(©Envato)
W Europie mało kto zadaje politykom pytanie o rachunek ekonomiczny stojący za ich politycznymi pomysłami. Dobrym przykładem był program Concorde’a. Koszt zaprojektowania i budowy tego samolotu nigdy się nie zwrócił w postaci dochodów z biletów, pomimo ich bardzo wysokiej ceny. W rezultacie na bilet było stać gwiazdy kina, celebrytów i milionerów, ale i tak latali oni ponaddźwiękowym samolotem tylko dzięki olbrzymiej budżetowej dopłacie państwa francuskiego i Zjednoczonego Królestwa. Szary obywatel nie miał nic z tego. Projekt nie był również przełomem w rozwoju lotnictwa pasażerskiego, samolot okazał się za drogi w eksploatacji i uciążliwy dla środowiska.
Amerykańscy politycy nie wymyślili jednak Concorde’a, a ich pragmatyzmem kierują amerykańscy wyborcy, czyli klasa średnia. Ma ona głęboko zakodowane to, że każdy projekt rządowy oznacza wydatki, a tym samym konieczność podwyższenia podatków. Na racjonalizm klasy średniej „nadział się” również były prezydent Barack Obama, jego projekt poszerzenia ubezpieczenia zdrowotnego dla osób o niskich dochodach oznaczał dla klasy średniej podwyższenie składki ubezpieczeniowej albo spadek jakości usług medycznych. Odwrócenie reformy przez Donalda Trumpa nie wywołało większych protestów.
Zobacz również:
Wybory w USA budzą niepokój inwestorów
Wystąpienie na konwencji Demokratów Kamali Harris głęboko testuje ekonomiczny racjonalizm wyborców. Nakreślony program gospodarczy spotkał się z daleką krytyką prasy (vide Economist) oraz tuzina mniej bądź bardziej znanych ekonomistów. Tak daleko negatywne oceny rodzą pytanie, czy kandydatka na prezydenta jest w stanie przekonać wyborców, że ma zdolność do efektywnego zarządzania amerykańską gospodarką.
Buduje się taki program gospodarczy na jaki konkurent pozwala
Oczywiście konstrukcja programu wyborczego Harris musiała być czymś zupełnie innym niż pomysły gospodarcze Trumpa. Ekonomiczna agenda Republikanów jest powtórzeniem starej idei: o dobrobycie decyduje biznes, trzeba zachęcić przedsiębiorców do większej aktywności. Po pierwsze, należy zmniejszyć podatki i w ten sposób podnieść stopę zwrotu z inwestycji. Po drugie, należy ograniczyć zewnętrzną konkurencję, wprowadzając cła ochronne. Po trzecie, trzeba zachęcić rodzimy kapitał do inwestowaniu w kraju. Po czwarte, bezrobocie należy utrzymać na bezpiecznym poziomie, chroniąc rynek pracy przed napływem imigrantów. Po piąte, z inflacją należy walczyć, obniżając koszty produkcji, gwarantując np. dostęp do tanich źródeł energii i surowców. Ten konserwatywny program „osłodzony” jest drobnymi ustępstwami zaadresowanymi do ubogiego elektoratu, tak jak propozycja zrezygnowania z opodatkowania napiwków.
Kontynuacja czy wybór nowej strategii
Wydawałoby się, że konstrukcja programu opozycyjnego do koncepcji Trumpa jest prosta, trzeba uwagę skoncentrować na konsumentach i pracobiorcach. Wbrew pozorom okazało się to nie do końca łatwe, na przeszkodzie stanęła „bidenomics”. Polityka gospodarcza Joe Bidena była odpowiedzią na skutki pandemii. Należało podjąć działania stymulujące rynek pracy i rozbudowujące system socjalnego bezpieczeństwa. W tym ostatnim przypadku nie tylko chodziło o rozbudowę systemu zasiłków społecznych, ale polepszenie dostępu do służby zdrowia i leków. Biden zdecydował się również rozbroić bombę w postaci trudnych do spłacenia kredytów studenckich i wprowadził system umorzenia tych kredytów. Po stronie podażowej uruchomiono program inwestycji infrastrukturalnych oraz projekty sprzyjające rozwojowi przemysłu strategicznych technologii (CHIPS and Sience Act).
Mimo niewątpliwych sukcesów w ograniczeniu ubóstwa i w polepszeniu sytuacji na rynku pracy (stabilizacja stopy bezrobocia na niskim poziomie), dotychczasowy okres prezydentury Bidena nie był oceniany jednoznacznie pozytywnie pod względem gospodarczym. Harris stanęła więc przed dylematem, albo spróbować przekonać wyborców, że „bidenomics” był pasmem sukcesów i będzie on nadal kontynuowany, albo pokusić się o sformułowania własnego programu. Kluczem była odpowiedź na pytanie: dlaczego program gospodarczy Bidena był niedoceniany?
Odpowiedź jest prosta – wysoka inflacja. Gospodarstwa domowe nie doświadczyły bezrobocia, ale większość z nich nie cieszyła się wysoką dynamiką zarobków. W rezultacie „drożyzna” stała się główną troską amerykańskich rodzin. Pomysł na kampanię gospodarczą Harris wyraźnie dotyka tego problemu. Jej wystąpienie, bardzo dobrze zaprojektowane w warstwie reklamowej, odniosło się do czterech spraw: kosztów mieszkaniowych, wydatków na żywność, kosztów ochrony zdrowia i edukacji. Powołując się na swoje osobiste doświadczenia, pokazała jak ważne są te cztery obszary dla klasy średniej. Po reakcji publiczności było widać, że problemy zostały dobrze zdefiniowane, obciążenie budżetów rodzinnych w tych czterech obszarach jest najbardziej dolegliwe.
Zobacz również:
Badanie od najbiedniejszych do najbogatszych Amerykanów
Oczywiście „polityczna poetyka” wymagała wskazania winowajcy „drożyzny” i tutaj się pojawił pierwszy problem, nie można było wskazać ekspansywnej polityki budżetowej, jako źródła inflacji. Trudno też było obarczyć winą Fed, który teraz jest oskarżany o zbyt długie utrzymywanie restrykcyjnej polityki pieniężnej. Oskarżonym o inflację zostały korporacje, ich polityka cenowa miała wykorzystać zewnętrzne szoki dla windowania cen i zysków. Rozwiązaniem problemów powinna być głębsza i efektywniejsza kontrola korporacji sięgająca nawet po administracyjną kontrolę cen. Harris w przemówieniu wskazywała, że ona, były prokurator, ma doświadczenie i wie, jak walczyć z korporacjami. Takie postawienie spraw musiało rozpętać burzę.
Plan zmniejszenia kosztów życia może się skończyć porażką
Tytuł powyższy to najkrótsza recenzja programu Harris wystawiona przez środowisko ekonomistów. Po pierwsze, wytknięto kandydatce Demokratów mijanie się z prawdą. Niedawno opublikowana przez Fed analiza marż w branży spożywczej nie wskazywała na ich wzrost w okresie szoku cen żywności. Po drugie, ekonomiści doskonale pamiętają kontrolę cen wprowadzoną przez Nixona w celu zahamowani inflacji. Polityka ta zakończyła się kompletną porażką i opóźniła niezbędne zacieśnienie polityki pieniężnej przez Fed w latach 70. XX w. Po trzecie, program zwiększenia budownictwa mieszkaniowego oparty na dofinansowaniu kredytu mieszkaniowego spowoduje wzrost ceny mieszkań. Po czwarte, uporczywy wzrost cen po ustąpieniu zewnętrznego szoku wskazywał na popytowe a nie podażowe źródło inflacji. Po piąte, wprowadzenie sztucznego zaniżenia cen leków dla niektórych grup społecznych, może spowodować podwyżkę składek ubezpieczeniowych. Podobny efekt może mieć umorzenie długów związanych z kredytowaniem terapii medycznych. Po szóste, program Harris będzie powodował dalsze zwiększenie deficytu budżetowego, który działa proinflacyjnie. Istnieje zatem ryzyko, że program zamiast zamierzonego hamowania dynamiki cen może spowodować jej dalszy wzrost.
Krytyczna ocena pomysłów gospodarczych Kamali Harris może zrazić do niej racjonalnie myślący amerykański elektorat, złożony głównie z klasy średniej. Czy i w jakim kierunku będzie ewoluował jej program może się zatem okazać istotnym elementem całej kampanii prezydenckiej.
Na razie debata w telewizji ABC nie zmieniła wytyczonego kierunku gospodarczego. Harris starała się dalej prezentować, jako osoba rozumiejąca potrzeby klasy średniej. Jej przekaz był jednak zbyt mało transparentny dla przeciętnego słuchacza i zbyt ubogi w treści dla ekonomisty. Trump próbował akcentować problemy, to znaczy wysoką inflację i imigrację. Ta ostatnia kwestia została jednak sprowadzona do karykaturalnej postaci imigrantów polujących na zwierzęta domowe. W rezultacie mało fortunna prezentacja wątków gospodarczych przez Trumpa pozwoliła Harris na pokazanie osiągnięć obecnej administracji na rynku pracy i w zakresie pomocy społecznej. Jak widać wątki gospodarcze nie były przebijającym się tematem debaty, jednak telewizyjne starcie to nie akademickie seminarium, ale konfrontacja osobowości.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.