Robert Mundell (fot. PAP)
Financial Post: Co można teraz zrobić albo co zrobić należy, aby uratować euro? Czy też, jak twierdzi wielu obserwatorów, zbliża się koniec tej waluty?
Robert Mundell: Problemem nie jest euro. W Unii Europejskiej oraz w Unii Gospodarczej i Walutowej problemem są deficyty budżetowe państw członkowskich oraz zadłużenie kilku państw, przede wszystkim na południu Europy. Przez brak odpowiedniej dyscypliny fiskalnej można się obawiać utraty płynności państw o wysokim zadłużeniu, które mają ogromne deficyty w dużej mierze wskutek recesji panującej obecnie w Europie, a ogólniej – z powodu spowolnienia w gospodarce światowej. To zadłużenie spowodowałoby problemy zagrażające euro tylko w sytuacji, w której przez te deficyty Europejski Bank Centralny (EBC) wywołałby znaczną inflację, próbując ratować te państwa.
To zdumiewające, że ekonomiści amerykańscy, a niekiedy północnoamerykańscy starali się wykazywać, że problem deficytu to problem „euro”. Gdyby rząd Kanady, Nowej Funlandii, albo Ontario zwiększył zadłużenie publiczne i borykał się z problemem wielkiego deficytu na rachunku obrotów bieżących, czy byłby to problem zadłużenia i deficytu, czy dolara kanadyjskiego? Jeżeli Kalifornia jest na skraju utraty płynności, czy to oznacza, że to problem dolara amerykańskiego czy problem niemożności obsłużenia zadłużenia przez władze kalifornijskie?
Wielu słynnych ekonomistów amerykańskich było bardzo negatywnie nastawionych wobec koncepcji euro i zapowiadało upadek tej waluty, jeśli zostanie wprowadzona. Wygląda na to, że teraz próbują uzasadnić swoje przepowiednie z tamtego okresu. Ale co było, to było. Euro — które nie dopuszcza do politycznej rewolucji w Europie — pozostanie.
Po pierwszych trzech latach istnienia średnie notowania euro względem dolara systematycznie utrzymywały się powyżej wartości wyrażonej w dolarach, którą ta waluta miała przy jej wprowadzeniu (1,18 dol.).
Jeżeli euro jest problemem dla Europy, to dzieje się tak, ponieważ jest zbyt mocne, nie zbyt słabe. Co więcej, gdyby państwo małe, ale słabe pod względem fiskalnym, takie jak Grecja, miało wystąpić ze strefy euro niezależnie od programu przyjętego przez europejską Unię Gospodarczą i Walutową — co w moim przeświadczeniu przyniosłoby katastrofalne skutki dla Greków — być może euro byłoby jeszcze mocniejsze. Unia walutowa jest jak sojusz wojskowy. Pozbycie się małego państwa członkowskiego, który ma więcej zobowiązań niż aktywów, może spowodować umocnienie unii.
Ekonomiści często przeoczają to, że wprowadzenie euro było wydarzeniem politycznym o ogromnym znaczeniu dla przyszłości integracji europejskiej. Przed I wojną światową Europa była „panią świata”, jak to określił Max Weber (Amerykę nazywał „Europą zamorską”). Dwie wojny światowe i koniec zimnej wojny spowodowały upadek kolonializmu oraz osłabienie europejskiej potęgi. Ta potęga nie była dostateczna, aby zapewnić równowagę sił, a z pewnością była mniejsza od optymalnej. Euro to nie tylko lukier na ciastku wspólnego europejskiego rynku i Unii Europejskiej, to spoiwo utrzymujące w całości zrąb Europy. Nigdy wcześniej nie było unii walutowej, która obejmowałaby tak wielką część gospodarki światowej, a przy tym rozwijała z takim powodzeniem i tak szybko w półtorej dekady.
Nie oznacza to jednak, że nie trzeba bardzo wiele zrobić, aby ta unia walutowa stała się jeszcze lepsza. Trzeba kontynuować proces dostosowywania deficytów, wprowadzając programy cięć, reformy strukturalne oraz nowe strategie inwestycyjne. Trzeba mieć w gotowości gaśnice, aby gasić pożary finansowe obejmujące Grecję, Portugalię, Hiszpanię, Cypr i Włochy. Muszą napływać pieniądze z EBC, Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF) i Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). Programy ratunkowe muszą być przecież powiązane z pewnym przekazaniem upoważnień do podejmowania decyzji dotyczących kwestii fiskalnych. Państwa, które utracą płynność, będą je musiały przekazać Komisji Europejskiej działającej pod auspicjami Rady Europejskiej, aby zapewnić poprawność konstytucyjną.
Euro to waluta światowa par excellence. Ważniejszy od niej jest tylko dolar. Jest nawet tak, że euro stwarza zagrożenie dla dolara, gdyż podobnie jak dolar jest stabilną jednostką rozrachunkową stosowaną na całym świecie, można się także spodziewać, że ma wielką przyszłość jako waluta międzynarodowych rezerw. Euro osiągnęło pełnoletność, doskonale zdając testy. Trzeba jednak pamiętać, że obszar euro ma dwa bardzo poważne mankamenty, przez które ma spore problemy. Pierwszy to istnienie siedemnastu systemów bankowych w strefie euro, drugi to istnienie siedemnastu państw członkowskich, z których każde emituje obligacje skarbowe i inne papiery dłużne.
Aby usunąć te mankamenty, trzeba wprowadzić radykalne zmiany w przywództwie europejskim. Społeczeństwa muszą się zgodzić na rezygnację z części niezależności i przekazanie niektórych upoważnień rządów państw członkowskich władzom centralnym unii walutowej. Wszyscy wiedzą, co trzeba poprawić, a funkcjonującym wzorem są Stany Zjednoczone.
Zacząć trzeba od utworzenia jednolitego europejskiego systemu bankowego, co już zaproponował Mario Draghi, prezes banku centralnego europejskiej unii walutowej. Doprowadzi to do znacznego zwiększenia sprawności i produktywności.
Druga z niezbędnych reform to utworzenie euroobligacji i euroweksli. Obecnie obszar euro jest rozbity na siedemnastu emitentów obligacji skarbowych i innych papierów dłużnych. Te papiery nie są zadowalającymi aktywami rezerwowymi dla banków centralnych i menedżerów aktywów. Emisje obligacji i weksli przez obszar euro zapewniłoby Europie podaż kapitału międzynarodowego z banków centralnych, które już mają za dużo dolarów albo tak będzie niebawem. Reszta świata chętnie będzie pożyczać i z radością odejdzie od innych aktywów, aby inwestować w aktywa denominowane w euro.
Potrzeba naturalnie także reform politycznych. W moim przekonaniu Komisja Europejska powinna zostać władzą wykonawczą, a Rada Europejska powinna zostać przekształcona w izbę wyższą parlamentu. Wielkość reprezentacji poszczególnych państw powinna w pewnym stopniu zależeć od liczby ludności.
Paul Krugman i inni ekonomiści twierdzą, że w pracy: O optymalnych obszarach walutowych (The Theory of Optimum Currency Areas) pisał pan o konieczności zapewnienia swobodnego przepływu pracowników oraz utworzenia unii fiskalnej. W Europie nie było ani jednego ani drugiego, przez co wprowadzenie euro było pomyłką.
Przedstawiając argumenty dotyczące optymalnych obszarów walutowych, nie pisałem niczego o unii fiskalnej. Bardzo niewiele państw świata tworzy unie fiskalne. W przypadku dużego państwa pełna unia fiskalna byłaby prawie niemożliwa. Kanada i Stany Zjednoczone jej nie utworzyły. W Stanach Zjednoczonych rząd federalny wydaje może 22 proc. PKB, a łączne wydatki budżetowe wynoszą około 37 proc. Każde państwo ma inną strukturę fiskalną, co zależy od tego, jak wydatki i wpływy podatkowe są dzielone między rząd federalny, rządy stanów lub prowincji oraz samorządy lokalne.
Utworzenie unii fiskalnej nie jest warunkiem koniecznym, który musi zostać spełniony przed rozpoczęciem procesu tworzenia unii walutowej. Przekonanie, że unie walutowe wymagają unii fiskalnych, to twierdzenie wysuwane od niedawna na podstawie założenia o nowych funkcjach rządu, który ma zapewniać pomoc określonym grupom gospodarczym doświadczającym problemów przez wstrząsy asymetryczne. Ten rodzaj szczególnej pomocy dla sektorów znajdujących się w poważnych tarapatach lepiej byłoby zapewnić na poziomie władz federalnych, na przykład takich, jakie istnieją w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, niż na poziomie lokalnym. Nie oznacza to jednak, że niezbędna jest unia fiskalna w jakimś ogólniejszym znaczeniu.
Tworzono w historii unie walutowe — unie łączące i starożytne imperia, i państwa narodowe — nie widząc konieczności zawiązywania przy tym unii fiskalnych. Nawet gdy Stany Zjednoczone dokonały konsolidacji zadłużenia stanów w dług państwowy, co nastąpiło w 1792 roku, stany pozostały niezależne w sprawach zadłużenia i deficytu. W latach czterdziestych XIX wieku kilka stanów zbankrutowało, ale nie uruchomiono wtedy programów ratunkowych, aby je wyciągać z kłopotów, i nikt nie uważał, że ten problem ma cokolwiek wspólnego z unią walutową zawiązaną przez stany amerykańskie.
Nie oznacza to, że Europa nie byłaby w lepszym położeniu finansowym, gdyby pewne funkcje państwa narodowego przeniesiono na poziom „federalny”. Dotyczy to między innymi kwestii obronności i ujednolicenia systemów ubezpieczeń społecznych. Trzeba przy tym dodać, że jeśli wprowadzaniu tych zmian zakresu obowiązków i upoważnień będą towarzyszyć odpowiednie przesunięcia praw i obowiązków w dziedzinie podatków, to należy to robić, kierując się zasadami sprawności i sprawiedliwości gospodarczej, a nie z powodu założenia, że są one koniecznym warunkiem unii walutowej.
Ustosunkował się pan do kwestii unii fiskalnej, ale nie poruszył pan sprawy mobilności pracowników. Paul Krugman stwierdził kiedyś, że we wspomnianej już pracy znajdują się twierdzenia, z których „w gruncie rzeczy wynika , że [wprowadzenie euro] to zły pomysł z powodu braku mobilności pracowników”.
W moim pierwszym artykule, opublikowanym w 1961 roku, podkreślałem znaczenie mobilności pracowników, ale nie dokonywałem oceny tego, czy w Europie ta mobilność jest dostateczna, aby wprowadzać stałe kursy walutowe albo ustanowić unię walutową. Przeciwnie. Wykazywałem tam, że kwestia mobilności pracowników ma zasadnicze znaczenie w koncepcjach przedstawianych przez innych ekonomistów, w tym Jamesa Meade’a [laureata Nagrody Nobla], który uważał (w latach 50. ubiegłego wieku), że w Europie nie ma dostatecznej mobilności pracowników, aby zasadne było wprowadzenie wspólnej waluty, oraz Tibora Scitovsky’ego z Uniwersytetu Stanforda, który sądził, że stałe kursy walutowe albo wspólna waluta przyczyniłyby się do zwiększenia mobilności pracowników.
Twierdziłem, że mobilność pracowników to kwestia stopnia. Z powodu miejsca zamieszkania, preferencji kulturowych, a także ograniczeń prawnych i odmiennych systemów ubezpieczeń społecznych nigdy nie ma całkowitej swobody mobilności pracowników, nawet na terenie jednego państwa. Dosyć to ile? Odpowiadałem, że korzyści wynikające z posiadania wspólnej waluty, korzyści wyrażone w postaci kosztów transakcji oraz informacji itd., muszą być dostateczne, aby przewyższyły wszelkie minusy wynikające z niedostatecznej mobilności pracowników. Twierdzę, że korzyści osiągnięte w Europie dzięki wprowadzeniu wspólnej waluty były dostateczne i takie pozostają.
Tłumaczenie finansowych problemów Grecji i innych państw niedostateczną mobilnością pracowników między państwami zrzeszonymi w strefie euro jest kolosalną pomyłką.
Wygląda na to, że Europa boryka się nie tylko z kryzysem fiskalnym. Doszło tam również do kryzysu bankowego. Położenie fiskalne Hiszpanii jest nie najgorsze, natomiast problemów przysparza system bankowy. Wysuwa się argument, że euro zapewniło bezpodstawne poczucie spójności i stabilnej wartości, co skłoniło do udzielania i zaciągania zbyt wielu kredytów. Czy to słuszna uwaga?
Tak. Wspólna waluta istotnie wywołała „poczucie niezmienności” oraz spowodowała zwiększenie mobilności kapitału. Jest nawet możliwe, że doszło przez to do zbyt raptownej konwergencji zarobków między regionami różniącymi się pod względem produktywności. Unia walutowa okazała się sukcesem, ale zostało bardzo wiele spraw niedokończonych. Aby sobie poradzić z kryzysem, Europa musi podjąć działania zmierzające do utworzenia pełniejszej unii. Z tego powodu słyszymy apele, że należy w Europie wprowadzić wspólny system bankowy oraz europejskie instrumenty finansowe, takie jak euroobligacje i euroweksle. To, co trzeba zrobić, aby Europę wyciągnąć z kryzysu, poprowadzi ją do doskonalszej unii.
W mediach bardzo wiele miejsca się poświęca korzyściom, jakie Grecja, Hiszpania, a być może jeszcze inne państwa odniosą wskutek wystąpienia ze strefy euro. Mówi się na przykład, że gdyby w Grecji nie obowiązywało euro, władze tego kraju mogłyby zdewaluować drachmę, aby rozwiązać problemy fiskalne i gospodarcze.
Tak, Grecja nie może się zdecydować na dewaluację, nie mając własnej waluty. Ale problem Grecji nie polega na tym, że ma przewartościowaną walutę. Jej kłopoty wynikają z nadmiernego zadłużenia i deficytu budżetowego. Obecnie greckie zadłużenie jest denominowane w euro. Gdyby Grecja zmieniła walutę, aby przeprowadzić dewaluację, jej zadłużenie nadal byłoby denominowane w euro i dewaluacja niczego by w tej kwestii nie zmieniła. Naturalnie Grecja mogłaby odmówić spłaty zobowiązań wyrażonych w euro, ale gdyby się chciała zdecydować na tak drastyczne rozwiązanie, mogłaby to zrobić bez wprowadzania nowej waluty. Czy Grecja powinna pójść w ślady Argentyny? Oznaczałoby to dramatyczne pogorszenie warunków życiowych oraz świadczeń społecznych, ale gdyby było to wykonalne pod względem politycznym, to czemu nie zrobić tego, pozostając w strefie euro?
W ubiegłym roku wysunął pan sugestię wspólnego zarządzania dolarem i euro. Ponieważ Stanom Zjednoczonym grozi kryzys fiskalny, czy można żywić nadzieję, że zapewniona zostanie stabilność walutowa na arenie międzynarodowej poprzez wprowadzenie „światowej waluty”, aby użyć pańskiego określenia?
Od ustabilizowania kursów wymiany dolara i euro do waluty światowej jest jeszcze bardzo daleko, ale byłby to krok na drodze do usprawnionego międzynarodowego systemu walutowego.
Obecne ustalenia dotyczące spraw walutowych obejmują „zarządzane elastyczne kursy walut”. W tym systemie każde państwo zarządza własną walutą, przez co każde jest niezależne pod względem walutowym. Bez światowej waluty doszłoby do całkowitego chaosu, ale w praktyce dolar zajął to miejsce i pełnił pewne funkcje waluty światowej.
Kiedyś dolar był najważniejszą walutą światowej gospodarki. Na przykład w systemie przyjętym w Bretton Woods [przestał obowiązywać w 1971 roku] Stany Zjednoczone ustaliły cenę złota, a inne państwa powiązały swoje waluty z dolarem, przez co powstał światowy wzorzec wartości, parytet dolara. Gdy Stany Zjednoczone zawiesiły wymienialność dolara na złoto, dolar pozostał walutą światową. Jednakże wprowadzenie euro w 1999 roku spowodowało rozpad tego światowego systemu na dwa bloki. Wielkie wahania kursów wymiany dolara na euro — oraz kursów walut regionów, w których stopa inflacji jest mniej więcej taka sama — spotęgowały problemy finansowe wszystkich państw świata. Od początku lat siedemdziesiątych, kiedy zaczęły się wahania kursów walutowych, głównie one wywoływały większość kryzysów.
Najnowszy kryzys został zapoczątkowany w drugiej połowie 2008 roku przez gwałtowny wzrost notowań dolara wyrażonych w euro. W czerwcu 2008 roku notowania euro były rekordowe, gdyż wynosiły 1,64 dol., a w październiku spadły aż do 1,23 dol. Mniej więcej w tym samym czasie cena złota spadła z 980 dol. do 720 dol., ceny ropy spadły o jakieś 70 proc., a informujący o stopie inflacji wskaźnik miesięcznych zmian cen towarów i usług konsumpcyjnych w Stanach Zjednoczonych spadł z 5,5 proc. w skali rocznej w czerwcu 2008 roku do zera pod koniec tego roku, a w marcu 2009 roku wyniósł –2 proc.
Wszystkie te dane świadczą o tym, że Fed prowadził zbyt rygorystyczną politykę monetarną, a ten poważny błąd spotęgował problemy na rynku nieruchomości oraz recesję w 2008 roku, po czym spowodował, że panika przeniosła się do wszystkich państw, gdzie waluty były powiązane z dolarem.
Ogromne zagrożenie dla ożywienia w gospodarce amerykańskiej stwarza mocny dolar, natomiast mocne euro stwarza ryzyko utraty płynności fiskalnej w Europie. Działania podejmowane w celu ustabilizowania kursu wymiany dolara na euro (gdyby System Rezerwy Federalnej podtrzymywał euro przy spadku tej waluty, powiedzmy, poniżej progu 1,25 dol., a ECB podtrzymywał dolara, gdyby notowania euro wyniosły 1,35 dol.) w połączeniu ze współpracą Fed i ECB w dziedzinie polityki monetarnej w celu osiągnięcia wspólnie przyjętych celów doprowadziłyby do tego, że niestabilność kursu wymiany dolara na euro przestałaby zagrażać globalnej prospericie i przyniosłaby korzyści gospodarce całego świata.
Dolar może mieć nadal pewną przewagę nad euro, ponieważ pozostaje światową jednostką rozrachunkową i walutą rezerw, ale najważniejsze obszary światowej gospodarki, które kiedyś były terenem obowiązywania dolara, obecnie są podzielone na strefy euro i dolara, przy czym żadna z tych walut nie zadowala już w pełni jako instrument zapewniający stabilność albo jako światowa jednostka rozrachunkowa. Współpraca Fed i ECB w dziedzinie polityki monetarnej w celu uniknięcia konfliktów doprowadziłaby do zwiększenia stabilności makroekonomicznej w całym obszarze OECD i w znacznym stopniu przyczyniłaby się do zwiększenia tej stabilności w systemie światowym, która jest bardzo potrzebna.
Można również bez trudu zobaczyć pomyłki Systemu Rezerwy Federalnej pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych. Pod koniec lat siedemdziesiątych notowania dolara względem niemieckiej marki spadły o 50 proc. Pod koniec tego dziesięciolecia Stany Zjednoczone przez trzy lata odnotowywały dwucyfrową stopę inflacji. Potrzeba było bardziej rygorystycznej polityki monetarnej. Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy gwałtownie wzrosły notowania dolara, Stany Zjednoczone ogarnęła recesja. Wtedy System Rezerwy Federalnej prowadził zbyt ostrą politykę, źle oceniając konsekwencje wzrostu notowań dolara.
Fed nie rozumie, jak wielkie znaczenie dla amerykańskiej polityki monetarnej ma wprowadzenie euro. Ogromny obszar obowiązywania tej waluty, ustępujący jedynie obszarowi dolara, powoduje, że kurs wymiany dolara na euro oraz cena ropy to dwie najważniejsze ceny świata. Gdy notowania dolara wzrastają, powoduje to deflację i recesję w państwach, których waluty są powiązane z dolarem, a kiedy spadają, przynosi to inflację i spekulacje na rynkach walutowych.
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w Financial Post.
Opr. JL
>więcej >Mundell: Powinniśmy wrócić do systemu sztywnych kursów walutowych