Wspólna polityka rolna uwiera coraz bardziej

Zajmujący się rolnictwem ekonomiści z wielu krajów Europy wystosowali na początku listopada deklarację do polityków UE, w której domagają się głębszych zmian we wspólnej polityce rolnej. Dotychczasowa polityka nie rozwiązała głównych problemów wsi, wręcz osłabia konkurencyjność europejskich farmerów – mówi prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz.
Wspólna polityka rolna uwiera coraz bardziej

prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz, fot. arch. autora

Obserwator Finansowy: Jest pani jednym z kilkudziesięciu sygnatariuszy deklaracji. Co spowodowało, że ta deklaracja powstała ?

Katarzyna Duczkowska-Małysz: Od wielu lat mówi się o konieczności zreformowania wspólnej polityki rolnej w Unii Europejskiej. Reforma została zresztą zapoczątkowana w latach osiemdziesiątych. Najogólniej mówiąc, polega na odchodzeniu od regulowania rynków rolnych, na rzecz wspierania rozwoju obszarów wiejskich.

Ale dziś potrzebą chwili, nakazem nowych czasów, jest takie przeorganizowanie wspólnej polityki rolnej, by realizowała ona cele związane z polityką spójności i z ogólnie rozumianą integracją Europy. Dlatego środowisko złożone z profesorów wyższych uczelni i ekspertów, biorąc pod uwagę cele jakie stawiane są przed integracją europejską, zdecydowało się na wystosowanie tej deklaracji.

Uważamy, że w ramach polityki rolnej powinniśmy przestać zajmować się ubóstwem na wsi. Ubóstwem interesuje się kto inny – to zadanie polityki społecznej. Polityka rolna powinna być zorientowana na rozwój. Powinna wspierać konkurencyjność rolnictwa, uwzględniając reguły gospodarki rynkowej, ale też bezwzględnie popierać te działania, w które kapitał prywatny niechętnie się angażuje. To znaczy – na przykład – promować biodywersyfikację, po to by uchronić krajobraz przyrodniczy, chronić krajobraz kulturowy, promować energię odnawialną, przeciwdziałać szkodom klimatycznym. Wszystkie te cele wyodrębnia się jako cele związane ze zrównoważonym rozwojem.

Realizacja wspólnej polityki rolnej pochłania blisko 45 proc. budżetu Unii. Do tej pory unijni politycy dość marnie brali pod uwagę fakt, że ma ona realizować też ogólne cele integracji. Czy to właśnie ma się zmienić ?

Właściwie odkąd zaczęła się obecna perspektywa budżetowa było już wiadomo, że taki kształt polityka rolna ma ostatni raz, że po 2013 roku musi nastąpić zmiana. Kraje które są per saldo płatnikami do budżetu nie wyrażają zgody na to, by finansować politykę rolną w obecnym kształcie i żeby pieniądze z kieszeni podatników konsumował niewielki odsetek ludności. Rząd brytyjski przedstawił już dwa lata temu swoje stanowisko w sprawie celów polityki spójności i miedzy innymi tam także formułowano cele polityki rolnej.

Każda wspólna polityka, finansowana przez budżet, czyli faktycznie z kieszeni podatników, musi się przyczyniać do integracji. W ciągu 50 lat funkcjonowania, polityka rolna nie rozwiązała właściwie żadnego z czterech podstawowych strukturalnych problemów rolnictwa.

Nie rozwiązała problemu niskiej konkurencyjności drobnych gospodarstw. Większość pieniędzy idzie do gospodarstw wielkich, które powinny działać na zasadach rynkowych, a jeżeli już są wspierane, to właśnie jedynie wtedy, gdy podejmują produkcję, w którą kapitał prywatny niechętnie się angażuje. Wspólna polityka nie rozwiązała problemu niezrównoważenia podaży i popytu ponieważ stale są strukturalne nadwyżki produkcji, a okresowo pojawiają się także niedobory. Nie rozwiązała problemu regionów biednych i bogatych, bo regiony biedne nadal są regionami biednymi także rolniczo, a w regionach bogatych również rolnictwo jest wysoko rozwinięte. Nie rozwiązała również problemu jakości żywności. Wspiera konwencjonalną produkcję, tymczasem, aby powstawała żywność wysokiej jakości, potrzebne są specjalne mechanizmy, bo taka produkcja wymaga znacznie wyższych nakładów i utrzymywania standardów ochrony środowiska.

Postulujecie, by porzucić te stare priorytety?

Ta polityka na pewno będzie się zmieniać w kierunku wspierania rozwoju obszarów wiejskich, czyli w kierunku tworzenia alternatywnych źródeł zarobkowania poza rolnictwem na wsi. Będzie się zmieniać w kierunku pielęgnacji środowiska. Nie tylko poprzez dbałość o zagospodarowanie odpadów, czystość wody i ziemi, ale też o ochronę krajobrazu.

W Unii coraz silniejszy jest nurt ochrony zasobów trudno odnawialnych w całej gospodarce. Uznaje się, że jednym z takich zasobów jest krajobraz wiejski. Nie tylko przyroda, ale także ludzie, którzy tam mieszkają, którzy są związani z pewnym typem uprawiania ziemi, użytkowana gruntów. Chodzi nie tylko o to, by zachować krajobraz zielony, ale także kulturowy. Ochronić ludzi, bo jeżeli te obszary raz się wyludnią, to już tam ludzie nigdy nie wrócą.

Mieszkańcy niekoniecznie muszą pozostać producentami rolnymi. Wieś może być bowiem także miejscem świadczenia szeregu usług publicznych. Trzeba dostrzec jej funkcje turystyczne, rekreacyjne, lecznicze.

I na to mają być pieniądze. Na zmienianie struktury wsi, zgodnie z założeniem, że ze środków publicznych finansujemy to, w co kapitał prywatny niechętnie się angażuje.

To oznacza poważne zmiany w kierunkach przepływu środków. Dla wielu ograniczenie strumienia unijnej pomocy. Kto powinien się spodziewać, że dostanie mniej, albo w ogóle nie dostanie pieniędzy?

Na pewno już w tej chwili wiadomo, że będzie nowa regulacja płatności bezpośrednich. Płatności dla gospodarstw zostaną ograniczone. Polskich rolników dotknie to w niewielkim stopniu, ponieważ nigdy nie dostawali tak wysokich kwot, jak były wypłacane na Zachodzie. W Polsce mamy jednak inny problem. U nas te dopłaty w znacznej mierze przyjmują funkcje socjalne. Przez to, że zbyt wielu jest ich beneficjentów. Dlatego u nas głównym problemem jest spowodowanie, by te instrumenty poprawiały konkurencyjność gospodarstw, które produkują na rynek, a nie były zapomogą dla każdego, kto ma jakiś skrawek pola.

Kilkaset tysięcy gospodarstw, które właściwie nie prowadzą produkcji towarowej, trzeba by było odciąć od dopłat. Sądzi Pani, że którykolwiek z naszych polityków mógłby się na to zdecydować?

W żadnym kraju w Europie kwestie rolne nie są zdominowane przez politykę tak mocno jak w Polsce. Po części jest na to uzasadnienie historyczne. W Europie ziemię traktuje się jak środek produkcji, w Polsce ciągle jest ona częścią tożsamości. Tam powszechne jest myślenie: mam ziemię, mam gospodarstwo rolne, to muszę na tym zarobić. U nas wartością samą w sobie jest posiadanie ziemi.

Poza tym rolnicy wszędzie na świecie mają taki sposób myślenia, że jak raz się im da, to potem można dać tylko więcej, nigdy w życiu zabrać. Ludzie w ogóle się niechętnie rozstają z tym, co dla nich dobre. A nie możemy zapomnieć, że ta wspólna polityka rolna dla naszych rolników, nawet tych, którzy dostali minimalne dopłaty, to wsparcie, jakiego od lat nie widzieli.

Politycy to oczywiście wykorzystują, bo nie można zapomnieć, ze wieś to jest kilka milionów wyborców. Dlatego żaden minister nie odważy się na radykalne reformy i na ograniczenie przywilejów tej grupy.

Ale w dłuższej perspektywie to jest zmierzanie w kierunku katastrofy całego naszego rolnictwa, bo doprowadzi to do sytuacji, w której nawet ci, którzy jeszcze dziś są konkurencyjni, za kilka lat nie poradzą sobie na rynku.

Na ile obecny kształt polityki rolnej konserwuje archaiczną strukturę ekonomiczną polskiej wsi?

Strukturę konserwują nie same instrumenty polityki rolnej, a ich dostępność. Każdy, kto ma mały spłachetek ziemi uważa się za rolnika i aspiruje do dopłat. Dlatego nie można mówić, że dopłaty stabilizują ceny i wspierają produkcję, bo cała masa gospodarstw nic nie produkuje na rynek. Ich nie interesują ceny, jakość produkcji, koszty pracy, ale dopłaty i tak dostają. Gdyby te dopłaty skumulować tylko dla tych gospodarstw, które zajmują się produkcją towarową, to można by zadbać, by były one bardziej konkurencyjne na rynku europejskim.

Ale jest jeszcze inny problem. W Polsce gospodarstwo rolne nie jest podmiotem prawa. Podmiotem jest rolnik. To powoduje, że nie powstają spółdzielnie, nie powstają spółki, rolnicy nie zakładają jednoosobowych firm, by prowadzić działalność pozarolniczą, bo i tak dostaną dopłaty, a nie wpadają w konieczność płacenia podatków czy składki na ubezpieczenia społeczne. I tak mogą sobie trwać na ojcowiźnie nie robiąc żadnych wysiłków. To, że rolnik nie jest zarządzającym przedsiębiorstwem, konserwuje strukturę wsi i ma dalsze konsekwencje. Rolnicy nie odnawiają swojego warsztatu produkcyjnego, nie ubezpieczają się, bo nie dotyczą ich ani koszty uzyskania przychodu, ani amortyzacja. U nas nic nikomu się nie opłaca. A nie opłaca się dlatego, że socjalna pomoc jest zbyt wielka w stosunku do pomocy ekonomicznej.

Większość z tych problemów musimy rozwiązać sami. Przy nadprodukcji żywności w Unii nikt nie jest zainteresowany zwiększaniem konkurencyjności polskich rolników. Czy zmiana wspólnej polityki rolnej wymusi zmiany w sposobie myślenia naszych polityków?

Pewne zmiany będą nieuniknione. Unia musi się poddać reżimom WTO. Nie można dopłacać do cen, nie można podtrzymywać produkcji i stosować instrumentów chroniących rynek. Będzie coraz większe otwarcie na produkty z krajów trzecich należących do WTO. W związku z tym, albo producenci tak podniosą wydajność, że sprostają cenom światowym, albo wylecą z rynku. Sytuacja jest trudna. Na świecie konkurencyjność jest tworzona dzięki skali produkcji, jaką osiąga się dysponując ogromnymi areałami, jak w Kanadzie, USA, Rosji, przy relatywnie małym zaangażowaniu kapitału i pracy. W Unii jest odwrotnie. W rolnictwie zaangażowany jest znaczny kapitał, dużo siły roboczej, za to gospodarstwa są relatywnie małe. Dlatego będą obiektywne trudności w sprostaniu konkurencji na rynkach światowych. Są nawet tacy, którzy już uważają, że na terenach dziś użytkowanych rolniczo powinno się w Europie zakładać parki narodowe.

Obawiam się, że jeżeli zbyt długo będziemy utrzymywać atrakcyjność socjalną pozostawania w rolnictwie, poprzez KRUS, zwolnienia z podatków i inne dopłaty, to ludzie nie będą chcieli pracować i wysadzimy własnymi rękami z konkurencyjności tych, którzy jeszcze dziś na rynku europejskim mogą być konkurencyjni. Bo bez interwencji państwa oni sobie nie dadzą rady, ponieważ nie mogą w nieskończoność zwiększać produkcji.

Utrzymywanie atrakcyjności pozostawania w rolnictwie miało pewien sens społeczny. Od początku transformacji mamy problem bezrobocia i strukturalnego niedopasowania pomiędzy podażą a popytem na pracę w pozostałych sektorach gospodarki. To, że kilka milionów ludzi zdecydowało się pozostać na wsi łagodziło napięcia w innych obszarach polityki społecznej. Jak dziś, możliwie bezboleśnie, wyprowadzić wieś z tej zamrażarki?

Przede wszystkim trzeba ustalić porządek rzeczy. Kto jest w Polsce rolnikiem i korzysta z instrumentów wspólnej polityki rolnej? Kto nie jest rolnikiem i jak mu pomóc, żeby mógł mieć inne dochody, skoro nie może już dłużej być rolnikiem? Nie można uważać, że wszystkie instrumenty są dla wszystkich. Jak instrumenty w rolnictwie, to dla tych, co produkują żywność na rynek. Jak poza rolnictwem, to dla tych, którzy nie są rolnikami, a żyją na wsi. W wielu małych gospodarstwach są przecież ludzie czynni zawodowo, którzy mogliby cokolwiek wytwarzać i pracować, choćby zespołowo. Wiele wsi mogłoby przyjąć funkcje wsi socjalnych. We Francji rolnik może wziąć np. dwóch staruszków pod opiekę. Ci staruszkowie są przy rodzinie, czują się dobrze, są zadowoleni. A rolnik dostaje po 15 euro za dobę za każdego.

Wsie podmiejskie na Zachodzie pełnią także funkcje turystyczne. Przyjeżdża wycieczka, dzieciaki zjadają wspólnie kolację w jednym domu. Nocują w kilku, gdzie są przygotowane do tego pokoje. Rano, po śniadaniu, jadą zwiedzać miasto. Rolnik ma z tego dodatkowy dochód. Do tego trzeba jednak trochę wysiłku, myślenia.

Wieś staje się także sypialnią dla miasta. Z ilu podwarszawskich wsi ludzie codziennie rano wyjeżdżają do pracy, a wracają na noc. Taką wieś trzeba wygodnie urządzić. Nie narzekać, że u nas rolnictwo upada, a ludzie pracują w Warszawie. Ale jak we wsi o 15.00 zamyka ja się wszystkie sklepy i nie ma zakładów usługowych,. to jej mieszkańcy muszą wydawać pieniądze w mieście.

Kiedy nie mamy wpływu na zmianę musimy pamiętać, że mamy wpływ na dostosowanie się do tej zmiany. Albo się dostosujemy szybciej, albo później. A im szybciej, tym lepiej.

Rozmawiał: Rafał Pisera

 Katarzyna Duczkowska-Małysz jest profesorem ekonomii, pracownikiem Katedry Analizy Rynków i Konkurencji w Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, oraz Katedry Biznesu Międzynarodowego w Almamer – Wyższej Szkole Ekonomicznej.

prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz, fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi