3 mln osób nie dostanie żadnego kredytu

Aby zaciągnąć 250 tys. zł kredytu hipotecznego, wystarczy obecnie zarabiać 3,1 tys. zł. - Po wejściu w życie rekomendacji T, aby zadłużyć się na taką kwotę, będziemy musieli wykazać się dochodami na poziomie 4,8 tys. zł netto. Regulacja napędzi klientów parabankom – mówi Agnieszka Nurska-Kaczor, konsultant Deloitte. Firma policzyła, jakie będą skutki wprowadzenia rekomendacji T.

W lutym Komisja Nadzoru Finansowego ogłosiła rekomendację T, która w całości wejdzie w życie do końca tego roku. Ma ustrzec Polaków przed pętlą zadłużenia, a banki przed problemami ze wzrostem złych długów. Po jej wprowadzeniu kredytu w banku nie dostanie osoba, której suma wszystkich obciążeń, nie tylko rat, ale także opłat za czynsz, telefon, telewizję i innych, przekraczać będzie połowę miesięcznych dochodów. Ten zapis będzie obowiązywał klientów, którzy zarabiają poniżej średniej krajowej – obecnie to 3288 zł. Klienci, których dochody przekraczają średnią krajową, nie dostaną kredytu, jeśli suma ich wszystkich płatności przekroczy 65 proc. dochodów.

Dodatkowo, przyznając kredyt hipoteczny, banki będą musiały oszacować zdolność finansową klienta, uwzględniając możliwość podwyżki stóp procentowych o 4 pkt. proc., niezależnie od waluty, a przy kredytach walutowych dodatkowo jeszcze możliwość deprecjacji złotego o 30 proc.

– To spowoduje, że po wejściu w życie rekomendacji T gospodarstwa domowe pragnące zaciągnąć kredyt hipoteczny będą musiały się legitymować dochodami średnio o 44 proc. wyższymi niż obecnie – mówi Przemysław Szczygielski, menedżer departamentu zarządzania ryzykiem firmy Deloitte. Dodaje, że paradoksalnie najbardziej uderzy to w osoby lepiej sytuowane.

Klient, który teraz występuje o kredyt hipoteczny denominowany w walucie obcej w wysokości 250 tys. zł, by go otrzymać, musi zarabiać 3117 zł. Po wprowadzeniu nowych regulacji, aby się zadłużyć na tę samą kwotę, będzie musiał wykazać dochody netto na poziomie 4818 zł.

Osoba, która potrzebuje 500 tys. zł kredytu, teraz by go otrzymać, musi zarabiać 6235 zł, a w przyszłym roku 9637 zł. W obydwu przypadkach wprowadzenie rekomendacji spowoduje konieczność wzrostu dochodów o 54,5 proc. Natomiast osoba, która chce się zadłużyć na 125 tys. zł, teraz musi zarabiać 2026 zł, a po wejściu w życie nowych przepisów – 2409 zł, czyli o niespełna 19 proc. więcej.

Podobnie rzecz się ma z kredytami samochodowymi. – Po wejściu w życie nowych regulacji około 20 proc. społeczeństwa o najniższych dochodach:  984 zł (płaca minimalna) – 1129 zł, może w ogóle nie otrzymać kredytu w banku, nawet konsumpcyjnego. Obliczyliśmy, że problem może dotyczyć nawet 3 mln osób – mówi Przemysław Szczygielski. Podkreśla, że grupa ta wypchnięta zostanie z oficjalnego sytemu finansowego do firm parabankowych. Nie tylko zresztą ona.

Osoby, którym w wyniku zaciągnięcia kredytu hipotecznego miesięczne obciążenia wzrosną odpowiednio do 50 lub 65 proc. dochodów, już nie kupią sobie telewizora czy mebli na kredyt, nie otrzymają karty kredytowej. One będą także musiały szukać finansowania poza bankami – uważają eksperci Deloitte.

Jak szacuje Związek Banków Polskich, w wyniku wprowadzenia rekomendacji T rocznie akcja kredytowa będzie niższa o przynajmniej 2 mld zł. Wzrosną natomiast koszty dla banków. Deloitte obliczył, że średniej wielkości instytucja finansowa, by spełnić wymogi KNF, będzie musiała zainwestować w systemy informatyczne i nowe modele wyceny ryzyka nawet do 10 mln zł. Wszystko oczywiście pod warunkiem, że banki zostaną przez komisję zmuszone do ścisłego wypełniania rekomendacji.

Opinie

Agnieszka Nurska-Kaczor, starszy konsultant, doradca biznesowy Deloitte

Na wprowadzeniu rekomendacji T na pewno stracą klienci. Nie tylko dlatego, że zacieśnione zostaną warunki udzielania kredytów i wielu z nich zwyczajnie nie otrzyma pieniędzy z banku. Również proces ich przyznawania znacznie się wydłuży. By otrzymać zwykły kredyt gotówkowy, już nie wystarczy zaświadczenie o dochodach. Potrzebne będą również dokumenty o wysokości opłat za telefony, czynsz, prąd, alimenty, szkołę dzieci i inne. A to oznacza, że może cudem będzie przyznanie nawet niewielkiej kwoty w czasie krótszym niż doba.

Stracą banki – muszą dostosować systemy informatyczne i scoringowe, a to kosztuje. Będą co kilkanaście miesięcy sprawdzać bieżący standing finansowy kredytobiorcy, co także kosztuje i wymaga sztabu nowych pracowników. Na pewno część obciążeń przerzucą na klientów. Mniej kredytów, udzielanych według bardziej skomplikowanych, czyli droższych, procedur spowoduje spadek zysków, bo banki nie będą się mogły tak szybko rozwijać, jakby chciały.

Stracą także pośrednicy finansowi, bo będą musieli ponieść koszt na szkolenie doradców, by dostosowali ich umiejętności do nowych przepisów, wzrosną także koszty przetwarzania nowych danych. Pośrednicy stracą zaś część klientów, których już nie będzie stać na kredyt.

Zyskają natomiast instytucje nie objęte nadzorem KNF – SKOK-i, parabanki, oddziały kredytowe instytucji zagranicznych, uliczni pożyczkodawcy, którzy nie mają także narzuconych przez nadzór maksymalnych wysokości oprocentowania pożyczek. Najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, gdzie kilka lat temu także wprowadzono obostrzenia w udzielaniu kredytów. W związku z tym 37 proc. osób, które nie mogą zadłużyć się w bankach, robi to poza oficjalnym systemem finansowym.

Halina Kochalska, analityk firmy doradztwa finansowego Gold Finance

W 2007 i 2008 r., czyli przed wybuchem kryzysu banki podsycały wśród Polaków model życia na kredyt – pożyczka na mieszkanie, na samochód, na sprzęt do domu, na wakacje, na świąteczne zakupy. Kredyt gotówkowy można było otrzymać w kilka minut na oświadczenie ustne o zarobkach. Umowę o kartę kredytową podpisywało się w sklepie podczas zakupów. W efekcie do naszych doradców zgłaszały się osoby potrzebujące nowego kredytu na spłatę rat nawet kilkunastu innych.

Rekomendacja KNF nie tylko narzuca obostrzenia w dostępie do finansowania. Ona narzuca inny sposób myślenia o zadłużaniu – zdecydowanie bardziej bezpieczny zarówno dla klientów, jak i całego sektora finansowego. Wydłużenie czasu przyznania kredytu tylko da klientowi dodatkowych kilkadziesiąt godzin na przemyślenie, czy nowa plazma w promocji jest mu faktycznie niezbędna, czy koniecznie musi kupować tak drogie wakacje, czy potrzebuje piątej karty kredytowej.

Nieprawdą jest też, że pośrednicy finansowi stracą klientów, a ich koszty wzrosną. W sytuacjach trudnych, gdy wzrasta liczba formalności do spełnienia, zacieśniane są zasady przyznawania finansowania, kredytobiorcy chętniej korzystają z wykwalifikowanych doradców, którzy wytłumaczą, co i jak należy załatwić, jakie dostarczyć czy wypełnić dokumenty, pomogą wybrać najkorzystniejszą ofertę i poprowadzą za rękę do szczęśliwego finału. Tak było w 2009 r. Banki zaostrzyły warunki przyznawania kredytów, przede wszystkim hipotecznych. Wielu ekspertów wieszczyło kres firm doradczych. Tymczasem udział pośredników w liczbie udzielanych kredytów wzrósł z ok. 20 proc. do 30 proc.

Z naszego punktu widzenia rekomendacja ma uzasadnienie.

Prezentacja Deloitte Rekomendacja T 18.03.2010(2)


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (02–06.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce