Geithner bliski upadku?

Gdy Lehman Brothers zmierzał prostą drogą do bankructwa, Geithner z upodobaniem grał z kolegami w koszykówkę w nowojorskim biurze Fed, którym kierował do 2003 roku. Do jego obowiązków należało nadzorowanie nowojorskiego rynku finansowego, jednak zgodnie z tym, co pisze w raporcie o upadku Lehman Brothers sądowy rewident, Geithner zaniedbał swoje obowiązki. W   kwietniu Kongres przesłucha także obecnego szefa Fed Bena Bernanke. Ale to Geithner, cudowne dziecko amerykańskiej polityki i świata finansów, budzi w USA największe emocje.

Anthon Valukas, biegły rewident  powołany przez sąd badający okoliczności bankructwa Lehman Brothers, dowodzi, że nazwisko obecnego sekretarza skarbu USA i twarzy pakietu ratunkowego Obamy, Tima Geithnera, jest kluczowe w całej aferze. Jeszcze jako szef nowojorskiego oddziału Fed Geithner miał przymykać oczy na doniesienia, że menedżerowie Lehman „robią przekręty”, by ukryć fatalną sytuację banku. Sygnały o stosowaniu przez bank  kreatywnej księgowości zgłaszał konkurencyjny Merril Lynch i Geithnerowi, i SEC. Geithner jednak nie kiwnął palcem w tej sprawie.

Tak przynajmniej wynika z liczącego ponad 2 tysiące stron raportu na temat upadku Lehman Brothers, opublikowanego 16 marca przez komisję śledczą, którą kierował Valukas. Były prokurator z Chicago, prywatnie skonfliktowany z szefem Departamentu Skarbu USA, zdetonował swoim raportem prawdziwą bombę. Bo z raportu, podpartego 400 tysiącami stron dokumentów, wynika też, że nowojorski oddział Fed, kierowany przez Geithnera, skupował złe kredyty Lehmana, i to po cenach znacznie wyższych od rynkowych.

Lehman Brothers upadł we wrześniu 2008 roku, stając się symbolem obecnego kryzysu finansowego. Okazało się, że będący na skraju bankructwa bank inwestycyjny zaciągał krótkoterminowe kredyty pod zastaw zadłużonych aktywów banku i księgował je jako przychody ze sprzedaży aktywów, co sztucznie zmniejszało zadłużenie. Proceder ten, znany jako tzw. transakcje Repo 105, pozwolił chwiejącej się instytucji sztucznie powiększyć aktywa o 50 mld USD tylko między czerwcem a wrześniem 2008 roku. Gdy udzielające kredytów banki Citi i JP Morgan Chase zażądały dodatkowych zabezpieczeń, proceder Repo 105 wyszedł na jaw i system się wysypał.

Miażdżący dla Geithnera raport Valukasa, pieczętujący długą listę poważnych zarzutów, wysuwanych przez republikanów, może zakończyć jego błyskotliwą karierę.

Od entuzjazmu do nieufności

Gdy 21 listopada 2008 roku Tim Geithner pojawił się jako pewny kandydat na szefa Departamentu Skarbu USA w administracji Baracka Obamy, nowojorska giełda zareagowała entuzjastycznie.  Dow Jones poszybował o ponad 6 proc. Perspektywa młodego, energicznego człowieka u steru amerykańskich finansów podziałała ożywczo na znękaną kryzysem giełdę. Przez amerykańskie media przetoczyła się fala pochlebnych artykułów na temat Geithnera; przedstawiany był jako sprawny administrator, a jednocześnie wyluzowany światowiec w towarzystwie uwielbianego przez tłumy Obamy. Snobistyczny „New Yorker” portretował go w dżinsach i śniegowcach, przyjmującego interesantów w swoim biurze. Zwracano uwagę na jego pasje snowbordowe, a także rzadką wśród Amerykanów znajomość egzotycznych języków: chińskiego i japońskiego. Tylko nieliczni eksperci zwracali uwagę, że ster finansów federalnych przejmuje człowiek biegły co prawda w rządowej biurokracji, ale bez doświadczenia praktycznego w inwestowaniu, grze giełdowej czy bankowości. Na te zastrzeżenia nikt jednak nie zwracał uwagi.

Za wywołanie kryzysu opinia publiczna w USA obarczała właśnie doświadczonych finansowych graczy w sile wieku. Zapalony narciarz po pięćdziesiątce, choć wyglądający najwyżej na 30, który w imieniu prezydenta Obamy miał uruchomić 350 mld USD pakietu ratunkowego, był postrzegany jak zbawca. – Justin, musisz zdać sobie sprawę, że żyjemy właśnie dla takich kryzysów, jak ten – mówił Geithner szkolnemu koledze Justinowi Rudelsonowi, z którym razem studiował w Dartmouth College. Ameryka potrzebowała takiego człowieka, więc pojawienie się jego nazwiska na giełdzie kandydatów do Departamentu Skarbu wywołało 21 listopada 2008 roku euforię wśród graczy na Wall Street.

Gdy kilka miesięcy później, 10 lutego 2009 roku, Geithner wygłaszał swoją inauguracyjną przemowę na temat walki z kryzysem, giełda zareagowała dokładnie odwrotnie. Dow Jones poleciał w dół o 4,6 proc. na wieść o tym, że rząd wpompuje fortunę w utrzymywanie na powierzchni nieudolnie zarządzanych instytucji finansowych, stojących na krawędzi bankructwa. Geithner zapowiadał też, że z funduszy federalnych będą wykupywane niespłacone kredyty, które ciągną w dół niewydolne banki. Eksperci, przywiązani do żelaznych zasad wolnego rynku zwracali uwagę, że proponowana przez Geithnera strategia przedłużania agonii bankrutów za publiczne pieniądze to fatalny pomysł. – Reakcja rządu na kryzys skierowała gospodarkę na ścieżkę uzdrowienia, które będzie przebiegać wolniej i znacznie trudniej niż to jest potrzebne – mówił dyplomatycznie Joseph Stiglitz.

Prorocze słowa

Pakiety ratunkowe to była specjalność Geithnera jeszcze w latach 90. Jako podsekretarz departamentu skarbu do spraw zagranicznych nadzorował wówczas pomoc, przekazywaną przez rząd federalny krajom takim, jak Meksyk czy dalekowschodnie tygrysy gospodarcze, dotknięte azjatyckim krachem z końca epoki rządów Billa Clintona.

Pomoc międzynarodowa to u Geithnerów niejako rodzinna tradycja. Ojciec szefa Departamentu Skarbu Peter Geithner był przez całe lata pracownikiem federalnej instytucji charytatywnej USAid i woził całą rodzinę do Zimbabwe, Zambii, Indii i Tajlandii. – Tim zawsze szybko przystosowywał się do nowego miejsca – wspomina Peter Geithner młodość syna, który maturę zdawał w międzynarodowej szkole w Bangkoku. Jego pasją było wówczas fotografowanie. Szczególnie pociągały go czarno-białe fotografie robione w obozach dla uchodźców z Kambodży, opanowanej przez krwawy reżim Czerwonych Khmerów. – Tim zamienił naszą łazienkę w ciemnię i nie wychodził z niej całymi dniami – wspominała potem Deborah Moore Geithner, matka Tima, pianistka, której dziadek był doradcą prezydenta Dwighta Eisenhowera.

Rodzina Geithnerów ma bliskie koneksje z rodziną prezydenta Obamy. W latach 80. Geithner senior, wówczas dyrektor programu azjatyckiego Fundacji Forda, nadzorował działalność Ann Dunham Soetoro, matki Obamy, która w tamtych czasach zajmowała się programami pomocowymi dla Indonezji. Sam Tim Geithner też połknął azjatyckiego bakcyla. Dwa lata studiował chiński na pekińskich uniwersytetach, a potem skończył stosunki międzynarodowe ze specjalnością azjatycką na John Hopkins University.

Pierwsza praca po studiach ustawiła go na resztę życia: robił research do książki samego Henry Kissingera, legendarnego i wpływowego szefa Departamentu Stanu USA. Od niego trafił prosto do ambasady USA w Tokio, jednak wielkiej kariery w dyplomacji nie zrobił. Lata 90. spędził w Departamencie Skarbu, a potem, w 2003 roku, mając niespełna 47 lat, został szefem nowojorskiego oddziału Fed. Dawało mu to automatyczne członkostwo we wpływowym Federalnym Komitecie Wolnego Rynku, który jest odpowiednikiem polskiej Rady Polityki Pieniężnej.

W 2006 roku został dokooptowany do równie wpływowego międzynarodowego gremium funkcjonującego pod nazwą Grupa Trzydziestu (G30). Skupia ona byłych szefów banków centralnych z całego świata (zasiada w niej m.in. Leszek Balcerowicz), intelektualistów i wpływowych ekonomistów. Jego nominacja na prestiżowe stanowisko, obejmujące swoją jurysdykcją finansowe centrum współczesnego świata, nie została entuzjastycznie przyjęta.

– Niewiele ma doświadczenia w regulowaniu rynku, wątpliwe czy będzie chciał uważnie nadzorować instytucje finansowe – mówił Tom Schlesinger, szef think tanku Financial Markets Center. Raport Antona Valukasa na temat udziału Geithnera w upadku Lehman Brothers pokazuje, że były to prorocze słowa.

Wpadki sekretarza skarbu

Przymykanie oka na nielegalne praktyki księgowe, które doprowadziły do wybuchu kryzysu gospodarczego, to nie pierwszy poważny zarzut, stawiany Geithnerowi. Czarne chmury nad głową cudownego dziecka administracji Obamy zaczęły zbierać się już w czasie dyskusji nad zatwierdzeniem jego nominacji na szefa Departamentu Skarbu. Przesłuchanie kandydata w Senacie omal nie przerwało jego kariery.

Z dokumentów przekazanych przez IRS, czyli amerykański urząd skarbowy, wynikało, że Geithner przez dwa lata z rzędu nie zapłacił łącznie 35 tysięcy USD podatku z tytułu samozatrudnienia. Kandydat na sekretarza skarbu winę zrzucał na komputerowy program do rozliczania podatków, a w końcu przeprosił za niecelową pomyłkę. Z miażdżącą przewagą demokratów w Senacie i wielkim kredytem zaufania, jakim wówczas obdarzali jeszcze administrację Obamy Amerykanie, Geithner nie miał problemu z uzyskaniem zatwierdzenia swojej nominacji w styczniu 2009 roku.

Tuż po zatwierdzeniu na stanowisku Geithner przystąpił energicznie do realizacji planu wielkiej interwencji na rynku bankowym. Po raz pierwszy Geithner zabiegał o to jeszcze jako szef Fed w Nowym Jorku, proponując przyznanie władzom federalnym prawa do objęcia gwarancjami rządowymi prywatnego sektora bankowego. Było to dokładnie to samo rozwiązanie, które stało się podstawą pakietu stabilizacyjnego Baracka Obamy. Zgłoszona w 2007 roku propozycja, gdy w USA coraz głośniej mówiło się o kryzysie na rynku nieruchomości i rosnącej liczbie niespłacalnych kredytów hipotecznych, upadła. Żaden z przywiązanych do wolnorynkowych wartości autorytetów ekonomicznych nie chciał popierać masowego interwencjonizmu państwa w bankowość.

Ale Geithner już jako sekretarz skarbu, mając poparcie samego prezydenta Obamy, postawił na swoim. Podobnie jak w 2007 roku, tak i tym razem czołowi ekonomiści: Paul Krugman i Joseph Stiglitz, ostro skrytykowali pomysł przeznaczenia 350 miliardów USD na wykup toksycznych kredytów i tworzenie tzw. złych banków, które miałyby obracać niespłaconymi kredytami, używając pieniędzy podatników.

Geithner był odporny na powszechną krytykę. – Mam przeświadczenie, że poradziliśmy sobie całkiem dobrze, unikając powtórki Wielkiego Kryzysu, uratowaliśmy gospodarkę, ale w pewnym sensie straciliśmy poparcie społeczne – mówił Tim Geithner, który w ciągu kilku miesięcy od nominacji ze zbawcy gospodarki stał się symbolem gigantycznej malwersacji. Już w marcu 2009 roku okazało się bowiem, że największy beneficjent pakietu ratunkowego, stojący na krawędzi bankructwa gigant  AIG, który dostał 170 mld USD z funduszy federalnych, wykorzystał publiczną pomoc do wypłaty premii członkom kierownictwa. Przeciwko Geithnerowi zwrócili się już nie tylko republikanie, ale także demokraci, a nawet jego podwładni z Departamentu Skarbu.

Śmiech na sali

Pod koniec ubiegłego roku inspektor generalny Departamentu Skarbu Neil Barofsky odpowiedzialny za nadzór nad programem TARP, który zakładał wykup toksycznych długów z funduszy federalnych, opublikował kolejny miażdżący strategię Geithnera raport. Wynikało z niego, że 62 mld USD z funduszu TARP na pomoc dla AIG firma ta zużyła na umarzanie długów banków, które ubezpieczała od strat, stosując przy tym wyceny całkowicie niezgodne z realiami rynkowymi.

Co więcej, okazało się, że zasady, na których AIG będzie stosować pomoc rządową, negocjował nowojorski oddział Fed jeszcze w czasach, gdy kierował nim Geithner. I tym razem krytyka szefa Departamentu Skarbu w Senacie padała zarówno z ław zajmowanych przez republikanów, jak i demokratów. Geithner musiał tłumaczyć się w Kongresie, którego prominentni członkowie otwarcie domagali się jego rezygnacji. – Konserwatyści zgadzają się, że personalnie pan zawiódł, coraz więcej liberałów podziela ten punkt widzenia. Sondaże pokazują, że opinia publiczna straciła zaufanie do sposobu, w jakim administracja prowadzi sprawy gospodarcze. Przez wzgląd na powagę pańskiego urzędu powinien pan zrezygnować – mówił Kevin Brady, republikanin z Teksasu.

Geithnerowi zarzucano egoizm i brak empatii. Nawet jego żona Carol Sonnenfeld, z zawodu  psychoterapeutka, mówiła, że powinien okazywać więcej emocji i zrozumienia dla ludzi cierpiących z powodu kryzysu.

– Wykonując swoją pracę, nie mogę dać się sprowokować, choć przyznaję, że dzieje się to kosztem maskowania emocji. Trudno okazywać ludzkie uczucia w czasie politycznego spektaklu, jakim jest przesłuchanie w Kongresie – mówił Tim Geithner, który broni swojej polityki równie uparcie, jak podczas spotkania ze studentami Uniwersytetu Pekińskiego w lipcu 2009 roku. Gdy jeden z nich zapytał, czy chińskie inwestycje w amerykańskie obligacje to bezpieczna lokata, Geithner odpowiedział: bardzo bezpieczna, wywołując tym samym eksplozję drwiącego śmiechu na sali.

W czasie kwietniowego przesłuchania w Kongresie najbliższy współpracownik prezydenta Baracka Obamy nie będzie mógł liczyć na pobłażliwość. Zarzuty zawarte w raporcie na temat upadku Lehman Brothers są zbyt poważne, a wsparcie polityczne, także ze strony demokratów, jest coraz słabsze. Sam Obama nie ma już taryfy ulgowej u Amerykanów. Wprowadzony przez niego z hukiem program ratunkowy, wdrażany przez Geithnera, uratował amerykański system finansowy przed całkowitym krachem ale niektóre jego elementy nie zakończyły się oczekiwanym sukcesem. Nie jest zatem wykluczone, że hołubiony jeszcze niedawno sekretarz skarbu USA może zapłacić stanowiskiem za sondażowe spadki notowań Obamy.

Otwarta licencja


Tagi