VoxEU: Dotacja na program ratunkowy dla Grecji jest jak podatek na zamożnych

Przywódcy państw europejskich zwiększyli wartość programu ratunkowego dla Grecji, bo gdyby tego nie zrobiono europejski sektor finansowy otrzymałby potężny cios. Jak to możliwe, że ten ten sektor w kłopotach zdołał wynegocjować tak gigantyczny transfer?
VoxEU: Dotacja na program ratunkowy dla Grecji jest jak podatek na zamożnych

Harald Hau (c) ECGI

Gdy ogłaszano zawarcie porozumienia, niemiecka kanclerz Angela Merkel podkreślała zaangażowanie sektora prywatnego. Twierdziła, że doprowadziła do tego nieustępliwość Niemiec. Trzeba jednak zauważyć, nieco tendencyjnie, że prywatni pożyczkodawcy muszą się pogodzić z tym, że ich roszczenia zostaną umniejszone o 21 proc. Oznacza to wkład prywatnego sektora w wysokości 37 mld euro. Sektor ten ponadto zapewni 12,8 mld euro w kolejnych pożyczkach przeznaczonych na wykupienie obligacji. Tego wykupu długów nie należy jednak uważać za wkład sektora prywatnego, ponieważ sprowadza się do wymiany jednego długu na inny.

Wkład prywatnych pożyczkodawców jest więc niezwykle skromny w porównaniu z kolejnymi 109 mld euro przeznaczonymi przez sektor publiczny, szczególnie gdy wziąć pod uwagę, że prywatni wierzyciele mają najwięcej do stracenia. Ponieważ rynkowy upust na grecki dług już wynosił 50 proc., można uważać, że rezygnacja z 21 proc. to pewna korzyść. Należy jednak powiedzieć, że dla podatników ze strefy euro to bardzo niekorzystny wynik negocjacji.

W nowym planie przewidziano tzw. zachęty kredytowe. Pod tym określeniem kryje się tyle, że dalsze greckie długi będą w większości gwarantowane przez fundusz stabilizacyjny EFSF, czyli przez podatników eurolandu. Obecnie w świecie finansów każda gwarancja to konkretna gotówka. To jak otrzymanie ubezpieczenia samochodu gratis.

Trzeba to uznać za niemałe ustępstwo, gdy zważyć, że można mieć poważne wątpliwości, czy sytuację w Grecji uda się uzdrowić. Gospodarka grecka nadal jest obciążona ogromnym długiem wynoszącym 132 proc. PKB. Co więcej, zakrojonych na wielką skalę strukturalnych reform polityki jeszcze nawet nie rozpoczęto, a przy tym jest całkiem możliwe, że nie przyniosą oczekiwanych skutków. Większość pożyczkodawców zdaje sobie sprawę z tych zagrożeń, z radością więc przyjmuje publiczne gwarancje ich wierzytelności przed kolejnymi, znacznie bardziej dotkliwymi stratami. Możemy się więc spodziewać, że „dobrowolnie” przyjmą propozycję wymiany długów, ponieważ jest to w gruncie rzeczy prezent dla pożyczkodawców posiadających papiery dłużne gwarantowane przez rząd, nie wkład do programu ratunkowego.

 

Bardziej zdumiewa nastawienie, z jakim te wydarzenia ukazuje Sarkozy. Nowe porozumienie uznał mianowicie za ważny krok na drodze do zarządzania gospodarczego w Europie. Francuski prezydent jednak powinien sobie przypomnieć, zanim zacznie się nadmiernie chełpić, że dotacja w wysokości 200 mld euro dla pożyczkodawców posiadających papiery dłużne gwarantowane przez rząd to gigantyczny transfer – w gruncie rzeczy zabranie pieniędzy podatnikom i przekazanie pięciu procentom najzamożniejszych ludzi świata. W USA 5 proc. najzamożniejszych gospodarstw domowych posiada około 70 proc. wszystkich aktywów finansowych, a w innych częściach świata sytuacja przedstawia się bardzo podobnie. Najzamożniejsi posiadają tak wiele kapitału bankowego i papierów dłużnych gwarantowanych przez rządy, że dotację na program ratunkowy powinniśmy uważać za impôt pour la fortune (podatek na majątek), czyli za obciążenie podatkowe służące wsparciu zamożnych. Powinno to być problematyczne w państwie takim, jak Francja, gdzie toczono zaciekłe walki o tzw. impôt sur la fortune, czyli opodatkowanie najzamożniejszych. Przez ten podatek do kasy państwowej wpływa zaledwie 4 mld euro rocznie.

Dlaczego Francuzi nie wznoszą barykad, by protestować przeciwko strukturze programu pomocowego dla Grecji? To trudne pytanie. Może tu mieć pewne znaczenie autocenzura stosowana we francuskich mediach głównego nurtu, które – w większości lewicujące – nie chcą przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi zapewniać amunicji eurosceptykom, takim jak Le Pen. Mimo to nawet Francuzom nie umknie to, że niemal wszystkie pieniądze z przeznaczonych środków publicznych trafiają do wierzycieli, a przeciętni greccy obywatele prawie niczego nie zyskują.

Czemu podatnikom dostało się tak złe porozumienie? Na ogół rządy mają bardzo mocną pozycję podczas pertraktacji. Gdy niewypłacalna staje się jednostka, może to doprowadzić do upłynnienia firmy, ale państwa nie można upłynnić. Prywatni wierzyciele mają przez to bardzo słabą pozycję, gdy trzeba negocjować z rządem, władze natomiast zyskują w tym wypadku przewagę. Dlaczego więc stało się inaczej przy obecnym kryzysie wywołanym przez długi państwa?

• Bankowcy i wielu dziennikarzy tak stawiają sprawy, abyśmy odnosili wrażenie, że musimy wybrać albo program ratunkowy w całości gwarantowany przez rządy albo katastrofalny w skutkach kryzys bankowy.

• Lorenzo Bin Smaghi, członek zarządu Europejskiego Banku Centralnego, napomykał nawet, że wszelkie rozmowy o włączeniu prywatnych pożyczkodawców do programów ratunkowych grożą zwiększeniem kosztów ponoszonych przez podatników.

Takie stwierdzenia jednak więcej zaciemniają, niż wyjaśniają, ponieważ skłaniają do wniosku (niezgodnego z prawdą), że w gruncie rzeczy nie ma wyboru.

Sektor bankowy to słaby punkt każdego planu restrukturyzacyjnego wdrażanego w sytuacji, kiedy państwo nie może spłacić wierzycieli posiadających papiery dłużne gwarantowane przez rząd. W takiej sytuacji bezpośrednie wsparcie banków przez rekapitalizację jest rozwiązaniem znacznie skuteczniejszym i tańszym niż obligacje w pełni gwarantowane przez skarb państwa.

Podatnicy w zamian za swoje pieniądze mogliby otrzymać akcje banków. Jeśli ten kryzys nie różni się od innych, można z pewnym prawdopodobieństwem zakładać, że notowania akcji znów wzrosną, dzięki czemu po jakimś czasie podatnicy przestaną do tego dokładać i zaczną zyskiwać. Kryzys z lat 2007–2009 ujawnił, że rządy potrafią opanować zapaść w branży bankowej, podejmując zdecydowane działania, na przykład wymuszając rekapitalizację albo wprowadzając czasowe upaństwowienie banków.

Im lepiej będziemy przygotowani na taką możliwość, tym mniej to zaszkodzi gospodarce. Rządy państw europejskich miały w ostatnim roku bardzo wiele czasu, aby się przygotować, dlaczego więc nawet nie rozważano takiego rozwiązania? Stało się tak z powodów politycznych. Takie rozwiązanie bowiem zaszkodziłoby potężnym akcjonariuszom banków, mimo że pokrywaliby wówczas koszty ci, którzy w największym stopniu ponoszą odpowiedzialność za całkowicie błędną politykę kredytową.

Politycy nie mają mocnej pozycji podczas negocjacji z powodu dwóch przeszkód.

Po pierwsze, pracownicy ministerstw finansów i agencji zarządzających branżą bankową zwykle nie mają dostatecznych kompetencji i odpowiednio wielu informacji, aby przygotować awaryjne plany rekapitalizacji banków. W ministerstwach finansów dotkliwie brakuje kompetentnych osób, a gdy już takie tam pracują, napotykają mur tajemnicy wznoszony przez unikający współpracy sektor bankowy.

Po drugie, ogromne możliwości prowadzenia lobbingu przez potężny sektor bankowy zniechęcają polityków do przygotowywania planów z wyprzedzeniem i podejmowania ryzyka, aby działać na korzyść podatników. Konflikt interesów między politykami a bankowcami jest wyjątkowo ostry. Po ujawnieniu podczas kryzysu bankowego w latach 2007–2009 katastrofalnego w skutkach zarządzania ryzykiem stosowanego przez wielu bankowców zdumiewa, że ci sami ludzie nadal w wielkim stopniu wpływają na kształtowanie polityki. Konsekwencje można bez trudu przewidzieć. Gdy poprosimy żabę o opracowanie planu osuszenia bagna, pewnie otrzymamy propozycję, przez którą wody będzie jeszcze więcej. Kiedy bankowców poproszono o przygotowanie planu zaangażowania sektora prywatnego pod kierownictwem Ackermanna i specjalistów z Instytutu Finansów Międzynarodowych (IIF), przedstawili projekt zwiększenia wsparcia finansowego.

Nigdy nie zwrócilibyśmy się do przedstawicieli branży tytoniowej o opracowanie zasad nowej polityki zdrowotnej.  Kolejnym problemem jest rozdrobnienie władzy politycznej w Europie. Władze państwowe nie mogą przez to mieć mocnej pozycji negocjacyjnej podczas rozmów z posiadaczami papierów dłużnych gwarantowanych przez rząd. W 1982 roku, gdy w Stanach Zjednoczonych doszło do kryzysu wywołanego przez papiery dłużne gwarantowane przez rząd, co wynikło z tego, że banki amerykańskie udzielały pożyczek państwom Ameryki Łacińskiej, James Baker, ówczesny sekretarz skarbu, czyli odpowiednik ministra finansów w innych państwach, odrzucił żądania sektora prywatnego, aby amerykańscy podatnicy wyratowali pożyczkodawców. Mogłoby się wydawać, że podobne stanowisko reprezentuje niemiecka kanclerz Merkel, ale jej pozycja jest znacznie słabsza.

Trzeba także jeszcze wspomnieć, że Europejski Bank Centralny energicznie dążył do tego, aby nie dopuszczono do udziału wierzycieli z sektora prywatnego w programach ratunkowych. Władze polityczne w jeszcze większym stopniu stały się przez to „zakładnikami”. Niekiedy odnosiło się wrażenie, że członkowie zarządu Europejskiego Banku Centralnego są na pasku finansowych elit ze swoich państw. EBC poważnie nadwerężył własną reputację przez to, że tak zdecydowanie się opowiedział po stronie wierzycieli i banków, zamiast bronić europejskich podatników i obywateli.

Jeżeli obecny program ratowania Grecji mówi o tym, jak będzie później wyglądało „zarządzanie gospodarcze” w eurolandzie, to zasadnicze pytanie w gruncie rzeczy brzmi: Ile takiego zarządzania może wytrzymać euro?

Ekonomia polityczna tych europejskich programów pomocowych poprawi się zapewne dopiero wtedy, gdy dojdzie do kolejnego kryzysu wywołanego przez zadłużenie gwarantowane przez rządy. Aby taka poprawa mogła nastąpić, politycy musieliby uderzyć w potężne lobby bankowe, narzucając znacznie ostrzejsze wymogi dotyczące kapitału w niedokapitalizowanych europejskich bankach. Nic nie świadczy o tym, że mielibyśmy się tego teraz spodziewać. Euro może być naprawdę zagrożone, jeśli zbuntują się podatnicy przeciwko finansowej elicie, która zdradziła interesy większości obywateli.

Harald Hau jest wykładowcą finansów na Institut Européen d’Administration des Affaires i pracownikiem Centre for Economic Policy Research.

Artykuł po raz pierwszy ukazał się w VoxEU.org. Przetłumaczono za zgodą wydawcy.

Harald Hau (c) ECGI

Tagi