Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Uśmiech w czasach kryzysu

Koniunktura gospodarcza ma dla nas znaczenie o tyle, o ile wpływa na zawartość naszych portfeli - to niesłusznie zawężony punkt widzenia. Wpływ zjawisk gospodarczych na nasze życie sięga znacznie dalej niż tylko sfery materialnej. Z PKB związane są nasze gusta muzyczne, a nawet nasza moralność. Inflacja jest świetną podstawą do prognozowania, w których krajach wybuchną zamieszki.
Uśmiech w czasach kryzysu

Gitarzysta polskiego zespołu Scream Maker (Fot. Paweł Nożyński)

Heavy metal nie jest muzyką łatwą, lekką i przyjemną. Ostre brzmienie gitar, dudniący bas i potężna perkusja idą w parze z tekstami, które poruszają tematy związane z tą mniej przyjemną, wręcz mroczną stroną ludzkiej egzystencji. Wokalista Iron Maiden, Bruce Dickinson, nie śpiewa słodkiego „Kocham Cię, kochanie moje” jak Kora, ale ponure „Zło, które wyrządzają ludzie, nie ma końca” („The evil that man do lives on and on”).

Co gusta muzyczne mają wspólnego z ekonomią? Sporo, jeśli zadamy pytanie o ich związek z bogactwem. Odpowiedź na nie może być zaskakująca, a konsekwencje poważne.

Na Północy lubią ciężkie brzmienie

Richard Florida i Charlotta Mellander z Martin Prosperity Institute przeanalizowali relację pomiędzy liczbą zespołów heavymetalowych w danym państwie a jego poziomem rozwoju gospodarczego. Wyniki pokazują, że liczba ”ciężkich” zespołów jest pozytywnie i mocno skorelowana z PKB per capita, poziomem kreatywności i przedsiębiorczości, odsetkiem osób z wyższym wykształceniem, ogólnym rozwojem społecznym, dobrobytem i z poziomem satysfakcji z życia. W czołówce państw, w których heavy metal jest najbardziej popularny (zarówno wśród twórców, jak i odbiorców) są m.in. bogate kraje nordyckie.

– Jak to wyjaśnić? – zastanawiają się autorzy analizy na portalu CityLab.com. I odpowiadają: – Wbrew pozorom to, że muzyka wywodząca się historycznie ze środowiska proletariatu jest popularna w najbardziej rozwiniętych miejscach na globie ma sens. Nowe formy muzyczne mogą bowiem często rodzić się w środowiskach wyalienowanych i zmarginalizowanych, a to właśnie w bogatych krajach funkcjonują wyspecjalizowane firmy z branży rozrywkowej, które mogą te nowe dźwięki i gatunki propagować. Bogate kraje to także mnogość dysponujących wolnym czasem młodych konsumentów, którzy mogą być muzycznymi nowościami zainteresowani – pisze Florida.

Jak więc interpretować fakt, że w Polsce najbardziej popularnym (realnie) gatunkiem jest kiepskie disco? Możliwe, że statystycznie jesteśmy najwyraźniej zbyt ubodzy, by szukać mniej oczywistych, wymagających więcej skupienia dźwięków.  Ale bogacimy się, więc to się zmieni.

Tak czy siak rozwój gospodarczy i poziom bogactwa ma, jak widać, dość nieoczywisty wpływ na nasze gusta muzyczne. Ekonomiczne wyjaśnienie tego fenomenu można rozszerzyć o aspekt psychologiczny. Gdy jesteśmy bogaci, a więc zaspokoiliśmy swoje podstawowe potrzeby, jako społeczeństwo zaczynamy interesować się kulturą intensywniej, oczekując od niej większego zróżnicowania i wysublimowania. Przecież nie tylko metal jest popularny w bogatych krajach. To także m.in. jazz, blues, czy muzyka poważna. Co więcej, bogate kraje to także bogaci przedsiębiorcy, którzy angażują się w kulturalny mecenat. Zyskuje na tym pod względem różnorodności rynek muzyki, teatru, książki.

Kwestia naszych upodobań artystycznych w relacji do poziomu PKB i bogactwa narodów to tylko jedna z odsłon znacznie szerszego zagadnienia: wpływu gospodarki na niematerialne sfery życia społecznego i na nas samych. Wpływu, który często skłonni jesteśmy pomijać (bądź sobie go nie uświadamiać). Na przykład na jakie? Ot, choćby na nasze osobiste szczęście. I tutaj także relacje ze wzrostem gospodarczym nie są oczywiste.

Uśmiech w czasach zarazy

Tym, jak bogactwo materialne wpływa na niematerialne poczucie szczęścia interesuje się żywo Daniel Kahneman, psycholog a jednocześnie laureat ekonomicznej Nagrody Nobla. Kahneman był przez lata przekonany, że ludzie adaptują się do zastanych warunków materialnych. Różnorakie badania pokazywały, że nasze zadowolenie z życia i chęć do uważania się za szczęśliwych nie jest szczególnie mocno zależna od tego, czy jesteśmy biedni, czy bogaci.

– Wydawało się, że bogaci są tylko nieznacznie szczęśliwsi niż biedni i że mamy na to mocne dowody. Oznaczało to, że w kwestii szczęścia „poruszamy się, ale stoimy w miejscu” bez względu na zajmowaną pozycję społeczną i status materialny. Tymczasem nowe badania Gallupa przeprowadzone na całym świecie pokazują, że satysfakcja z życia jest jednak w dużej mierze zależna od różnicy w PKB pomiędzy krajami. W próbie ponad 130 tys. badanych osób ze 126 krajów korelacja pomiędzy PKB a poczuciem satysfakcji była na wysokim poziomie 40, co jest rzadko w naukach społecznych spotykane. Ludzie, od Norwegii po Sierra Leone, oceniają swoje życie na podstawie wspólnego standardu dobrobytu, który zmienia się, gdy PKB rośnie. Konkluzja, że ludzie nie adaptują się do własnego poziomu prosperity, jest przeciwna wszystkiemu, co myślano o tym jeszcze 10 lat temu – pisał Kahneman w 2008 r. na łamach portalu edge.org.

Jego ówczesne ustalenia nie wyczerpały oczywiście tematu. Podobnie, jak w przypadku PKB i metalu, tutaj także mamy kilka niespodzianek. Przykład: jeśli – jak twierdzi Kahneman – czujemy się szczęśliwsi wraz ze wzrostem PKB, to w czasach recesji (gdy PKB spada) uśmiech powinien znikać z naszych twarzy. Ale sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Prof. Steven Quartz, filozof i neurobiolog z California Institute of Technology, w tekście „Nierówni, ale szczęśliwi” zauważa, że Amerykanie mimo tego, że zmagali się z kryzysem gospodarczym, z rosnącymi nierównościami i stagnacją dochodów, wcale nie czuli się mniej szczęśliwi.

– Stosunek liczby szczególnie nieszczęśliwych do szczególnie szczęśliwych Amerykanów w 2010 r. osiągnął najniższą od 40 lat wartość. Wydaje się, że amerykańskie poczucie szczęście nie tylko jest bardzo stabilne, lecz także uległo konwergencji: biali i nie-biali, kobiety i mężczyźni stali się w tym względzie podobni – pisze Quartz.

Uśmiech w czasach „zarazy”? Możliwy. Jak to wytłumaczyć? Jedną z możliwych przyczyn są zmiany w istocie statusu społecznego, który dawniej miał naturę hierarchiczną. Obecnie zaś stał się – zdaniem Quartza, który powołuje się na opinie socjologów i ekonomistów – bardziej „pluralistyczny i subiektywny”, związany z indywidualnymi wartościami. Obecnie nie konkurujesz z posiadaczem drogiego BMW 3, kupując droższe BMW 4, ale kupując bardziej ekologiczną Toyotę Prius. Wybór konsumencki w połączeniu z indywidualistycznym podejściem do życia pozwala na odniesienie posiadanego majątku do różnych katalogów wartości. Pieniądze, jak się okazuje, nie są w tym wszystkim najważniejsze.

Z drugiej strony (wciąż pozostajemy w USA) inni badacze w dość stabilnym poczuciu szczęścia na przestrzeni ostatnich dekad widzą paradoks pt. „PKB przez wiele dekad rosło, więc ludzie powinni czuć się znacznie szczęśliwsi”. Tłumaczą go zaś stagnacją w medianie dochodów. Niektórzy twierdzą też, że gdyby nie zmiana w kwestii pojmowania statusu społecznego, która działa po prostu łagodząco, satysfakcja z życia od dawna spadałaby.

>>warto przeczytać: Recenzja: 60 lat bez podwyżki

Wielbłądy kapitalizmu

Rozważania o wpływie wzrostu gospodarczego i bogactwa na społeczeństwo są o tyle ciekawe, że idą wbrew tradycyjnej narracji ekonomicznej, w której wektor przyczynowości skierowany jest od czynników społecznych, politycznych i kulturowych w stronę gospodarki. Pytamy zazwyczaj: co pomaga i co przeszkadza wzrostowi gospodarczemu? Gdy mówimy o np. etyce, często powtarzamy za Maksem Weberem, że dzięki etyce protestanckiej wykształcił się kapitalizm. Gdy mówimy o instytucjach społecznych i np. systemie kastowym w Indiach, zauważamy, że hamuje on wzrost gospodarczy, itd. Rzadko zadaje się odwrotne pytania: o to, jak zmienia nas jako ludzi gospodarcze powodzenie lub klęska, jakie wykształca w nas zwyczaje, co daje, bądź zabiera naszej kulturze? Twierdzenie, że środowisko gospodarcze zmienia nas w sposób istotny nie wymaga dowodów naukowych. To raczej narzucająca się obserwacja.

Weźmy zjawisko globalizacji, czyli rozprzestrzeniania się wolnorynkowego modelu gospodarczego na świecie: dzięki niemu, dochodzi nie tylko do „makdonaldyzacji”, ale przede wszystkim do mieszania się kultur. Świat, który przez wieki przed rewolucją przemysłową właściwie nie notował stabilnego wzrostu gospodarczego (a jedynie okresowy) wytworzył lokalne zwyczaje (chociażby lokalne kuchnie), które w świecie mobilnym i rozwijającym się gospodarczo zaczynają się wzajemnie przenikać. Turecki kebab kupujesz w Warszawie w barze azjatyckim.

Wzrost gospodarczy „ingeruje” więc w prozę życia. Prof. Justin Wolfers, ekonomista z Uniwersytetu Michigan, przekonuje, że od naszego dochodu zależy nawet to, jak bardzo smakuje nam nasze jedzenie, jak często skarżymy się na bóle i jak często się uśmiechamy.

To świetnie koresponduje z tym, do czego Benjamin F. Friedman, profesor ekonomii politycznej z Harvardu, przekonuje w książce „Moralne konsekwencje wzrostu gospodarczego”: ludzie w czasach prosperity są po prostu lepsi.

– Wzrost gospodarczy oznacza wzrost standardu życia dla większości, sprzyja mobilności społecznej, tolerancji dla różnorodności, sprawiedliwości i poświęceniu dla demokracji – pisze Friedman. To zresztą zależność, o której już Adam Smith pisał w „Bogactwie Narodów”: sztuka, zwyczaje, przemysł, cywilizacja, porządek, dobry rząd, bezpieczeństwo jednostki są ze sobą pozytywnie skorelowane.

Czy wiedza o tym, jak wpływa na nas wzrost PKB przydaje się nam w praktyce? Tak, bo uświadamia nam, że wzrost gospodarczy to nie tylko pełny portfel i że warto o niego walczyć także z innych przyczyn niż chęć posiadania pełnego żołądka. Gdy wzrost znika, gdy wpadamy recesję, a do tego pojawia się wywołana złą polityką gospodarczą wysoka inflacja, upada społeczna moralność. Ludzie wychodzą na ulicę. Wywołują zamieszki. Niszczą mienie. Obalają władzę. ETM Analytics, inwestycyjny dom doradczy z RPA, publikuje regularnie raporty o zamieszkach na świecie. Potencjalne punkty zapalne typuje na podstawie inflacji. I robi na tym niezły biznes.

Gitarzysta polskiego zespołu Scream Maker (Fot. Paweł Nożyński)

Otwarta licencja


Tagi