Cristina Fernández de Kirchner, prezydent Argentyny. (CC BY-NC-SA ¡Que comunismo!)
Pod koniec marca Kongres przyjął ustawę projektu administracji prezydent Kristiny Fernández de Kirchner, która rozszerza mandat argentyńskiego banku centralnego. Zamiast przede wszystkim dbać o wartość waluty, instytucja będzie musiała jednocześnie „wspierać, tak szeroko, jak potrafi i w ramach działań wytyczonych przez rząd, równowagę monetarną, równowagę fiskalną, powstawanie miejsc pracy, wzrost ekonomiczny oraz społeczną sprawiedliwość”.
Oznacza to, że rząd Kristiny Fernández de Kirchner będzie mógł w większym niż dotychczas zakresie wykorzystywać np. rezerwy walutowe do łatania dziur budżetowych i obsługiwania zagranicznego zadłużenia.
Bank centralny na własność
Administracja będzie mogła zażądać od banku wsparcia wartego 20 proc. przychodów budżetowych powiększonych o 12 procent zapasu. Dodatkowo bank będzie musiał odgrywać rolę regulatora rynku bankowego i kierować strumień z kredytem do wybranych branż przemysłu.
„Upraszczając, bank stracił ostatnie strzępki niezależności i stał się skarbonką rządu prezydent Kristiny Fernandez”, ocenił 31 marca tygodnik „The Economist” w artykule Argentina economy: Piggy bank.
Bardziej wnikliwe podejście przy formułowaniu sądów dot. niezależności banku doradza prof. Ryszard Kokoszczyński, wicedyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP.
– Oczywiście, teoretyczny model banku centralnego w kraju powyżej pewnego poziomu rozwoju zakłada, że najlepiej jest gdy cel jest jeden, a w przypadku większej ich liczby potrzebne jest ich wyraźne uporządkowanie (jak w przypadku starej ustawy z 1957 roku o Bundesbanku czy traktatowego ustalenia celu ESBC). Wystarczy jednak popatrzeć na historię monetarną Stanów Zjednoczonych, by zrozumieć, że samo sformułowanie celu nie determinuje jednoznacznie prowadzonej polityki – zauważa w rozmowie z Obserwatorem Finansowym.
– Od Wielkiego Kryzysu do uchwalenia ustawy Dodda-Franka obowiązują praktycznie takie same prawne i instytucjonalne ramy działania Systemu Rezerwy Federalnej, która powinna (w brzmieniu sformułowanym ustawowo w 1977 roku wspierać efektywnie cele maksymalnego zatrudnienia, stabilnych cen i regulować długoterminowe stopy procentowe: „promote effectively the goals of maximum employment, stable prices, and moderate long-term interest rates”). Mieściła się w tym polityka i taka, jaką prowadził Burns czy Miller, i Volcker, czyli najkrócej mówiąc polityka z różnie uporządkowanymi priorytetami wobec celów ustawowych– mówi prof. Kokoszczyński.
Podkreśla, że minimum informacji potrzebnych do oceny prawnego sformułowania celu banku centralnego to zasady powoływania i odwoływania jego władz, finansowania banku etc. – czyli inne jeszcze wymiary niezależności. I być może właśnie zamach na autonomię władz banku centralnego Argentyny jest problemem większym, niż ostatnia zmiana prawa.
Nieobecny bankier
Rezerwy Banku Centralnego Argentyny wynoszą dziś 46,9 mld dolarów i wciąż spadają. W 2011 roku ich wartość wynosiła 49,2 mld dol., co stanowiło spadek o -5,7 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Właśnie rok 2010 analitycy uważają za koniec niezależności tej instytucji i cezurę, która każe przyglądać się ze sceptycyzmem finansom Argentyny.
W styczniu 2010 roku w wyniku długotrwałego sporu prezydent Kirchner dekretem odwołała bowiem Hernána Martína Redrado, szefa banku centralnego (tryb odwołania wzbudził wiele kontrowersji i miał finał przed sądem; Redrado uważał, że odwołać może go jedynie parlament. Wyrokiem sądu apelacyjnego został jednak zawieszony, co zmusiło go finalnie do złożenia dymisji 30 stycznia). Kirchner zarzuciła mu niesubordynację oraz zaniedbywanie obowiązków.
Redrado, który kierował polityką monetarną kraju od 2004 roku (objął funkcję w trzy lata po bankructwie kraju), starał się utrzymywać relatywnie niski kurs peso i wspierać konkurencyjność eksportu, a także budować rezerwy, których poziom sięgnął za jego prezesury 50 mld dol. Tych właśnie rezerw nie chciał użyczyć pani prezydent.
Nie tyle pogarszająca się światowa koniunktura i kryzys 2008 roku, ale polityczne potrzeby administracji Kirchner (pełni funkcję prezydenta od końca 2007 roku) zmusiły rząd skoku na bankowe rezerwy. Kirchner żądała od Redrado 6,7 mld dolarów na realizację celów polityki fiskalnej i spłatę długu. Redrado doradzał rządowi zaciskanie pasa. O to samo zresztą apelowała do czasu przyjęcia nowej ustawy jego następczyni Mercedes Marco del Pont. Bezskutecznie.
Ukryte pragnienia
Ruch Kirchner w 2009 roku, polegający na utworzeniu funduszu obsługi długu, uspokoił na chwilę inwestorów. Obniżyło to rating argentyńskich obligacji, ale zadziałało na chwilę, bo pieniądze szybko się skończyły (dziś rentowność dolarowych obligacji Argentyny sięga 10,9 proc.). Po pozbyciu się Redrado, Kirchner wyciągnęła rękę po więcej. Od 2010 roku wykorzystała w sumie ponad 16 mld dol. dolarów rezerw, żeby spłacać długi, a na rok 2012 zaplanowała kolejnych 5,7 mld dol. Chce między innymi spłacić część pożyczki od tzw. Klubu Paryskiego (szefowie finansów największych państw świata), powołując się na fakt, iż w 2006 roku w ten sposób (wykorzystując rezerwy walutowe) Argentyna spłaciła dług wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego (całość pożyczki wynosiła 9,5 mld dol.).
– Według starego prawa prawem z lat 90., rząd mógł wykorzystywać rezerwy wartości powyżej sumy niezbędnej bankowi wspierania wartości peso w obiegu. Kiedy rząd przekroczył tę sumę, był zmuszony do implementowania polityki oszczędnościowej. Kirchner zamiast tego zmieniła prawo, żeby nic już nie mogło przeszkodzić jej w rozmachu wydatkowania państwowych pieniędzy. Po usunięciu Redrado, nie ma już nikogo, kto mógłby powstrzymać przed tym Kirchner – ocenia dr Hanno Beck, makroekonomista z niemieckiej Hochschule Pforzheim.
Bez hamulcowego
Rozmach wydatkowania publicznych pieniędzy w Argentynie jest naprawdę imponujący. W samej drugiej połowie 2011 roku, tuż przed wyborami, Kirchner podniosła o 16,8 proc. wysokość najniższych emerytur. Argentynę, która ma niemal 7 mln emerytów, będzie to kosztować ok. 5 mld dol. rocznie.
– Począwszy od 2003 roku argentyński rząd zabiera pieniądze bankowi centralnemu i funduszowi ubezpieczeń emerytalnych, etatyzuje gospodarkę i dusi wolny rynek, tłamsi prywatne firmy, narusza umowy, wprowadza kontrolę cenową oraz opłaty na towary importowane i podatki eksportowe – surowo ocenia dr Hanno Beck.
The Economist pisze, że ostatnie protekcjonistyczne posunięcia doprowadziły do tego, iż chcąc ściągnąć książkę zza granicy, czytelnik musi odebrać ją osobiście na lotnisku i zapłacić opłatę w wysokości do 80 dol.!
Przez rozdymane wydatki publiczne i sztuczne pobudzanie wzrostu, a także utrzymujące się zadłużenie wobec tzw. Klubu Paryskiego sięga 9,3 mld dol.), Argentyna przestaje być poważnym partnerem do rozmów z międzynarodowymi instytucjami. MFW na początku lutego zarzucił rządowi przekłamywanie danych makroekonomicznych. Rada MFW znalazła nieprawidłowości w raportowaniu poziomu inflacji oraz wzrostu.
– Rząd Argentyny twierdzi na przykład, że inflacja w kraju wynosi 10 procent. W istocie, jak twierdzą niezależni analitycy, sięga już 20 procent. I jeszcze wzroście jako konsekwencja utraty niezależności przez bank centralny – konsekwencje tego są przecież powszechnie znane, zwłaszcza w Niemczech – uważa w rozmowie z Obserwatorem Finansowym dr Hanno Beck.
Już wcześniej (w lipcu 2011 roku) wezwano Argentynę do podania rzetelnych danych. Podobny apel MFW wystosował do rządu w lutym. Jeśli do lipca kraj nie uwiarygodni informacji, zostanie zawieszony w prawach członka MFW – na przykład nie będzie mógł brać udziału w głosowaniach.
Tymczasem polityka prezydent Kirchner już daje efekty. Rosną ceny konsumenckie (procentowy wzrost cen widać na wykresie) oraz słabnie peso.
– Prezydent Kirchner potrzebuje pieniędzy, żeby sprostać celom swojej polityki. Polityki zwiększania wydatków i sztucznego pobudzania wzrostu. To oznacza, że inflacja będzie coraz bardziej rosną. I że zwiększy się presja na peso – mówi dr Hanno Beck.
Wobec nadciągającej spirali problemów, rząd szuka kolejnych finansowych zabezpieczeń. We wspomnianym już artykule The Economist pisze:
„Kolejną oznaką rosnącej desperacji rządu jest zamach na największą energetyczną spółkę Argentyny [YPF – przyp. KK]”.
Prezydent Kirchner chce, żeby dywidenda od zysku giganta została wpłacona do specjalnego funduszu inwestycyjnego. Mówi się też o chęci renacjonalizacji spółki. Zamieszanie wokół niej już osłabia giełdową wycenę. Akcje spadły w tym roku o 14 procent. The Economist podaje, że w Argentynie – przewrotnie – znajdują się trzecie co do wielkości złoża łupków węglowodorowych na świecie. Ich eksploatacja kosztować ma 25 mld dol. rocznie przez następną dekadę. Jeśli pani Kirchner chce mieć na własność YPF, będzie musiała te koszty pokryć. „A nawet Bank Centralny nie da Pani Fernandez takich środków”, kwituje złośliwie tygodnik.