Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

W Chinach trwa dyskusja czy zwalniającej gospodarce pomoże więcej rynku, czy państwa

Rozpoczynający się jutro (8 listopada) XVIII Zjazd Komunistycznej Partii Chin przyniesie nie tylko zaplanowaną wymianę na szczytach władzy i rządy przywódców „piątej generacji”. Ujawni zapewne także siłę dwóch przeciwstawnych w kwestiach ekonomicznych frakcji.
W Chinach trwa dyskusja czy zwalniającej gospodarce pomoże więcej rynku, czy państwa

(CC By epSos.de)

O debacie, której delegaci na zjeździe partii pewnie nie unikną, można w uproszczeniu powiedzieć, że zderzą się w niej zwolennicy dalszej liberalizacji gospodarki i reform rynkowych, ze zwolennikami „ręcznego sterowania” i wciąż silnej kontroli państwa nad gospodarką oraz rynkiem finansowym.

Odpowiada to ścieraniu się w Chinach, od samego zresztą początku reform i otwarcia na świat, poglądów głównych frakcji w KPCh – jednej prorynkowej i drugiej prosocjalnej. Choć odłamów jest więcej, te dwa nadają kierunek polityce gospodarczej. Wielu rodzimych polityków i ekspertów ocenia przy tym, że chiński sukces to udana jak dotychczas próba zbalansowania tych dwóch strategii.

Na dwa fronty

Wiele wskazuje na to, że gdy do władzy dojdzie niebawem piąta, licząc od ekipy Mao Zedonga, generacja chińskich polityków frakcja prorynkowa umocni swą pozycję. Na czele Rady Państwowej, czyli rządu, ma stanąć Li Keqiang, aktualny wicepremier, zwolennik dalszego otwarcia gospodarki. Prosocjalna nadal będzie jednak „korygować” zbyt liberalne – w jej przekonaniu – koncepcje. A zapewni to prawdopodobnie Xi Jinping, który zostanie nowym szefem partii i przewodniczącym (prezydentem) ChRL.

Podkreśla się tu również, że nowi przywódcy Chin wyrastali już w czasach prorynkowych reform i nie są obciążeni „czerwoną” przeszłością, tak jak wielu liderów ze starszego pokolenia.

Obecny pierwszy wicepremier i prawdopodobny przyszły premier, Li Keqiang postrzegany jest jako reprezentant frakcji liberalnej. Uważa, czemu daje często publicznie wyraz, że chińska gospodarka potrzebuje jeszcze więcej reform, w tym –strukturalnych. Jest za cięciem podatków, wsparciem małych i średnich firm oraz za otwarciem na prywatny kapitał takich kluczowych sektorów jak: poczta, telekomunikacja, transport. Li Keqiang wzywa przy tym do „większej determinacji i odwagi” w przeprowadzaniu przemian, zdając sobie sprawę, że ta strategia nie wszystkich w Chinach do końca przekonuje.

Można jednak zakładać, że po zmianie przywódców partii, a kadrowa wymiana ma być głęboka, ta linia będzie w najbliższych latach wiodąca.

W obozie liberałów słychać również głosy domagające się reformy sektora bankowego i rynku kapitałowego w Chinach. Inwestorzy indywidualni, którzy dominują na tym trzecim pod względem kapitalizacji rynku akcji na świecie, w ostatnich latach ponoszą głównie straty. W ciągu dwóch lat indeks giełdy szanghajskiej spadł prawie o 40 proc. Fang Xinhai, szef Szanghajskiego Biura Usług Finansowych, uważa, że rząd nadmiernie ingeruje w rynek giełdowy, a zarządzanie nim jest zbyt sztywne i nie zachęca nowych firm do wchodzenia na parkiet. Poza tym, dywidendy, które wypłacają spółki są zbyt niskie, by zachęcić nowych inwestorów – argumentuje.

Za tego, na którego w przyszłych władzach bardziej będzie mogła liczyć grupa zwolenników koncepcji prosocjalnych, uchodzi natomiast następny szef KPCh i przewodniczący ChRL (prezydent) Xi Jinping. Będzie to poniekąd przykładem wspomnianego balansu między oboma strategiami rozwoju, choć obserwatorzy chińskiej sceny podkreślają, że ten podział może być sztuczny – kreowany na potrzeby opinii publicznej oraz by dać satysfakcję bardziej zachowawczym członkom aparatu partyjnego.

Obecnie, przed nadchodzącym Zjazdem KPCh odłam prosocjalny partii jest wyraźnie w ofensywie. Jego przedstawiciele do mechanizmów wyłącznie rynkowych odnoszą się z dystansem, by nie powiedzieć nieufnością – jednak swe zarzuty formułują nie wprost.

Za głosem ludu

Ich opinie wspierają głosy „zwykłych ludzi”, cytowanych teraz często przez chińskie media. Skarżą się oni, że zarabiają zbyt mało. Jak mówi pewna nauczycielka z Syczuanu cytowana przez dziennik China Daily, jej miesięczne wynagrodzenie wynoszące 4 tys. juanów (ok. 2 tys. zł, czyli nie tak mało, jak na Chiny) jest niższe od ceny metra kwadratowego mieszkania.

Prosocjalni eksperci zwracają przy okazji, i nie bez racji, uwagę, na coraz większe niezadowolenie społeczne z podziału dochodów, ogromne różnice w zarobkach oraz przepaść w poziomie życia między miastem a wsią.

Z najnowszych chińskich statystyk wynika np., że w pierwszych trzech kwartałach tego roku dochód na głowę mieszkańca wsi (1,084 dol.) stanowił tylko 36,8 proc. dochodu mieszkańca miasta. Przed społecznymi „zawirowaniami” na tym tle ostrzega Ji Zhengju, ekspert i badacz przy KC KPCh.

Prof. Zhao Chenggen, z Wydziału Administracji Publicznej Uniwersytetu Pekińskiego oczekuje, że nowe władze wprowadzą rozwiązania, dzięki którym „ekonomiczne owoce będą podzielone w sposób bardziej sprawiedliwy”.

Przy okazji na partyjnym i medialnym cenzurowanym znaleźli się chińscy menedżerowie, zwłaszcza ze zmonopolizowanego sektora państwowego. Wytyka się im, że zarabiają zdecydowanie za dużo, bo nawet kilka tysięcy razy więcej od swych pracowników, zwłaszcza od robotników sezonowych. Frakcja prosocjalna nawołuje władze wprost, by metodami administracyjnymi rozwiązały narastający problem nierówności na tle płacowym i coraz większego rozwarstwienia społecznego. Słowo „sprawiedliwość” pada w tej dyskusji najczęściej.

Wspomniany już Ji Zhengju zarzuca władzom, że reforma dochodów trwa w Chinach od 2004 r., ale efektów spełniających oczekiwania społeczne nie widać.

Xie Chuntao, prof. ze szkoły partyjnej przy Komitecie Centralnym KPCh, napomina, że zasada: „przez ludzi i dla ludzi” przyświecała w ostatnich dziesięcioleciach chińskiej partii rządzącej. Okazała się jak dotąd skuteczna w utrzymaniu stabilności społecznej, i jeśli będzie nadal stosowana, to Chińczycy zaufają i wesprą nowy rząd.

Płace rosną, PKB spada

Media ekonomiczne cytują jednak chętnie opinie zachodnich ekspertów wypowiadających się w tej debacie. Nie zawsze są oni entuzjastami np. oficjalnie forsowanej obecnie w Chinach strategii, polegającej na stymulowaniu konsumpcji wewnętrznej poprzez dopłaty do wielu towarów i podwyżki wynagrodzeń.

John Ross, wykładający w Shanghai Jiaotong University, którego komentarze gospodarcze często zamieszczają chińskie media, uważa, że forsowanie wzrostu płac minimalnych powyżej stopy wzrostu gospodarczego, co ostatnio ma miejsce, prowadzi w efekcie do obniżenia PKB Chin. W Syczuanie np. płace minimalne podniesiono w tym roku o 23 proc., a w Shenzhen o 16 proc. Zdaniem Rossa zwiększanie udziału konsumpcji w PKB przyczynia się „nieświadomie” do jego zmniejszenia, a nie odwrotnie. Spadają bowiem zyski przedsiębiorstw, a tym samym ich inwestycje i wpływy podatkowe – argumentuje.

Diagnozę tę mogą potwierdzać częściowo ostatnie dane statystyczne. Wynika z nich, że w pierwszych trzech kwartałach tego roku, wyraźnie i bardziej niż zakładano, spadły w Chinach dochody z podatków. W porównaniu z poprzednim rokiem były one mniejsze aż o 18,8 proc. Największy spadek dotyczył sektora przedsiębiorstw produkcyjnych. Z tytułu CIT, w trzech kwartałach tego roku do budżetu wpaciły aż o 21,1 proc. mniej niż w tym samym okresie ubiegłego roku.

Oficjalnie, spowolnienie gospodarki (w III kwartale odnotowano wzrost PKB Chin tylko o 7,4 proc. – najniższy od początku 2009 r.) tłumaczy się tu słabą sytuacją gospodarczą na świecie i kryzysem finansowym w strefie euro. Te głównie przyczyny akcentują w Chinach zarówno najwyżsi przedstawiciele władz, jak i eksperci związani z rządem.

Dobre spowolnienie?

Jednocześnie podkreśla się dobre strony spowolnienia gospodarczego. Zewsząd słychać zapewnienia, iż wyhamowanie rozwoju stwarza Chinom niepowtarzalną okazję do „stabilizacji gospodarki”, jej „zrównoważenia” (zwiększenia udziału konsumpcji wewnętrznej we wzroście PKB) i „poprawy jakości” tegoż wzrostu.

Niektórzy, jak Gao Shanwen, główny ekonomista Essence Securities, pocieszają, że chińska gospodarka przeszła już przez najtrudniejsze (dodajmy jednak, iż o tym, że najtrudniejsze jest już za gospodarką Państwa Środka mówi się mniej więcej od roku).

Władze są jednak świadome, że wzrost znacznie poniżej 7 proc. rocznie, czego się tu nie wyklucza, może oznaczać kłopoty dla kraju. Zwłaszcza przy tak wielu zaplanowanych i rozpoczętych inwestycjach infrastrukturalnych i zwiększonych wydatkach na cele społeczne, wymuszonych rozbudzonymi oczekiwaniami Chińczyków.

Jednak w żadne poważne problemy nie wierzy Li Daokui, były doradca banku centralnego, prof. Uniwersytetu Tsinghua (uczelni, która, podobnie jak Uniwersytet Pekiński jest w głównym nurcie chińskiej debaty o stanie państwa i gospodarki). Idzie on nawet dalej twierdząc, że „obecne spowolnienie w Chinach robi więcej dobrego aniżeli złego”. Argumentuje, iż nie wystąpiło masowe bezrobocie, płace rosną – a tym samym popyt i konsumpcja, więc wszystko to razem wpływa korzystnie na zmiany strukturalne w kraju.

Nadal też duża grupa chińskich ekspertów i polityków nie zgadza się z poglądem, że w Chinach zakończyła się faza szybkiego wzrostu gospodarczego. Taką ocenę przedstawił np. Boston Consulting Group, w raporcie opublikowanym podczas ostatniego światowego forum ekonomicznego w chińskim Tianjinie. Ekonomiści-optymiści twierdzą, że kraj ma wciąż potencjał, aby utrzymać 8 procentowe tempo wzrostu przez co najmniej następne 20 lat.

Można im nie wierzyć. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Chiny bardzo dobrze poradziły sobie ze skutkami światowego kryzysu sprzed 4 lat, wprowadzając skutecznie pakiet stymulacyjny. Dlatego określanie obecnych przewidywań mianem czysto propagandowych, byłoby nadużyciem. Nie można, bowiem wykluczyć, że także obecne zawirowania i spowolnienie wzrostu, uda się Pekinowi rzeczywiście wykorzystać do wzmocnienia gospodarki.

OF

(CC By epSos.de)

Otwarta licencja


Tagi