Amerykańska gospodarka jak żółw ociężała

Pomimo rosnącej produkcji i coraz śmielszej konsumpcji amerykańscy pracodawcy nie pozbyli się jeszcze ubiegłorocznych obaw przed gigantyczną recesją i rynek pracy wciąż się kurczy. Dlatego choć amerykańska gospodarka jest w o wiele lepszej formie niż 6 miesięcy temu i Amerykanie znów ufają swojemu systemowi finansowemu, na prawdziwą poprawę trzeba jeszcze poczekać.
Amerykańska gospodarka jak żółw ociężała

Według najświeższych danych Departamentu Handlu USA w lutym o 0,3 procent wzrosła sprzedaż detaliczna. Równocześnie sprzedaż samochodów nieznacznie spadła. Obniżył się także wskaźnik wzrostu sprzedaży detalicznej ze stycznia z 0,5 do 0,1 procent. Czy gospodarka USA wraca do zdrowia?

Nie przywiązywałbym specjalnej wagi do miesięcznych wskaźników. Nie ma wątpliwości, że amerykańska gospodarka ma się znacznie lepiej niż 6 miesięcy temu. Zwiększyła się konsumpcja. Poprawę gospodarki zawdzięczamy też dynamicznie zwiększającej się produkcji, ale rynek pracy, niestety, na tym nie korzysta. Wzrost produkcji nie odbywa się bowiem dzięki zwiększeniu liczby pracowników. Od marca ubiegłego roku mamy do czynienia z pogarszającą się sytuacją na rynku pracy. W kwietniu liczba osób ustawiających się w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych osiągnęła apogeum. Dopiero w grudniu nastąpiła lekka poprawa. Niestety, wskaźnik zwolnień nadal nie spada, właściwie utrzymuje się ciągle na poziomie z listopada.

Trochę to trudno zrozumieć. Liczba rejestrujących się bezrobotnych spada, a wskaźnik zwolnień nie.

Biorąc pod uwagę dramatyczne wskaźniki zwolnień z ubiegłej zimy i wiosny, można powiedzieć, że najgorsze jest za nami. Pracodawcy nie zwalniają już tak pospiesznie jak kilka miesięcy temu. Ale rzeczywiście wskaźnik zwolnień nie powinien utrzymywać się na tak wysokim poziomie. Powinien dostosować się do spadającej liczby rejestrujących się bezrobotnych. Dopiero wtedy będzie można mówić o pozytywnym trendzie na rynku pracy. W każdym razie mam nadzieję, że do końca roku sytuacja się poprawi.

Wygląda na to, że gospodarka amerykańska nie może się zdecydować.

Odpowiedź zależy od tego, czy oceniamy to, co dzieje się po stronie produkcji, czy to, jak radzi sobie rynek pracy. Trzeba pamiętać, że spadek produkcji w USA nie był tak duży jak w wielu innych rozwiniętych krajach świata dotkniętych kryzysem. Tymczasem spadek zatrudnienia okazał się nieporównanie poważniejszy niż wynikałoby to ze spadku produkcji. A to oznacza, że pracodawcy zwolnili więcej pracowników niż wymagała tego sytuacja. Dlatego rynek pracy ma się dziś znacznie gorzej w stosunku do oczekiwań z ubiegłego roku. Tak źle nie było chyba od wojny.

Dlaczego pracodawcy zareagowali właśnie w ten sposób?

Podejrzewam, że rok temu właściciele i dyrektorzy firm obawiali się dwóch rzeczy: potężnej recesji spowodowanej upadkiem wielu instytucji finansowych i tego, że popyt na ich produkty dramatycznie spadnie. Bali się, że ze względu na kłopoty banków będą mieli poważne problemy ze zdobyciem kredytu, gdyby pogorszyła się płynność finansowa ich firm. Stąd tak wielkie zwolnienia. Zresztą trzeba przyznać, że w ubiegłym roku rzeczywiście można się było spodziewać upadku amerykańskiego systemu kredytowego. Na szczęście Fed i administracja prezydenta Obamy zrobiły wszystko żeby uratować system finansowy, w wyniku czego liczba upadających instytucji finansowych okazała się o wiele mniejsza niż się spodziewaliśmy. Jednak większość pracodawców jest nadal bardzo ostrożna i decyzje, które podejmuje, opiera na bardzo pesymistycznej ocenie poziomu popytu na ich produkty. I to mimo że konsumpcja rośnie. Poważny problem stanowi także zbyt wolno poprawiająca się dostępność kredytów.

No właśnie. Nawet według raportu Departamentu Skarbu z lutego br., który notabene odnotowuje praktycznie same sukcesy w walce z kryzysem, z kredytami, szczególnie dla małych firm, jest kłopot.

To problem, który występuje także w czasach prosperity. Tak to jest z małymi firmami. Właściciele drobnego biznesu mogą zazwyczaj liczyć na dobry kredyt tylko wtedy, kiedy oni albo ich rodzina dysponują majątkiem. Tymczasem kryzys na rynku nieruchomości i na giełdzie znacząco pomniejszył zasobność Amerykanów. Jeszcze dwa lata temu wielu drobnych właścicieli mogło liczyć na kredyt, bo ich dom miał znacznie wyższą wartość niż hipoteka, a dziś jest często odwrotnie. To było ważne źródło inwestycji, które pozwalało na zakładanie drobnych firm i dziś go brakuje.

Może rząd za bardzo zajął się wykupywaniem gigantów i zlekceważył średni i drobny biznes?

Tak myśli wielu wyborców, ale moim zdaniem pomocy potrzebowały przede wszystkim największe banki. Upadek kilku instytucji finansowych wielkości banku inwestycyjnego Lehman Brothers mógł za sobą pociągnąć wiele innych bankructw i skończyłby się katastrofą zarówno dużych jak i małych przedsiębiorstw. Zresztą upadek samego Lehmana doprowadził do zamrożenia rynków kredytów. Nikt nikomu nie chciał pożyczać. Tak było jeszcze jesienią ubiegłego roku. Dziś jest już lepiej. Nie ma obaw, że upadnie jakaś poważna instytucja finansowa. Wróciło zaufanie do systemu finansowego. Zaszła naprawdę ogromna zmiana, którą zawdzięczamy polityce obecnej administracji. Przecież jeszcze rok temu wiele spośród największych banków nie miało żadnej wartości, no może z wyjątkiem Goldman Sachs czy Chase Manhattan i wielu z nas myślało, że zbankrutują.

Większość europejskich rządów ma poważne problemy z deficytem budżetowym. Jaki wpływ na wychodzenie z kryzysu ma deficyt budżetowy USA?

Mamy ogromny, prawdopodobnie to największy w czasach pokoju deficyt budżetowy. Dług publiczny dość szybko pnie się w górę. Wprawdzie nie tak szybko jak bezpośrednio po wojnie, ale z pewnością najszybciej od kilku dobrych lat.

Sporo kosztowała reanimacja wielkich banków. Na finansowy plan stabilizacyjny rząd wydał 400 miliardów dolarów.

Powiedziałbym raczej, że zaryzykowaliśmy publiczne pieniądze, a nie zainwestowaliśmy, bo duża część tych środków już została spłacona. Wydaliśmy znacznie mniej niż na początku lat 90., kiedy także trzeba było wykupić sporo instytucji finansowych. Właściwie poważne pieniądze stracimy tylko na upadku AIG i ratowaniu Fannie Mae i Freddie Mac. Federalna pomoc, także dla poszczególnych stanów, choćby Kalifornii, płynie głównie w postaci gwarancji kredytowych, ale łącznie z deficytem budżetowym rzeczywiście nakłada na rząd federalny większe ryzyko niż to było dwa, trzy lata temu.

Jakie wyzwania stoją w tej chwili przed amerykańską gospodarką?

Długoterminowe wyzwanie to przede wszystkim system ochrony zdrowia, generujący coraz większe koszty. Trzeba stworzyć publiczny system ubezpieczeń zdrowotnych, na który będzie stać większość Amerykanów. Krótkoterminowe wyzwanie numer jeden to reforma systemu finansowego, która zmniejszy prawdopodobieństwo wystąpienia następnego kryzysu. Drugi problem, który trzeba jak najszybciej rozwiązać, to bezrobocie. W przeciwieństwie do Europejczyków, Amerykanie historycznie rzecz biorąc pozostają bezrobotni stosunkowo krótko, najwyżej sześć miesięcy. Z powodu kryzysu ten okres się w USA, niestety, wydłużył.

A z powodu recesji prezydent Obama wydłużył okres, w którym Amerykanie mogą pobierać zasiłek dla bezrobotnych. To nie mobilizuje chyba do szukania pracy.

Nie sądzę, żeby był to nasz główny problem. W tej chwili bez pracy pozostaje w sumie 15 milionów osób. Równocześnie dostępnych jest jakieś 2,5 miliona nowych miejsc pracy. Widać więc, jak trudno znaleźć nowe zajęcie, nawet jeśli się tego bardzo chce.

Jakieś światełko w tunelu?

Słabe, ale już je widać. Nadzieją napawa mnie nieprzerwany od lata ubiegłego roku wzrost na rynku pracy tymczasowej. Mam też nadzieję, że kiedy cała gospodarka światowa znów zacznie rosnąć i dolar straci na wartości w stosunku do innych walut, amerykański przemysł zacznie generować więcej miejsc pracy. Na razie europejskie problemy z Grecją i Portugalią spowodowały spadek euro, ale to się zmieni.

Rozmawiała Anna Gwozdowska

Gary Burtless, ekspert waszyngtońskiego Brookings Institution, absolwent Yale University i Massachusetts Institute of Technology, ekonomista zajmujący się rynkiem pracy, systemem podatkowym i ubezpieczeniami społecznymi, w latach 80. pracował w Departamencie Pracy USA.


Tagi