Getty Images
Dla współczesnych gospodarek i kondycji ulokowanego w nich człowieka szczególne znaczenie ma jednak to, że już od dawna nieaktualny stał się pogląd, że gospodarka to przede wszystkim wytwarzanie dóbr i usług zaspokajających potrzeby człowieka, a wobec niej służebną rolę pełni system finansowy pośredniczący między oszczędzającymi (tzw. „jednostki nadwyżkowe”) a tymi, którzy potrzebują kredytu (tzw. „jednostki deficytowe”) dla inwestowania w rozwój sfery realnej, wytwarzającej te dobra. W tym klasycznym obrazie, który przekazujemy studentom na początku ich edukacji ekonomicznej i wciąż funkcjonującym w świadomości społecznej, instytucje finansowe mają wtórną, wspomagającą rolę, są jak ogon dla psa, który służy mu do okazywania emocji. To się jednak już dawno zmieniło, ogon macha psem, systemy finansowe z instytucji pomocniczych, dostarczających gospodarce instrumentów służących sferze realnej, wyobcowały się i zaczęły pełnić rolę wiodącą w gospodarkach krajów najbardziej rozwiniętych. Od kilkudziesięciu lat następuje dynamiczna ekspansja sfery finansowej, prowadząca do dominacji instytucji i kryteriów finansowych w funkcjonowaniu życia zarówno gospodarczego, jak i społecznego, na generowaniu instrumentów finansowych służących mniej sferze realnej, a bardziej „robieniu pieniędzy” na oderwanych od sfery realnej operacjach finansowych.
Proces ten w terminologii anglojęzycznej określono jako financialization, a jego stosowane często spolszczenie „finansjalizacja” brzmi fatalnie, dlatego zastosujemy tu lepiej brzmiącą po polsku krótszą formę: finansyzacja.
Zobacz również:
Nie pozwólmy dobremu kryzysowi się zmarnować
Co prawda uważa się, że w Stanach Zjednoczonych początki finansyzacji sięgają już lat 50. XX w., ale de facto proces ten „ruszył z kopyta” pod koniec XX w., po upadku systemu z Bretton Woods. Rozwój i wielka kariera neoliberalizmu i zauroczenie polityków wolnorynkowymi hasłami głoszonymi elokwentnie przez Miltona Friedmana już w latach 70. XX w. (Nobel 1976), w latach 80. i 90. zdynamizowały proces finansyzacji w Stanach Zjednoczonych.
Świadczą o tym przede wszystkim liczby. W USA jeszcze w latach 50. XX w. sektor finansowy stanowił w relacji do PKB tylko 2,8 proc., a w 2019 r. jest go 7,5-krotnie więcej, czyli 21 proc., to więcej niż 1/5 gospodarki. Nastąpiły bardzo dynamiczne zmiany innych miar statystycznych określających jego wielkość. Oto obrót na amerykańskich rynkach akcji wzrósł ze 136,0 mld dol. w 1970 r. (co stanowiło 13,1 proc. PKB) do 1,671 bln dol. w 1990 r. (czyli 28,8 proc. PKB). To wzrost realnie nieco ponaddwukrotny, ale w 2000 r. obroty na amerykańskich rynkach akcji doszły do 14,2 bln dol. – a to jest tyle, co 145 proc. PKB.
O wzroście władzy sektora finansowego nad gospodarką świadczą też inne dane. W 1978 r. banki komercyjne dysponowały aktywami o wartości 1,2 bln dol. (miliona milionów), co stanowiło 53 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Do końca 2007 r. aktywa banków komercyjnych były bez mała 10-krotnie wyższe, 11,8 bln dol., co odpowiadało już 84 proc. amerykańskiego PKB. Z kolei aktywa banków inwestycyjnych (zajmujących się obsługą papierów wartościowych) z poziomu 33 mld dol. w 1978 r. (co stanowiło 1,3 proc. PKB), w 2007 r. wzrosły do poziomu 3,1 bln dol. (czyli 22 proc. w relacji do PKB). Papiery wartościowe, które odegrały kluczową rolę w wywołaniu kryzysu finansowego w 2008 r., papiery zabezpieczone aktywami, w tym zabezpieczone zobowiązania dłużne (CDO), praktycznie nie istniały w 1978 r., a do 2007 r. te aktywa wynosiły 4,5 bln dol., co odpowiada 32 proc. PKB USA (Simon Johnson, James Kwak „13 Bankers: The Wall Street Takeover and the Next Financial Meltdown”, New York: Pantheon Books, 2010, p. 59).
Znamienne jest też to, że w amerykańskiej gospodarce, w której aktywa finansowe gospodarstw domowych i organizacji non-profit w połowie lat 70. XX w. oceniano na około 250 proc. PKB (a relatywnie spadły z 300 proc. PKB w latach 50. i 60.), w połowie drugiego dziesięciolecia XXI w. przekroczyły 400 proc. PKB, ale w tym samym czasie pasywa ogółem i kapitał własny biznesu finansowego wspięły się z poziomu 150–200 proc. do ponad 500 proc. PKB.
Dominująca rola rynków finansowych
Problem polega nie tylko na tym, że rynki finansowe stały się centralnym elementem codziennej działalności nie tylko korporacji i państw, ale i gospodarstw domowych. Rzecz w tym, że amerykańskie rodziny zostały głęboko uwikłane w rynki finansowe. Wynikało to z tego, że zarówno ich emerytury, jak i oszczędności odkładane na sfinansowanie uniwersyteckiej edukacji dzieci zostały zainwestowane w fundusze inwestycyjne, a ich kredyty hipoteczne, kredyty samochodowe, konta kart kredytowych i długi studenckie zostały „upakowane” w CDO i zamienione na obligacje, a następnie sprzedane globalnym inwestorom. W efekcie drobni posiadacze nieruchomości oraz nie za dużych oszczędności zostali od nich niebezpiecznie, jak to potem pokazał kryzys 2008 r., uzależnieni (Greta R. Krippner „Capitalizing on Crisis Cambridge”, MA: Harvard Univ. Press, 2011).
Zobacz również:
Znaczenie Krajowej Strategii Edukacji Finansowej
Gerald F. Davis zwraca uwagę, że charakterystyczną cechą lat 80. było to, że po fali przejęć konglomeraty, które zapewniały długoterminowe zatrudnienie i stabilne świadczenia emerytalne, zostały zastąpione przez zdezagregowane struktury korporacyjne usankcjonowane przez rynki finansowe poprzez wyższe wyceny (Gerald F. Davis „After the Corporation”, Polit. 2013, Soc. 41:283–308). Finansyzacja stała się w ten sposób procesem generującym rosnące nierówności ekonomiczne. Wzrost znaczenia finansów pogłębiał nierówności dochodowe, ponieważ zwiększony zwrot z inwestycji finansowych zwykle nie jest reinwestowany w firmy na działalność produkcyjną, a to powoduje stagnację płac realnych i wzrost zadłużenia pracowników (Natascha van der Zwan „Making sense of financialization”, Socioecon. Rev. 2014, 12:99–129). Te procesy zmieniły Stany Zjednoczone zasadniczo: Amerykanów z narodu oszczędzających przerobiono na naród pożyczkobiorców, dłużników, w efekcie oszczędności osobiste spadły, a rosnący dług konsumencki był konsekwencją stagnacji lub nawet spadku dochodów (Bruce G. Carruthers, Laura Ariovich „Money and Credit: A Sociological Approach” Cambridge, UK Polity 2010; Jacob Hacker „The Great Risk Shift: The Assault on American Jobs, Families, Health Care and Retirement – and How You Can Fight Back” New York: Oxford Univ. Press 2006). Oczywiste jest również to, że narastające zadłużenie rodzin doprowadzało zwykłych ludzi do permanentnego stresu psychicznego, który najbardziej obciążał Amerykanów zaliczanych do klasy średniej i niższej. System uzależnił ich do ciągłego zaciągania pożyczek, podczas gdy środki na spłatę okazywały się coraz skromniejsze i niepewne – ze szczególną siłą ujawnił to kryzys 2008 r., gdy nie tylko załamała się gospodarka, ale i tysiące ludzi potraciło domy (Randy Hodson, Rachel E. Dwyer, Lisa A. Neilson „Credit Card Blues: The Middle Class and the Hidden Costs of Easy Credit”, Sociol. Q. 55:2014, pp 315–40).
Narastanie nierówności dochodowych
Wzrost nierówności wynikał z oczywistego faktu, że podczas gdy jedni, ci bogatsi, którzy uzyskali dodatkowe środki dzięki zainicjowanej przez Ronalda Reagana polityce cięć podatkowych w górnych partiach progresji podatkowej (a było to tylko 1 do 2 proc. podatników, którzy dawali jednak spory wkład do budżetu), mieli dodatkowe aktywa do zainwestowania i cieszyli się rosnącymi zyskami, „pieniądz robił pieniądz”, to inni – właśnie klasa średnia – nie mogli dołączyć do tych profitable rynków – a to prowadziło do stopniowego narastania luki majątkowej między grupami społecznymi. Zauważono to jeszcze przed kryzysem 2008 r., ale na wnioski i przeciwdziałanie nieubłaganemu procesowi zmian było już za późno (Neil Fligstein, Adam Goldstein „The Emergence of a Finance Culture in American Households, 1989–2007”, Socio-Economic Rev. doi: 2015, 10.1093/ser/mwu035).
Finansyzacja spowodowała po 1980 r. narastanie dysproporcji także między zarobkami w sferze finansowej i w pozostałych sektorach gospodarki – zatrudnieni w finansach uzyskali znacznie wyższy wzrost dochodów niż pracownicy innych usług i gałęzi przemysłu. Zarabiali na cudzych pieniądzach, a jednocześnie mieli dostęp do informacji, które ułatwiały im bogacenie się.
Nowe instrumenty finansowe
Szczególnym znakiem finansyzacji jest nadzwyczajny rozrost operacji z wykorzystaniem instrumentów pochodnych. Jak z sarkazmem zauważa J.B. Maverick, znany komentator rynków finansowych, ich rynek „jest, jednym słowem, gigantyczny – szacowany na ponad 1 bld dol. Jak to możliwe? Głównie dlatego, że istnieje wiele instrumentów pochodnych, dostępnych dla praktycznie każdego możliwego rodzaju aktywów inwestycyjnych, w tym akcji, towarów, obligacji i walut. Niektórzy analitycy rynku oceniają nawet wielkość rynku na ponad 10 razy większą niż całkowity światowy PKB” (Jack B. Maverick „How Big Is the Derivatives Market?”, Investopedia.com, 06.02.2024, tekst zrecenzowany przez Thomasa J. Catalano, fakty zweryfikowane przez Vikki Velasquez). Co prawda te oceny uważa się za przeszacowane, inni badacze twierdzą, że publikowana wielkość rynku instrumentów pochodnych jest znacznie zawyżona, ale pamiętajmy, że wiele zależy od sposobu liczenia tego, co bierze się pod uwagę i uwzględnia w szacunkach. Jak przypomina ten analityk, jest jednak duża różnica między wartością referencyjną i rzeczywistą wartością netto instrumentów pochodnych – odpowiednio 600 bln dol. w porównaniu z 12,4 bln dol. – dla 2021 r.
Zobacz również:
Polacy mają 2,8 bln zł aktywów finansowych, ale wciąż jesteśmy na dorobku
Z instrumentów pochodnych najbardziej użyteczny i praktyczny charakter miały zawsze kontrakty terminowe, znane przecież już w starożytności (opowiadana jest anegdota o Talesie z Miletu, który wzbogacił się na kontrakcie terminowym na zakup oliwek). Wykorzystywane były przede wszystkim do zabezpieczania przed ryzykiem wynikającym ze zmiany ceny instrumentu bazowego w przyszłości. Ale o ile przez sto lat od zorganizowania giełd kontraktów terminowych w połowie XIX w. były one stosowane głównie do handlu towarami rolniczymi, instrumentami bazowymi były zatem ceny płodów rolnych, a w mniejszym stopniu wykorzystywano je też w handlu różnymi surowcami, w tym metalami, to od początku lat 70. XX w., gdy decyzją prezydenta Nixona doszło do upadku systemu stałego kursu walutowego opartego na złocie, pojawiły się zawierane na szeroką skalę kontrakty oparte na walutach.
Wkrótce po deregulacji stóp procentowych przez Bank Anglii (czemu nadano szumne określenie Big Bang, terminem zapożyczonym, bez pytania astrofizyków ani astronomów o zgodę, z kosmologicznej koncepcji powstania wszechświata), a następnie amerykańską Rezerwę Federalną zaczęto handlować kontraktami terminowymi opartymi na różnych obligacjach i stopach procentowych, a nawet na takich bazowych instrumentach, jak stopy procentowe, waluty czy indeksy giełdowe. W efekcie rynki kontraktów terminowych zostały zdominowane przez czysto spekulacyjne gry giełdowe. Mogą one przynosić horrendalne zyski, ale i gigantyczne straty. Szczególnie głośna była sprawa pewnego maklera giełdowego z Londynu, zaangażowanego w singapurskiej filii renomowanego brytyjskiego banku inwestycyjnego Barings Bank, który zawierając kontrakty futures na indeks giełdy japońskiej Nikkei, stracił 850 mln funtów, czym doprowadził ten bank do bankructwa – ale takich spraw były tysiące (Nick Leason, Edward Whitley „Łajdak na giełdzie”, WIG-Press Warszawa 1997).
Koncentracja na celach krótkoterminowych
Trzeba podkreślić, że finansyzacja wpłynęła zasadniczo na funkcjonowanie systemów gospodarczych zarówno na poziomie makro, jak i mikro, zmieniła zachowania i motywacje indywidualnych podmiotów. Ekspansja sfery instytucji finansowych spowodowała przede wszystkim skupienie ekonomicznych motywacji na krótkoterminowych zyskach finansowych zamiast na celach długoterminowych. Patrzenie długoterminowe wymagałoby inwestycji w technologie i innowacje produktowe, szukania w tych obszarach perspektyw rozwojowych dla firm, a nastawienie krótkookresowe to trywialne koncentrowanie się na stopach zwrotu. Jednym z głównych powodów takiego stanu rzeczy była po prostu kwestia podążania przez Wall Street za kapitalistycznym, „zwierzęcym instynktem”, który podpowiadał im, że większy zysk można osiągnąć w zarabianiu pieniędzy na obrocie wtórnym papierami wartościowymi i instrumentach pochodnych, czyli de facto na pieniądzach („pieniądz robi pieniądz”), niż na wytwarzaniu materialnych produktów (George Akerlof, Robert J., Shiller „Zwierzęce instynkty”, Studio Emka, Warszawa 2011).
Instrumenty finansowe zapewniały szybkie zwroty przy niewielkich perturbacjach, więc cóż prostszego jak zainwestować w oprogramowanie, które ułatwiało te działania, zamiast inwestować w kosztowne cegły i zaprawy, maszyny i urządzenia potrzebne do budowy fabryk. A jeśli chodzi o dobra materialne, to wystarczyło wspierać te produkty, które mogły być produkowane za granicą i sprzedawane w Wal-Mart. W rezultacie branża finansowa odegrała główną rolę w spadku realnej produkcji w USA – i jak obserwowaliśmy, wytransferowania jej poza granice kraju, w wyniku czego miliony Amerykanów straciły dotychczasową, często nieźle płatną pracę. Szczególnie drastycznym przykładem jest upadek Detroit – niegdyś miasta amerykańskiego przemysłu samochodowego.
Finansyzacja w Polsce
O ile w USA znaczącą pozycję pełni sfera spekulacji finansowych, to w Polsce wciąż jesteśmy bliżsi tradycyjnej – i europejskiej – strukturze, dlatego najistotniejszą pozycję pełnią aktywa banków, które w 2022 r. stanowiły około 3/4 aktywów systemu finansowego. W aktywach sektora bankowego największa pozycja to, podobnie jak w minionych latach, kredyty dla sektora niefinansowego – w tym dla gospodarstw domowych, a drugą pod względem wartości – papiery skarbowe i gwarantowane przez Skarb Państwa. Nie jesteśmy tak „sfinansyzowani”, czyli zdominowani przez sektor finansowy, jak Ameryka. Wiadomo jednak, że przy niskich stopach procentowych dla depozytów warto przenieść swe aktywa na rynek obligacji – rynek obligacji skarbowych, a więc instrumentów najmniej ryzykownych, który utrzymywał dominującą pozycję w ramach krajowego rynku długoterminowych papierów dłużnych. Krajowe banki miały największy udział na rynku obligacji skarbowych, na koniec 2022 r. utrzymywały w swych aktywach obligacje skarbowe o wartości 353,8 mld zł.
Zobacz również:
Dlaczego Polacy niechętnie inwestują na giełdzie?
Na początku XXI w. również u nas wymuszono uzależnienie przyszłości emerytalnej obywateli od labilności rynków finansowych – najpierw poprzez reformę emerytalną wprowadzającą OFE (w ramach tzw. trójfilarowego systemu emerytalnego), a potem program promujący Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK) – dobrowolnych, prywatnych systemów długoterminowego oszczędzania. Ludzie jednak, choć nie edukowani w funkcjonowaniu rynków finansowych, w większości wolą pozostać przy tradycyjnym ZUS, bowiem dostrzegają, że uzależnienie od rynków finansowych wiąże się z ryzykiem. Wystarczy prosta obserwacja, że WIG ze swej szczytowej wartości ponad 66 tys. pkt w czerwcu 2007 r. w ciągu dwóch lat spadł prawie 3-krotnie (22719 w marcu 2009 r.), a tę szczytową wartość odzyskał dopiero po 14 latach, w czerwcu 2021 r. Nie mogliby się cieszyć imponującą emeryturą ci, których środki odprowadzane do funduszy inwestycyjnych zainwestowano na giełdzie, a wiek emerytalny osiągnęli w 2009 r. Choć niszczono reputację tradycyjnego systemu repartycyjnego, przed czym przestrzegali kompetentni naukowcy, to ludzie jednak widzą, że wiązanie przyszłości emerytalnej z systemem finansowym o tak zmiennych, bo wyznaczanych przez chwiejny rynek, wartościach aktywów jest zabiegiem, delikatnie mówiąc, niebywale ryzykownym dla pomyślności na emeryturze (Leokadia Oręziak „OFE katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce”, Książka i Prasa, Warszawa 2014; Mitchel A. Orenstein „Prywatyzacja emerytur. Transnarodowa kampania na rzecz reformy zabezpieczenia społecznego”, PTE, Warszawa 2013; Józefa Hrynkiewicz, „Ubezpieczenie społeczne w Polsce. 10 lat reformowania” – red. nauk., ISNS UW, Warszawa 2011).
Szukając pozytywów, mówi się, że finansyzacja to obiektywny i w rozwoju gospodarek nieuchronny proces gospodarczy, w którym pośrednictwo instrumentów finansowych, czyli nowej wyrafinowanej kategorii narzędzi ekonomicznych ułatwia wymianę realnych dóbr i usług, zatem usprawnia funkcjonowanie gospodarek. Z jednej strony redukuje zagrożenia związane z zamianą tych dóbr na podstawowy i bezpośredni instrument wymiany, jakim jest pieniądz, a z drugiej strony, ułatwia ludziom racjonalizację ich aktywów i przepływów dochodów. Jest swego rodzaju procesem uelastyczniającym, „oliwiącym” gospodarkę, związanym z przejściem od gospodarki przemysłowej do gospodarki usługowej – usługi finansowe stają się szczególnie wyeksponowanym sektorem gospodarki.
Zobacz również:
Silna polska gospodarka. Transformacja oszczędności w inwestycje
Ale Kevin Phillips, amerykański pisarz i komentator stwierdza z przekąsem, że finansyzacja stanowi proces analogiczny do tego, który zapoczątkował upadek habsburskiej Hiszpanii w XVI w., holenderskiego imperium handlowego w XVIII w. i Imperium Brytyjskiego w XIX w. – a ostatnim krokiem w przemianach każdej z tych historycznych gospodarek był upadek (Kevin Phillips „American Theocracy: The Peril and Politics of Radical Religion, Oil, and Borrowed Money in the 21st Century”, Penguin Books 2007). Czołowe potęgi gospodarcze podążały za postępem ewolucyjnym: najpierw rolnictwo, rybołówstwo i tym podobne, następnie handel i przemysł, a na końcu finanse. Ale gdy innowacyjność technologiczna i produktowa, będąca prawdziwym silnikiem napędowym rozwoju gospodarczego, zostaje wyparta przez innowacyjność w obrocie instrumentami finansowymi, które są de facto swego rodzaju fikcją ekonomiczną, czyli inwencja inżynierów zostaje zastąpiona przez inwencję maklerów i brokerów, to można powiedzieć, że taka gospodarka znalazła się w schyłkowej fazie swego rozwoju.
Długookresowe konsekwencje
Erik S. Reinert i Arno Mong Daastøl na konferencji w Oslo w 1998 r., zwrócili uwagę, na długoterminowe konsekwencje procesu, w wyniku którego coraz większy procent oszczędności i bogactwa jest wykorzystywany do zawyżania cen już istniejących aktywów – nieruchomości i akcji – zamiast do tworzenia nowej produkcji i innowacji. Jeśli doszło do tego, że w USA więcej pieniędzy zarobiono na aprecjacji nieruchomości niż w jakikolwiek inny sposób, to niestety można oczekiwać, że kapitał będzie kierowany nie tam, gdzie powstają innowacje, np. do Doliny Krzemowej (Silicon Valley), lecz raczej osadzi się na Wall Street (Gerald F. Davis, Suntae Kim, „Financialization of the Economy”, Annual Review of Sociology, Volume 41, 2015). Warto przypomnieć, że popularne w latach 70. niezwykle nośne hasło „co jest dobre dla General Motors, jest dobre dla Ameryki” zaczęło w wyniku postępującej finansyzacji amerykańskiej gospodarki tracić na aktualności i w efekcie już od lat 80., czasu reform Ronalda Reagana, mówiło się całkiem inaczej: „dla Ameryki jest dobre to, co jest dobre dla Wall Street”. Konsekwencją tego, że generowane w gospodarce oszczędności krążą i nabierają wartości w pętlach wtórnych obrotów, jest przecież to, że te oszczędności są „spijane” przez finansowych „inwestorów”, zamiast służyć wytwarzaniu nowych wartości służących realnemu wzrostowi gospodarek. Same słowa „inwestycja”, „inwestor”, nabierają innego sensu – stąd ekonomiści zwracają uwagę na to, że należy odróżniać tzw. inwestycje makroekonomiczne, „prawdziwe”, czyli w zakupy instrumentów rynku kapitałowego na rynku pierwotnym, co wzbogaca kapitał przedsiębiorstw działających w sferze realnej, od inwestycji spekulacyjnych, na rynku wtórnym i w instrumenty pochodne, nazywanych też „czysto finansowymi”, które wzbogacają „inwestorów”, ale raczej nie gospodarkę. Statystycznie te dwie kategorie „inwestowania” nie zawsze są odróżniane, stąd można mówić o obracaniu się w świecie swego rodzaju „iluzji” ekonomicznej. Zatem gdy się mówi, że w kraju jest niski czy wysoki poziom inwestycji – pytajmy zawsze: – o jakie inwestycje chodzi?
Tak, bo hasło „pieniądz robi pieniądz” – to świat wymarzonych iluzji finansistów. Ale gdy podmioty gospodarcze uznają, że bardziej im się opłaca inwestowanie w aktywa finansowe niż w realną gospodarkę, powiększanie mocy produkcyjnych, to dla polityków odpowiedzialnych za rozwój gospodarek powinien odezwać się dzwonek alarmowy. Ocenia się, że w połowie lat 90. XX w. zyski amerykańskich korporacji z operacji finansowych przewyższyły zyski z inwestycji w realną gospodarkę. Sektor finansowy wywołał fundamentalne, systemowe zmiany również w sektorach niefinansowych. Gdy giganci samochodowi z Detroit, ale też niemiecka korporacja Volkswagena, zaczęli więcej zarabiać na operacjach finansowych niż na sprzedaży aut, to można powiedzieć, że świat realnej ekonomii „stanął na głowie” albo znalazł się w ślepej uliczce.
Trzeba podkreślić, że ta presja sfery finansów związana była ze zmianami – i z nich wynikała – mentalności ludzi: z kształtowanego od końca lat 70. nowego sposobu myślenia o gospodarce, jaki wprowadziła „pod strzechy i na salony”, ale przede wszystkim na korytarze parlamentów, czyli w środowiska polityków, niestety też na kampusy uczelni, neoliberalna filozofia, w której uznawano, że siłę gospodarek ma budować nie produkcja dóbr materialnych – co określamy jako „sferę realną gospodarki” – lecz wysoka rentowność, czyli stosunek zysków do nakładów – i to bez względu na to, gdzie te nakłady się ponosi, czy w sferze realnej, czy finansowej. Konsekwencją tego nowego myślenia była polityka cięć i zaciskania pasa (austerity) oraz coraz dalej pogłębiająca się finansyzacja. Ten sposób myślenia okazywał się czasem druzgocący dla sfery społecznego dobrobytu. Zrodziła się swoista tyrania „stopy zwrotu ponad wszystko”, iluzja, że zarządzanie powinno polegać na takim kształtowaniu struktury, by osiągnąć możliwie najwyższą rentowność – wykazywano się nią przed akcjonariuszami, bo była źródłem dywidend. Taki sposób myślenia mógł być przyczyną nie tylko przykładowo burzenia struktury połączeń kolejowych, gdy likwidowano nierentowne połączenia lokalne (z dramatycznymi skutkami dla spójności systemu połączeń, ale przede wszystkim dla mieszkańców małych miast i osiedli), pozbywania się elementów struktur cykli wytwarzania z dołu tzw. krzywej uśmiechu (czyli etapu samej produkcji), które są mniej rentowne, przenoszenia ich poza granice krajów, a także cięcia kosztów w pozostałych elementach, ale nawet likwidacji całych sektorów gospodarczych, które uznano za mało rentowne – wszak, jak zauważają William Lazonick i Mary O’Sullivan, dominującą ideologią ładu korporacyjnego stała się maksymalizacja wartości dla akcjonariuszy (William Lazonick, Mary O’Sullivan „Maximizing shareholder value: a new ideology for corporate governance”, Econ. Soc. 29, 2000, pp 13–35).
Zobacz również:
Obraz prywatyzacji polskiej gospodarki
Okazało się, że sposób myślenia finansistów, gdy otrzymywali władzę w przedsiębiorstwach bywał druzgocący – dramatycznym przykładem była klęska polskiej koncepcji prywatyzacji przedsiębiorstw poprzez tzw. program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych (NFI). Masowo bankrutowały przedsiębiorstwa przejmowane przez fundusze, których stery dzierżyli finansiści, nie dość, że wyspecjalizowani tylko w wąskiej dziedzinie ekonomii, jaką są finanse, to w znacznej części bez jakiegokolwiek doświadczenia w zarządzaniu przemysłem, a udziały obywateli w gospodarczym majątku szybko okazywały się fikcją.
Autorzy popularnej platformy „Investopedia” w zwięzłym, ale zrecenzowanym przez Charlesa Pottera tekście poświęconym finansyzacji, analizują jej różne pros i cons, przypominając, że doprowadziła ona do znacznego wzrostu liczby miejsc pracy w sektorze finansowym, a usługi finansowe stały się ważnym źródłem dochodów eksportowych dla Stanów Zjednoczonych, wspomagają też handel międzynarodowy i generalnie ułatwiają finansowanie inwestycji i wzrostu oraz ochronę zakupów i inwestycji poprzez ubezpieczenia. Finansyzacja przyczyniała się zatem do wzrostu również w innych sektorach gospodarki. Zdaniem wielu krytyków – doprowadziła ona jednak do powstania „nieproduktywnego” kapitalizmu, a „obecnie używana jest głównie jako termin do kategoryzacji tego nowego etapu kapitalizmu, w którym zyski pochodzą głównie nie z produkcji dóbr realnych, ale z finansowego wywłaszczenia (przypominającego lichwę)” (Michael Roberts „Owning Financialization”, Monthly Review, 2019).
Przypominają przy tym proste, ale ważne pytania stawiane przez zwykłych ludzi: Czy finansyzacja jest dobra dla sfery mieszkalnictwa? Są wątpliwości, bowiem dostrzega się, że mieszkalnictwo jest w tym systemie traktowane jako narzędzie inwestycji i bogactwa, a nie jako dobro społeczne, podczas gdy wiele osób, uważa, że bezpieczne, stabilne mieszkanie jest prawem człowieka, zatem wraz z rosnącą finansyzacją mieszkalnictwa pojawia się problem z realizacją tego prawa.
Jakie są skutki i na czym polega finansyzacja żywności? Odnosi się ona do sposobu, w jaki sektor finansowy wkroczył w różne aspekty łańcucha zaopatrzenia ludzi w żywność. Termin ten odzwierciedla wpływ różnych podmiotów finansowych na sposoby produkcji, dystrybucji i konsumpcji żywności. Z naszego podwórka możemy przywołać przykład znanych producentów wyśmienitych ciastek i lodów, którzy scedowali swe firmy na rzecz pewnych instytucji finansowych i międzynarodowych korporacji, co zdaniem zarówno tychże polskich byłych właścicieli, jak i konsumentów, nie odbiło się pozytywnie na jakości oferowanego produktu.
Jak finansyzacja wpływa na uniwersytety? Jak się okazuje, miała istotne znaczenie również dla szkolnictwa wyższego, bowiem wiele dzisiejszych uniwersytetów po to, by pokryć swoje wydatki, polega bardziej na czesnym niż na finansowaniu przez państwo, a to zmusiło niektóre szkoły do pożyczania dużych sum na opłacenie luksusowych obiektów i mieszkań studenckich, aby w ten sposób przyciągnąć więcej potencjalnych adeptów. W efekcie, od czasu pojawienia się finansyzacji w latach 70. XX w. gwałtownie wzrosły koszty czesnego.
Aby pies zapanował nad ogonem
Finansyzacja uzależniająca gospodarkę od przerośniętego systemu finansowego działającego jak wyrafinowany pasożyt, budzi niepokój. Próby ograniczania nadmiernie rozdętych spekulacyjnych operacji finansowych metodami fiskalnymi (podatek Tobina) czy administracyjnymi okazywały się jednak nieefektywne i nieskuteczne. Wiele wskazuje na to, że nie ma jak dotąd narzędzi, którymi można by spowodować, by to znowu „pies zapanował nad swym ogonem”. Jeśli zatem jest to nowy, nieuchronny etap rozwoju, to trzeba z tym żyć i umiejętnie się dostosować – przede wszystkim czyniąc sferę finansów bardziej dostępną dla zwykłych ludzi, czyli redukując wykluczenie finansowe. A jest to możliwe tylko przez wspieranie działań, dzięki którym większa część dochodu narodowego trafi do kieszeni zwykłych obywateli.
W związku z tym trzeba przypomnieć, że pod względem jednej z kluczowych danych określających, jaka część wytworzonego dochodu narodowego trafia do rąk obywateli kraju – a jest nią udział kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB – jesteśmy wciąż na jednym z dalekich miejsc, ze wskaźnikiem 38,8 proc. w 2021 r. (obniżył się w stosunku do 2020 r, gdy doszedł do 41 proc.), podczas gdy w krajach rozwiniętych gospodarek rynkowych jest znacznie wyższy, bliski 50 proc. (a od lat najwyższą wartość ma dla Szwajcarii około 60 proc. i Stanów Zjednoczonych – w 2021 r. 54 proc.). Niestety, w ostatniej edycji Rocznika Statystyki Międzynarodowej GUS tabela zawierająca te informacje nie została podana. A jest to kluczowa kwestia dla zrozumienia, gdzie tak naprawdę jest nasze miejsce w międzynarodowym podziale pracy i jak wiele jest do zrobienia w kształtowaniu struktur.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.