Wzrost liczby patentów wcale nie zwiększa innowacyjności gospodarki

Do urzędów patentowych w USA wpłynęło w 2011 r. ponad 535 tys. wniosków. To przeszło o 200 tys. więcej niż dekadę wcześniej. Większa liczba patentów nie znajduje jednak odzwierciedlenia w wydatkach na badania i rozwój, ani we wzroście innowacyjności gospodarki. Nowe prawo patentowe nie pobudza powstawania nowych technologii.
Wzrost liczby patentów wcale nie zwiększa innowacyjności gospodarki

(Opr. DG/ CC BY Yutaka Tsutano)

James Bessen z Uniwersytetu Bostońskiego i Robert Hunt z Banku Rezerw Federalnych w Filadelfii, przyjrzeli się niedawno, jak zmiana definicji oprogramowania w prawie patentowym wpłynęła na innowacyjność i wydatki na badania w branży komputerowej.

Do połowy lat 90. w wielu sprawach sądy amerykańskie traktowały programy komputerowe jako algorytmy matematyczne, których opatentować się nie da. Wprowadzenie w 1994 r. możliwości zastrzeżenia rozwiązań, teoretycznie powinno zwiększyć nakłady na badania, a co za tym idzie – liczbę innowacji. Choćby dlatego, że możliwość dochodzenia praw i licencji gwarantowałaby zwrot poniesionych wydatków. Tymczasem Bessen i Hunt odkryli, ku własnemu zaskoczeniu, że zmiana zadziałała wręcz odwrotnie. Firmy zastrzegają wprawdzie coraz więcej patentów, ale jednocześnie zaczęły zmniejszać wydatki na badania i rozwój (R&D). W skali całej branży nie zmieniła się też znacząco ani liczba zatrudnionych programistów, ani nowych rozwiązań.

Podobne wnioski przyniosły, przeprowadzone w 1988 r., badania w Japonii, która wcześniej od USA zwiększyła zakres zastrzegania własności intelektualnej. Analizy dokonali Mariko Sakakibara i Lee Branstetter.

Naukowe dociekania Bessena i Hunta ujawniły także inny zaskakujący fakt – tylko 5 proc. patentów w dziedzinie oprogramowania należy do firm softwarowych. Zdecydowana większość staje się własnością jednostek, które akumulują „portfolio patentów” w celach strategicznych. Wysoką liczbę patentów traktują jako kartę przetargową na rynku. Służy im do zablokowania sprzedaży produktu konkurencji lub zasądzenia opłat licencyjnych. W przypadku „kolekcjonerów patentów” liczy się dla nich ilość, a nie ich jakość czy innowacyjność.

Przy tym środki na obsługę prawną patentów oraz ich pozyskanie (gdy patenty są kupowane, a nie opracowywane) zazwyczaj uszczuplają budżety działów R&D. W samej branży smartfonów wyniosły one 20 mld dol. i zarówno w Google, jak i w Apple były wyższe niż wydatki na badania.

Dla firm z wysoce innowacyjnych branż, które chcą chronić ważne rozwiązania technologiczne, patenty są zaledwie jedną z kilku możliwości ochrony własności intelektualnej przed konkurencją i, co ciekawe, nie najwyżej ocenianą. W badaniach Wesley’a Cohena, Richarda Nelsona i Johna Walsha amerykańscy przedsiębiorcy jako najważniejsze zabiegi chroniące wypracowane innowacje wskazywali zdolność do utrzymania w tajemnicy szczegółów rozwiązania oraz przewagę czasową nad konkurentami.

Nowym patentom nie sprzyjają, w ocenie badaczy, wysokie koszty ich uzyskania – choć samo złożenie wniosku nie jest drogie, to procedura jest skomplikowana i wymaga asysty prawnej. A za tę trzeba zapłacić co najmniej 10 – 15 tys. dol. Kiedy już przedsiębiorcy decydowali się na wydatek, wnioski patentowe rzadko kiedy miały im służyć do dochodzenia korzyści licencyjnych z opracowań. Zazwyczaj były wykorzystywane jako środki prewencji przed pozwami sądowymi oraz do blokowania rozwiązań konkurencji.

Pozwy sądowe są groźne zwłaszcza dla firm w Stanach Zjednoczonych. Tamtejszy system patentowy promuje bowiem własność patentu, a nie twórcę rozwiązania. Skutek jest taki, że w ostatnich latach nastąpił gwałtowny wzrost liczby firm niezaangażowanych w działalność badawczą i innowacyjną, ale czerpiących korzyści z wykupionych lub dawno opracowanych patentów.

Popularnie nazywa się je „trollami patentowymi”. Ich jedyna działalność, zapewniającą zresztą krociowe zyski, polega na pozywaniu innych firm i uzyskiwaniu opłat licencyjnych. Według raportu PwC, dotyczącego patentowych sporów sądowych, aż 77 proc. wszystkich odszkodowań stanowią zapłaty dla „trolli”, a ich średnia wartość jest dwa razy wyższa niż dla jednostek zaangażowanych w badania.

>>czytaj też: Apple, Google i inni w wojnie na patenty

Doskonałym przykładem zyskowności takiej działalności jest Intellectual Ventures, który jest w pierwszej piątce posiadaczy największej ilości patentów w USA, chociaż nigdy nie był zaangażowany w działalność badawczą. Większość patentów kupił, bądź opatentował już istniejące rozwiązania. W ciągu swojej działalności firma zebrała z odszkodowań i licencji ponad 5 mld dol., a jej dochód w 2010 r. wynosił 700 mln dol.

Podobne firmy stały się zmorą amerykańskiej gospodarki, ponieważ celem ich sądowych ataków najczęściej stają się młode start-upy, wykazujące największą innowacyjność i opracowujące nowe rozwiązania. Według badań Coleen Chien, z Uniwersytetu Santa Clara, „trolle patentowe” w 55 proc. przypadków pozywają firmy z dochodami poniżej 10 mln dol. Niezależnie od słuszności pozwu, firma musi na niego odpowiedzieć, co sporo kosztuje.

Opłata za obronę przed oskarżeniem o naruszenie własności intelektualnej może wynieść nawet 2,5 mln dol., także w przypadku wygranej. Wysokie koszty obsługi prawnej nie są znaczącym problemem dla potentatów, ale mogą być zaporowe dla początkujących firm. Brak możliwości, a raczej środków na skuteczną obronę, powoduje zasądzenie opłat licencyjnych bądź wycofanie się firmy z badań. Przez to innowacje coraz rzadziej powstają poza murami największych korporacji.

Potentaci rynku też manifestują swoje niezadowolenia. Własność intelektualna przynosi im więcej strat niż korzyści. W ubiegłym roku spółki notowane na amerykańskich giełdach oceniły wpływy z tytułu licencji na 3 mld dol., a wydatki na obsługę prawną na 12 mld dol. W przypadku koncernów, które dominują na rynkach światowych, koszty te po jakimś czasie zwracają się. Mając szerokie portfolio patentów, mogą blokować powstanie nowych konkurentów.

Doszło do sytuacji wręcz paradoksalnej, niewiele mającej wspólnego z badaniami i wynalazkami. Obecnie, żeby móc wprowadzić produkt na rynek nowych technologii, należy posiadać wystarczająco dużo patentów. Tylko po to by szachować ewentualne pozwy konkurencji. Spółka wcale więc nie musi uczestniczyć w rozwoju technologii, wystarczy, że ma spory kapitał.

Przykładowo, Google musiał wykupić Motorolę Mobility za 12,5 mld dol., żeby zyskać dostęp do 17 000 patentów pozwalających na egzystencję na rynku smartfonów.

Podsumowanie mogą stanowić wyniki badań Petry Moser, z Uniwersytetu Stanforda, która analizując historyczne dane odkryła, że państwa, w których istniały systemy ochrony własności intelektualnej wcale nie były bardziej innowacyjne od tych, w których patentów nie było. Jednak w przypadku tych drugich krajów, innowacje skupiały się na sektorach, w których można było zachować tajemnicę technologiczną i ochronić ją przed konkurencją.

Aby powstawały nowe technologie przedsiębiorcy muszą mieć pewność, że na ich pracy nie będzie wzbogacał się ktoś inny, jednak gwarancją wcale nie muszą być patenty. One, wbrew pozorom, utrudniają prace badawcze, ponieważ częściej są używane do blokowania i szantażowania, niż do uczciwej chęci ochrony własnych innowacji.

Autor jest studentem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu i redaktorem naczelnym studenckiego magazynu ekonomicznego Finance News.

OF

(Opr. DG/ CC BY Yutaka Tsutano)

Tagi