Autor: Adam S. Posen

Peterson Institute for International Economics

USA zależy na stabilnym euro

Amerykanie mają prawo niepokoić się przebiegiem kryzysu w strefie euro. Unijni przywódcy za późno zareagowali na kłopoty Grecji. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby europejski kryzys państwowych zobowiązań nie rozlał się zbyt szeroko.

Timothy Geithner, amerykański sekretarz skarbu, spotykał się dziś z niemieckim ministrem finansów. To dość niespodziewana wizyta. Czy Amerykanie aż tak przejmują się europejskim kryzysem?

Mocne euro leży w interesie USA, co wcale nie musi się odnosić do jego wartości. Mam raczej na myśli stabilność, wiarygodność i żywotność tej waluty. Sądząc po informacjach, które pojawiają się w amerykańskich mediach, Geithnerowi chodzi przede wszystkim o to, by europejski kryzys zobowiązań państwowych nie rozlał się zbyt szeroko. Amerykanom zależy na tym, by Europa, oprócz przeprowadzenia stosownych reform strukturalnych, nie wahała się interweniować na rynkach finansowych. Trzeba za wszelką cenę uniknąć paniki sprzed kilku tygodni.

Jest jeszcze coś, o czym Geithner mógł wspomnieć w Berlinie. Całkiem sporo europejskich banków: niemieckich, francuskich, włoskich czy holenderskich, nie zrobiło wystarczająco dużych odpisów na poczet złych kredytów. Nie były dostatecznie szczere wobec rynków, a ewentualne problemy europejskiego systemu bankowego niekorzystnie odbiją się przecież na rynku amerykańskim. Dlatego Geithner mógł domagać się w Berlinie większej transparentności w tej sprawie.

Sądząc po doniesieniach agencji informacyjnych, Amerykanom nie podoba się również decyzja Niemców o zakazie krótkiej sprzedaży, tzw. naked credit default swaps. Może są obawy, że spekulacje przeniosą się z Europy do USA?

Jeśli takie jest stanowisko USA, to powiedziałbym, że w Waszyngtonie jest jeszcze mnóstwo ideologów, którzy nie chcą nadmiernej regulacji rynków.

Wolny rynek to ideologia?

Tak, przynajmniej jeśli chodzi o zbyt daleko idącą wiarę w korzyści płynące z wolnego rynku. Po drugie, amerykański rząd jest pełen hipokryzji, bo w przeszłości, w czasie kryzysu, także w USA zabraniano różnych typów krótkiej sprzedaży. Jedyne, co może budzić zdziwienie, to tryb podjęcia przez Niemcy decyzji o zakazie. Berlin zrobił to niespodziewanie i jednostronnie. Rynki były zupełnie zaskoczone. Wszystko wyglądało tak, jak w krajach w kryzysie, gdzie rządy mają coś do ukrycia. Gdyby Berlin skoordynował swój zakaz z całą strefą euro albo z całą Unią, ta decyzja mogłaby być bardziej skuteczna i rynki nie odebrałyby jej tak negatywnie. Słyszałem zresztą, że niektórzy niemieccy urzędnicy żałowali, że o zakazie zdecydowano właśnie w taki sposób.

Amerykańska gospodarka zaczyna się podnosić. Może Amerykanie czują, że mają prawo do pouczania Europy, i stąd ta dość niespodziewana wizyta Geithnera w Berlinie?

W latach 90. i później USA wielokrotnie pouczały innych i nie najlepiej na tym wyszły. Jednak Amerykanie rzeczywiście mają doświadczenie w reagowaniu na kryzysy finansowe, a przecież z czymś takim mamy do czynienia w Europie. Z pewnością w takich sytuacjach trzeba działać szybko, a niestety unijne rządy potrzebowały miesięcy na reakcję na kłopoty Grecji. Gdyby były aktywne już styczniu br., być może udałoby się uniknąć części tych kłopotów, z którymi euroland się dziś boryka.

W niektórych komentarzach amerykańskich ekonomistów można znaleźć ślady tego, co Niemcy nazywają Schadenfreude, taką ledwie skrywaną satysfakcję z niepowodzenia strefy euro, które przecież wielu wcześniej przepowiadało?

To nieprawda, choć oczywiście są idioci i nacjonaliści w USA, którzy być może coś takiego sugerują. Ale nikt rozsądny i odpowiedzialny, mam na myśli również urzędników, w ten sposób nie reaguje. Czym innym zresztą jest uniwersytecka, naukowa krytyka samego projektu. W każdym razie nic dobrego nie ma w konstatacji, że twój najlepszy sojusznik wpada w gospodarcze kłopoty.

Ale euro miało być rywalem dolara w globalnym systemie walutowym. Sam Pan o tym pisał w 2009 roku.

To prawda, ale dziś już widać, że nie będzie. Zresztą, jeśli pojawia się jakaś wiarygodna i stabilna waluta, to nie ma mowy o konkurencji. Po prostu dobrze, że jest.

Należy Pan do ekonomistów umiarkowanie optymistycznych co do przyszłości strefy euro, mimo że napływają wciąż nie najlepsze wiadomości: słabnące euro, ryzykowna strategia Europejskiego Banku Centralnego, protesty przeciw reformom i oszczędnościom.

Szanuję opinie krytyków strefy euro, ale uważam, że opierają się na fałszywych przesłankach. Po pierwsze, eksperci, którzy krytykują dziś Europejski Bank Centralny, mówi się przecież nawet o utracie niezależności, za bardzo przejmują się ewentualną eksplozją inflacji. Takie ryzyko oczywiście istnieje, ale moim zdaniem czeka nas raczej zjawisko deflacji. Poza tym te zagrożone kraje południa Europy dostały nauczkę, co skłoni je chyba do tego, żeby zrobić wszystko i utrzymać się na powierzchni. Będą musiały przejść przez bardzo trudny okres. Nie chciałbym teraz być w skórze Portugalczyków czy Greków. Choć równie dobrze, w przypadku np. Grecji, te wszystkie ostrzeżenia i środki zapobiegawcze, które stosuje Unia, mogą nie zadziałać. Wtedy moglibyśmy mieć do czynienia z sytuacją, jak w Argentynie, gdzie nie udaje się stworzyć budżetu według przyjętych na świecie zasad, bo całe społeczeństwo i polityka nie działają tam według ogólnie przyjętych zasad.

I jak tu być optymistą? Co mają robić kraje, które dopiero aspirują do członkostwa w eurolandzie?

Polska, Czechy i kilka innych krajów Unii znajdujących się poza strefą euro całkiem dobrze radzą sobie, mając własną, niezależną politykę monetarną. Rzeczywiście więc strefa euro wydaje się obecnie mniej atrakcyjna. Od tego stwierdzenia jest jednak jeszcze daleka droga do konstatacji, że euroland jest w swej obecnej formie trwale dysfunkcjonalny. Hiszpania przecież sobie poradzi. Ma problemy, choćby nieelastyczny rynek pracy, ale to nie tylko stosunkowo duża gospodarka, ale kraj, który prowadził niezłą, proaktywną politykę fiskalną jeszcze zanim wybuchł światowy kryzys. Polec mogą więc Grecja i Portugalia, ale to przecież jedne z najmniejszych krajów strefy euro.

A skąd pewność, że niemieccy podatnicy się nie „zbuntują”?

Rzeczywiście sytuacja polityczna w Niemczech przyjęła dość nieszczęśliwy obrót. Panuje tam powszechne przekonanie, że Niemcy grali cały czas fair, nie łamali przyjętych zasad, w przeciwieństwie do wielu innych członków eurolandu, ale i tak zostali oszukani. Do pewnego stopnia jest to oczywiście prawda, ale Niemcy zapominają, że strefa euro przyniosła im też wiele korzyści. Nic nie zakłócało ich gospodarczego modelu zależnego od eksportu, nie mówiąc już o korzyściach czysto politycznych. Dlatego niemieccy politycy powinni przestać odsądzać od czci i wiary Greków, ale zacząć w tej chwili myśleć o zmianach, które poprawią sytuację ich kraju, co automatycznie poprawi sytuację całej strefy euro. Berlin powinien ograniczyć uzależnienie swojej gospodarki od eksportu, generować wewnętrzny popyt, co można zrobić np. przez podwyżki pozostających przez lata w stagnacji wynagrodzeń. Choć szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby tak zrobili.

Jak będą więc wyglądać najbliższe miesiące?

W Europie i w USA zbyt dużą wagę przypisuje się do polityki monetarnej. Taka polityka jest oczywiście kluczowa, żeby utrzymać stabilne ceny. Bez niej nie ma dobrze działającej gospodarki, ale sensowna polityka monetarna nie oznacza wcale, że cała reszta dzieje się w sposób automatyczny. Mogę więc sobie wyobrazić, że w strefie euro uda się utrzymać stabilność cen, euro pozostanie regionalną walutą, ale wszystkie inne kłopoty nie znikną. Utrzyma się nierównowaga wewnątrz strefy euro. Wiele krajów przejdzie przez niezwykle trudny okres. Słabszy będzie wzrost gospodarczy, ale euro przetrwa. Taka sytuacja wcale nie będzie wewnętrznie sprzeczna.

Rozmawiała Anna Gwozdowska

Adam S. Posen, ekspert waszyngtońskiego instytutu badawczego Peterson Institute for International Economics, od 2009 roku jest członkiem brytyjskiego Komitetu Polityki Pieniężnej, zasiada również w radzie ekonomicznej przy Biurze ds. Budżetu w Kongresie USA. W przeszłości prowadził gościnne wykłady w kilku bankach centralnych, m.in w EBC i w Bundesbanku. W swojej pracy badawczej koncentruje się na zagadnieniach makroekonomicznych, polityce monetarnej i sposobach wychodzenia z kryzysu. Jest współautorem książki pt. „The Euro at Ten: The Next Global Currency?” Jeden z panelistów konferencji zorganizowanej przez NBP pt. „Kształtowanie przyszłości międzynarodowego systemu walutowego”.


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu