Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Wojna Chin z Sorosem

Pochodzący z Budapesztu miliarder George Soros znów trafił na czołówki mediów, mimo wcześniejszej zapowiedzi, że ze względu na wiek (85 lat) wycofuje się z gier giełdowych - na których dorobił się majątku szacowanego na 28 mld dolarów - na rzecz filantropii. Stało się tak, gdy kilka dni temu kilkukrotnie, publicznie, ogłosił, że twarde lądowanie w Chinach jest nieuniknione, i że już je widzi.
Wojna Chin z Sorosem

George Soros (CC By NC SA World Economic Forum)

Mimo że na forum ekonomicznym w Davos poparł go inny znany przedstawiciel funduszy hedgingowych Ray Dalio, a spekulacje na temat chińskiego ewentualnego twardego lądowania jak fala powracają od wielu miesięcy, Soros znalazł się w ogniu potężnej krytyki ze strony Chin.

Wojna z juanem

Już w sobotę 23 stycznia zareagowała oficjalna agencja prasowa Xinhua, atakując niewymienionych z nazwiska „spekulantów” o podważanie wiarygodności Chin i zarzucając im, iż „próbują wywołać panikę”.

Atak nabrał większej mocy, gdy 27 stycznia główny organ partyjny, dziennik „Renmin Ribao”, poświęcił tematowi wielki artykuł. Zaatakowano w nim Georga Sorosa wprost i z nazwiska, z mocnym stwierdzeniem, że „wywołał wojnę z juanem”. Autor artykułu równie mocno przekonywał, iż: „atak Sorosa na chińskiego juana i hongkongskiego dolara jest skazany na niepowodzenie”.

Dzień później dziennik wrócił do sprawy, tym razem cytując już samego premiera Li Keqianga: „W ostatnich dniach pojawiło się wiele międzynarodowych głosów mówiących o „skróceniu” chińskiej gospodarki, a niektóre z nich nawet twierdzą, iż chińskie spowolnienie wpłynie na stan globalnej gospodarki – to absurdalne”.

Zgodnie z logiką scentralizowanego systemu sprawą zajęły się wszystkie chińskie media, które jednak jedynie powielają opinie i postulaty płynące z góry. Znacznie ciekawsza staje się debata, jaka natychmiast wybuchła w Hong Kongu. Doskonale się tam pamięta kryzys w 1997 r., kiedy Soros grając na osłabienie tajskiego bahta oraz malezyjskiego ringgita najpierw mocno je osłabił, a następnie wywołał kryzys na rynkach światowych.

Dzisiaj podkreśla się, że szybka i zdecydowana reakcja władz chińskich, a szczególnie ówczesnego premiera Zu Rongji, który publicznie stanął w obronie własnej waluty – tak jak teraz Li Keqiang – uniemożliwiła rozprzestrzenienie się tego kryzysu na walutę najpierw Hongkongu, a potem Chin.

Przypomniał o tym analityk Zhou Xin w specjalnym materiale na łamach poczytnego dziennika „South China Morning Post”, od niedawna kontrolowanego przez szefa chińskiej firmy Alibaba, Jacka Ma. Ogólny wydźwięk tekstu: powodów do paniki nie ma, a juan, chociaż od połowy sierpnia 2015 r. stracił w stosunku do dolara 5,7 proc., jest i pozostanie stabilny. Tak zapewnił premier Li Keqiang.

Taka reakcja władz w Pekinie, a także fakt, że szef chińskiego banku centralnego Zhou Xiachuabn milczy jak zaklęty już od miesięcy, sprawia, iż debata o chińskich finansach i walucie zatacza coraz większe kręgi.

Nie ma wątpliwości co do tego, że Chińczycy atakując Sorosa w gruncie rzeczy mają na myśli Zachód, a szczególnie USA, którym zarzucają chęć wykorzystania zawirowań na chińskich giełdach do osłabienia gospodarki, od waluty zaczynając.

Władze chińskie, a w ślad za nimi eksperci i analitycy, bezustannie jednak podkreślają – i mają w tym sporo racji – że Chiny nie dały się atakowi spekulacyjnemu pod koniec lat 90., więc tym bardziej nie dadzą się teraz, gdy ich gospodarka jest 10 razy większa niż 18 lat temu, a rezerwy nadal zamykają się niebagatelną sumą 3,3 bln dol., mimo pomniejszenia ich o blisko 700 mld dol. w ostatnich kilkunastu miesiącach. Czy organizm można uznać za „chory”, zmierzający do upadku, tzn. twardego lądowania?

– Jeśli Chiny w latach ‘90 potrafiły zaaranżować „miękkie lądowanie” to tym bardziej nie upadną teraz – napisał dziś analityk He Zhenhua na łamach „Renmin Ribao”.

Czyje będzie na wierzchu

Trudno temu rozumowaniu odmówić racji. Chiny są zbyt wielkie i silne gospodarczo, by tak po prostu upaść, jednak sygnały ostatnio stamtąd dochodzące są sprzeczne. Owszem, inwestycje i produkcja -do niedawna motory napędowe całej gospodarki – mocno spowolniły, ale z kolei konsumpcja wewnętrzna, usługi, czy liczba wyjazdów turystycznych błyskawicznie rosną. Patrząc od wewnątrz, żadnych oznak gospodarczego kryzysu nie widać – i tego argumentu się w chińskich mediach często teraz używa.

Chiny straciły pewność siebie – bezprecedensowa reakcja na słowa Sorosa zdaje się tylko tę tezę potwierdzać. Trzy lata temu, nowy wówczas przewodniczący Xi Jinping zapewniał, że „będzie więcej rynku”. Tymczasem ostatnie, kluczowe dla gospodarki i finansów państwa wydarzenia: pierwszy krach giełdowy w lipcu i odgórne zmuszenie przedsiębiorstw państwowych do zakupu akcji w jego efekcie, niespodziewana dewaluacja juana w sierpniu oraz grudniowa decyzja z przejściem na koszyk walutowy i odejściem od związania kursu juana od dolara, mówią o tendencji dokładnie odwrotnej. W chwilach zagrożenia zwyciężyły bowiem autorytarne odruchy: nakazy i zaostrzone kontrole.

Czy wywołana „wojna” z Sorosem to tylko chwilowy przejaw frustracji, czy może jednak autentyczna obawa o stabilność kursu własnej waluty oraz lęk przed ewentualną ucieczką kapitału z Chin? Racje i argumenty strony chińskiej i Zachodu, głównie USA, wydają się być dokładnie przeciwstawne.

George Soros (CC By NC SA World Economic Forum)

Tagi