Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Uśmiech Tajlandii w Warszawie

Premier Tajlandii Yingluck Shinawatra, jedna z najelegantszych pań na scenie światowej, przylatuje na dwa dni do Polski. Następnie uda się do Turcji. W obu przypadkach cel jest ten sam: zwiększyć obroty handlowe, zainteresować inwestycjami. Dlatego pani premier towarzyszy liczna delegacja biznesmenów z praktycznie wszystkich sektorów gospodarki i usług.
Uśmiech Tajlandii w Warszawie

Premier Yingluck Shinawatra (CC BY NC SA World Economic Forum)

Formalnie Tajlandia jest dla nas krajem odległym i mało znanym. Faktycznie jest inaczej, bowiem corocznie w tym królestwie, reklamującym się – słusznie – jako „kraina uśmiechu”, spędza urlopy ponad 30 tys. naszych rodaków. Żądnych egzotyki Polaków nie zniechęca nawet wstrzymanie bezpośrednich lotów między Warszawą a Bangkokiem, które istniały w latach 1978-2001. Pojęcia takie jak wyspy Pukhet, Krabi czy Koh Samui lub miasta Chiang Mai, Chiang Rai czy stara stolica Ayutthaya, wielu Polakom już nie są obce, lecz znane z autopsji.

Niestety ta nasza obecność, bo turyści z Tajlandii rzadziej do nas trafiają, a jeśli już to na popularną turę Wiedeń – Budapeszt – Kraków, nie przekłada się na oferty biznesowe czy inwestycyjne. Tych ostatnich praktycznie nie ma, a cała nasza współpraca gospodarcza sprowadza się do wymiany handlowej, która przed dwoma laty przekroczyła sumę miliarda dolarów. Tyle, że – jak ze wszystkimi ważnymi partnerami w Azji – mamy w handlu z Tajlandią potężny deficyt, bowiem jej eksport (od maszyn i urządzeń, po kauczuk, krewetki i owoce tropikalne) sięga rocznie sumy ponad 800 mln dol.

W cieniu starszego brata

Pierwsza w historii wizyta tajskiego premiera w Warszawie jest niemal całkowicie podporządkowana agendzie gospodarczej. Daje więc wreszcie, po kilku latach zastoju, szansę na nowe otwarcie w naszych stosunkach. Impuls był bowiem już wcześniej, 9 lat temu – w początkach 2004 r. pierwszą z polskiej strony wizytę w Królestwie Tajlandii złożył prezydent Aleksander Kwaśniewski.

Premierem Tajlandii, rzutkim i dynamicznym, był wówczas nie kto inny, jak starszy brat obecnej pani premier, wcześniej znany biznesmen (jego siostra też wywodzi się z tych kręgów), Thaksin. Już w 2005 r. wybierał się on do Warszawy, ale w ostatniej chwili, gdy wizyta była już praktycznie dopięta, napięta sytuacja wewnętrzna zatrzymała go w kraju. A w rok później, we wrześniu 2006 r., doprowadziła do jego upadku w wojskowym zamachu.

Od tamtej pory Tajlandia była świadkiem wielu społecznych napięć, rozruchów, demonstracji ulicznych i wręcz walk. „Żółte koszule”, czyli zwolennicy powszechnie szanowanego w kraju króla Bhumibol Adulyadeja, bardziej znanego jako Rama IX, zmagały się, czasem krwawo, z „czerwonymi koszulami” wspierającymi Thaksina, który, w powszechnej opinii, zaczął podważać autorytet monarchy (najdłużej sprawującego swój urząd na globie). Dla premiera skończyło się to procesami sądowymi i banicją. Do dziś Thaksin, najstarszy z licznego rodzeństwa z tajsko-chińskiej rodziny wywodzącej się z północnego miasta Chiang Mai, przebywa w Dubaju i dopiero niedawno gabinet jego siostry sprawił, iż zdjęto z niego wiele zarzutów o korupcję. Częściowy zwrot majątku nie jest jednak warunkiem wystarczającym, by Thaksin mógł spokojnie wrócić do kraju, czego oczywiście bardzo chce.

Na razie musi się zadowalać robieniem nowych interesów w Afryce, gdzie zajął się m.in. kopalniami złota i innych surowców. Ponoć z Dubaju steruje też obecnym gabinetem siostry, o co wielu w Tajlandii go podejrzewa, a czemu pani Yingluck stanowczo zaprzecza. Nie może jednak zaprzeczyć temu, że jej brat był w powszechnej opinii najbardziej udanym, choć też najbardziej kontrowersyjnym, premierem w Królestwie, odkąd – w 1932 r. – stało się ono monarchią konstytucyjną.

Nikt też nie ma wątpliwości, że Yingluck, dotychczas mniej znana, swój wybór na obecny urząd zawdzięcza właśnie nazwisku Shinawatra, jak też wielkim, biznesowym i politycznym, koneksjom brata, który twardą ręką sprawował władzę w okresie 2001-2006. Obecna premier, która piastuje urząd od sierpnia 2011 r., wszędzie gdzie tylko się da próbuje wyrwać się z wielkiego cienia po bracie. Ale nie jest to łatwe.

Dotąd przeszła tylko jeden poważny egzamin. Była nim długotrwała, niemal półroczna, powódź na przełomie 2011 i 2012 r. Był to kolejny cios w gospodarkę Tajlandii, która jako kraj zorientowany na zewnątrz czerpie zyski z usług i mocno ucierpiała wcześniej w wyniku kryzysu na rynkach światowych (spadek PKB w 2009 r. o 2,3 proc.). W 2011 r. omal nie popadła w recesję. Gospodarczo kraj, liczący blisko 70 mln mieszkańców, na chwilę stanął. Wydawało się, że dni eleganckiej pierwszej pani premier w dziejach Królestwa są policzone.

Kierunek: Japonia

Tak się nie stało. Tajlandia wyszła na prostą i już w ubiegłym roku wylegitymowała się wysokim wzrostem PKB, rzędu 6,5 proc. Prognozy na ten rok, podobnie jak na następny, też są optymistyczne i mówią o wzroście produktu narodowego przekraczającym rocznie 5 proc. i jeszcze większym w przypadku produkcji. Oceny rodzimych analityków potwierdza Bank Światowy, którego rokowania są podobnie zachęcające.

Ten szybki powrót na ścieżkę wzrostu tłumaczy się niczym innym, jak szczęśliwym położeniem Królestwa. Tajlandia gospodarczo czerpie pełnymi garściami z pobliskich, tak dynamicznych ostatnio „wschodzących rynków”. Głównym kierunkiem eksportowym są dla niej Chiny – 10,2 proc. ogółu eksportu w 2012 r. (plus 7,2 proc. do Hongkongu), przed Japonią (10,5 proc.) i USA (9,6 proc.).

Przy pomocy rodzimych, jak też obcych biznesmenów, kraj ponownie, jak za ery Thaksina, zaczął mocno inwestować. Niedawno gabinet pani Yingluck przyjął potężny pakiet inwestycyjny, rzędu 2 bln bahtów (ok. 200 mld zł), głównie w infrastrukturę nadwerężoną mocno podczas powodzi, czyli drogi, mosty, wały przeciwpowodziowe, kanały. O obecnych nastrojach rynków najlepiej świadczy zaś fakt, iż indeks giełdowy w Bangkoku w ciągu minionych 15 miesięcy wzrósł o 48 proc.

Cały czas na porządku dziennym są nowe plany współpracy z sąsiedzką Mjanmą (d. Birma), głównym dostawcą surowców energetycznych dla Tajlandii. Gdy przed kilkoma tygodniami modernizowano gazociągi stamtąd idące, w Bangkoku i większych miastach trzeba było na kilka godzin w ciągu doby wyłączać elektryczność. Teraz Mjanma też otworzyła się na zewnętrzne rynki, podobnie jak jej bogatszy sąsiad. Wspólna budowa nowych portów morskich (np. w nadgranicznym mieście Dawei), ropociągów, a nawet kanału przecinającego tamtejszy przesmyk, który połączyłby Ocean Indyjski z Pacyfikiem, ciągle znajduje się na agendzie gabinetu pani Yingluck.

Jednak z punktu widzenia obecnego tajskiego gabinetu najważniejsze jest to, że potężna powódź na szczęście nie wygoniła z Tajlandii inwestorów japońskich. Upodobali sobie oni ten kraj, jako legitymujący się dużymi zasobami taniej siły roboczej, prawdziwy raj produkcji offshore. Mimo skarg podczas wielkiej wody i gróźb po niej, premier Yingluck udało się zneutralizować niezadowolenie inwestorów z Nipponu. Poleciała nawet specjalnie do Japonii i to dwukrotnie (w marcu 2012 r. i ponownie w maju br.), by zapewnić solennie o swoich dobrych intencjach wobec nich i namawiać, skutecznie jak się okazuje, do dalszych inwestycji w jej kraju.

Gra toczyła się o wysoką stawkę, bowiem Japonia jest największym dostawcą towarów na rynek tajski (18,4 proc. importu w 2012 r.), przed Chinami (13,4 proc.), a równocześnie ciągle największym tu inwestorem. Przykładowo, wszystkie wielkie japońskie firmy samochodowe mają montownie na terenie Tajlandii, wyjeżdża z nich więcej pojazdów niż na samych wyspach japońskich.

Tajlandia, w niektórych analizach i ocenach zaliczana do „azjatyckich tygrysów” gospodarczych, zaczyna rozumieć, że chcąc iść dalej i utrzymać dobry wizerunek, musi wyjść poza najważniejszych dotychczasowych partnerów, a więc Japonię, Chiny, USA, Indie. A nawet poza państwa Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej, ASEAN, do którego nie tylko sama należy, ale jest jego kolebką (ASEAN narodził się w 1967 r. w Bangkoku). Stąd teraz ta wizyta w Polsce, a następnie w Turcji, też przecież, mimo ostatnich zawirowań na tamtejszej scenie wewnętrznej, zaliczanej do grona dynamicznych „wschodzących rynków”. Turcja staje się rosnącym w siłę gremium G-20, do którego Tajlandia, mająca produkt krajowy niższy od polskiego(366 mld dol. w 2012 r.), w żadnej mierze nie może pretendować.

Inwestorzy obok turystów

Kiedy brat obecnej premier szykował się do Polski, co akurat wiem, bo tę wizytę przygotowywałem, wskazywał na jej duże – w jego oczach – walory. Do polskich atutów zaliczał bliskość ogromnych innych rynków, niemieckiego (i unijnego) oraz rosyjskiego i ukraińskiego, a przy tym centralne położenie na kontynencie. Niewątpliwie to samo mają na uwadze Tajowie teraz, gdy przylatują do Polski.

A my? Niewątpliwie cieszy, że do wizyty premier Tajlandii, pierwszej w historii, podkreślam raz jeszcze, dochodzi zaledwie w kilka tygodni po pobycie u nas premiera Japonii. To dowodzi, po pierwsze, że Polska staje się atrakcyjna dla partnerów z zewnątrz, nawet tak wydawałoby się odległych. Po drugie, kto wie czy nie ważniejsze, świadczy o tym, że wreszcie przełamujemy syndrom o nazwie „kierunek Zachód”, który ze zrozumiałych względów dominował w naszej polityce i idącej w ślad za nią orientacji gospodarczej praktycznie od początku demokratycznego przełomu w 1989 r.

Wreszcie odkrywamy, że są również inni atrakcyjni partnerzy, nie tylko na Zachodzie. Ciekawe, czy tu w Warszawie premier Tajlandii będzie równie przekonująca, jak niedawno w Tokio i potrafi ściągnąć do siebie także naszych inwestorów. Przydałoby się bowiem zmienić stereotyp Tajlandii u nas panujący, który każe kojarzyć to południowoazjatyckie państwo z takimi pojęciami, jak rozrywka czy plaża. Jak je zamienić w takie pojęcia, jak stocznia, lotnisko czy nowoczesna kolej? Jak przywrócić bezpośrednie połączenia lotnicze? O to właśnie, o jeszcze lepsze poznanie się, o przedłożenie przez obie strony konkretnych ofert podczas tej wizyty chodzi. Oby jeszcze w ślad za nią do Tajlandii ruszyły także nasze towary i inwestycje, a nie tylko ciekawi świata i przygód turyści.

OF

Premier Yingluck Shinawatra (CC BY NC SA World Economic Forum)

Otwarta licencja


Tagi