Niezależnie od tego, co myślimy o długookresowej skuteczności stymulacji fiskalnej, na krótką metę niewątpliwie zapobiega ona recesji. A zatem zmniejszenie deficytu równa się niższy wzrost PKB plus niższe zatrudnienie w średnim okresie.

Poza tym każdy, kto uważnie studiował dane, szybko sobie uświadomił, że nawet bez oszczędności wzrost PKB w 2010 roku przyhamuje. Paul Krugman prognozował sześć miesięcy temu, że stanie się to w trzecim kwartale.

W którymś momencie między listopadem ubiegłego roku, kiedy Obama zaczął mówić o oszczędnościach, a cerwcem tego, członkowie zespołu gospodarczego prezydenta zdali sobie sprawę, że znowu byli nadmiernie optymistyczni. Co należy zrobić? Zaraz przejdę do kwestii długookresowej. Na razie ograniczmy się do stwierdzenia, że politycy są najbardziej zainteresowani średnim okresem, bo chcą zostać ponownie wybrani, a spowalniający wzrost czy recesja temu nie służą. Jeśli zaś Obama nie pomoże demokratom wygrać w tegorocznych wyborach do Kongresu, to pierwsze dwa lata jego prezydentury wypadną bardzo blado. To dlatego Obama znowu wziął stronę stymulatorów.

Czy stymulacja fiskalna działa?

Oczywiście, że tak. Dzięki niej wzrost PKB wyniósł ponad 5 proc. w czwartym kwartale i ponad 3 proc. w pierwszym kwartale. W okresie krótkim do średniego stymulacja w formie cięć podatkowych lub wydatków publicznych bardzo skutecznie zwiększa konsumpcję. Prawie wszyscy zgadzają się z tą tezą.

Pytanie brzmi, jakie powinny być długookresowe cele polityki gospodarczej – i tutaj kwestia staje się bardziej polityczna.

Stymulatorzy powiedzą, że kiedy stopy procentowe spadają do zera, polityka pieniężna przestaje być skuteczna. Albo rząd wykorzysta politykę fiskalną do pobudzania łącznego popytu, albo gospodarka wpadnie w pułapkę braku płynności. Tkwi w tym ukryte założenie, że gospodarka nie powraca samoczynnie do równowagi, ponieważ w klimacie spadających cen, problemów z płynnością, oszczędzania na czarną godzinę i kryzysu uruchamia się cykl deflacyjny, który powoduje niepotrzebne bankructwa i wzrost bezrobocia. Uważam, że jest to trafny opis genezy Wielkiego Kryzysu (a także wydarzeń po panice z 1873 roku). Po za tym kryzys gospodarczy często idzie w parze z centralizacją władzy i konfrontacją militarną.

Siedzenie z założonymi rękami prowadzi do najgorszych scenariuszy gospodarczych, politycznych i militarnych. Program oszczędnościowy może być skuteczny, jeśli realizuje go jeden kraj w izolacji od innych, ale w czasach powszechnego spowolnienia ta metoda nie zdaje egzaminu.

Rola państwa

Problem ze stymulacją fiskalną ma charakter polityczny. Rozczarowanie stanem gospodarki osiągnęło histeryczny poziom i zepchnęło administrację Obamy do defensywy.

Moim zdaniem dzieje się tak nie tylko dlatego, że koniunktura pozostaje słaba. Amerykanie są źli, ponieważ polityka antykryzysowa jest niesprawiedliwa i nieprzejrzysta. Faworyzuje się pewne grupy interesów, takie jak wielkie banki, i wiele działań prowadzonych jest za kulisami. Wszystko to pogłębia brak zaufania do państwa i osłabia administrację Obamy.

Spadek zaufania do państwa spowodował, że na nowo rozgorzała dyskusja o roli państwa w gospodarce. W debacie tej można zidentyfikować trzy podstawowe szkoły myślenia.

  1. Etatyzm. Etatyści uważają, że państwo może zrobić wiele dobrego. Wzrost roli państwa jest nie tylko uzasadniony, ale i niezbędny w okresie ostrego spowolnienia, ponieważ trzeba czymś uzupełnić luki wynikające ze słabości sektora prywatnego. Duże pakiety stymulacyjne z 2001, 2008 i 2009 roku to przykłady etatyzmu w działaniu.
  2. Państwo ograniczone. Ten obóz uważa, że państwo trzeba zawsze trzymać w ryzach. W przeciwnym razie powstanie samoodtwarzająca się biurokracja z rzeszą osób związanych z instytucjami czy programami, które po jakimś czasie są potrzebne tylko im samym. Zwiększenie roli państwa jest jak przeprowadzka do większego domu. Dodatkową przestrzeń trzeba jakoś umeblować. Sama przestrzeń uzasadnia zakupy.
  3. Państwo minimalne. Ten obóz postrzega państwo jako pasożyta. Na niektórych obszarach jest to instytucja niezbędna, ale wszędzie rodzi groźbę despotyzmu i korupcji. Państwo musi być jak najmniejsze i jak najbardziej zdecentralizowane, ponieważ żeruje na społeczeństwie, zawłaszcza majątek na użytek własny i na użytek swoich klientów.

Rzeczywistym problemem jest jednak efektywność, a nie skala instytucji państwowych, ale fakt ten umyka uwadze dyskutantów.

Oszczędnościowcy nie ufają państwu

Oto co pisałem o argumentach stosowanych przez oszczędnościowców:

Politycy zawsze będą wykorzystywali pieniądze publiczne po części na własne cele. Chyba zgrzeszyłem naiwnością, sądząc, że tym razem będzie inaczej. Mając świadomość zagrożeń związanych z pakietem stymulacyjnym, przypomniałem kiedyś, co o stymulacji fiskalnej mówił przed laty Ludwig von Mises, który oddzielił jego skuteczność teoretyczną od praktycznej.

Często się sugeruje, że należy „stymulować” aktywność gospodarczą i „pompować popyt” poprzez zwiększenie kredytu, co pozwoli zakończyć kryzys i wywoła ożywienie, a przynajmniej pozwoli wrócić do normalnych warunków. Zwolennicy tej metody zapominają jednak, że chociaż może ona dopomóc w przezwyciężeniu bieżących trudności, z całą pewnością w nieodległej perspektywie doprowadzi do pogorszenia sytuacji.

Cytat ten należy opatrzyć zastrzeżeniem, które poczyniłem wcześniej: zamiast wykorzystać okres stymulacji fiskalnej do promowania oddłużania sektora prywatnego i wyczyszczenia chybionych inwestycji, politycy używają tego okresu jako metody na powrót do „business as usual”, co w dłuższej perspektywie jeszcze bardziej pogłębi problem.

Czy ratowanie banków „za dużych, żeby upaść” nie było tego przykładem? Czy nie tego byliśmy świadkami w przypadku pomocy dla Chryslera i General Motors? Czy rzeczywistość nie pokazała, że opowiadając się za stymulacją fiskalną, nie miałem racji? Wydaje się, że diagnoza Misesa dotycząca prawdopodobnych konsekwencji stymulacji fiskalnej była niezwykle trafna.

Minęło sześć miesięcy. Powyższe argumenty nadal wyglądają dosyć solidnie, w odróżnieniu od rozumowania tych, którzy kwestionują wypłacalność Ameryki. Redukcja deficytu uzasadnia obawy o inflację i deprecjację waluty, ale nie o wypłacalność. Jednakże wspomaganie banków, których menedżerowie kasują gigantyczne premie, w zestawieniu z 10-proc. bezrobociem i rekordową liczbą domów odbieranych przez banki kredytobiorcom powoduje, że mnóstwo ludzi ma dosyć stymulatorów. Brak zaufania do państwa powrócił do rekordowego poziomu.

Czego możemy się spodziewać w przyszłości

Podsumujmy: stymulacja fiskalna może być skuteczna i opowiadałbym się za lokalnie zarządzanymi programami tworzącymi miejsca pracy w regionach szczególnie dotkniętych kryzysem oraz za tymczasową obniżką podatku od dochodów osobistych. Celem stymulacji nie jest jednak powrót do nadmiernej konsumpcji, nagradzanie faworyzowanych grup interesów ani podtrzymanie obecnej alokacji niewystarczających zasobów. Celem powinno być ułatwienie gospodarce przetrwania do czasu, kiedy gospodarstwa domowe naprawią swoje bilanse, a inwestorzy wyjdą z sektora finansów i nieruchomości.

Teraz pragnę skupić się na tym, co nas prawdopodobnie czeka w sferze politycznej i ekonomicznej. Politycznie rzecz biorąc, stymulatorzy są skończeni. Zarówno w USA, jak i w innych krajach władzę przejmą oszczędnościowcy. Przewiduję to od października 2009 r., kiedy napisałem: Powiększanie deficytu na taką skalę jest politycznie nieakceptowalne i skończy się, jak tylko gospodarka pokaże jakieś oznaki życia (powiedzmy 2-3 proc. wzrostu przez rok). Rząd federalny podniesie wtedy podatki i/lub obniży wydatki. Doprowadzi to do głębokiej recesji z wyższym bezrobociem i spadkiem indeksów giełdowych.

Od tamtego czasu nie stało się nic, co by mnie skłaniało do zmiany prognoz. Ponadto wybory śródkadencyjne wzmocnią pozycję oszczędnościowców wobec stymulatorów.

Ekonomicznie rzecz biorąc, Charles Minter i ludzie z Comstock Partners podali nam dziesięć przekonujących powodów, dla których powinniśmy traktować obecne ożywienie jako wyjątkowo rachityczne. Doradzam uważne śledzenie tygodniowego wskaźnika wyprzedzającego ECRI. Według Davida Rosenberga, jeśli osiągnie on -10 i przez kilka tygodni będzie się utrzymywał na tym poziomie, to prawdopodobnie będziemy mogli się pożegnać z ożywieniem. Poza tym zgadzam się z Nassimem Talebem, że sytuacja z długiem jest dzisiaj gorsza niż w 2008 roku, więc drugie uderzenie recesji byłoby fatalne w skutkach.

Edward Harrison – dyplomata, ekonomista. Jest analitykiem Global Macro Advisors. Wcześniej był strategiem w Deutsche Bank, Bain i Yahoo. Jest absolwentem MBA Columbia University. Komentuje wydarzenia gospodarcze w największych mediach amerykańskich. Jest autorem bloga w Obserwatorze Finansowym.


Tagi