Okładka książki
Gdy weźmiecie do ręki banknot 10-dolarowy, to on na nim jest. Gdy otworzycie lodówkę, będąc w USA, to on też tam będzie. O kogo chodzi? O Alexandra Hamiltona, amerykańskiego polityka, przywódcę federalistów, twórcę dolara amerykańskiego, jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Karierę zaczynał od objęcia urzędu poborcy podatkowego miasta Nowy Jork. Był delegatem na Kongres Filadelfijski. Został sekretarzem skarbu, który zasłynął z radyklanych rozwiązań i propozycji.
W ciągu ostatnich dwóch dekad Alexander Hamilton stał się swego rodzaju bohaterem ludowym w pewnych regionach USA. I ma to odzwierciedlenie w publikacjach książkowych i generalnie w kulturze. W 2004 r. ukazała się ogromna biografia tegoż polityka pióra Rona Chernowa. Dekadę później na sceny teatrów muzycznych wszedł udany musical „Hamilton” którego twórcą był Lin-Manuel Miranda. A przed kilkoma miesiącami ukazała się nowa książka specjalisty od wczesnej historii USA Williama Hogelanda „The Hamilton Scheme: An Epic Tale of Money and Power in the American Founding” (Farrar, Straus and Giroux, 2024).
Mefistofeles początków USA
Mefistofeles początków Stanów Zjednoczonych. Tak określał Hamiltona libertariański ekonomista Murray Rothbard. Skąd tak wyszukane, ale w gruncie rzeczy brutalne określenie? Alexander Hamilton był elitarystą, który niestrudzenie pracował nad przekształceniem Stanów Zjednoczonych w imperium przemysłowe rządzone przez oligarchów. Był zwolennikiem centralizacji, federalizacji i długu publicznego. Tak sądził Rothbard i podobne oceny wygłasza też w „The Hamilton Scheme” historyk William Hogeland. Rothbard widział w federaliście uosobienie zła, Hogeland ma nieco inne podejście.
Hamilton popierał centralizację i „sztuczne” budowanie amerykańskiego przemysłu poprzez wysokie cła. Chciał powstania banku centralnego na wzór starokontynentalny, popierał także wysoki dług publiczny. No i – last but not least – jak pisze Hogeland, chciał zmienić stany USA w „departamenty mające niewiele do powiedzenia”.
Zobacz również:
Jak Samuel Colt budował kapitalizm
Hamilton wyobrażał sobie, że Stany Zjednoczone przekształcą się dość szybko z gospodarki agrarnej, silnie uzależnionej od eksportu surowców i importu gotowych towarów, w solidną potęgę produkcyjną zdolną rywalizować z Wielką Brytanią. Transformacja ta miała być napędzana przez szybką industrializację, charakteryzującą się produkcją na dużą skalę, mechanizacją i ustanowieniem gospodarki produkcyjnej w całym kraju.
Jednym z głównych wątków książki Hogelanda jest projekt sekretarza skarbu USA – Hamiltona właśnie – zakładający wykorzystanie długu do zjednoczenia nowego narodu. W opinii Hogelanda Hamilton zaprojektował swój schemat – w ramach którego rząd federalny przejął długi stanowe na warunkach sprzyjających bogatym wierzycielom – celowo w ten sposób, by dać elitom odpowiedni udział w rządzie i by miały one uzasadnienie do nakładania podatków w celu sfinansowania spłaty zadłużenia, a które to zadłużenie tak naprawdę pomagało finansować cele biznesu. A jakie to cele? Budowa infrastruktury, subsydiowanie przemysłu i finansowanie wojska.
Kluczowy dla planu Hamiltona był podatek od… whiskey. Dotknął biednych rolników, którzy ją produkowali, wywołując w 1791 r. tzw. rebelię whisky – którą Hamilton przyjął z… zadowoleniem, jak twierdzi Hogeland. Dlaczego? Bo pozwoliła ona zademonstrować siłę władzy federalnej poprzez zorganizowanie odpowiednio wyposażonych i zmotywowanych oddziałów armii. Przecież trzeba było pokazowo uspokoić chłopstwo. Makiawelizm się kłania.
Jednoczący dług
Książka Hogelanda z pewnością spodoba się dzisiejszym keynesistom malowanym na inne barwy, występującym pod różnymi metkami. Hogeland sporo miejsca poświęca bowiem temu w jaki sposób Alexander Hamilton postrzegał dług publiczny – jako strategiczne narzędzie wzmacniające nowy rząd Stanów Zjednoczonych i wiążące interesy zamożnych obywateli z sukcesem narodu.
Według Hogelanda, Hamilton wierzył, że przejęcie przez rząd federalny długów stanowych z czasów wojny rewolucyjnej zjednoczy kraj i powiąże interesy ekonomiczne bogatych wierzycieli z rządem krajowym. Zapewniając wierzycielom regularne spłaty odsetek, Hamilton chciał zagwarantować ich lojalność. Poza tym celowo popierał wysoki dług, gdyż postrzegał go jako klucz do utrzymania kredytu, który mógłby finansować sytuacje kryzysowe, ekspansję i rozwój. W przeciwieństwie do przeciwników, którzy postrzegali dług negatywnie, on widział go jako „ogromną szansę” na zwiększenie potęgi i dobrobytu Stanów Zjednoczonych. „Hamilton przewidywał, że wierzyciele będą „wygodni” i „związani” z rządem federalnym poprzez zadłużenie, dostosowując swoje interesy do polityki rządu federalnego” – wskazał Hogeland.
Zobacz również:
Wielkie dywergencje w świetle badań historycznych
Autor książki zauważa, że Hamilton był pod wpływem tego, jak Wielka Brytania i Francja wykorzystywały pożyczone fundusze na rozwój. Dawało to europejskim krajom możliwość błyskawicznego podejmowania działań w zakresie budowy dróg, prowadzenia wojen i ekspansji – eliminując ograniczenia związane z podwyżkami podatków. Hamilton zachwycał się tym, że dług zwiększał zakres wolności władzy.
„Madison i Jefferson sformułowali krytykę hamiltonowskich polityk, odnosząc się do norm konstytucyjnych oraz do filozofii amerykańskiego rządu, która opierała się na przekonaniu, że nadmierna centralizacja narusza właśnie ustawę zasadniczą. Jefferson głośno sprzeciwiał się spółkom państwowym oraz monopolom, krzywo patrzył na wysiłki Hamiltona zmierzające do konsolidacji różnych sektorów” – wskazuje Hogeland. „Pomysł Jeffersona na demontaż systemu Hamiltona był prosty i trzyczęściowy: zlikwidować wszystkie podatki, zwolnić wszystkich federalistów z administracji i zastąpić ich republikanami; spłacić dług tak tanio, jak to możliwe w ciągu 1–3 lat” – przypomina w książce historyk.
Maniakalny elitarysta
Jaki jest problem z książką Hogelanda? Hamilton przedstawiony jest jako niemalże maniakalny elitarysta, chcący walczyć z rodzącą się demokracją, której uosobieniem stają się chłopi pędzący bimber. Zostaje on bardzo wyraźnie skontrastowany z przedstawionym nieomalże w anielskim świetle Jerzym Waszyngtonem. Pytanie tylko, czy tak duży kontrast jest uprawniony. Odpowiedzi na to pytanie tak naprawdę nikt nie udzieli, bo musiałby przenieść się w czasie, ale to oczywiście problem dotykający wszystkich niemalże książek historycznych.
Trzeba jednak przyznać, że w pewnym momencie Hogeland nieco łagodzi postać Hamiltona. „Hamilton zakładał się o stawki znacznie wyższe niż spekulanci. Oni chcieli bogacić się indywidualnie, on chciał stworzyć bogaty i potężny naród w silnym państwie. Chciał ukierunkować chciwość indywidualności w ten sposób, by wykorzystać ją dla dobra wspólnego rodzącego się imperium” – napisał Hogeland.
Czy bez hamiltonowskiej polityki fiskalnej powstałaby potęga USA? Na to pytanie Hogeland zdaje się odpowiadać: „nie”. „Nie byłoby zakupu Luizjany. Nie byłoby potęgi morskiej. Amerykańskie imperium narodziło się nie tylko z wolnego dostępu do broni i z wolnej gospodarki, ale i z bilansu, a konkretnie: z zadłużenia” – przekonuje Hogeland.
To ciekawe, że autor omawianej książki ma duży problem osobisty, jak się wydaje, z postacią Hamiltona. W pewnym sensie Hogeland jest antyfederalistą. Uważa, że mniej „hamiltonowska” Ameryka z potężniejszymi i bardziej autonomicznymi poszczególnymi stanami byłaby bardziej podatna na naciski społeczne i czuła na ruchy demokratyczne. Z drugiej strony, zdaje się popierać etatystyczne rozwiązania promowane przez Hamiltona (dług, bank centralny, cła).
Hogeland w pewien sposób podziwia jednak bohatera swojej książki. Zwraca uwagę, że Hamilton zawsze „stawiał kropkę nad i” w każdej sprawie. A każdy, kto kiedykolwiek spojrzał na którykolwiek z niesamowicie obszernych raportów Hamiltona, musi być pod wrażeniem wielkiej pasji i energii twórcy, oraz kompleksowości, jaką cechowały się one w erze, w której jeszcze nie było maszyn do pisania ani kalkulatorów, gdy wszystko było pisane i obliczane ręcznie.
W książce znajdujemy mnóstwo interesujących, a mało znanych wątków. Historia walki Hamiltona o utworzenie narodowego banku jest dobrze znana. Mniej znana jest jego nieudana próba stworzenia polityki przemysłowej poprzez utworzenie Society for the Establishment of Useful Manufactures. Była to finansowana przez państwo korporacja, która miała zakładać młyny i fabryki, a była ściśle powiązana zarówno z bankiem narodowym, jak i Bankiem Nowego Jorku (który był „dzieckiem” Hamiltona). Plan ostatecznie się nie powiódł, częściowo z powodu lekkomyślnych spekulacji bliskiego współpracownika Hamiltona – Williama Duera.
Zobacz również:
Jak Amerykanie kupowali i budowali kraj
W „The Hamilton Scheme” znajdziemy także kapitalnie nakreślone postaci drugiego planu. Wśród tych, którzy się nie zgadzali z Hamiltonem, był Albert Gallatin, „błyskotliwy, wstrzemięźliwy emigrant z Genewy” i sekretarz skarbu Jeffersona i Madisona, który „zużył się do cna […] próbując odkryć antidotum na hamiltonizm” – jak pisze Hogeland. Innym antagonistą Hamiltona był Herman Husband – działacz sprzeciwiający się podbojowi ziem rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, który był „tak wysoko ceniony przez zwykłych ludzi w odległych zachodnich regionach, w których mieszkał, że został… uznany przez Hamiltona za zagrożenie ponad wszystkimi innymi”. Te doskonale nakreślone postacie ożywiają „The Hamilton Scheme”.
Hogeland opisuje również, w dość malowniczy sposób, rebelię whisky. Opór w Pensylwanii był początkowo dość śmiały i gwałtowny. Poborcy podatkowi i zwolennicy podatku byli bici, obrzucani smołą i piórami lub brutalnie zastraszani. Opór ludu ustąpił dopiero pod butem sił przybyłych z Waszyngtonu, pod dowództwem samego Hamiltona.
Książka „The Hamilton Scheme” z pewnością ma dużą wartość, rzuca nowe światło na początki Ameryki i postać samego Hamiltona. Jest jednak godna polecenia tylko amerykanistom czy ekonomistom szczególnie zainteresowanym historią gospodarki USA oraz trwającym do dziś, w gruncie rzeczy, konfliktem między federalistami a republikanami.