Autor: Krzysztof Bień

Departament Analiz Ekonomicznych NBP.

Bez ryzyka upadłości banki będą bezkarne

Zwalczenie kryzysu w światowych finansach wymaga budowy sieci bezpieczeństwa finansowego, której elementem powinna być także uporządkowana upadłość nawet bardzo dużych banków – uważa Jerzy Pruski, prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Bez ryzyka upadłości banki będą bezkarne

Jerzy Pruski (fot. BFG)

Obserwator Finansowy: Źródła kryzysu finansowego w świecie tkwią w błędach w polityce makroekonomicznej, w błędach po stronie nadzoru finansowego i błędach w samych bankach. Eksperci są tu zgodni. Czy już równie dobrze wiemy co zrobić, by uniknąć tego samego w przyszłości?

Jerzy Pruski: W dyskusjach w tej chwili już mniejszą wagę przykłada się do dalszej identyfikacji przyczyn i źródeł kryzysu. Dyskutuje się o tym w ośrodkach akademickich, a politycy gospodarczy zastanawiają się raczej, jak długo kryzys będzie jeszcze trwał i czy odpowiedź na niego jest właściwa. Kluczowe kwestie dotyczą Europy, a szczególnie strefy euro. Nieskuteczność stosowanych dotychczas narzędzi i polityk antykryzysowych sprawia, że kryzys wchodzi w kolejne fazy i w ten sposób zagrożona stała się przyszłość samej strefy euro.

Europa jest w najgorszej sytuacji

Jest tu konsensus, zwłaszcza jeśli chodzi o narzędzia?

Zanim porozmawiamy o narzędziach, jeszcze krótka charakterystyka obecnej fazy kryzysu w Europie. W przeciwieństwie do pozostałych regionów nasz kontynent po raz drugi w ostatnich kilku latach zostaje dotknięty recesją. W Stanach  Zjednoczonych gospodarka mozolnie, ale systematycznie się odbudowuje, a wzrost w Azji i Ameryce Południowej, chociaż wolniejszy niż wcześniej, jest z europejskiej perspektywy bardzo wysoki.

W Europie mamy do czynienia ze splotem trzech podstawowych problemów, które wymagają łącznego rozwiązania. Problem pierwszy to wciąż nie najlepsza sytuacja sektora bankowego. Pojedyncze duże europejskie grupy bankowe są większe, a niekiedy istotnie większe od swoich gospodarek. Dlatego kłopoty takich banków są bardzo mocno i bardzo szybko odczuwane przez indywidualne gospodarki. Banki w wyniku dotychczasowej ekspansji niejako uzależniły od siebie sektor realny. Stały się one zbyt ważne by mogły upaść i jednocześnie zbyt duże by poszczególne kraje mogły je samodzielnie ratować jeśli popadną w kłopoty. Z taką ostrością, jak w Europie problem ten nie występuje nigdzie na świecie.

Konieczne jest wsparcie ze strony państw?

Często jest to niemożliwe. Na słabą kondycję zbyt dużych banków europejskich nakłada się nadmierne zadłużenie publiczne wielu krajów europejskich. To drugi nierozwiązany problem Europy. Część krajów porusza się na granicy niewypłacalności. Polityka fiskalna nie tylko nie może być obecnie wykorzystywana do pobudzania gospodarek, ale konieczność wprowadzania oszczędności sprawia, że szczególnie w krótkim okresie wzmacnia to ryzyko recesji. Dodatkowo problemy z wypłacalnością państw negatywnie wpływają na kondycję banków, które posiadają znaczne portfele obligacji skarbowych. Przy znacznych trudnościach w pozyskiwaniu nowego kapitału banki dla utrzymania współczynników kapitałowych zmniejszają swoje bilanse, w tym ograniczają akcję kredytową, co dodatkowo wzmacnia recesję w Europie.

Czy sytuacja ta zmienia optykę jeśli chodzi o sposoby wyjścia z kryzysu?

Konieczność ograniczania akcji kredytowej oraz wprowadzana dyscyplina fiskalna z całą mocą pokazują, że w ostatnich dekadach rozwój w Europie dokonywał się kosztem nadmiernego zadłużania zarówno państw, jak i obywateli. Kiedy poziomy tego zadłużenia osiągnęły swoje maksima okazało się, że wiele gospodarek europejskich nie jest w stanie dalej się rozwijać.

Szybkie zadłużanie tworzyło iluzję dobrobytu oraz ukrywało rosnące problemy z malejącą konkurencyjnością tych gospodarek. Z kolei recesja negatywnie wpływa na kondycję sektora bankowego i zwiększa trudności z obsługą zadłużenia publicznego. Ostrość z jaką te zjawiska występują w części krajów europejskich pokazuje, że wychodzenie z recesji będzie długotrwałe i będzie wymagało daleko idących zmian strukturalnych i przewartościowań.

Dlatego MFW już tak bardzo nie naciska na dalsze cięcia wydatków w Grecji, a ostatnio podobnie zaniepokoił się skutkami restrykcji finansowych w Portugalii?

Nie tylko MFW dostrzega, że restrykcyjna polityka fiskalna powoduje, iż negatywny sygnał z realnej gospodarki, wynikający z jej niskiej konkurencyjności, zbiega się z negatywnym sygnałem ze strony popytowej od mających coraz mniej pieniędzy konsumentów. Następuje zapętlenie obu tych sygnałów, które bezpośrednio rzutują na kondycję sektora bankowego. Banki potrzebują albo gwałtownego przyrostu kapitałów – których nie ma – albo bardzo istotnego obniżenia sum bilansowych, czyli zmniejszenia skali akcji kredytowej dla i tak już zwalniającej gospodarki. O wszystkim tym mówią raporty MFW.

Zanadto się jadło koteczku…

Za jedną z głównych przyczyn kryzysu finansowego zgodnie uznano nadmierne pompowanie, czy też lewarowanie aktywów bankowych. Teraz okazuje się, że odwrotny proces, czyli delewarowanie też może być szkodliwy, bo zdusi gospodarki. Jak z tego wybrnąć?

Delewarowanie oznacza, że maleć będzie rola sektora bankowego w finansowaniu gospodarek wielu krajów europejskich. Ona jest po prostu zbyt duża. W niektórych krajach Unii suma bilansowa banków jest 5, 6, a nawet 7 razy większa niż ich PKB. Dla porównania: suma bilansowa wszystkich banków amerykańskich jest mniejsza niż PKB Stanów Zjednoczonych.

Podobnie te relacje wyglądają w najsilniejszych gospodarkach azjatyckich. Przez to, że europejskie banki są tak duże, stwarzają zagrożenie. Większość krajów Unii nie będzie w stanie poradzić sobie samodzielnie, gdyby doszło do kłopotów w jednym z takich bankowych gigantów. Dlatego tak trudno w Europie przezwyciężyć kryzys bankowy. Na dodatek, w przeciwieństwie do gospodarek innych części świata, rynki kapitałowe są zbyt słabe, by szybko przejąć na siebie większą rolę w finansowaniu gospodarki.

Faktyczne zapętlenie. Czy to oznacza, że teraz, gdy kryzys trwa już kilka lat, trochę inaczej niż na jego początku patrzy się na to, czego powinno być w walce z nim więcej: oszczędzania czy pobudzania wzrostu?

Potrzebne jest jedno i drugie. Niemcy skracają czas osiągnięcia zrównoważenia budżetu, i pomimo wprowadzonych oszczędności gospodarka niemiecka rozwija się lepiej od innych. Nie podważając znaczenia  czynników popytowych w krótkim okresie, w dłuższym horyzoncie nie można cały czas jechać na tym paliwie, dawanym albo przez politykę fiskalną, albo przez politykę pieniężną. Trzeba dbać o konkurencyjność gospodarki. Zapominanie o tym i tworzenie iluzji dobrobytu kosztem nadmiernego zadłużenia na naszych oczach właśnie zbankrutowało.

Wygląda na to, że kluczem jest wzrost konkurencyjności gospodarek. Nie każdy kraj ma tu takie sukcesy jak Niemcy. Sztywna konstrukcja euro uniemożliwia tymczasem wzrost konkurencyjności krajów poprzez zmiany kursu walut. Czy da się rozwiązać ten problem bez rozwiązania strefy euro i poukładania kursów walut na nowo?

Niska konkurencyjność wielu europejskich gospodarek wynika przede wszystkim z wysokich kosztów pracy i nadmiernie szczodrych systemów socjalnych i emerytalnych. Europa budowała je przez wiele lat, a nawet dekad. Budowla ta w części została sfinansowana kosztem wzrostu zadłużenia krajów europejskich. Teraz rynki finansowe mówią, że dalej tak się już nie da. To znacznie wykracza poza zwykłe problemy strefy euro, a konkurencyjności nie można przecież na trwale budować poprzez deprecjację waluty. Mamy poważny problem, jak dostosować poziom życia obywateli części krajów europejskich do znacznie mniejszych możliwości rozwojowych ich gospodarek.

Jest to oczywiście ekspercka ocena, tylko jak ją przełożyć na jakiś plan polityczny? Kto powie społeczeństwom, że dalej już się tak nie da, straci władzę.

Dlatego problem jest bardzo poważny i jego rozwiązanie będzie trwało długo. Wiele krajów europejskich nie wyjdzie szybko z tego kryzysu.

Czy obecny kryzys może trwać tak jak w Japonii jeszcze przez 10 lat?

Olivier Blanchard, główny ekonomista MFW mówi, że kryzys będzie trwał do roku 2018. Największym wyzwaniem dla Europy jest to, żeby weszła z powrotem na ścieżkę dynamicznego wzrostu gospodarczego, a nie cherlawego pełzania w granicach co najwyżej 1 procent.

Europejski Bank Centralny dał czas, nie rozwiązał problemu

Jakie narzędzia do walki z kryzysem Europa ma do dyspozycji?

Jest ich kilka, ale wciąż nie jest to zestaw wystarczający. Groźbę natychmiastowego załamania płynności sektora bankowego strefy euro oddaliła decyzja Europejskiego Banku Centralnego na przełomie 2011 i 2012 roku o przeprowadzeniu operacji LTRO (Long Term Refinancing Operation). Około biliona euro pozwoliło zrefinansować zapadające w 2012 roku wcześniej zaciągnięte przez banki pożyczki. Ruch EBC uspokoił sytuację, ale sama decyzja Europejskiego Banku Centralnego nie rozwiąże kredytu zadłużenia.

Warto zresztą przypomnieć, że zasilające operacje otwartego rynku EBC prowadzi od lata 2007 roku. One mogą łagodzić skutki kryzysu, który jest kryzysem niewypłacalności, a nie przejściowych problemów z płynnością. Działania EBC pozwalają utrzymywać koszty finansowania na niższym poziomie i co najważniejsze, dają czas do podjęcia niezbędnych działań. Niezwykle ważne by tego czasu nie zmarnować. EBC długu banków i krajów nie spłaci. A zadłużenie tych ostatnich w relacji do PKB zresztą cały czas wzrasta  I nie da się tego procesu zatrzymać tak długo, jak długo Europa będzie w recesji.

LTRO to rozwiązanie doraźne. EBC zapowiedział już latem, że będzie przeprowadzał także nowe operacje OMT (Outright Monetary Transactions), czyli będzie dokonywał nieograniczonego skupu obligacji z rynku wtórnego, ale przedtem musi dojść do większego scalenia europejskiego systemu bankowego, czyli do unii bankowej. Czy ta nowa europejska skrzynka z narzędziami na kryzys, przede wszystkim dla krajów strefy euro, będzie skuteczna?

Do pomysłu unii bankowej wielu polityków, szczególnie ze strefy euro, przykłada wielkie znaczenie. Wierzą oni, że jest to niezbędny warunek i gwarancja bezpieczeństwa pożyczania pieniędzy podatników jednych krajów dla banków w innych krajach strefy euro. Aby mieć nad tym pieczę, potrzebny jest ich zdaniem jednolity nadzór bankowy. Takiemu nadzorowi, jak się sądzi, będzie również łatwiej zarządzać grupami bankowymi o wymiarze transgranicznym.

I co ciekawe, koncepcja unii bankowej jest bardzo silnie wspierana przez europejskie banki. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że koncepcja unii bankowej jest dyskutowana bardziej jako kolejne przyjmowane ad hoc narzędzie walki z kryzysem niż długofalowa koncepcja dalszej integracji europejskiej. A doświadczenia w budowaniu i funkcjonowaniu strefy euro powinny skłaniać do rozwagi.

Dalsza integracja powinna być budowana na solidnych podstawach i po rzeczywistym spełnieniu kryteriów przez poszczególne państwa. Tym bardziej, że mówimy nie tylko o jednolitym nadzorze bankowym, ale dodaje się również utworzenie w jej ramach europejskiego organu uporządkowanej likwidacji banków, wspólnego funduszu uporządkowanej likwidacji oraz ostatecznie jednolitego systemu gwarantowania depozytów. Tak rozumiana unia bankowa zawiera więc mechanizmy redystrybucji dochodu lub bogactwa miedzy krajami, które ją utworzą.  Potrzebna jest więc głęboka refleksja i spokojna, bez pospiechu, wszechstronna analiza tej koncepcji.

Czyli – unia bankowa to raczej długookresowa wizja, a jej szczegóły są tak naprawdę jeszcze nieznane i nie wiadomo jaka będzie jej skuteczność?

Tak sądzę, chociaż niektórzy jej pierwszy etap w postaci stworzenia jednolitego nadzoru uznają za istotny z punktu widzenia bieżącego zarządzania kryzysem w niektórych krajach strefy euro. Ale nawet, jeśli tak zawęzi się perspektywę do bieżącego zarządzania kryzysem, należy pamiętać, że sama unia bankowa nie rozwiązuje przecież obecnego kryzysu, który powtórzmy to raz jeszcze – jest kryzysem niewypłacalności.

Unia bankowa nie nasza, ale nas też dotyczy

A z naszego punktu widzenia? Oficjalne stanowisko jest znane, mamy m.in. obawy o osłabienie – wraz z integracją europejskiego nadzoru bankowego – pozycji naszego wewnętrznego nadzoru finansowego. Czy uspokojenie – dzięki tym propozycjom – sytuacji w strefie euro nie jest nam jednak na rękę?

Uspokojenie sytuacji w strefie euro jest dla nas krytycznie ważne. Zarówno z punktu widzenia wzrostu gospodarczego, jak i stabilności finansowej. Dyskusje nad jednolitym nadzorem dotyczą strefy euro, a warunki ewentualnego przyłączenia się innych krajów Unii Europejskiej nie są zachęcające. Kluczową kwestią jest skuteczność takiego nadzoru i czy EBC zdoła się odpowiednio przygotować. Jest to ściśle związane, chociaż nie wyłącznie, z zakresem przedmiotowym nadzoru. Objęcie nim wszystkich banków działających w strefie euro niewątpliwie zwiększy skalę wyzwań.

Niestety, skuteczności takiego nadzoru nie da się przesądzić a priori i dlatego właśnie powinna ta koncepcja zostać wcześniej przedyskutowana niemal w każdym szczególe. Zobaczymy jak dalej będzie się ona rozwijała. Niezwykle ważne byśmy aktywnie uczestniczyli i w debacie i w samym procesie decyzyjnym.

Jesteśmy konsultowani w tej sprawie?

Ministerstwo Finansów i MSZ biorą udział w rozmowach i negocjacjach.

Unia bankowa to rozwiązanie przede wszystkim dla strefy euro, ale czy można ją  oddzielić od innych części systemu finansowego, np. systemu gwarantowania depozytów? A to już może nas dotyczyć, nawet jeśli nie będziemy w unii bankowej.

Przyszła unia bankowa to dalsza jak rozumiem forma integracji gospodarczej o potencjalnie bardzo poważnych konsekwencjach. Sam tylko pomysł jednolitego nadzoru przenosi kompetencje na szczebel strefy euro w takich newralgicznych kwestiach jak np. odebranie licencji bankowej czy określenie dopuszczalnego ryzyka w działalności bankowej. A wspólny organ uporządkowanej likwidacji czy wspólny depozyt gwarancyjny będzie w praktyce umożliwiał daleko idącą realokację środków krajowych na poziomie europejskim. Nie da się tego zrealizować w krótkim czasie, ale długookresowo, w myśl tej koncepcji, pieniądze z jednego kraju czy sektora bankowego będą mogły być przenoszone do drugiego kraju w celu rozwiązania jego kłopotów.

Jeżeli dojdzie do procedury resolution, czyli kontrolowanej upadłości banku w jakimś kraju, to w jej kosztach będą uczestniczyły powiązane kapitałowo banki z innych krajów. Podobnie przy wypłacie środków gwarantowanych w przypadku zawieszenia banku i stwierdzenia niedostępności depozytów. Z tego trzeba w pełni zdawać sobie sprawę. Jeśli koncepcja ma się powieść musi być ona wszechstronnie przedyskutowana tak by nie popełnić błędów, które stały się udziałem wspólnego obszaru walutowego, czyli strefy euro. Unii Europejskiej na to po prostu nie stać.

W czasie obecnego kryzysu mieliśmy już upadłość dużego europejskiego banku Dexia, mającego siedziby w dwóch krajach. Czy dotychczasowe rozwiązania, bez unii bankowej, nie są wystarczające?

Upadł też bank Fortis umiejscowiony w trzech krajach. Oba przypadki zostały rozwiązane na zasadzie narodowej, czyli każdy kraj – Holandia, Belgia, Francja, Luksemburg – sprzątał u siebie. Trwa to długo, jest  kosztowne i nieefektywne. Chodzi o to, aby powstały lepsze procedury pozwalające skutecznie interweniować ex post, a jeszcze lepiej ex ante.

Koniec końców najistotniejsze jest jednak bezpieczeństwo depozytów klientów bankowych. Jak w tym systemie powinien mieścić się system gwarantowania depozytów?

Kryzys udowodnił, że systemy gwarantowania dla depozytów to jeden z kluczowych elementów sieci bezpieczeństwa finansowego. Instytucje gwarantujące depozyty odgrywają dużą rolę w krajach pozaeuropejskich, a ich mandat do działań na rzecz bezpieczeństwa finansowego daleko wykracza poza same gwarancje. W Europie po wybuchu kryzysu jedyna rzecz, jaką udało się szybko zrobić, to przyjęcie w 2009 roku nowej dyrektywy, które wzmocniła depozyty gwarancyjne, zwiększyła poziom gwarancji oraz znacznie skróciła okres ich wypłaty. Miało to bardzo duże znaczenie dla uspokojenia sytuacji na europejskim rynku finansowym. I rozwiązanie to okazało się skuteczne – poza Northern Rock nie było runu klientów na banki detaliczne. Podobnie w Stanach Zjednoczonych, pomimo głębokości kryzysu bankowego, silne i wiarygodne FDIC (Federal Deposit Insurance Corporation) pozwoliło utrzymać spokój na rynku klientów detalicznych.

Bat na banki, które sobie nie radzą

System gwarantowania depozytów doraźnie rozwiązuje problemy klientów. Jak rozwiązać je w dłuższym okresie, co zrobić z bankami, które sobie nie radzą?

Kluczowe są dwie kwestie:  skuteczny nadzór, który potrafi działać z odpowiednim wyprzedzeniem oraz istnienie instytucji odpowiedzialnej za likwidację banków niewypłacalnych, w taki sposób by maksymalnie chronić stabilność finansową oraz pieniądze podatników. Wracamy tu do kwestii wielkości banków, które są jednocześnie too big to fail i too big to be saved. W świecie finansów problem jak sobie radzić z dużymi bankami jest jednym z najmocniej dyskutowanych. Jak dotąd, nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

Był ważny angielski raport komisji Johna Vickersa, proponujący podział banków na detaliczne i inwestycyjne. Jest raport Erkki Likanena, szefa fińskiego banku centralnego, którego autorzy dochodzą do podobnych wniosków. Jednak w praktyce na razie niewiele z nich wynika. Problemy narastają z coraz większą siłą i niestety szybciej niż jesteśmy w stanie znaleźć na nie dobre odpowiedzi. Jesteśmy trochę w takim intelektualnym klinczu.

Wybrany pan został, zresztą jako pierwszy Polak i Europejczyk, prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Gwarantów Depozytów (IADI). IADI wypracowało zasady najlepszych praktyk związanych z funkcjonowaniem depozytów gwarancyjnych na całym świecie. Czy zaproponuje rozwiązania dla całościowego ogarnięcia kryzysu finansowego?

IADI wypracowało podstawowe zasady efektywnego systemu ubezpieczenia depozytów (Core Principles for Effective Deposit Insurance Systems). Przyjęte one zostały przez Komitet Bazylejski nadzorców bankowych, przez MFW i Bank Światowy, a Financial Stability Board, instytucja ustanowioną przez kraje należące do G-20, włączyła je do podstawowych zasad stabilnych systemów finansowych.

Co to oznacza w praktyce?

Ważne jest budowanie skutecznej sieci bezpieczeństwa finansowego zarówno w odniesieniu do poszczególnych krajów, jak i w ujęciu międzynarodowym. Składa się na nią wiele elementów. Jednym z nich powinien być sprawnie działający system gwarantowania środków zgromadzonych w bankach. Zgodnie z Core Principles powinien on m.in. posiadać dobrze zdefiniowane cele, wysoką sprawność operacyjną pozwalającą na szybką wypłatę środków gwarantowanych, odpowiednie wyposażenie w środki finansowe, wymianę informacji i efektywną współpracę z pozostałymi instytucjami sieci bezpieczeństwa finansowego oraz niezależność operacyjną.  

W wielu krajach, gdy wybucha kryzys finansowy, zbierają się razem minister finansów, prezes banku centralnego i szef nadzoru bankowego. Aby ich działanie było w pełni skuteczne, potrzebna jest do tego także silna instytucja gwarantowania depozytów bankowych. W Polsce taką rolę spełnia Bankowy Fundusz Gwarancyjny. I potrzebna jest, czego nie ma w wielu krajach, instytucja zajmująca się przeprowadzeniem uporządkowanej upadłości banku. Bardzo często rolę tę spełnia instytucja gwarantująca wypłatę depozytów. Tak jest np. w USA, gdzie FDIC ma mandat do przejmowania zarządzania bankiem, który znalazł się w kryzysie.

Dzięki temu wszystkie najważniejsze bieżące funkcje banku są utrzymywane, a klient banku często nie odczuwa większych problemów. Bank w tym czasie jest dzielony, łączony, sprzedawany, zmienia się jego zarządzanie. W takim modelu wypłata środków gwarantowanych jest rzadkością bowiem co do zasady jest zastępowana przez skuteczniejsze i mniej kosztowne działania.

W jakie narzędzia powinna być wyposażona taka instytucja?

W świecie przyjmuje się różny mandat działania instytucji gwarantującej depozyty. Od czystego payboxu, czyli instytucji zajmującej się wyłącznie wypłatą gwarantowanych depozytów, przez paybox plus po lost minimiserrisk minimiser, w przypadku których zgromadzone środki nie służą wyłącznie do wypłat, jak się już coś złego wydarzy, ale także zawczasu pomagają ratować zagrożone banki. Opublikowany przez FSB pogląd wskazuje, że w większości krajów mandat instytucji gwarantujących depozyty daleko wykracza poza funkcje wyłącznie gwarancyjne.

Najdalej idące rozwiązanie stosują USA i Korea. Zwiększa to efektywność gromadzonych środków. Np. Bankowy Fundusz Gwarancyjny gromadzi środki na ewentualne wypłaty depozytów. Użyje ich kiedy bank – odpukać – popadnie w poważne problemy. Te same środki można wykorzystać skuteczniej właśnie w procesie uporządkowanej likwidacji. Ich siła oddziaływania jest wtedy zwielokrotniona. Bank, który popadł w kłopoty zamiast tradycyjnej upadłości jest sprzedawany w całości lub w częściach innemu bankowi, jego zdrowe aktywa mogą być przenoszone do tzw. banku pomostowego, a trudno zbywalne aktywa wydzielane są  do specjalnej spółki typu asset management.

Kluczową sprawą jest jak najszybszy transfer depozytów i aktywów, jeżeli bankowe aktywa wystarczą na pokrycie depozytów gwarantowanych. Jeżeli nie wystarczają – resolution authority uzupełnia środki z własnych zasobów. Klienci banku są spokojni o swoje środki i ogranicza się w ten sposób ryzyko systemowe.

Co przeszkadza by tak robić?

Wciąż nie mamy odpowiednich rozwiązań prawnych. W najbliższym czasie projekt takiej ustawy, która wyposaży BFG w odpowiednie narzędzia do przeprowadzania uporządkowanej likwidacji banków zostanie przekazany ministrowi finansów. Przygotowane rozwiązania są zbliżone do opublikowanego w czerwcu projektu  dyrektywie unijnej dotyczącej – mówiąc w skrócie – restrukturyzacji banków i prowadzenia procesu kontrolowanej ich upadłości.  Nie planujemy jedynie rozwiązania polegającego na bail-in, w tej części, która pozwala na konwersję zobowiązań banku w kryzysie na kapitał. Rozwiązanie takie proponuje dyrektywa unijna, ale my chcemy najpierw przyjrzeć się, jak to może działać w praktyce

Czy nie wystarczy możliwość wprowadzenia zarządu komisarycznego w banku?

O wprowadzeniu zarządu komisarycznego można myśleć, kiedy bank nie jest jeszcze w tak poważnych kłopotach i to może robić KNF. Jest to etap poprzedzający resolution. Niepowodzenie na tym etapie i dalsze pogarszanie sytuacji finansowej banku wymaga dodatkowych uprawnień. Gdy bank znajduje się naprawdę w tarapatach, potrzebne są procedury resolution, w tym przede wszystkim uprawnienia dla instytucji, która ma być odpowiedzialna za ten proces.

Czy nie obawia się pan, że zajmowanie się tym problemem, przygotowywaniem procedur wywoła strach, że w naszym systemie bankowym dzieje się coś złego?

Jestem daleki od straszenia. Banki są w dobrej kondycji i dlatego jest to dobry moment na szykowanie rozwiązań pozwalających uniknąć ewentualnych kłopotów w przyszłości. I warto na koniec podkreślić – rozwiązania dotyczące uporządkowanej likwidacji banków są obecnie standardem międzynarodowym, przez niektóre  kraje od lat stosowane z sukcesem. Najlepszych okresem do wprowadzania takich zmian jest właśnie dobra sytuacja w sektorze bankowym, a nie robienie tego pod presją chwili i w reakcji na bieżące kłopoty.

Rozmawiał Krzysztof Bień

Jerzy Pruski (fot. BFG)

Otwarta licencja


Tagi