Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Prewencyjny opór Niemiec wobec euroobligacji

Po dwóch miesiącach przerwy powrócił spór o euroobligacje. Tym razem nie wchodzi o wspólną emisję papierów wartościowych przez państwa strefy euro, lecz o obligacje, które gwarantowałby budżet całej UE i które służyłyby do finansowania wielkich projektów infrastrukturalnych. Rozmawiamy o tym z Benediktem Langnerem z Centrum ds. Polityki Europejskiej we Freiburgu.
Prewencyjny opór Niemiec wobec euroobligacji

Euroobligacje mają wspomóc budowę infrastruktury mi.in eneregtycznej (CC BY-NC The Toad)

Pomysł przedstawił już jesienią 2010 r. przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso. Traz został on już bardziej szczegółowo przedstawiony przez unijnych urzędników. O ile w Paryżu spotkał się z dość pozytywnymi reakcjami, o tyle Berlin zdecydowanie go odrzuca.

Obserwator Finansowy: Niemieccy politycy boją się, że obecna propozycja jest tylko wstępem do emisji obligacji wspólnych dla całej strefy euro i początkiem tzw. unii transferowej. Czy te obawy są rzeczywiście uzasadnione?

Sprzeciw w Niemczech wynika przede wszystkiego z wielkiego nieporozumienia. Komisja Europejska przedłożyła do konsultacji dokument, w którym prezentuje model długoterminowego finansowania wielkich projektów infrastrukturalnych związanych z realizacją strategii rozwoju „Europa 2020”. Nie wolno w żadnym razie tego łączyć z jesienną dyskusją o euroobligacjach.

W obecnej propozycji nie chodzi o to, by kraje UE dodatkowo się zadłużały i emitowały nowe obligacje, aby w ten sposób finansować jakieś wspólne przedsięwzięcia w Unii. Przeciwnie, chodzi o to, by określić część środków z budżetu UE, które mogłyby zostać wykorzystane jako gwarancje dla projektów infrastrukturalnych finansowanych przez prywatnych inwestorów. Jest to fundamentalna różnica, którą Komisja Europejska zaznacza w swoich opracowaniu.

Powstanie jakich europejskich projektów infrastrukturalnych miałoby być finansowane dzięki unijnym gwarancjom kredytowym?

W Europie jest wiele projektów m.in. w dziedzinie transportu i energii, które są rentowne dzięki opłatom pobieranym od użytkowników np. autostrad. Często te wielkie przedsięwzięcia infrastrukturalne inicjowane są w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Spółki, które je realizują, zdobywają środki na inwestycje poprzez emisję obligacji na rynkach kapitałowych, które później refinansowane są dzięki opłatom od użytkowników.

Rynki nie zawsze są jednak zainteresowane długoterminowym zaangażowaniem w takie przedsięwzięcia, jeśli brakuje dla nich dodatkowych gwarancji na wypadek np. mniejszego ruchu na zbudowanej płatnej autostradzie. W takich sytuacjach gwarancje UE mogłoby przejściowo pomóc tym spółkom w spłacie wierzycieli. W propozycji Komisji Europejskiej górną gwarancją dla tego typu kredytów jest 20 proc. wartości inwestycji. Jak widać, w żadnym razie nie oznacza to jakichkolwiek nowych długów dla państw Unii, czy Europejskiego Banku Inwestycyjnego.

Dlaczego wielu niemieckich polityków i ekspertów nie chce zrozumieć tej nowej propozycji Komisji Europejskiej i łączy ją z euroobligacjami? Pierwsze nieoficjalne reakcje ministerstwa finansów RFN na inicjatywę KE były całkowicie negatywne. A przecież w ten sposób Bruksela chce odciążyć budżety narodowe, którym w czasach kryzysu brakuje środków na rozbudowę infrastruktury.

Naprawdę trudno zrozumieć mi takie podejście. Oczywiście, nie jest też tak, że należy zgodzić się z całością propozycji Brukseli. Na przykład należy się zastanowić, dlaczego sektor publiczny ma brać na siebie ryzyko prywatnych przedsięwzięć? Z drugiej strony nie ma to jednak nic wspólnego z pomysłem euroobligacji, które przenosząc ryzyko na poziom całej strefy euro zachęcałyby niektóre rządy eurolandu do nieodpowiedzialnego nadmiernego zadłużenia.

W umowie koalicyjnej z 2009 r. partie tworzące rząd Angeli Merkel zapisały, że nie zgodzą się, by „UE uzyskała dodatkowe kompetencje umożliwiające jej zaciąganie kredytów”. Czy pańskim zdaniem trafny jest zarzut, że właśnie tego chce teraz Bruksela? Czy w ten sposób tworzony jest precedens, który doprowadzi z czasem do wspólnych obligacji dla całej strefy euro, co w opinii niemieckiego rządu oznaczałoby przede wszystkim dodatkowe koszty dla budżetu RFN?

To zależy od tego, jaki ostateczny kształt przybierze pomysł Komisji Europejskiej. Przedstawiony do konsultacji dokument KE pozostawia jeszcze kilka otwartych kwestii. Na przykład środki UE przeznaczone na gwarancje finansowania projektów infrastrukturalnych mają pochodzić nie tylko z budżetu UE, ale i z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, za którym stoją przecież wszystkie państwa członkowskie. To może sprawić, że kraje UE będą musiały płacić wyższe składki i w ten sposób będzie dochodzić do finansowego transferu między członkami Unii. Ze względów prawnych ta furtka powinna zostać zamknięta.

Czyli w pana opinii nie ma mowy o tym, że w ten sposób powstanie unia transferowa, która nie byłaby zgodna z traktatem lizbońskim?

Nie dostrzegam teraz takiego zagrożenia. W propozycji Komisji Europejskiej nie chodzi przecież o to, by budżet UE zaciągał zobowiązania, których nie jest w stanie pokryć. To nie będą przecież żadne długi całej Unii i nie ma mowy o złamaniu zapisów traktatu zakazujących UE zadłużania się. W przypadku Europejskiego Banku Inwestycyjnego oznacza to tylko de facto rozszerzenie zadań, które ten bank już i tak realizuje.

Niektórzy eksperci w Niemczech zarzucają Europejskiemu Bankowi Inwestycyjnemu brak przejrzystości w podejmowaniu decyzji i rozstrzygnięcia motywowane politycznie. Czy słusznie?

Krytyka ta jest częściowo uzasadniona. W przeszłości EBI finansował przedsięwzięcia transportowe w ramach Trans-European Networks, które nie były najbardziej pożądane ekonomicznie, lecz politycznie. Nie należy jednak zapominać, że spółki partnerstwa publiczno-prywatnego będą musiały przede wszystkich zabiegać o prywatnych kredytodawców, czyli z zasady będą zmuszone realizować takie projekty, które będą miały szanse na zyski. Tym samym znacznie ograniczone jest ryzyko, że publiczne pieniądze zostaną wydane na nieopłacalne przedsięwzięcia. Oczywiście, istnieje możliwość, że dopiero poprzez zaangażowanie gwarancji kredytowych Komisji Europejskiej i EIB niektóre z przedsięwzięć staną się rentowne. Tego typu skrajne przypadki nie są jednak celem tej inicjatywy. Z dokumentu KE jasno wynika, że wspierane będą tylko te projekty, które są uzasadnione ekonomicznie i technicznie.

Czy poza energetyką i transportem powinny być w ten sposób finansowane również przedsięwzięcia telekomunikacyjne, o czym wspominają niektórzy z ekspertów?

Nie wiem, czy dostarczanie Internetu najnowszej generacji do każdego zakątka Europy naprawdę ma sens. Jest to bardzo drogie i wcale nie aż tak potrzebne użytkownikom. Gwarantowane przez UE inwestycje infrastrukturalne powinny mieć europejską wartość dodaną. Na przykład w dziedzinie energii są to ponadgraniczne połączenia infrastrukturalne, które już teraz są realizowane w ramach Trans-European Networks (TENs).

Rozpoczynając publiczne konsultacje w sprawie unijnych obligacji komisarz UE ds. gospodarczo-walutowych Olli Rehn przekonywał, że tego typu przedsięwzięcia ożywią gospodarkę w Europie. Ma rację?

Ten argument jest nieco naciągany. Stoi bowiem za nim przekonanie, że z lepszą infrastrukturą zawsze musi się łączyć szybszy wzrost gospodarczy. Wiemy jednak, że nie zawsze tak jest. Hasło „Internet szerokopasmowy dla każdego” oznacza przecież w pierwszej kolejności wysokie koszty, a nie korzyści gospodarcze.

Pańska w sumie dość pozytywna opinia na temat propozycji KE i unijnych obligacji jest rzadkością na tle głosów, które w tej sprawie pojawiają się w Niemczech. Skąd bierze się „prewencyjny opór” wobec tego typu propozycji? Ostateczny projekt tego modelu finansowania Komisja Europejska przedstawi dopiero w czerwcu, czyli po zakończeniu debaty publicznej w UE.

Niemcy są największym płatnikiem netto w UE i każda propozycja, które umożliwia zwiększenie wydatków Unii, czyli wzrost obciążeń także dla Niemiec, jest przyjmowana u nas bardzo nieufnie. Liczę jednak na to, że politycy i eksperci w Niemczech uważniej przyjrzą się inicjatywie Komisji Europejskiej i dowiedzą się, czego rzeczywiście ona dotyczy. Widać w niej pewne otwarte flanki, ale nie jest to wprowadzenie euroobligacji tylnymi drzwiami. Trzeba dyskutować o konkretach, czyli na przykład o tym, jak skonstruowane byłyby gwarancje kredytowe wydawane przez Europejski Bank Inwestycyjny i jak sprawować nad nimi kontrolę polityczną. Barierą chroniącą nas przed zmarnowaniem pieniędzy europejskich podatników będzie to, że spółki realizujące wielkie przedsięwzięcia infrastrukturalne w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego będą musiały zabiegać o finansowanie na wolnym rynku.

Rozmawiał Andrzej Godlewski

Benedikt Langner pracuje w Centrum ds. Polityki Europejskiej we Freiburgu (Niemcy)

Euroobligacje mają wspomóc budowę infrastruktury mi.in eneregtycznej (CC BY-NC The Toad)

Otwarta licencja


Tagi