Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

USA wracają do Azji

Szesnaście krajów z regionu Azji i Pacyfiku postanowiło we wtorek na szczycie ASEAN utworzyć największą na świecie strefę wolnego handlu. W spotkaniu w stolicy Kambodży uczestniczył też prezydent Barack Obama, co jest traktowane jako sygnał nowych trendów w polityce USA.
USA wracają do Azji

(oprac. graf. DG)

Planowana strefa wolnego handlu ma obejmować – oprócz Chin i Japonii – Koreę Południową, Indie, Australię, Nową Zelandię oraz dziesięć krajów tworzących Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo – Wschodniej (ASEAN), podała PAP. Negocjacje w sprawie utworzenia strefy mają rozpocząć się w przyszłym roku, a zakończyć w 2015 roku. Uczestnicy porozumienia reprezentują ponad jedną trzecią ludności świata i jedną trzecią światowego eksportu.

USA nie uczestniczą w tym przedsięwzięciu, ale fakt, że w spotkaniu brał udział prezydent Obama, traktowany jest jako sygnał, że Stany Zjednoczone zaczynają przywiązywać większą wagę do tego, co dzieje się w Azji.

Świeżo wybrany na drugą kadencję prezydent Obama w pierwszą zagraniczną podróż wybrał się właśnie na szczyt Szczyt Azji Wschodniej w Kambodży. Niespodziewanie odwiedził też – co stało się sensacją – Mjanmę. Tak USA zaprezentowały nową strategię współpracy z Azją.

Barack Obama odwiedził też dawnego sojusznika, Tajlandię, a po regionie, począwszy od Australii, krążyli już wcześniej sekretarze: obrony, Leon Panetta, promujący ideę Partnerstwa na Pacyfiku (Trans-Pacific Partnership – TPP) w sferze bezpieczeństwa, oraz stanu, Hillary Clinton. Sekretarz Clinton towarzyszyła później prezydentowi w podróży do Rangunu, a na szczycie w Phnom Penh stawili się całą trójką, co nie miało precedensu. Nowa amerykańska strategia i zaangażowanie w regionie zostały więc zaprezentowane z całą mocą i na najwyższym możliwym szczeblu.

Prezydent Obama niemal w każdym wystąpieniu podczas tej podróży podkreślał wagę i rolę Azji Wschodniej w nowej amerykańskiej strategii, a jego krótkie pobyty były pełne ukrytych znaczeń i symboli. Jako pierwszy amerykański urzędujący prezydent stanął on bowiem zarówno na ziemi kambodżańskiej, jak też birmańskiej, co jeszcze półtora roku temu byłoby scenariuszem z filmu science-fiction. Za nieprzestrzeganie praw człowieka skrytykował władze Kambodży, a nie Mjanmy, choć do niedawna byłoby odwrotnie.

Wizyta w Mjanmie, przez gościa nadal zwanej wymiennie Birmą, trwała kilkadziesiąt godzin. Motywy za tą eskapadą stojące – choć nadal wzbudzają kontrowersje, bo tym samym „dowartościowano” poprzednią juntę, teraz przebraną w cywilne ubrania – były o tyle jasne, co otwarcie nie wypowiadane.

Amerykański prezydent złożył wizytę noblistce Aung San Suu Kyi w jej domu – tym samym, w którym przesiedziała w odosobnieniu ponad 15 lat. A potem wygłosił wykład na Uniwersytecie w Rangunie – tym samym, który był ostoją studenckiej rewolty w 1988 r., potem krwawo stłumionej, w wyniku czego Uniwersytet na ponad dwie dekady zamknięto. Można sobie wyobrazić wysiłek gospodarzy, by doprowadzić do użytku budynek, stojący do niedawna w tropikalnych chaszczach, oraz salę konferencyjną, jeszcze niedawno zamkniętą, zapuszczoną i przetkaną pajęczyną.

Obama w Birmie czyli pojedynek gigantów

Wizyta była otwartym wsparciem Aung San Suu Kyi w kontekście zapowiadanych przez obecne władze na 2015 r. demokratycznych wyborów. To było także otwarte wsparcie biznesmenów gotowych na tym ciągle niepewnym terenie zainwestować.

Bo, owszem, Mjanmę można już odwiedzać, ale po ponad 50 latach okrutnej dyktatury i dewastacji gospodarczej, trudno tam mówić o normalności niemal w każdym możliwym wymiarze.

„To dopiero początek drogi” – powiedział Barack Obama, niemal dosłownie powtarzając słowa Aung San Suu Kyi, gdy ta jeździła wcześniej po Europie i po USA.

Mjanma w 2014 r. ma przejąć przewodnictwo w ASEAN, co jest już efektem obecnego otwarcia ze strony jej władz. Jako gospodarz pod koniec tego roku będzie organizowała kolejne szczyty: ASEAN, ASEAN+3 oraz EAS (Szczyt Azji Wschodniej(. To będzie kolejny, ważny sprawdzian jej intencji i zachowań. Czy amerykański prezydent przyleci tam wtedy ponownie? Niewątpliwie, będzie to zależeć od tego, co się będzie w samej Mjanmie i wokół niej działo.

Prezydent Obama spotkał się z prezydentem Thein Seinem (premierem w poprzedniej juncie, teraz reformatorem). Geopolityczne przesłanie tej wizyty było jasne: poprzednio USA (i cały Zachód) Birmę objęły sankcjami i izolowały, teraz zamierzają być tam aktywne i obecne (Obama otworzył w Rangunie siedzibę amerykańskiej instytucji pomocowej – AID, a przed wizytą zniósł kolejne sankcje).

W przestrzeń opuszczona na wiele lat przez Zachód zdążyły już jednak wejść Chiny, powoli zamieniając ten duży i ważny, choć biedny kraj we własny protektorat. Tym samym Mjanma, chcąc nie chcąc, zamienia się teraz w pole rywalizacji pierwszej i drugiej gospodarki świata – USA i Chin. I tak też dokładnie odczytano sens tej wizyty w Pekinie, skąd płynęły, mniej lub bardziej zawoalowane, pomruki niezadowolenia.

Jak podała PAP, w rozmowie z premierem Chin Wenem Jiabao, Barack Obama zapewnił go oczywiście, że „celem USA jest rozbudowa kontaktów z Pekinem”.

„Jako przedstawiciele dwóch największych gospodarek na świecie ponosimy szczególną odpowiedzialność za zrównoważony wzrost gospodarczy, nie tylko w Azji”,  powiedział Obama, a prezydent Chin grzecznie mu odpowiedział: „Wzmocnimy strategiczny i ekonomiczny dialog”.

Chiny zrozumiały jednak, że Obama dokonał strategicznego przewartościowania. Być może było mu łatwiej niż innym amerykańskim prezydentom, ze względu na swoją unikatową drogę i życiorys. Przecież kilka lat dzieciństwa spędził w Indonezji, a potem studiował na Hawajach. Poznał więc region Pacyfiku już w młodości. Teraz do niego niejako wraca, lepiej rozumiejąc tamtejszą specyfikę.

Rozumie lepiej niż kto inny, co potencjalnie znaczy ASEAN. Jak też ma świadomość, iż brak tam amerykańskiej obecności tworzy swego rodzaju strategiczną próżnię, w którą wchodzą Chińczycy, tak jak to było na terenie Mjanmy. A mają oni o tyle ułatwione zadanie, że niemal we wszystkich państwach regionu istnieją liczne i znaczące chińskie mniejszości. Ich wpływy też trzeba równoważyć – jeszcze większym własnym zaangażowaniem.

Integracja wokół USA czy Chin?

Utworzone w 1967 r. Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) długo uchodziło jedynie za „klub dyskusyjny” i nie było brane na arenie międzynarodowej zbyt poważnie. Chociaż stale się powiększało, z pięciu do dziesięciu państw członkowskich, nie wzbudzało większego zainteresowania ani emocji mocarstw. Sytuacja zaczęła się zmieniać w ostatnich latach.

W grudniu 2008 r. weszła w życie Karta Stowarzyszenia. Współpracę zinstytucjonalizowano, na czele Sekretariatu w Dżakarcie postawiono byłego szefa dyplomacji tajskiej Surin Pitsuwana. Od tej chwili ASEAN zaczęło coraz częściej mówić, że szuka inspiracji w procesie integracji europejskiej. Dowodem zacieśnienia współpracy między bardzo się od siebie różniącymi krajami Azji były organizowane od 1976, najpierw sporadycznie a od 2001 dorocznie, szczyty ugrupowania. Kryzys gospodarczy z lat 1997-98, który zaczął się w Tajlandii, a potem mocno dał się we znaki szczególnie w najludniejszej Indonezji oraz Malezji, jeszcze zacieśnił współpracę.

To wtedy liczącym ogółem 600 mln mieszkańców ugrupowaniem zainteresowały się najsilniejsze gospodarki Azji Wschodniej. W ten sposób do szczytów ASEAN dołączono, też doroczną, formułę szczytów ASEAN+3. W efekcie na organizowanych z reguły pod koniec roku konwentyklach zaczęli pojawiać się premierzy Chin, Japonii i Korei Płd., a sieć współpracy całej trzynastki stale się zacieśnia.

Jako przełom w sensie politycznym należy uznać szczyt w grudniu 2005 r. w  Kuala Lumpur, gdy z inicjatywy właśnie ostatniej wymienionej trójki, ale głównie Chin, wyłoniła się kolejna inicjatywa, a mianowicie Szczyt Azji Wschodniej (East Asia Summit, EAS). Po jego powołaniu stało się jasne, że wyłoniła się alternatywa dla funkcjonującego od 1989 r., utworzonego z inicjatywy Australii i Japonii, a mocno wspieranego przez USA dorocznego szczytu gospodarek, nie państw (dlatego świat chiński jest na nich reprezentowany prze trzy podmioty: ChRL, Tajwan i Hongkong), regionu Azji i Pacyfiku o nazwie APEC.

Przez chwilę zastanawiano się nawet nad tym, czy budowany wokół rosnących Chin EAS nie wyprze APEC wspieranego przez USA, szczególnie gdy do tej pierwszej formuły szybko podłączyły się Rosja i Indie. Jak już wspomniałem, w poniedziałek na szczycie w Phnom Penh podjęto decyzję, na mocy której CAFTA (Chiny+ASEAN) ma być rozszerzona jeszcze o Japonię, Koreę Płd. oraz Indie, Australię i Nową Zelandię.

Amerykanie stanęli przed dylematem: wspierać alternatywę, czy też podłączyć się do nowej formuły, nie rezygnując z pierwszej, czyli APEC. Wybrali to drugie. Zrobili tak, bo Chiny stały się jeszcze bardziej ekspansywne. Od 1 stycznia 2010 r. zaczęły budować strefę wolnego handlu z ASEAN – CAFTA – która ma  w pełni funkcjonować już z końcem 2014 r. i będzie największą strefą wolnego handlu na globie, większą od NAFTA, obejmującą USA, Kanadę i Meksyk. „Największą” oczywiście w sensie objętej procesem ludności, ale też coraz bardziej znaczącą ekonomicznie, jako że PKB Chin, o czym powszechnie wiadomo, szybko rośnie a łączne nominalne PKB 10 państw ASEAN jest szacowane na ponad 1,8 bln dolarów.

To dlatego, jak można sądzić, prezydent Barack Obama pojawił się w zeszłym roku na szczycie EAS na indonezyjskiej wyspie Bali. Już wtedy ogłosił nowe inwestycje amerykańskiego biznesu w regionie w wysokości 25 mld dolarów. Obecnie, gdy się tam ponownie udał, liczb nie podawał, za to obiecywał dalsze gospodarcze zaangażowanie USA.

USA stawiają na Pacyfik

Silna amerykańska obecność została zaznaczona dopiero teraz. USA, wcześniej zajęte Irakiem, Afganistanem, Iranem czy Bliskim Wschodem, dotychczas ASEAN i jego okolice zaniedbywały. Dopiero po 2009 r., w głównej mierze z racji rosnącego chińskiego wyzwania, zaczęły zmieniać strategię i kierunki zainteresowań. Ogłosiły, że dokonują „rebalansowania”, albowiem – w ich ocenie – „wiek XXI będzie stuleciem Pacyfiku”, a USA „są i pozostaną mocarstwem na Pacyfiku”, który – jak zapisano w dokumentach – ma być „strategicznym sworzniem” (pivot) amerykańskiego zaangażowania politycznego, gospodarczego, a także militarnego i technologicznego.

Krótka, ale treściwa i pełna znaczeń pierwsza zagraniczna podróż drugiej kadencji prezydenta Obamy jednoznacznie świadczy, iż uwaga USA przesunęła się na Pacyfik, a na nim skupiona jest na Chinach. To ważne przesłanie również dla nas i dla Europy: przestaliśmy być w centrum amerykańskiego zaangażowania i zainteresowania. Centrum gospodarki świata przesunęło się w region Azji Wschodniej i na Pacyfik.

OF

(oprac. graf. DG)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Wielka integracyjna gra na Pacyfiku

Kategoria: Trendy gospodarcze
Opowieść ta miała swój początek w grudniu 2001 r. To właśnie wtedy Amerykanie ruszyli ze swą misją (ISAF) do Afganistanu. Chińczycy natomiast, za zgodą USA i Zachodu, zostali przyjęci do Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Wielka integracyjna gra na Pacyfiku

Chiny korzystają na RCEP

Kategoria: Trendy gospodarcze
Moment wejścia w życie Regionalnego Kompleksowego Partnerstwa Gospodarczego (RCEP) mógł być lepszy – wiele krajów nadal walczyło z pandemią, nie pomogła też wojna w Ukrainie. Spływające dane handlowe związane z umową pozwalają na pierwsze oceny jej funkcjonowania.
Chiny korzystają na RCEP