Trzeba dokonać dekompozycji strefy euro

Niemcy i inne silne państwa powinny opuścić strefę euro, pozostawiając euro jako wspólną walutę krajów słabszych - uważają Stefan Kawalec, prezes Capital Strategy i Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku.
Trzeba dokonać dekompozycji strefy euro

(CC By DonkeyHotey)

Poniższy materiał jest streszczeniem pomysłu Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka zaprezentowanego w czasie seminarium naukowego w NBP oraz w ich artykule Controlled Dismantlement of the Eurozone: A Proposal for a New European Monetary System and a New Role for the European Central Bank opublikowanym w German Economic Review.

„Unia Europejska i jednolity rynek stanowią wielkie osiągnięcia. Ich utrzymanie ma kluczowe znaczenie dla przyszłej pomyślności poszczególnych państw europejskich”. „Wprowadzenie euro okazało się posunięciem chybionym, […] krokiem sprzecznym z dotychczasową filozofią integracji europejskiej polegającą na respektowaniu potrzeb wszystkich członków i przyjmowaniu rozwiązań, które nikomu nie zagrażają” (wszystkie cytaty pochodzą ze wspomnianego na wstępie artykułu).

Zdaniem Kawalca i Pytlarczyka ani unia bankowa, ani fiskalna, ani polityczna nie są w stanie rozwiązać najważniejszego problemu gospodarczego Europy. Tym problemem jest utrata i brak możliwości odzyskania konkurencyjności międzynarodowej przez część krajów strefy euro.

Brak konkurencyjności polega najogólniej mówiąc na przejawia się tym, że place w danym kraju stają się zbyt wysokie w stosunku do produktywności w sektorach wytwarzających dobra podlegające wymianie międzynarodowej. Najczęściej towarzyszy temu  deficyt handlowy i deficyt na rachunku obrotów bieżących. Jest to właśnie casus Grecji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii – piszą autorzy.

Jakie są teoretyczne możliwości odzyskania konkurencyjności?

Kawalec i Pytlarczyk w swoim tekście pokazują, że istnieją dwie metody krótkookresowej poprawy konkurencyjności: osłabienie waluty krajowej powodujące automatyczne obniżenie wartości płac w przeliczeniu na waluty partnerów handlowych lub deflacja, czyli nominalne obniżenie krajowych cen i płac. Waluta może osłabić się sama (deprecjacja) lub może nastąpić to w wyniku decyzji rządu (dewaluacja). Deflacja może zostać wywołana restrykcyjną politykę fiskalną lub restrykcyjną polityką monetarną. Obie metody prowadzą do obniżenia płac wyrażonych w walutach partnerów handlowych i przywrócenia konkurencyjności. Jest jednak między nimi istotna różnica. Deflacja jest bardzo bolesna i aby przynieść efekty musi trwać długo, natomiast osłabienie waluty przynosi efekt natychmiastowy.

„Próby usunięcia poważnej luki w konkurencyjności kraju, bez zmiany kursu walutowego, poprzez restrykcje fiskalne lub zacieśnienie monetarne, powodują duże koszty w postaci spadku realnego PKB i wzrostu bezrobocia, a w warunkach systemu demokratycznego kończą się bardzo często niepowodzeniem”.

Tłumaczą także, że w przypadku stosowania polityki deflacyjnej zacieśnienie polityki fiskalnej lub monetarnej zmniejsza popyt krajowy. Firmy obniżają ceny ponieważ nie mogą sprzedać swoich towarów i usług. Pracownicy są gotowi zaakceptować niższe wynagrodzenia dopiero gdy zauważą, że bezrobocie jest wyższe. Proces jest rozciągnięty w czasie, wymaga dostosowania wielu umów w gospodarce i wiąże się z okresem zmniejszonej aktywności gospodarczej. W przeciwieństwie do powolnego i bolesnego procesu deflacji, dostosowanie wysokości płac za pomocą deprecjacji/dewaluacji może nastąpić szybko i nie niesie ze sobą konieczności spowolnienia gospodarki.

„Fundamentalnym problemem związanym ze wspólną walutą w Europie jest pozbawienie państw członkowskich możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia w sytuacji kryzysowej instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość korekty kursu walutowego”.

Ich zdaniem jeśli dewaluacji/deprecjacji nie będzie towarzyszyła odpowiednio restrykcyjna polityka fiskalna i monetarna, to poprawa konkurencyjności będzie krótkotrwała, gdyż jej efekt zostanie szybko zjedzony przez inflację. Autorzy koncepcji dekompozycji strefy euro uważają, że chociaż korekta kursu walutowego nie jest to cudownym lekarstwem, które może zastąpić zdrowa politykę makroekonomiczną, są sytuacje, w których trudno jest rozpocząć przywracanie konkurencyjności bez osłabienia waluty.

Czy unia fiskalna pozwoliłaby na przywracanie konkurencyjności słabszym krajom?

Kawalec i Pytlarczyk twiedzą, że nie.

„Unia fiskalna być może zmniejszy ryzyko nieodpowiedzialnej polityki budżetowej, lecz nie zapobiegnie powstawaniu problemów z konkurencyjnością wywołanych innymi przyczynami. Dalsze problemy z konkurencyjnością wynikające m.in. z nadmiernej ekspansji kredytu sektora prywatnego, napływu kapitału zagranicznego (w tym transferów unijnych) finansującego inwestycje w sektorach nie-eksportowych, szybszej poprawy konkurencyjności partnerów handlowych, zmian technologicznych lub demograficznych, bez wątpienia pojawiać się będą w przyszłości w niektórych krajach”.

Kawalec i Pytlarczyk podkreślają, że doświadczenia Niemiec i Włoch, które dokonywały transferów fiskalnych w ramach swoich państw (Niemcy na rzecz byłej NRD, Włochy na rzecz południowej części swojego kraju) sugerują, że nawet olbrzymie zastrzyki pieniędzy nie są w stanie wyrównać różnic w konkurencyjności w ramach jednego obszaru walutowego. Transfery analogicznych sum wewnątrz strefy euro byłyby niemożliwe z politycznego i ekonomicznego punktu widzenia.

Wszystkie te przesłanki przemawiają za uporządkowaną dekompozycją strefy euro.

W jaki sposób należałoby przeprowadzić dekompozycję?

– Po pierwsze, chodzi o proces kontrolowany. Oznacza to, że jest on uzgodniony i ma akceptację wszystkich zainteresowanych stron – mówił Stefan Kawalec podczas seminarium w NBP. – Po drugie, w pierwszej kolejności unię walutową opuszczają Niemcy i ewentualnie inne najbardziej konkurencyjne kraje. Taki scenariusz, kiedy euro pozostaje wspólną walutą słabszych krajów, minimalizuje ryzyko perturbacji.

„Tego typu perturbacje nie grożą w przypadku, gdyby strefę euro opuścił kraj mający silną pozycję konkurencyjną, taki jak Niemcy. Posiadacze depozytów w bankach niemieckich nie obawialiby się bowiem zamiany euro na markę niemiecką, gdyż oczekiwaliby raczej, że po wprowadzeniu nowej waluty marka się umocni”.

Kawalec uważa, że mieszkańcy silniejszych krajów opuszczających strefę euro nie będą obawiali się, że ich oszczędności utracą wartość.

– Mogą się raczej spodziewać, że nowa marka czy gulden zyska na rynku walutowym. Także mieszkańcy słabszych krajów nie będą mieli powodów obawiać się zamieszania i utraty wartości przez nowe waluty, euro pozostanie w ich kieszeniach tak jak do tej pory. W stosunku do rozważanego zwykle scenariusza wyjścia słabszych krajów ze strefy euro ryzyko paniki bankowej zostanie zminimalizowane – przekonywał.

Podkreślał, że w krajach wychodzących ze strefy euro i wprowadzających nowe, własne waluty, tylko krajowe kontrakty powinny być redenominowane w nowej walucie.

– Kontrakty z zagranicznymi kontrahentami (w tym depozyty bankowe złożone przez nierezydentów oraz kredyty udzielone nierezydentom) pozostaną w euro. Przyjęcie z góry takiej zasady sprawi, że obywatele mniej konkurencyjnych  słabszych krajów nie będą mieli motywacji, by przenosić swoje oszczędności do bardziej konkurencyjnych krajów szykujących się do wyjścia ze strefy euro – podkreśla.

Jak docelowo ma wyglądać architektura monetarna Europy?

– Wszystkie kraje miałyby wrócić do swoich walut lub utworzyć unie walutowe wtedy, gdy ich gospodarki będą podobne. Horyzont czasowy, w jakim miałoby to nastąpić, nie jest określony – precyzował Ernest Pytlarczyk w czasie seminarium.

Zdaniem Stefana Kawalca euro, jako wspólna waluta krajów słabszych, powinno nadal funkcjonować w co najmniej średnim terminie, tak aby umożliwić dostosowanie umów denominowanych w euro do nowych warunków.

– Kluczową częścią planu dekompozycji strefy euro jest utrzymanie Europejskiego Banku Centralnego jako wspólnego banku centralnego wszystkich krajów – silnych, które przyjmą nową walutę i słabszych, które zostaną przy euro. EBC może być gwarantem pomocy dla rządów i sektorów bankowych słabszych krajów dopóki stoi za nim siła ekonomiczna najbardziej konkurencyjnych państw, w szczególności Niemiec. Dlatego należy zachować jeden bank centralny dla wszystkich krajów, które należały do strefy euro – uważa Kawalec.

Jego zdaniem nowa rola EBC będzie polegała na administrowaniu nowym europejskimi systemem walutowym, którego celem będzie utrzymywanie bilansów obrotów bieżących poszczególnych krajów w racjonalnych granicach.

– Narzędziem do tego celu będzie dostosowywanie pasm określających dopuszczalny zakres wahań kursu między walutami krajów uczestniczących w systemie – powiedział.

Kawalec i Pytlarczyk przyznają, że będzie to zupełnie nowe zadanie. Jednakże EBC, jako emitent walut, których wzajemne kursy będzie kontrolował, będzie miał wszelkie środki, aby móc ten cel zrealizować. Jeśli na przykład  kurs euro w stosunku do nowej marki niemieckiej zacznie nadmiernie słabnąć, EBC będzie mógł użyć narzędzi takich jak zmiana stóp procentowych lub operacje otwartego rynku w jednej lub w obu walutach, a w razie potrzeby będzie również  dokonywać bezpośrednich interwencji walutowych skupując euro za pomocą nowych emisji marki.

Podczas seminarium Kawalec wskazywał, że wyjście silnych krajów spowoduje zmiany w bilansach. Efekty negatywne polegać będą na tym, że wartość depozytów w nowej marce wzrośnie w stosunku do aktywów wyrażonych w euro takich jak kredyty zagraniczne i wyemitowane w euro obligacje, zarówno skarbowe jak i korporacyjne.

– To jest realny koszt wystąpienia ze strefy euro dla kraju konkurencyjnego. Z drugiej strony, w krajach tych wystąpi efekt pozytywny – ich długi względem zagranicy wyrażone w euro staną się mniejsze w stosunku do PKB. Zarysowana wyżej strategia pociąga ze sobą koszty. Państwom słabszym nadal potrzebna będzie pomoc. Konieczne może okazać się darowanie części długu publicznego i restrukturyzacja sektorów bankowych – zaznaczył.

Pojawia się pytanie, kto pokryje te koszty. W chwili obecnej najsilniejsze państwa płacą za kolejne programy ratunkowe. Robią to w imię ratowania strefy euro, której dalsze istnienie uznają za zbieżne ze swoim interesem narodowym, a także interesem wspólnoty jako całości. Nasuwa się oczywiste pytanie, czy będą skłonne dalej to robić, jeśli strefa euro miałaby ulec dekompozycji.

Stefan Kawalec tłumaczy, że w interesie silniejszych państw jest zachowanie Unii Europejskiej, ale nie unii walutowej.

– Koszty pomocy krajom słabszym poniosą, tak jak dzieje się w tej chwili, państwa silniejsze. Uporządkowana dekompozycja strefy euro może jednak zmienić dynamikę sytuacji. Obecnie kraje silniejsze udzielają pomocy, a sytuacja się pogarsza i wszyscy czują się przegrani. Sytuacja grozi wybuchami społecznymi w krajach Południa i wzrostem populizmu na Północy, co w efekcie może doprowadzić do niekontrolowanego rozpadu strefy euro, rozpadu Unii Europejskiej i wspólnego rynku. Uporządkowana dekompozycja unii walutowej pozwoli krajom znajdującym się w kryzysie na odzyskanie konkurencyjności i przywrócenie wzrostu.  Koszty pomocy jakiej będzie trzeba przy tym im udzielić będą mniejsze niż koszty  wsparcia jakiego trzeba będzie udzielać, jeśli strefa euro pozostanie w obecnym kształcie a gospodarki krajów będących w kryzysie nie będą wykorzystywały swojego potencjału wegetując w warunkach stagnacji i bardzo wysokiego bezrobocia. Jednocześnie poprawa sytuacji w zagrodzonych krajach strefy euro oddali ryzyko niekontrolowanego rozpadu, który mógłby mieć nieobliczalne konsekwencje dla wszystkich – powiedział.

Dlatego, jego zdaniem,  zgoda na kontrolowaną dekompozycję strefy euro na proponowanych tu zasadach leży w interesie zarówno  słabszych jak i silniejszych krajów.

– Będzie to przejście od gry o sumie ujemnej, z jaką obecnie mamy do czynienia w strefie euro, do gry o sumie dodatniej, jaką Unia Europejska była przed kryzysem euro i jaką może stać się ponownie – uważa Stefan Kawalec.

OF

(CC By DonkeyHotey)

Otwarta licencja