Wzrost wydajności pracy hamuje spadek bezrobocia

Stopa bezrobocia w czerwcu wyniosła 11,6 proc., w stosunku do maja lekko spadła, jednak w porównaniu z analogicznym okresem 2009 r. jest wyższa o 1 pkt. proc. - W polskich warunkach wzrost gospodarczy wciąż musi osiągnąć poziom 4,5-5 proc., byśmy mieli realny wzrost liczby miejsc pracy - mówi dr. Ryszard Bugaj z PAN.
Wzrost wydajności pracy hamuje spadek bezrobocia

Dr hab. Ryszard Bugaj

Obserwator Finansowy: Dlaczego, mimo wzrostu produkcji, spadek bezrobocia w Polsce wciąż nie wykracza poza zmiany sezonowe?

Ryszard Bugaj: Mamy stały wzrost wydajności pracy mniej więcej na poziomie 3 proc. rocznie. Dlatego jeśli wzrost PKB nie przekracza 3 proc., bezrobocie musi rosnąć. Dzieje się to trochę niezależnie od rozmiarów produkcji. Dlatego w ostatnich dwóch latach mieliśmy do czynienia ze wzrostem liczby bezrobotnych mimo nieustannego, chociaż wolniejszego niż w latach poprzednich, wzrostu produkcji.

Na razie niemal cały wzrost gospodarczy w Polsce zawdzięczamy eksportowi. Bez istotnej poprawy sytuacji na rynku pracy nie ruszy popyt wewnętrzny, bez którego nie mamy szans na powrót do rozwoju gospodarczego sprzed kryzysu. Nie wydaje się Panu, że to trochę zamknięte koło?

Istotnie. Ale sytuacja będzie się stopniowo poprawiać. Po pierwsze w przedsiębiorstwach nie ma już rezerw pracy, które – w spadku po okresie komunistycznym – pozostawały jeszcze w latach 90. Dziś wzrost produkcji, jeśli nie jest bezpośrednio związany z inwestycjami i wzrostem wydajności, musi pociągać za sobą wzrost zatrudnienia. Coraz większy udział w tworzeniu PKB mają także usługi. Tu wydajność nie rośnie tak szybko jak w przypadku działalności produkcyjnej. W edukacji, w ochronie zdrowia, ale też np. w restauracjach i hotelach nie można liczyć na znaczący wzrost wydajności. Dlatego wzrost popytu na te usługi będzie się przekładał na wzrost popytu na pracę.

Natomiast jeśli wzrost gospodarczy w Polsce będzie się dokonywał głównie poprzez inwestycje zagranicznych, to wzrost  popytu na pracę będzie relatywnie mały. Inwestorzy mają wysoko wydajne technologie, pochodzące z krajów rozwiniętych, gdzie relacja cen pracy i kapitału jest korzystna dla pracy, i będą te nisko pracochłonne technologie przynosić do Polski. Spójrzmy choćby na działalność hipermarketów. Zatrudnienie w takim sklepie w Niemczech i w Polsce jest podobne, tymczasem płaca pracownika niemieckiego jest pewnie trzy razy wyższa niż polskiego.

Płace także mają istotny wpływ na poziom konsumpcji. Tymczasem po okresie szybkiego wzrostu i tu mamy stagnację. Przeciętne wynagrodzenie w Polsce w ciągu roku wzrosło o 3,3 proc. Zsumowanie wzrostu wydajności, o którym Pan wspomina, i inflacji oznacza, że de facto był on ujemny. Czy zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że deregulacja rynku pracy osiągnęła już taki poziom, że znów rządzą na nim pracodawcy?

Nie jestem przeciwnikiem deregulacji generalnie, ale uważam, że poziom regulacji powinien być dostosowany do poziomu rozwoju gospodarki, do struktury i poziomu zatrudnienia. Trzeba tu zachować równowagę. Nie chodzi o maksymalizację deregulacji, tylko o optymalizację rynku pracy. Powinien być on optymalnie elastyczny, a nie maksymalnie elastyczny.  Ma to ogromne znaczenie dla zachowania stabilności gospodarczej.

Rynek całkowicie zderegulowany powoduje, że pracodawcy, chroniąc swój zysk, ograniczają zatrudnienie natychmiast, gdy następuje spadek popytu na ich produkty czy usługi. W ten sposób działają procyklicznie, bo powodują dalszy spadek popytu. Ten przecież bardziej kreowany jest przez dochody wzięte z wynagrodzeń, niż pochodzące z zysku.

Te procesy mają przy tym swoją inercję i kiedy tendencja recesyjna na dobre zakorzeni się w gospodarce, bardzo trudno się jej pozbyć.

Jednym z powodów, dla których Irlandia tak ciężko przechodzi obecny kryzys, jest prawdopodobnie to, że ma bardzo elastyczny rynek pracy.

Polski rynek pracy jest już dość mocno zderegulowany. To zdecydowanie nie jest taki rynek jak był w latach 90. Bardzo duża jest liczba pracujących kontraktowo w szerokim rozumieniu tego słowa. Dlatego przestrzegałbym przed dalszą, totalną deregulacją .

O tym, że stosunki pomiędzy pracownikiem a pracodawcą ponownie uległy zachwianiu, mogą świadczyć ubiegłotygodniowe doniesienia Państwowej Inspekcji Pracy. O blisko jedną piątą wzrosła w I półroczu br. w porównaniu z ubiegłym rokiem liczba przypadków niewypłacania w terminie pensji pracownikom. Czy można powiedzieć, że rynek nagradza zachowania nieetyczne?

W Polsce mamy niski poziom kapitału społecznego. Stąd relacje na rynku pracy są relacjami siły, a nie współdziałania. W okresach gorszej koniunktury mamy do czynienia ze wzrostem siły pracodawców. Pracownicy nie sięgają nawet po instrumenty nacisku, bo się boją. Jeśli pracodawca będzie chciał ich ukarać, to zawsze znajdzie na to sposób. Może pomijać przy awansach, nie podnosić pensji, skierować do cięższej pracy itd.

To między innymi skutek bardzo słabych związków zawodowych. Działają one praktycznie tylko w dużych państwowych firmach, a i tam często zajmują się ochroną interesów działaczy, a nie pracowników. Tu, przynajmniej obecnie, może pomóc tylko silniejszy nadzór ze strony państwa.

W długim okresie wszystko zależeć będzie od tego, na ile będziemy potrafili zbudować kapitał społeczny. Dziś ciągle zbyt wielu pracodawców uważa, że pracownik to z natury obibok i złodziej, ale też zbyt wielu pracowników jest zdania, że pracodawca to krwiopijca i w gruncie rzeczy też złodziej.

W Polsce wciąż mamy jeden z najniższych w Unii Europejskiej wskaźników aktywności zawodowej. Czy to czynnik istotnie hamujący rozwój kraju?

Istnieje pogląd, że w Polsce jest bardzo niski poziom aktywności ekonomicznej ludności. Ja jednak jestem sceptyczny wobec tego poglądu. Przez wiele lat likwidowaliśmy nadmiar zatrudnienia z czasów PRL. W tej chwili jego poziom jest odpowiednikiem aktualnego zapotrzebowania na pracę. W porównaniu z Europą Zachodnią jest on oczywiście niski. Jednak aktywność zawodowa w krajach słabiej rozwiniętych jest generalnie na niższym poziomie.

Złożona też jest kwestia pomiaru. Myślę, że statystykom wymyka się znaczna część pracujących w rolnictwie, a nawet pewna liczba pracujących w sektorze drobnych przedsiębiorstw. Ten niski wskaźnik aktywności zawodowej nie oznacza, że cała masa ludzi siedzi wyłącznie przed telewizorem. Uprawiają własne gospodarstwa, pomagają w rodzinnych firmach, starsze kobiety  zastępują bardzo słabo rozwinięty system opieki nad dzieckiem. Zajmują się wnukami zamiast przedszkoli, których mamy za mało, i zamiast żłobków, których prawie w ogóle nie mamy.

Jest też spora szara strefa. Część bezrobotnych w rzeczywistości wykonuje jakąś pracę i osiąga dochody. Tu jednak daleki byłbym od jednoznacznych ocen. Wielu faktycznie bezrobotnych nawet się nie rejestruje, bo system nie da im ani pracy, ani nawet zasiłku. Zasiłek w Polsce jest wyjątkowo niski i otrzymuje się go przez wyjątkowo krótki okres. W tej chwili ma do niego prawo mniej niż co piąty bezrobotny. Stąd niektórzy, na przykład kobiety, które mają ubezpieczenie zdrowotne dzięki pracującym mężom, nie chcą się nawet rejestrować.

Z drugiej strony od bezrobotnych wymaga się stosunkowo niewiele. Byłbym zwolennikiem ustanowienia jakiegoś obowiązku świadczenia pracy przez bezrobotnego w postaci np. prac interwencyjnych.

Demografowie alarmują, że w długim okresie będziemy mieli do czynienia ze spadkiem liczby osób w wieku produkcyjnym. To szansa, że stosunki na rynku pracy będą się zmieniać na korzyść pracowników, ale też zagrożenie, że zacznie nam brakować rąk do pracy.

Rynek pracy nie będzie hamulcem wzrostu w Polsce. Moim zdaniem te problemy są wyolbrzymiane. Nie ulega jednak wątpliwości, że kiedy gospodarka wyjdzie z obecnych trudności, to wejdzie w długi okres zmniejszonej podaży pracy ze strony osób w wieku produkcyjnym. Dlatego powinniśmy sprzyjać jej wzrostowi i dbać, by relacja aktywnych zawodowo do biernych zawodowo była odpowiednio wysoka. Ale tego nie da się zrobić z dnia na dzień.

Na pewno podaż pracy wzrośnie w ważnej grupie młodych mężczyzn. To efekt uzawodowienia armii, która dziś ma stosunkowo niewielkie potrzeby kadrowe, w porównaniu z wojskiem z poboru, sprzed lat.

Można myśleć o wydłużeniu okresu aktywności zawodowej poprzez podwyższenie wieku emerytalnego. Relacje pomiędzy wiekiem emerytalnym i aktywnością zawodową są jednak złożone i nie ma pewności, że wydłużenie nominalnego okresu aktywności zawodowej przełoży się na wzrost podaży pracy. Wielu emerytów i tak już dziś pracuje. Jeżeli mamy podnosić wiek emerytalny, to  powinniśmy to robić stopniowo. Tak jak Niemcy, którzy dali sobie na to 20 lat i wydłużają go co roku o miesiąc.

Spore rezerwy tkwią także w systemie edukacyjnym. Kształcenie na poziomie wyższym przekroczyło rozsądne rozmiary. Obejmuje już ponad 40 proc. populacji i to odbija się na jakości. Wymagania stawiane studentom w większości uczelni prywatnych są wyjątkowo niewygórowane. Do ukończenia studiów zazwyczaj wystarcza regularne płacenie czesnego. W mojej ocenie liczba studentów powinna spaść o 5-10 pkt. proc. Selekcji można dokonać poprzez zwiększenie wymagań. Z pewnością wpłynie to na wzrost podaży pracy.

Nie obawiam się o przyszłość, pod warunkiem że rządy będą prowadziły rozsądną politykę zwiększania aktywności zawodowej.

Rozmawiał: Rafał Pisera

Dr hab. Ryszard Bugaj

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Fala uchodźcza wywołana atakiem Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. przybrała rozmiary niespotykane w Europie od czasu II wojny światowej, a jej główny impet zaabsorbowany został przez Polskę.
Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy