Autor: Ryszard Petru

główny ekonomista BRE Banku

Wzrost gospodarczy przyspieszył, nareszcie!

Wzrost gospodarczy w czwartym kwartale 2009 r. wyniósł 3,1 proc. Był zdecydowanie większy niż w poprzednich okresach - podał GUS. - Dane za czwarty kwartał 2009 są dobrą podstawą do szacunków wzrostu gospodarczego w całym roku 2010. To, co przede wszystkim cieszy, to wzrost inwestycji. Wyniósł 1,6 proc. r/r. W 2010 r. powinien wzrosnąć do 5-6 proc.
Wzrost gospodarczy przyspieszył, nareszcie!

Analitycy i ekonomiści przewidywali, że w czwartym kwartale 2009 r. wzrost gospodarczy wyniesie nieco mniej –  do 3 proc. Wyniósł 3,1 proc. W poprzednim trzecim kwartale PKB był na poziomie 1,7 proc. Zdaniem ekonomistów szybkie tempo wzrostu pod koniec ubiegłego roku pozwala sądzić, że ten rok będzie znacznie lepszy od poprzedniego.

Według GUS głównym motorem wzrostu gospodarczego był eksport. Jego wpływ na tempo wzrostu oszacowano na 2,2 pkt. proc. Tak jak się spodziewali analitycy, popyt wewnętrzny nie był kołem napędowym gospodarki – wzrost o 0,9 proc. Za to ucieszył ich poziom inwestycji – o 1,6 proc. Daje to nadzieję na poprawę sytuacji na rynku pracy, a ta dobra nie jest. Bezrobocie po styczniu sięga 12,7 proc. Prognozy wskazują, że dopiero w drugiej połowie roku powinno zacząć spadać.

Opinie

Ryszard Petru, główny ekonomista BRE, były wiceminister finansów

Opublikowane przez GUS dane za czwarty kwartał 2009 są dobrą podstawą do szacunków wzrostu gospodarczego w całym roku 2010. Czwarty kwartał zeszłego roku był pierwszym, którego bazą był okres kryzysu gospodarczego. Dla całego 2010 r. podobnie bazą będzie kryzysowy rok 2009. To, co przede wszystkim cieszy w danych za czwarty kwartał, to wyższy niż średnia oczekiwań wzrost inwestycji. Wyniósł 1,6 proc. r/r, co wskazuje na niewielką, ale jednak poprawę w porównaniu z poziomem inwestycji w poprzednich kwartałach (po oczyszczeniu z efektu bazy).

W kolejnych kwartałach, tym razem 2010, należy spodziewać się powolnej poprawy dynamiki inwestycji do poziomu 5-6 proc. średnio w całym roku. Jak dotychczas głównym jej czynnikiem były inwestycje publiczne, które również w 2010 r. będą głównym czynnikiem wpływającym na wzrost inwestycji w Polsce. Wspierać je może wzrost inwestycji prywatnych, jak również napływ bezpośredniego kapitału zagranicznego. Tak naprawdę inwestycje w roku 2010 są największą zagadką, gdyż nie mamy do końca pewności, jaka część zeszłorocznego spadku inwestycji była spowodowana nadmierną przezornością przedsiębiorców, którzy reagowali na niepewność wstrzymaniem rozwoju, a w jakim stopniu spowodowana była wyłącznie spadkiem popytu (obecnego i przyszłego). Inwestycje będą kluczowe z punktu widzenia rynku pracy. Wzrost zatrudnienia zależy i zależeć będzie od większego angażowania kapitału przez inwestorów zarówno w środki trwałe, jak i odbudowę zapasów.

Konsumpcja w czwartym kwartale zeszłego roku była na poziomie 2 proc., co było zgodne z szacunkami rynkowymi. W tym zakresie nie należy oczekiwać istotnych zmian w najbliższym czasie, choć wraz z umiarkowaną poprawą na rynku pracy oraz spadkiem średniorocznej inflacji można spodziewać się powolnego wzrostu konsumpcji, która w całym roku nie powinna przekroczyć 2,5 proc.

Jakby jednak na to nie patrzeć, te dwie kategorie w znacznym stopniu będą zależne od czynników wewnętrznych. Innymi słowy, przy założeniu, że ożywienie wśród naszych głównych partnerów w Europie Zachodniej będzie w kształcie płaskiego „U”, to i tak w Polsce popyt wewnętrzny powinien być wystarczający, aby umożliwić polskiej gospodarce dynamikę wzrostu na poziomie około 3 proc.

Wkład eksportu netto  – 2,2 proc., do wzrostu w czwartym kwartale, był najniższy w porównaniu ze wszystkimi poprzednimi kwartałami ubiegłego roku. I dobrze, gdyż eksport netto w doganiającej gospodarce z dużym popytem wewnętrznym nie będzie w dłuższym okresie siłą napędową polskiej gospodarki. Wraz ze wzrostem inwestycji, które cechują się w Polsce wysoką importochłonnością, wkład eksportu netto powinien maleć, a w okresie wzrostu w okolicach potencjału będzie ujemny. I prawdopodobnie właśnie z kontynuacją tej tendencji będziemy mieli do czynienia w kolejnych kwartałach tego roku.

W sumie najbardziej optymistyczną wiadomością płynącą z danych za czwarty kwartał jest to, że w wartościach odsezonowanych nastąpił wzrost PKB o 1,2% proc. w stosunku do poprzedniego kwartału. Wcześniej odsezonowany kwartalny wzrost kształtował się odpowiednio na poziomie 0,6 proc., 0,7 proc. i 0,3 proc.

Gospodarka przyspiesza i w przeciwieństwie do gospodarki niemieckiej nie spodziewam się zadyszki, jaka czeka naszego sąsiada w pierwszym kwartale 2010 r. Prawdopodobnie nie należy spodziewać się tak znacznego przyrostu jak to miało miejsce w czwartym kwartale (między innymi efekt mroźnego stycznia), ale w całym tym roku oczekiwałbym umiarkowanej poprawy przyrostów kwartalnych. Oby tak było.

Dr Jacek Wojciechowicz, główny ekonomista Polskiego Instytutu Dyrektorów, były ekspert Banku Światowego.

Przewidywał Pan tak wysoki wzrost gospodarczy w czwartym kwartale ubiegłego roku?

Wzrost pozytywnie mnie zaskoczył. Wygląda na to, że polska gospodarka ma się lepiej niż większość gospodarek najbogatszych państw. Wśród krajów należących do OECD tylko my i Australia uniknęliśmy recesji w ubiegłym roku. Oczywiście sytuacja już nie będzie taka dobra, jeśli spojrzymy na przykład na udział eksportu w naszym PKB. Na Węgrzech, w Czechach czy Słowacji ten stosunek wypada lepiej.

Polskie przedsiębiorstwa stają się coraz bardziej elastyczne, tego nauczyły się w czasie poprzedniego załamania. Pod koniec lat 90. kryzys rosyjski wymusił na naszych firmach szybką i głęboką restrukturyzację. Ponieważ padły rynki wschodnie, spółki musiały przestawić się na produkcję dla zachodnich kontrahentów. To nie było łatwe, ale wielu firmom się udało. Wtedy zdobyta elastyczność dziś procentuje. Wygrywamy też konkurencję rynkową tanią siłą roboczą, nasza wydajność wciąż rośnie.

Światowy kryzys był dla nas łaskawy. Ale warto pamiętać, że kryzys choć jest bolesny, ma też dobre strony. To proces samooczyszczania gospodarki. Tak jak z pożarami lasów w Australii. Wybuchają co kilka lat, są bardzo groźne, ale z drugiej strony, pojawia się miejsce dla nowych, zdrowych drzew. Podobnie jest z kryzysem w gospodarce. Po każdym krachu do głosu dochodzą nowe firmy. Tworzy się inna geografia ekonomiczna, silniejsza, bardziej sprawna, wydajniejsza.

Wielu ekonomistów wróży nadejście drugiej fali kryzysu. Twierdzą, że bańka gospodarcza jeszcze nie cała pękła. Jeśli tak rzeczywiście będzie, to czeka nas kolejne trzęsienie ziemi. Ale Polska odczuje to też w mniejszym stopniu niż inne kraje. Nasza wyjątkowa sytuacja gospodarcza napędza do nas inwestorów z całego świata. Wystarczy przyjrzeć się wynikom warszawskiej giełdy. Indeksy przez dziewięć miesięcy wzrosły aż o ponad 60 proc. Znacznie więcej niż innych krajach UE czy za oceanem. Złoty się umacnia też z powodu rosnącego zaufania inwestorów do naszej gospodarki.

Jeszcze na początku tego kryzysu polski pieniądz był w jednym koszyku z forintem czy walutami krajów bałtyckich. Gdy leciał forint, złoty podążał za nim, choć nie było żadnego ekonomicznego uzasadnienia. Na szczęście udało się inwestorów przekonać, aby inaczej na nas patrzyli. Duża w tym zasługa międzynarodowych organizacji obecnych w Polsce, na przykład Banku Światowego. Choć kryzys nie daje o sobie zapomnieć, wielu zagranicznych inwestorów wybiera właśnie nasz kraj.

Nie widzi Pan żadnych zagrożeń?

Zagrożeniem jest samozadowolenie. Ten wzrost gospodarczy, którym się tak przed światem chwalimy, musi nas dopingować do porządkowania gospodarki. Mamy za duże deficyty w finansach publicznych, budżetowy. To dobrze, że nie zadłużyliśmy się tak bardzo jak na przykład Włosi czy Wielka Brytania, ale to wcale nie powinno nas uśpić. Nie zapominajmy, że na razie inflacja też jest za wysoka, ma spaść, ale to też negatywny czynnik. Absolutnie niezbędne są reformy emerytalne, w tym ubezpieczeń rolniczych KRUS. To fundament pod przyszły rozwój.

Zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że motorem ubiegłorocznego wzrostu były fundusze unijne?

Były kluczowe dla wzrostu gospodarczego ostatnich lat. Po wybuchu kryzysu stały się naszym buforem bezpieczeństwa. One były dobre nie tylko dlatego, że płynął do nas strumień pieniędzy, ale wymusiły działania po stronie firm. Aby skorzystać z pomocy unijnej trzeba było się przygotować, zebrać środki własne, czyli na przykład oszczędzać. Wszystko to złożyło się na działania prorozwojowe dla gospodarki.

Ale fundusze unijne będą w kolejnych latach maleć.

Dopiero co Komisja Europejska pochwaliła nas za wydawanie unijnej pomocy, dostaniemy 1 mld euro w nagrodę. Oczywiście fundusze te będą z czasem wygasać, to naturalne. Na razie musimy zrobić wszystko, by dzięki nim poprawić infrastrukturę drogową i kolejową. Bez poprawy na tym polu gospodarka nie będzie się rozwijać w takim tempie, jak chcemy i jak by mogła.

Pieniądze unijne powinny przede wszystkim pomóc nam pokonać kolejny etap cywilizacyjny. Polska gospodarka nie może konkurować głównie tanią siłą roboczą. Musimy stworzyć gospodarkę opartą na wiedzy, mieć więcej przedsiębiorstw innowacyjnych, inaczej wypadniemy z peletonu liczących się państw. Coraz więcej zagranicznych funduszy wspierających wiedzę wchodzi do Polski i nie ma większego problemu z pozyskaniem pieniędzy, ale kłopoty są z pomysłami, w które warto je angażować. I to jest poważny mankament.

Można coś z tym zrobić?

W Polsce stanowczo za mało się wydaje na naukę, badania, jednym słowem rozwój. Jesteśmy na szarym końcu pod tym względem w Unii Europejskiej. Na początek trzeba przemodelować ośrodki badawcze, one nadal w znacznej części są zupełnie oderwane od przemysłu. Badania powinny być w dużej mierze powiązane z potrzebami gospodarki, a nawet konkretnych firm. Ośrodki badawczo-rozwojowe muszą w ten sposób zarabiać, a zdobyte tą drogą pieniądze przeznaczać na swoje potrzeby.

Gruntownej reformy wymagają uczelnie. Dziś tam pracują hobbyści, płace są mało zachęcające. Podnosi się alarm, że biznes coraz bardzo drenuje nasze uniwersytety. Na pewno tak jest, bo wykładowca z doktoratem przez miesiąc zarabia tyle, co w dużych korporacjach dostanie za jeden dzień pracy. Ponadto trzeba się zastanowić i zacząć tworzyć długofalową strategię: jak pozyskać uczonych z innych, biedniejszych od nas państw. Zresztą ten problem dotyczy nie tylko uczelni wyższych. Poprzez odpowiednią politykę migracyjną można ściągnąć specjalistów z różnych dziedzin, którzy zasilą naszą gospodarkę.

Ale to wymaga politycznej zgody. Mamy przecież dwucyfrowe bezrobocie.

Konieczne jest zwiększenie aktywizacji zawodowej. Rynek pracy wymaga jeszcze większej elastyczności. Szkolnictwo powinno być powiązane z potrzebami gospodarki. Nawet jak bezrobocie mamy wysokie, wielu przedsiębiorców bezskutecznie poszukuje ludzi do pracy, bo te dwa światy się rozmijają.

Wysokie bezrobocie jest groźne dla gospodarki także z powodu rosnącej szarej strefy; szacuje się ją nawet na 28 proc. To jedna trzecia gospodarki. Łatwo sobie wyobrazić, o ile lepiej wyglądałyby finanse publiczne, gdyby szara strefa była znacznie mniejsza.

Recepty na walkę z szarą strefą są znane od lat. Po pierwsze niższe podatki, tylko że w czasie takich turbulencji gospodarczych to mało prawdopodobny scenariusz.

Ale pozostają inne narzędzia, jak bardziej przejrzyste i przewidywalne prawo skarbowe czy mniejsza biurokracja. Nie może być tak, a niestety jest, że różne urzędy skarbowe mają inne interpretacje tych samych przepisów. Komplikacja ustaw podatkowych jest u nas olbrzymia. To trzeba uporządkować.

Rozmawiała Anna Mackiewicz

Otwarta licencja


Tagi