Autor: Martyna Kośka

Ekspert rynków Europy Środkowej i Wschodniej; doktoryzuje się z ochrony konsumentów na rynku usług finansowych.

UE nie rozwiąże problemu imigracji bez wsparcia samej Afryki

Europa nie jest z gumy, jej rynek nie wchłonie wszystkich zainteresowanych zalegalizowaniem pobytu i podjęciem pracy. Walka z nielegalną imigracją i próby wsparcia uciekających ludzi nie mają sensu, jeśli nie zaangażują się w nie najbardziej wpływowe kraje afrykańskie.
UE nie rozwiąże problemu imigracji bez wsparcia samej Afryki

Włochy i Grecja spełniły swoje obowiązki wobec uchodźców - zostaną wyłączone z programu pomocy. (Fot. PAP)

Choć problem napływających masowo imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu nie jest nowy, Europa wciąż nie wypracowała spójnej koncepcji, jak go rozwiązać. Zniechęcać, karać, fizycznie uniemożliwiać?

Już w 2011 r. Grecja zapowiedziała wykopanie długiego na 12 km, głębokiego na 7 m i szerokiego na 30 m rowu, który obok celów obronnych miał być przeszkodą dla imigrantów. Po takie metody nikt dziś już nie sięga. Choć dopływające do włoskich brzegów statki nie są powodem do radości dla lokalnych służb, kraje Unii mają świadomość, że muszą zrobić, co w ich mocy, by zapewnić bezpieczeństwo tym imigrantom, którzy się na podróż przez morze zdecydowali.

W październiku 2014 r. zakończyła się operacja Mare Nostrum, która została zainicjowana w odpowiedzi na katastrofę z 2013 r., w wyniku której blisko 400 osób zmarło w drodze do Lampedusy. Jej bilans to prawie 100 tys. imigrantów uratowanych w drodze do Włoch. Za ten sukces włoscy podatnicy płacili 9,5 mln euro miesięcznie (cała operacja kosztowała 114 mln euro). Rzym powiedział „dość!”. Państwa śródziemnomorskie, które ponoszą główny ciężar rozwiązywania problemów nielegalnych imigrantów, od dawna zabiegają o większą solidarność ze strony innych państw członkowskich.

Argumentują, że nie jest uczciwym oczekiwanie, że będą brały na siebie całość obowiązków związanych z patrolowaniem granic morskich Unii Europejskiej i utrzymaniem uciekinierów. Uznając (choć nie od razu) słuszność tych zarzutów, Bruksela zadecydowała o zastąpieniu operacji Mare Nostrum operacją Tryton, koordynowaną przez unijną agencję do spraw granic Frontex. Jej siedziba znajduje się w Warszawie; Włochy od jakiegoś czasu zabiegają o przeniesienie jej na Sycylię, skąd łatwiej koordynować monitoring na Morzu Śródziemnym.

Na początek bezpieczeństwo

Miesięczny koszt operacji Tryton to 9 mln euro (do kwietnia 2015 r. przeznaczano na nią zaledwie 3 mln euro). Omawiany obecnie pomysł UE – może nie tyle na walkę z imigracją, co ograniczenie jej rozmiarów – to niszczenie łodzi, na której ludzie mają być szmuglowani. Unia czeka teraz na zgodę Narodów Zjednoczonych, by jej okręty mogły przystąpić do akcji na wodach międzynarodowych. Bez mandatu ONZ nie będą one mogły działać wzdłuż afrykańskich brzegów, a tylko tam możliwe jest zniszczenie łodzi, zanim wsiądą do nich uciekinierzy.

Liczby nie pozostawiają złudzeń co do konieczności podjęcia przemyślanych, konsekwentnych działań. Przez pierwsze cztery miesiące 2015 roku na Morzu Śródziemnym zginęło 1750 imigrantów; to 30 razy więcej niż w tym samym okresie w 2014 r. O ile w 2013 r. odnotowano w sumie około 108 tys. przypadków nielegalnego przekroczenia granicy UE (z czego 68 tys. drogą morską), o tyle w 2014 r. nielegalnie próbowało się dostać do Europy 276 tys. osób (220 tys. przez Morze Śródziemne). Dane za rok 2015 z całą pewnością wykażą jeszcze większy wzrost aktywności imigrantów z Afrykański i Bliskiego Wschodu.

Decyzja o zastąpieniu operacji finansowanej tylko przez jeden kraj członkowski działaniami, na które środki przeznaczone są ze wspólnego budżetu, odciążyła Włochy, ale nie zbliżyła Europy do rozwiązania problemu. Pojawia się więc niewygodne politycznie, ale uzasadnione pytanie – czy Europa w ogóle może ten problem rozwiązać? Przecież nie jest w stanie rozszerzyć swojego budżetu tak, by wesprzeć każdego potrzebującego, a rynki pracy państw członkowskich są ograniczone i nie zapewnią zatrudnienia każdemu chętnemu. Bez wsparcia regionów, z których pochodzą imigranci, wszystkie działania podejmowane przez Europę mogą się okazać tylko doraźnym gaszeniem pożarów, których źródło znajduje się gdzieś zupełnie indziej.

Kontynent bez solidarności

Powody, dla których ludzie decydują się na niebezpieczną podróż z przemytnikami, na którą muszą przeznaczyć nierzadko oszczędności całego życia, są dość oczywiste: chęć zamieszkania w bezpiecznym miejscu i zapewnienia sobie godnych warunków życia. Teoretycznie życie w Niemczech czy we Francji jest lepsze niż w dowolnym kraju w Afryce, ale to, co imigranci zastają na swojej ziemi obiecanej, z reguły daleko odbiega od ich wyobrażeń. Życie w obozie, długotrwałe procedury starania się o dokumenty, które zresztą nie muszą zakończyć się sukcesem, bo wielu imigrantów odsyłanych jest do kraju, z którego cudem uciekli… Różnice kulturowe i językowe utrudniają znalezienie pracy tym, którym udało się zalegalizować pobyt w Europie.

Wiele z tych problemów w ogóle by nie wystąpiło, gdyby imigranci mogli zamieszkać w sąsiednich krajach, które proponują lepsze warunki życia. Tyle że ani stabilne kraje afrykańskie, ani Unia Afrykańska, która za jeden z celów stawia sobie ściślejszą integrację państw tej części świata, nie wydają się szczególnie zaangażowane w problemy biedniejszych sąsiadów i wszelkimi sposobami uniemożliwiają ich obywatelom wjazd i podjęcie legalnej pracy.

Dowodów na brak solidarności jest sporo. W 2012 r. władze Kenii wprowadziły istotne ograniczenia w zakresie wydawania obcokrajowcom pozwoleń na pracę. Może się o nie ubiegać tylko osoba, która ukończyła 35 lat i wykaże, że rocznie zarabia co najmniej 24 tys. dol. Dodatkowe obostrzenia przewidziano dla określonych grup zawodowych, np. inżynierów i prawników. Na zmianach mieli skorzystać głównie młodzi, wykształceni Kenijczycy, którzy po ukończeniu studiów mieli problem ze znalezieniem pracy – choć Kenia jest jednym z najbardziej rozwiniętych krajów Afryki, w 2010 r. bezrobocie wśród młodych wyniosło 65 proc., co stanowiło jeden z najgorszych wyników na świecie. Z jednej strony wydaje się zrozumiałe, że władze chciały chronić swoich obywateli, ale z drugiej należy pamiętać, że mówimy o decyzji podjętej w najbardziej kosmopolitycznym mieście Afryki, Nairobi, w którym od dwóch dekad z powodzeniem działają międzynarodowe korporacje, mieści się afrykańska siedziba ONZ i które dotychczas umiejętnie zarządzało całym tym tyglem kulturowym. Z kolei władze Ugandy w 2012 r. nałożyły ograniczenia na organizacje pozarządowe: zagraniczni pracownicy mogą zajmować stanowisko tylko przez dwa lata, po tym czasie mają ich zastąpić Ugandyjczycy.

Najgorszą sytuację obserwujemy w Republice Południowej Afryki – kraju, którego mieszkańcy przed dwiema dekadami zwyciężyli w walce z segregacją rasową i byli stawiani jako przykład otwartości i tolerancji. Niewiele z tego ducha pozostało. Od końca marca trwają zamieszki, tłumy atakują imigrantów, oskarżając ich o odbieranie pracy lokalnym mieszkańcom. Sceną głównych wydarzeń są Johannesburg i Durban, ale pomniejsze ataki notuje się także w innych miastach. Ofiarami stają się przede wszystkim imigranci z Malawi, Mozambiku, Zimbabwe, Somalii, Pakistanu i Indii. Wielu z nich od lat mieszka w RPA i czuje się pełnoprawnymi obywatelami lokalnych społeczności.

Nie jest to pierwsza tak gwałtowna fala ksenofobii – zamieszki na tym tle objęły kraj także w 2008 r., kiedy z powodu ataków na migrantów swoje domy musiało opuścić 13 tys. osób. Już wtedy Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) skrytykował władze RPA za zbyt długie bagatelizowanie narastającej wobec imigrantów wrogości. Minęło siedem lat, a rząd w Pretorii nadal wykazuje się trudną do wytłumaczenia pasywnością.

Można by oczekiwać, że Unia Afrykańska aktywniej zaangażuje się w wypracowanie scenariusza rozwiązania problemu. Ta jednak poza wydawaniem oświadczeń wzywających do walki z handlem ludźmi i organizacją szczytów (także we współpracy z Unią Europejską) nie ma na koncie sukcesów w walce z nielegalną imigracją. UE zdaje się wątpić w możliwość załatwienia sprawy przez swój afrykański odpowiednik. Pod koniec stycznia 2015 r. na czele organizacji stanął Robert Mugabe, który od 1987 r. sprawuje autorytarne rządy w Zimbabwe. Od 2002 r. jest objęty unijnymi i amerykańskimi sankcjami, których nałożenie było karą za regularne naruszanie praw człowieka.

Prezydencja w Unii Afrykańskiej jest rotacyjna i trwa rok. Mugabe jest na półmetku i nic nie wskazuje na to, by miał się zapisać w historii jako autor pomysłu, dzięki któremu kilkadziesiąt tysięcy Afrykanów rocznie porzuci pomysł niebezpiecznej i niepewnej podróży do świata, który wcale nie musi być lepszy.

Europa: imigranci z rozdzielnika

Najnowszy pomysł Komisji Europejskiej na rozwiązanie problemu imigrantów polega na rozdzieleniu 40 tys. uchodźców pomiędzy wszystkie państwa członkowskie (system kwotowy). Uchodźcy mieliby zostać rozmieszczeni w poszczególnych krajach według klucza opartego na wielkości PKB i liczbie ludności; pod uwagę mają ponadto zostać wzięte poziom bezrobocia i liczba dotychczas przyjętych uchodźców.

Do wstępnego projektu już zgłoszono wiele zastrzeżeń. Hiszpanie chcieliby, aby kryterium dotyczące bezrobocia miało większe znaczenie przy ustalaniu kwot. Francja uważa, że odgórne ograniczenie liczby osób, które mogą skorzystać z azylu, jest niezgodne z duchem prawa międzynarodowego. Niemcy chcą doprecyzowania zasad gwarantujących, że uchodźca faktycznie pozostanie w kraju, do którego został wysłany w ramach programu. Małe kraje członkowskie (państwa bałtyckie, Czechy, Słowacja) zwracają uwagę na swoją nie najlepszą sytuację gospodarczą i brak doświadczenia w przyjmowaniu imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Bułgaria przypomina, że już angażuje się w pomoc uchodźcom (tylko w 2014 r. udzieliła azylu 7 tys. uchodźców, głównie z Syrii).

Komisja Europejska ma nadzieję, że państwa członkowskie, wiedzione zasadą solidaryzmu, zaakceptują propozycję. Skoro jednak pierwsze reakcje były co najmniej niechętne, nie należy się spodziewać, by szybko – i w proponowanej aktualnie formie – jej propozycja została wcielona w życie. Oznacza to, że jeszcze przez co najmniej kilka miesięcy rozwiązanie problemu będzie spoczywało na barkach państw basenu Morza Śródziemnego. Aktualnie pięć krajów członkowskich (Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy i Węgry) przyjmuje 75 proc. wszystkich ubiegających się o azyl.

Jeśli już program – w tym czy innym kształcie – wejdzie w życie, to do udziału w nim nie będą zobowiązane Wielka Brytania, Irlandia i Dania, które zagwarantowały sobie to prawo w traktacie unijnym. Włochy i Grecja z kolei spełniły swoje obowiązki wobec uchodźców, więc zostaną wyłączone z programu.

Kto może być uchodźcą w Polsce

Gdyby projekt Komisji Europejskiej wszedł w życie w zaproponowanym kształcie, Polska zostałaby zobowiązania do przyjęcia około 2,5 tys. uchodźców. Z danych Eurostatu wynika, że w latach 2008–2014 nasz kraj nie przyjął w ramach programu przesiedleń żadnego.

Nie każdy imigrant, który chce legalnie mieszkać i pracować w Polsce, może liczyć na przyznanie mu statusu uchodźcy. Jest on przyznawany wyłącznie osobom, którym w kraju pochodzenia grozi prześladowanie z powodu rasy, religii i narodowości, przekonań politycznych lub przynależności do grupy społecznej. Z danych Urzędu ds. Cudzoziemców wynika, że w 2014 r. wniosek o nadanie statusu uchodźcy złożyły 8193 osoby. Większość to deklarujący narodowość czeczeńską obywatele Rosji. Do połowy maja 2015 r. wnioski złożyły 3 tys. osób. Choć w dalszym ciągu najwięcej wniosków pochodzi od Czeczeńców, to dynamicznie wzrasta liczba zainteresowanych ochroną Ukraińców.

Przyznanie statusu uchodźcy obwarowane jest tak wieloma warunkami, że niewielu chętnych go otrzymuje. Tym, którzy nie spełnili wymogów określonych w Konwencji Genewskiej (czyli związanych z realnymi prześladowaniami w kraju pochodzenia),  pozostaje wnioskować o tzw. ochronę uzupełniającą (przeznaczona dla osoby, która nie spełnia warunków dla uzyskania statusu uchodźcy, ale ze względu na zagrożenie dla życia, nie może być odesłana do kraju pochodzenia) lub zgodę się na pobyt tolerowany (to forma ochrony przewidziana dla cudzoziemców, którym odmówiono statusu uchodźcy, a która zapewnia prawo do legalnego przebywania na terenie kraju).

Oczekujący na status uchodźcy mogą liczyć na pomoc państwa w wysokości 750 zł (tyle otrzymają ci, którzy mieszkają w ośrodku) lub 700 zł (dla mieszkających samodzielnie). Prawo przewiduje także możliwość przyznania zapomogi (np. jednorazowe wsparcie na zakup odzieży w wysokości 140 zł). Cudzoziemcy, którzy złożyli wniosek o nadanie statusu uchodźcy, mogą także korzystać z bezpłatnej opieki zdrowotnej. Naukowcy ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie obliczyli, że pomoc medyczna udzielona w ten sposób osobom ubiegającym się o status uchodźcy kosztowała w 2014 r. 10 mln zł.

Sytuacja migranta zmienia się, gdy zostanie już uznany za uchodźcę. Od tej chwili może on ubiegać się o pomoc socjalną na takich samych zasadach jak obywatel polski, ponadto może zostać objęty indywidualnym programem integracyjnym. Obejmuje on wsparcie finansowe, ale także pomoc w znalezieniu pracy, załatwieniu spraw w urzędach, poradnictwo prawne czy psychologiczne. Taki program trwa maksymalnie rok.

Włochy i Grecja spełniły swoje obowiązki wobec uchodźców - zostaną wyłączone z programu pomocy. (Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Fala uchodźcza wywołana atakiem Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. przybrała rozmiary niespotykane w Europie od czasu II wojny światowej, a jej główny impet zaabsorbowany został przez Polskę.
Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Praca dla uchodźczyń z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Czy gdyby rozpętana przez Rosję wojna z Ukrainą trwała dłużej niż góra dwa miesiące lub gdyby z hipotetycznych dziś powodów powrót uchodźców do Ojczyzny był niemożliwy przez np. najbliższy rok, to czy bylibyśmy w stanie zapewnić im w Polsce pracę? Trudne pytanie, ale trzeba spróbować na nie odpowiedzieć.
Praca dla uchodźczyń z Ukrainy

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse