Banki zlustrują nas do podszewki

Banki przed udzieleniem kredytu chcą sprawdzić nie tylko to, czy klient zalega z ratami innych kredytów, ale też czy ma uregulowane płatności w urzędzie skarbowym, ZUS, spółdzielni mieszkaniowej. Ale do tego potrzebna jest zmiana polskiego prawa.
Banki zlustrują nas do podszewki

Copyright by PAP/Radek Pietruszka/

W styczniu Komisja Nadzoru Finansowego miała wprowadzić rekomendację „T”, zaostrzającą kryteria udzielania kredytów konsumpcyjnych klientom indywidualnym. Produktów najbardziej zyskownych dla banków. Rekomendacji nie ma, bo banki uznały ją za zbyt restrykcyjną. Zapisy będą znacznie łagodniejsze niż początkowo planowała komisja. Stanie się to kosztem bezpieczeństwa klientów?

W toku prac nad dokumentem udało nam się wypracować takie przepisy, które nie paraliżują  akcji kredytowej. Są realne do wykonania zarówno przez banki, jak i klientów. I co najważniejsze z punktu widzenia instytucji finansowych, rekomendacja w pełnym kształcie ma zacząć obowiązywać dopiero pod koniec tego roku. Da to bankom czas na dostosowanie swoich systemów informatycznych, przygotowanie nowych umów i uprzedzenie klientów o nowych wymogach. Z informacji, jakie do nas docierają, wynika, że UKNF kończy prace i być może ostateczny projekt rekomendacji poznamy nawet jeszcze w tym miesiącu.

W sumie po kilku miesiącach konsultacji z sektorem finansowym udało się stworzyć regulacje, które z jednej strony jeszcze bardziej ograniczają ryzyko kredytowe, a z drugiej nie blokują rozwoju banków nawet w warunkach zaburzeń na rynkach.

Banki najbardziej protestowały przeciwko wprowadzeniu jednolitej dla wszystkich klientów zasady, że suma rat kredytów nie może przekroczyć 50 proc. dochodów rodziny.

Uważamy, że nie można wszystkich klientów traktować jednakowo. Inna kwota zostaje na przeżycie rodzinie, której dochody nie przekraczają średniej krajowej, a inna osobom bardzo zamożnym. UKNF przychylił się do wniosku banków i wszystko na to wskazuje, że wprowadzone zostaną widełki – po zsumowaniu rat wszystkich kredytów 50 proc. dochodów będzie musiało zostać na przeżycie osobom mniej zamożnym i minimum 20 proc. najbogatszym.

Wątpliwości bankowców, ale innego typu, bo natury prawnej, budziły zapisy dotyczące gospodarstwa domowego. W ich świetle do zdolności kredytowej klienta liczone byłyby dochody wszystkich mieszkańców gospodarstwa domowego. W przypadku gospodarstw wielopokoleniowych – nawet emerytury dziadków, co znacząco mogłoby wpływać na obniżenie zdolności finansowej. Na szczęście zapis ten udało nam się doprecyzować – dochody dziadków nie będą wpływały na wysokość kredytu udzielanego klientowi. Za to banki przed udzieleniem pożyczki będą miały obowiązek sprawdzenia, czy klient nie zalega z płatnościami nie tylko w innych bankach, ale także wobec takich instytucji, jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych, urząd podatkowy, spółdzielnia mieszkaniowa, sieć telefonii komórkowej etc…

Przecież  to będzie martwy przepis. Banki w Polsce mają  prawo tylko do sprawdzania klientów w BIK, gdzie gromadzone są wyłącznie informacje o przebiegu spłat rat kredytów w innych instytucjach finansowych.

My także nie chcemy fikcji prawnej. W KNF zasiadają  przedstawiciele rządu, prezydenta, Narodowego Banku Polskiego. Zwróciliśmy się do nich z wnioskiem, by stworzone zostały odpowiednie regulacje pozwalające bankom na sprawdzanie klientów, czy nie zalegają z płatnościami wobec innych podmiotów, a także osób fizycznych.  Liczymy na to, że nadzór finansowy, NBP, ministrowie finansów i pracy oraz urząd prezydenta połączą siły i umożliwią sektorowi bankowemu dostęp do zasobów informacyjnych, tak jak to mają instytucje finansowe w innych europejskich państwach.

Chce Pan powiedzieć, że w UE standardem jest, że klient, który przychodzi po tysiąc euro pożyczki, prześwietlany jest pod kątem regulowania należności podatkowych, czynszowych, alimentacyjnych?

Tak, w Niemczech jest to praktyka znana od 1927 roku, w Austrii została wprowadzona niemal w tym samym czasie, później w innych państwach – Holandii, Wielkiej Brytanii, Skandynawii i innych krajach takie przepisy funkcjonują od kilkudziesięciu lat. Także polskie banki i wszyscy przedsiębiorcy udzielający kredytu, w tym kupieckiego, powinni mieć taką możliwość, ZBP negocjuje to z przedstawicielami rządu. Jak ważny jest dostęp instytucji finansowych do pełnych i wiarygodnych informacji o kliencie, szczególnie uwidocznił kryzys.

To prawda, obecnie na całym świecie dyskutuje się o nowych regulacjach, które mają zwiększyć bezpieczeństwo działania sektora finansowego.

Tyle że politycy, często także polscy, oraz osoby odpowiadające za politykę fiskalną i monetarną zbyt łatwo sprowadzają problemy bezpieczeństwa do kwestii zwiększenia nadzoru nad rynkami finansowymi. Podczas gdy obecny kryzys na świecie jest bardzo złożony i ma swoje źródła w wielu nierozwiązywanych latami problemach. Powstaje nowa architektura gospodarki światowej. Przebudowie ulega system monetarny. Wiele ogromnych instytucji finansowych legło w gruzach między innymi dlatego, że prowadzono błędną politykę monetarną, gospodarczą i nadzorczą. W Polsce nie nadzór jest głównym problemem. Nasz rynek jest dobrze wyregulowany, u nas – w przeciwieństwie do innych państw UE czy USA – banki nie mają problemów z gwałtownym wzrostem złych długów ani portfelami papierów, które miały być dochodowe, a okazały się bezwartościowe. Za to kryzys obnażył inne poważne braki naszego systemu finansowo-gospodarczego, który ma i w przyszłości także będzie miał negatywny wpływ na finansowanie inwestycji przedsiębiorstw, a w konsekwencji na wzrost gospodarczy.

W każdym normalnym systemie finansowym powinny działać fundusze poręczeniowe oraz gwarancyjne dla firm, studentów, osób startujących w biznesie, ludzi zwalnianych z firm, restrukturyzowanych zakładów. Jest to forma pomocy, gdzie państwo dzieli się z bankami ryzykiem finansowania takich grup. W ten sposób buduje się przedsiębiorczość, wspiera kreatywność w gospodarce. To szczególnie ważne podczas zawirowań na rynkach, gdy wiele osób traci pracę, a inne nie mogą jej znaleźć. Tymczasem nasz system wspierania przedsiębiorczości pożyczkami z funduszy celowych i poręczeniami kredytowymi to po ubiegłorocznych zmianach fikcja.

Przecież  mamy takie fundusze przy banku BGK, więc nie rozumiem gdzie leży problem.

W latach wzrostu gospodarczego 2005–2007 system poręczeń dobrze się rozwijał. A gdy przyszedł kryzys i cena pieniądza na rynkach finansowych wzrosła, automatycznie poszło do góry oprocentowanie poręczeń i gwarancji. W Polsce przyjęto zasadę, że cena poręczeń i gwarancji udzielanych przez rząd za pośrednictwem BGK musi być rynkowa, co w ostatnich kilkunastu miesiącach podrożyło koszty kredytu nawet dwukrotnie. Tymczasem w wielu państwach UE kryzys spowodował spadek kosztów poręczeń i gwarancji. Rządy wyszły z mądrego założenia, że podczas kryzysu, gdy wiele osób traci pracę, trzeba wspomóc je w tworzeniu własnych firm. Obecnie w krajach Starej Unii co dziesiąty kredyt dla sektora MSP przyznawany jest ze wsparciem specjalnych funduszy. Ma to funkcjonować do czasu uspokojenia się rynków finansowych, czyli 2–3 lata. Włączenie środków funduszu poręczeń kredytowych i funduszu poręczeń unijnych do kapitałów BGK było merytorycznym błędem.

Obniżenie kosztów poręczeń  na pewno zachęciłoby klientów do występowania o kredyt z takim wsparciem, ale mam wątpliwości, czy przekonałoby banki do ich udzielania. Z danych NBP wynika, że w ubiegłym roku, w porównaniu z 2008 r., wartość kredytów dla firm znacząco spadła. Banki nie chcą finansować nawet dużych przedsiębiorstw.

I tu dotykamy kolejnego problemu. Banki nie finansują klientów nie tylko ze względu na wzrost ryzyka, ale także dlatego, że nie mają skąd tanio pozyskiwać  pieniędzy na te kredyty. Jeszcze gdy sektor miał ogromną  nadpłynność, mówiłem o tym, że w Polsce trzeba budować wewnętrzny system mobilizowania oszczędności, bo to sposób na pozyskanie najtańszego pieniądza na kredyty. Był to głos wołającego na puszczy. Zimny prysznic wzięliśmy jesienią 2007 r., gdy nagle, w ciągu kilku miesięcy z nadwyżki depozytów w relacji do kredytów przeszliśmy na niedobór i banki zaczęły dość gwałtownie importować obarczony ryzykiem kursowym pieniądz  zewnętrzny, by zapewnić sobie środki na wywiązanie się z umów z klientami. Na szczęście trwało to tylko kilka miesięcy i nie zagroziło naszemu sektorowi finansowemu, w przeciwieństwie do węgierskiego czy ukraińskiego, które kapitałem z zagranicy finansowały rozwój swoich gospodarek przez wiele lat.

Polskie elity polityczne muszą zrozumieć, że budowa systemu mobilizowania wieloletnich oszczędności wewnątrzkrajowych – na cele edukacyjne, mieszkaniowe, emerytalne, ochrony zdrowia – to nie ich dobra wola, ale obowiązek. Nie da się w kolejnych latach rozwijać stabilnie gospodarki bez kredytu bankowego i wzrostu zagranicznych inwestycji bezpośrednich.

Ja znam tylko dwa sposoby, które są w stanie zachęcić do wieloletniego oszczędzania – wysokie oprocentowanie lub ulgi podatkowe. Pierwszy z nich jest nierealny ze względu na niskie stopy procentowe, a na drugi każdy kolejny rząd odpowiada „nie stać nas”.

Tak mówi każdy rząd, który żyje od wyborów do wyborów. Dlatego ja mówię o ponadpartyjnym porozumieniu strategicznym, które wypracuje stabilny na lata system wspierania rozwoju polskiej gospodarki. Jego elementami powinny być zarówno fundusze gwarancyjne dla MSP, tworzenie warunków do rozwoju inwestycji bezpośrednich w Polsce, jak i właśnie zachęty do wieloletniego oszczędzania. W ten sposób powstałby też wieloletni program budowy potencjału krajowych instytucji finansowych.

Dramatem polskiej bankowości jest niedopasowanie płynnościowe. Jedno-, dwumiesięcznymi lokatami nie da się finansować 10-30 letnich kredytów. Tymczasem w wielu krajach, w tym nam bliskich Niemczech, od lat działają programy promujące długoletnie oszczędzanie, np. na cele mieszkaniowe. Oczywiście, wiążą się one z niewielkimi zachętami podatkowymi. Za to dzięki nim do systemu finansowego co miesiąc trafia określona masa pieniędzy, które będzie w tym systemie przez wiele lat. Banki więc nie muszą się martwić o kapitał na finansowanie kredytów hipotecznych czy wieloletnich inwestycji, np.  autostrad, budowy elektrowni i tysięcy innych projektów. Korzysta więc na tym gospodarka, a jedno euro w postaci ulgi podatkowej dla osoby fizycznej zamienia się w kilka euro wpływające do budżetu z podatków płaconych przez firmy. Obok tych kwestii konieczne jest rozwinięcie systemu listów zastawnych,  w tym dla banków uniwersalnych, sekurytyzacji zdrowych aktywów oraz zwiększenie pewności obrotu gospodarczego.

I rządowi, który walczy, by dziura budżetowa nie przekroczyła 55 proc. PKB, zaproponuje Pan, by stworzył ponadpartyjne porozumienie strategiczne, owocujące w pierwszym rzędzie spadkiem dochodów. Przecież to utopia.

Mam nadzieję, że nie. Tym bardziej że byłby to jeden z bardzo ważnych elementów reformy finansów publicznych państwa. A o konieczności takich fundamentalnych reform mówi wielu wybitnych ekonomistów z różnych scen politycznych –  choćby na stronach „Obserwatora Fiansowego” prof. Witold Orłowski, prof. Zyta Gilowska i inni. Ja interpretuję to w ten sposób, że powstaje grupa ludzi na tyle wpływowych, by przekonać rząd, ale i społeczeństwo, że przed pewnymi zmianami w uprawianiu polityki gospodarczej nie da się już uciec.

Rozmawiała Beata Tomaszkiewicz

Copyright by PAP/Radek Pietruszka/

Tagi