Tuż przed wybuchem kryzysu Hiszpania wychwalana była jako podręcznikowy przykład kraju, który wzorowo wykorzystał szanse rozwoju, jakie dało przystąpienie do unii gospodarczej i strefy euro. Wskaźniki wzrostu gospodarczego napawały optymizmem, rosła konsumpcja, sektor nieruchomości oszałamiał tempem rozwoju. Premier Zapatero z dumą porównywał swój kraj do lidera Champions League, a hiszpański system bankowy uważał za najbardziej solidny na świecie. Minęły zaledwie dwa lata od tych wypowiedzi, a Hiszpania zamiast przewodzić gospodarczej Champions League, znalazła się w gronie krajów, których akronim PIGS trudno uznać za powód do chwały. Międzynarodowa prasa fachowa oraz analitycy już nie mówią o solidnym systemie bankowym, ale o rekordowo wysokich wskaźnikach kredytów niespłacanych – morosos. Konstruowane są scenariusze wręcz katastroficzne, nie tylko w skali Hiszpanii, ale całej strefy euro.
Agencja S&P w lutym tego roku skierowała do Hiszpanii drugie ostrzeżenie obniżenia ratingu krajowego. Niezależna prasa hiszpańska publikuje artykuł zatytułowany „Espana lidera la „champions” del riesgo: tiene mas peligro financiero que Egipto, Indonesia o Colombia” – elconfidencial.com 11/12/2009 (Hiszpania przewodzi liderom ryzyka: jej sytuacja finansowa jest gorsza niż Egiptu, Indonezji czy Kolumbii). Wtórują jej poważne pisma ekonomiczne – np. „Financial Times”, oraz analitycy banków inwestycyjnych, którzy dodatkowo oskarżają największe banki hiszpańskie o ukrywanie prawdziwych danych dotyczących złych długów, uciekanie się do księgowych sztuczek i zamiatania problemów pod dywan.
Problem w nadmiernej konsumpcji
Najprościej byłoby obarczyć winą kryzys, którego symbolem stał się upadek Lehman Brothers. Jednak w tym przypadku będzie to nadużycie. Ekspozycja banków hiszpańskich na tzw. aktywa toksyczne była niewielka z powodu surowych regulacji nadzoru bankowego. Również afera Madoffa, choć dotknęła Grupę Santander (poprzez spółkę Banesto, zarządzaną przez Ane Botin, córkę Emilio Botina, szefa Grupy Santander), jak i inne banki hiszpańskie, to jednak w żadnym wypadku nie mogła ich osłabić.
Źródło problemów, z jakimi muszą się dziś zmierzyć takie banki, jak Santander, BBVA, Banco Popular czy Pastor, znajduje się w Hiszpanii. Należy do nich nadmierne zadłużenie, zarówno publiczne, jak i prywatne. Na koniec ubiegłego roku zadłużenie sektora prywatnego – gospodarstw domowych i korporacji, sięgnęło 177 proc. PKB. Deficyt na rachunku bieżącym wyniósł 5 proc. PKB, deficyt finansów publicznych 11 proc. PKB, dług publiczny 58 proc. PKB.
Credit Suisse, który opracował system składający się z 6 wskaźników oceniających kraje w rankingu najbardziej zagrożonych z powodu zadłużenia, sklasyfikował Hiszpanię na szóstym miejscu. Bardziej zagrożone według oceny Credit Suisse są jedynie Islandia, Grecja, Węgry, Rumunia i Litwa.
Praprzyczyną wszystkich problemów Hiszpanii wydaje się bąbel na rynku nieruchomości. Boom w budownictwie doprowadził do głębokiej nierównowagi strukturalnej, gdyż w szczycie cyklu udział sektora w PKB wynosił aż 15 proc. Gdy globalna recesja zrujnowała popyt na wakacyjne domy i apartamenty oraz inwestycje w nieruchomości, skutki tej nierównowagi strukturalnej dały się odczuć w całej gospodarce. Budownictwo nadal jest wysoce pracochłonne i wtedy, gdy dotyka je kryzys, automatycznie przenosi się to na wzrost bezrobocia. Konsekwencją jest wzrost wartości problematycznych kredytów w sektorze finansowym.
W bankowości hiszpańskiej kredyty niespłacane – NPL w kategoriach anglosaskich – to morosos, które tak bardzo niepokoją inwestorów zagranicznych i nadzór. Co ciekawe, jakakolwiek dyskusja na temat rzeczywistej ich wielkości napotyka zaciekłą krytykę ze strony rządu. Niemal anegdotycznie brzmi wypowiedź ministra ds. infrastruktury, który oskarżył prasę anglojęzyczną o sprzyjanie międzynarodowemu spiskowi, którego celem jest dyskredytacja Hiszpanii. Zarządził w tej sprawie postępowanie wyjaśniające przez służby specjalne.
Nadmierne zadłużenie obu sektorów (prywatnego i publicznego), brak perspektyw na silne ożywienie gospodarki ze względu na nierównowagę strukturalną, morosos ponad poziom, który miał miejsce podczas kryzysu z drugiej połowy lat 90., grozi utratą dotychczasowego ratingu inwestycyjnego. To może skończyć się katastrofą w skali globalnej. Obniżenie ratingu może spowodować wzrost kosztów długu hiszpańskiego, wyprzedaż obligacji przez inwestorów instytucjonalnych, wzrost kosztów pozyskania funduszy przez banki (rating instytucji prywatnej nie może być lepszy od oceny długu państwowego), co z kolei przełoży się na wzrost kosztu obsługi kredytów i lawinowy przyrost należności nieregularnych. Korporacje zapłacą więcej za kapitał, przez co spadnie ich rentowność, a to spowoduje spadek wpływów z podatków.
Nic więc dziwnego, że wobec takiej perspektywy car bankowości hiszpańskiej, Emilio Botin O’Shea, wystąpił na konwencji Banco Santander z apelem nawołującym sektor prywatny do współpracy z publicznym w celu połączenia wysiłków dla uratowania ratingu. Jednocześnie, jak się wydaje, nie do końca wierząc w taką możliwość, ogłosił w marcu tego roku nową wojnę depozytową. Santander zaoferował depozyt roczny o oprocentowaniu 4 proc. Pozwoli to grupie zwiększyć płynność i zabezpieczy ją na wypadek powrotu utraty zaufania na rynkach finansowych. Równocześnie Emilio Botin O’Shea stwierdził: to ja jestem FROB! (cotizalia.com 22/03/2010). FROB, czyli Fondo de Reestructuracion Ordenada Bancaria, został utworzony w Hiszpanii z myślą o restrukturyzacji instytucji kredytowych oraz ich wzmocnieniu kapitałowym w razie problemów. Dysponuje kwotą 100 mld euro.
Bąbel był nie do uniknięcia
Aby lepiej zrozumieć dynamikę narastania problemu złych długów, nieodzowne jest krótkie przybliżenie rynku nieruchomości w Hiszpanii i retrospekcja.
Problem nr 1: jak duża jest hipoteka, tak duży jest twój problem do rozwiązania.
Ta stara maksyma bankowa jeszcze nigdy nie była tak prawdziwa, jak w przypadku Hiszpanii. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że przed kryzysem 45 proc. inwestycji budowlanych w Europie miało miejsce w Hiszpanii. W tym samym czasie udział gospodarki hiszpańskiej w tworzeniu PKB Wspólnoty wynosił ok.15 proc.
A ponieważ nie tylko w Hiszpanii począwszy od drugiej połowy lat 90. sektor nieruchomości rozwijał się dynamicznie, tym bardziej nakręcała się spirala popytu i wzrostu cen. Ekspansja zasilana była nie tylko czynnikami krajowymi, ale i globalnymi. Realne stopy procentowe spadały w okresie 1998-2008 we wszystkich krajach, gdzie nastąpił boom. W przypadku Hiszpanii kluczowe znaczenie miało przystąpienie do strefy euro oraz wcześniej środki, jakie Bruksela przeznaczyła na infrastrukturę – drogi, mosty i kolejnictwo.
Inne elementy o charakterze globalnym to przede wszystkim dynamiczny rozwój rynków finansowych oraz innowacje, które były pochodną konkurencji czołowych graczy na międzynarodowych rynkach finansowych. Zwłaszcza w segmencie kredytu hipotecznego było to dostrzegalne gołym okiem. W przypadku Hiszpanii zjawiska te współgrały z procesem wchodzenia do unii monetarnej, co stanowiło dodatkowy impuls do zadłużania. Nie tak odległe doświadczenia z kryzysem pesety odeszły w zapomnienie zarówno w bankach, jak i gospodarstwach domowych. Wspólna waluta miała pełne zaufanie. Dawała nadzieje na stabilność makroekonomiczną po wsze czasy i płynną integrację rynków finansowych. Wszystko to sprawiło, że dostępność do źródeł finansowania została sprowadzona do tzw. commodity.
W Hiszpanii silny popyt na nieruchomości mieszkalne ma początkowo swoje źródło w czynnikach fundamentalnych, a nie w spekulacji. Sekurytyzacja hiszpańska – dzięki restrykcyjnym regulacjom nadzoru – była źródłem pozyskania płynności, a nie unikania spełniania wymogów kapitałowych i obchodzenia zasad ostrożnościowych. Wskazane już czynniki fundamentalne to czynniki demograficzne (napływ emigrantów latynoskich i z nowych krajów UE), malejąca liczba osób w gospodarstwach domowych, rosnące dochody oraz spadające bezrobocie. Nie może zatem dziwić fakt, że zadłużenie gospodarstw domowych rosło, aż podwoiło się w ciągu niespełna dekady. Łatwy dostęp do kredytu w połączeniu z wymienionymi czynnikami demograficznymi spowodował eksplozję popytu na nowe mieszkania. W szczytowym momencie cyklu, przypadającym na lata 2006-2007, stopa inwestycji w budownictwie mieszkaniowym wynosiła 9,3 proc. w Hiszpanii, gdy dla porównania w Wielkiej Brytanii 4 proc., zaś w USA maksymalnie 6,1 proc. (dane za Una comparacion de los Ciclos inmobiliarios recientes en Espana, Estados unidos y Reino Unido, Banco de Espana, Boletin Economico, Enero 2010). Niedopasowanie popytu i podaży przekładało się na ceny, których wzrost w Hiszpanii w latach 1997-2007 wyniósł 134 proc. (w USA w szczytowym okresie 80 proc.).
Proces dostosowawczy rozpoczął się w USA znacznie szybciej niż w Hiszpanii, bowiem już w roku 2006. Coraz bardziej oczywiste stawało się przewartościowanie rynku nieruchomości, co w przypadku USA i Wielkiej Brytanii przełożyło się na spadek cen w ujęciu realnym odpowiednio o 33 i 18 proc. W Hiszpanii dostosowanie było bardzo płytkie, ceny w ubiegłym roku spadły o ok. 12 proc.
Na rynku nieruchomości warunki finansowania mają olbrzymi wpływ zarówno na stronę podażową, jak i popytową. Warunki, na jakich finansuje się popyt – kredyt hipoteczny, i podaż – kredyty na budownictwo – mają największy wpływ na kształtowanie się cen na tym rynku. Ponadto po pewnym czasie pojawia się swoista symbioza między dostawcami funduszy i ich beneficjentami: żadnej ze stron nie zależy na wyjściu z tego kręgu, gdyż jego przerwanie oznacza drastyczne dostosowanie cen do realnej wartości nieruchomości. I tu dochodzimy do sedna sprawy – LTV: loan to value, czyli jaką część inwestycji finansujemy kredytem, a jaką wkładem własnym. Kilka danych z rynku nieruchomości niemieszkalnych pozwoli nam umieścić w należytej perspektywie rynek nieruchomości mieszkalnych.
Na koniec roku 2009 wartość zadłużenia hipotecznego w nieruchomości komercyjne w Europie osiągnęła 1848 mld euro – czyli o 64 proc. więcej niż w 2004 roku (dane za Ft.com Alphaville, Mind the funding gap 30/03/2010). Lwia część tego zadłużenia powstała w szczycie cyklu nieruchomości – lata 2006-07 – kiedy LTV wynosiło 80 proc. lub więcej. Inaczej mówiąc, wkład własny dłużnika rzadko przekraczał 20 proc. W Hiszpanii 16 proc., resztę pokrywały banki.
Na razie spektakularne bankructwa nie pojawiają się na pierwszych stronach gazet, gdyż strumień gotówki pozwala na wywiązywanie się z płatności odsetkowych. Zdaniem ekspertów szczyt bankructw przypadnie na okres spłaty kredytów, gdyż nie ma dziś jasnych planów ich refinansowania. Potencjalna dziura między bieżącą wartością nieruchomości a potrzebami finansowymi w przypadku Hiszpanii sięgnie 23 mld euro. To niepokoi dlatego, że wskaźnik złych kredytów w sektorze nieruchomości jest 2,5-raza wyższy niż w całym sektorze przedsiębiorstw (FT Alphaville, Mind the Funding Gap, 30/03/2010).
W swoim ostatnim biuletynie Banco de Espana opublikował najnowsze dane odnośnie złych (problematycznych) aktywów kredytowych banków w sektorze nieruchomości. Łączna ich wartość to 165 mld euro. Składają się na nią kredyty o opóźnieniu powyżej 90 dni (w systematyce bankowości hiszpańskiej mora), kredyty poniżej standardu (nieklasyfikowane jeszcze jako morosos, ale z dużym prawdopodobieństwem będą takimi), nieruchomości przejęte przez banki i kasy oraz spisane w straty. Na ogólną wartość kredytów w tym sektorze, która wyniosła 445 mld euro, te problematyczne stanowią aż 37,2 proc. W dodatku ich pokrycie rezerwami nie jest wystarczające.
Stopień pokrycia rezerwami ma kluczowe znaczenie dla odpowiedzi na pytanie, czy bankowość hiszpańska jest w stanie wyjść z kryzysu bez konieczności poświęcenia swej siły kapitałowej. Różnice w stopach pokrycia rezerwami między bankami i kasami są bardzo duże. A to oznacza, że dojdzie do nowej fali konsolidacji na rynku hiszpańskim oraz aktywnego działania wspomnianego już na wstępie FROB, ułatwiającego fuzje tam, gdzie będą kołem ratunkowym pozwalającym uniknąć spektakularnych bankructw.
Na 165 mld euro kredytów nieregularnych składa się kilka grup należności o różnej skali ryzyka spłaty, jak daty przesunięcia ich z niższej do wyższej kategorii rezerw. Kredyty wątpliwe udzielone budownictwu oraz firmom deweloperskim (w systematyce hiszpańskiej „dudosos”) stanowią 42,8 mld euro. Dla zabezpieczenia ryzyka banki i kasy utworzyły na tę pozycję 17,7 mld euo rezerw, co oznacza, że na 1 euro w kredytach wątpliwych przypada 41,4 eurocenta rezerw (stopa pokrycia w systematyce hiszpańskiej „tassa de cobertura”). Z kolei aktywa sklasyfikowane jako poniżej standardu, czyli takie, które nie są jeszcze uznane za morosos, mają wartość 59 mld euro, a stopień pokrycia rezerwami wynosi 12,9 proc.
W odróżnieniu od praktyki prezentacyjnej, do jakiej uciekają się banki hiszpańskie, ich nadzór bankowy zgodnie z przyjętymi w praktyce finansów międzynarodowych zasadami włącza do aktywów problematycznych nieruchomości przejęte przez banki na swój bilans. Banki i kasy połknęły takie aktywa o wartości 59,7 mld euro i utworzyły rezerwy na 21,8 proc. tej kwoty. Od strony prezentacyjnej rachunku wyników aktywa przejęte nie będą pokazywane w portfelu złych kredytów, ale w innych pozycjach. Oznacza to, że nie będą wobec nich stosowane standardy tworzenia rezerw na takich samych zasadach, jak na kredyty. Jest to jedna z wielu sztuczek stosowanych przez banki hiszpańskie, która gwoli ścisłości nie jest sprzeczna z prawem, ale spotyka się z krytyką w kręgach finansów międzynarodowych i nazywana jest wręcz zamiataniem problemów pod dywan. Innym z zabiegów jest niepokazywanie kredytów restrukturyzowanych „patada a aseguir”, takich, dla których zawieszony został program spłaty do czasu, gdy stanie się to możliwe. I wreszcie na koniec kredyty stracone, których wartość wyniosła 4 mld euro, a na które utworzono 100 proc. rezerw.
Dla zrozumienia zasad rezerw stosowanych w bankowości hiszpańskiej należy wziąć pod uwagę dwie ich kategorie: jedną grupę stanowią rezerwy antycykliczne (generyczne) tworzone od wartości portfela kredytowego oraz celowe, czyli takie, których wartości podaliśmy ( Banco de Espana, Informe de estabilidada financiera Marzo 2010). Wartość rezerw celowych na kredyty problematyczne w sektorze nieruchomości wyniosła na koniec 2009 r. 42,3 mld euro, co stanowi jedynie 25- proc. pokrycie rezerwami.
Dla uzyskania pełnego obrazu do kwoty 42,3 mld euro należy dodać odpowiednią wartość rezerw generycznych (dostosowaną o zaangażowanie w korporacje i nierezydentów) i wówczas stopa pokrycia rezerw rośnie do 35 proc. Jeżeli uwzględnimy wypracowany w roku 2009 zysk, wówczas pokrycie rezerwami wzrasta do 50 proc. W opracowaniach Banco de Espana pojawia się również wskaźnik 71 proc. pokrycia rezerwami. Jest to jednak hipotetyczna wielkość wynikająca z założenia, że w roku 2010 banki zachowają swą siłę tworzenia zysku z roku poprzedniego. Ze względu jednak na zbyt wiele wątpliwości, za rzeczywistą wielkość przyjmuje się 82,75 mld euro, a więc materialne pokrycie sięgające 50 proc. z 165 mld euro.
Problem nr 2: konsumpcja jest dobra sama w sobie…
Skala kredytów wątpliwych jest silnie powiązana z cyklem koniunkturalnym – sektory, które najbardziej są z nim skorelowane, najsilniej odczuwają skutki kryzysu. Wśród kredytów udzielonych gospodarstwom domowym istnieje duże zróżnicowanie udziału kredytów wątpliwych w portfelu kredytowym, gdyż hipoteczne mają niższą szkodowość niż przeznaczone na sfinansowanie konsumpcji. Na koniec roku 2009 kredyty wątpliwe zaciągnięte na zakup nieruchomości mieszkalnych stanowiły 2,8 proc., natomiast konsumpcyjne ponad 6 proc. Należy przy tym pamiętać, że kredyty hipoteczne stanowią 82 proc. całkowitego zadłużenia gospodarstw domowych (Banco de Espana, Informe de estabilidada financiera Marzo 2010). Zatem ich waga jest olbrzymia, a kłopoty z ich obsługą natychmiast przenoszą się na kredyty i pożyczki konsumpcyjne. Mobilizacja do spłat długów na cele mieszkaniowe powoduje wzrost morosos w portfelu kredytów samochodowych, ratalnych czy gotówkowych. Nic zatem dziwnego, że tempo wzrostu kredytów wątpliwych w tym segmencie może szokować – ich przyrost w I kwartale 2009 roku wyniósł 135 proc. w porównaniu z końcem roku 2008.
Na koniec roku 2009 wskaźnik kredytów wątpliwych wyniósł 6,9 proc., co oznacza ponad 2-krotny wzrost w porównaniu z rokiem 2008 (3,07 proc.). Niespłacalność tych kredytów wykazuje silny związek z rosnącym bezrobociem, a na rok 2010 i następny prognozy nie są pomyślne. Ogólna wartość kredytów udzielonych na konsumpcję (dobra trwałe oraz potrzeby ogólne) wyniosła 149,228 mld euro, z czego na dobra trwałej konsumpcji przypada 49,228 mld euro. Jest to o tyle istotne, że w tym przypadku można mówić choćby o iluzorycznym zabezpieczeniu na przedmiocie kredytowania. Pozostałe 100 mld euro zostało po prostu wydane.
Należy w tym miejscu pamiętać, że w latach 2006-2007 do zagospodarowania przez banki i instytucje finansowe była duża rzesza emigrantów – legalnych i nielegalnych. Do tej grupy skierowana była agresywna kampania promocji kredytu za pomocą mediów – np. telewizji (Cetelem, Santander Consumo). Oczywiście, oprocentowanie tych kredytów było wysokie, ale celem było ubankowienie ponad milionowej rzeszy emigrantów poprzez udzielenie kredytu gotówkowego po to, aby otwierając rachunek bankowy, uzyskać dostęp do ich zasobów gotówkowych. Model taki działał bardzo dobrze w Ameryce Łacińskiej. W Hiszpanii w momencie załamania się sektora budownictwa była to grupa, która straciła środki utrzymania w pierwszej kolejności.
Morosos w portfelu kredytów konsumpcyjnych wyniosło w 2009 r. 11,054 mld euro, o 26,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Największy udział w tej kwocie mają instytucje kredytowe (nie mają prawa zbierania depozytów), które często są spółkami bankowymi. Z kwoty prawie 17 mld euro pożyczek aż 14,4 proc. zakwalifikowane musi być jako morosos. Banki są na następnym miejscu z kredytami nieregularnymi w kwocie ponad 5,3 mld euro – 8,56 proc. portfela na koniec 2009 r. W najlepszej sytuacji okazują się być kasy (cajas) bowiem udział tej kategorii kredytów wynosi 4,15 proc.
Podsumujmy zatem sytuację, opierając się na ostatnio opublikowanych danych Banco de Espana (Informe de estabilidada financiera, Marzo 2010). Wolumen kredytów wątpliwych (dudosos) osiągnął na koniec stycznia 2010 roku 96 mld euro. Jest to wartość równa 9 proc. PKB Hiszpanii oraz 15 proc. kapitalizacji giełdy hiszpańskiej. Chyba nie ma lepszej miary problemu niż te dwa ostatnie przytoczone wskaźniki. A zdaniem ekspertów rekordowy poziom niespłacanych kredytów z okresu kryzysu lat 80. zostanie na pewno pobity w roku bieżącym. Należy przy tym pamiętać, że każde 10 p.b (0,1 proc.) wzrostu w części kredytów klasyfikowanych jako mora (powyżej 90 dni zwłoki) oznacza następne 1,8 mld euro spisanych na straty, a więc zjadających kapitały. Łączna ich wartość w bankach i kasach osiągnęła już 100 mld euro, choć są i tacy, którzy uważają, że jest większa i sięga już 108 mld euro.
W wartościach bezwzględnych (cifras absolutas) wartość kredytów wątpliwych w tych instytucjach jest ponad 5 razy większa niż w czasie kryzysu lat 90., gdy wskaźnik kredytów wątpliwych w całym systemie wynosił 9,1 proc. Jednak skala obecnego problemu musi być większa choćby ze względu na porównanie wartości rynku kredytowego wówczas i obecnie – 250 mld wobec 1810 mld euro na koniec 2009. Dojście do poziomu 100 mld kredytów straconych to kwestia zaledwie dwóch ostatnich lat, a główne źródło zasilania zostało scharakteryzowane w części poświęconej rynkowi nieruchomości. Jak się oczekuje, w roku 2010 wartość kredytów niespłacanych – jeżeli uwzględni się kredyty poniżej standardu – osiągnie kwotę 160 mld euro. W tym kontekście warto krótko przedstawić wnioski z raportu Meriil Lynch, który ukazał się w ubiegłym roku.
Zdaniem analityków ML istniejący poziom rezerw generycznych – co uparcie twierdzą banki hiszpańskie – nie wystarczy, aby pokryć nadchodzące nowe fale złych kredytów. W porównaniu do roku 2007 stopa pokrycia kredytów wątpliwych rezerwami spadła dziś kilkakrotnie, do poziomu między 50 a 60 proc. Banki i kasy podejmują działania mające powstrzymać narastanie mora, jednak ich działania jedynie łagodzą i opóźniają proces psucia się portfeli.
Działania podejmowane przez banki to półśrodki, za co są one tak mocno krytykowane przez analityków nie tylko anglosaskich, ale i hiszpańskich, takich jak choćby AFI. Przede wszystkim banki hiszpańskie, aby nie pokazywać rzeczywistej wielkości strat na portfelach, uciekają się do refinansowania tzw. zombie oraz przejmowania nieruchomości jako formy spłaty długu. Właśnie zdaniem hiszpańskich analityków z AFI praktyki takie zaniżają rzeczywistą skalę problemu o co najmniej 3 proc.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że jeszcze do niedawna Banco de Espana wymagał jedynie 10 proc. rezerwy od wartości wyceny przejętej nieruchomości. Dopiero po sprawie Reyal Urbis nadzór hiszpański zobowiązał banki do tworzenia rezerw na kredyty refinansowane, jak też podniósł do 30 proc. rezerwy od wartości nieruchomości przejmowanych na bilans banku na okres większy niż 2 lata. Ma to zmusić banki do zrealizowania ewentualnych strat poprzez np. sprzedaż nieruchomości, a nie mrożenia ich w bilansach. Równie powszechną stała się praktyka przejmowania zadłużonych przedsiębiorstw i konwersja kredytu na udziały.
Nic zatem dziwnego, że każda publikacja wskaźników NPL – non performing loans – prowokuje pytania o to, jaki wpływ na stabilność i wypłacalność bankowości hiszpańskiej mieć będzie kolejna runda tworzenia rezerw. Wskaźnik kredytów wątpliwych – suma aktywów już „obrezerwowanych” oraz takich, na które rezerwy będą zawiązane – przekracza wartość 9,1 proc. kredytów i 7,2 proc. wartości aktywów siedmiu największych banków hiszpańskich notowanych na giełdzie w Madrycie (Los siete mayores bancos espanoles encaran 2010 con una morosidad teoretica superior al. 9 proc. cotizalia.com 25/02/2010). 9,1 proc. jest praktycznie 2 razy większe niż wskaźnik realny, o którym pisaliśmy wyżej. Jednak wyższy od realnego wskaźnik teoretyczny (ujmuje dodatkowo dostosowanie rezerw do wartości nieruchomości, rezerwy na zamienione na udziały kredyty, np. w takich gigantach budowlanych jak Metrovacesa ) jest istotny dla analizy, ponieważ pokazuje, jakie są potrzeby dotworzenia rezerw. Innymi słowy jest to prawdopodobna wartość rezerw, jakie będą konieczne, aby pokryć kredyty wątpliwe w danym okresie. Dwa największe banki hiszpańskie BBVA i Banco Santander mają odpowiednio wskaźniki na poziomie 7,7 i 9,1 proc. oraz stopy pokrycia rezerwami 44 i 45 proc., czyli poniżej średniej dla sytemu finansowego w tym kraju. W znacznie gorszej sytuacji znajdują się Banco Sabadell, Popular czy Pastor, gdzie te dwa wskaźniki kształtują się powyżej 10 i 15,6 proc.
Biorąc pod uwagę dynamikę narastania morosos (5,308 mld euro w grudniu 2009 roku oraz wzrost wskaźnika morado 5,08 proc. – Banco de Espana), inwestorzy zagraniczni nie kryją swojego zaniepokojenia tą sytuacją. I tak Barclays już zasygnalizował, że zarówno BBVA, jak i Santander zbliżą się do poziomu minimalnego poziomu rezerw w roku bieżącym i przyszłym.
Problem metodologii prezentacji wskaźników kredytów wątpliwych jest bardzo istotny. Doszło bowiem do sytuacji paradoksalnej, gdyż oficjalne dane, które opublikował Banco de Espana, są wyższe od tych, jakie ujrzały światło dzienne w sprawozdaniach banków i kas oszczędnościowych (cajas de ahorro). Oficjalny wskaźnik, jaki został opublikowany, wyniósł 5,3 proc., podczas gdy żaden bank ani cajas nie pokazały wskaźnika wyższego od 5 proc. Sztuczka, do której powszechnie uciekają się hiszpańskie banki, polega na zawyżeniu mianownika.
Nadzór zgodnie z przyjętymi zasadami międzynarodowymi dla wyliczenia wskaźnika morosos przyjmuje udzielone kredyty dla rezydentów. Podmioty rynku finansowego natomiast ujmują wszystkie udzielone kredyty (rezydenci i nierezydenci), gwarancje i awale. Oczywiste jest to, że licznik i mianownik nie rosną w tym samym tempie. Zatem zawyżając mianownik, zwłaszcza przez ujęcie gwarancji i awali, obniża się rzeczywistą wielkość wskaźnika należności wątpliwych. Jest to ważna uwaga metodologiczna, ponieważ nie uwzględniając tych różnic, można porównywać przysłowiowe „jabłka z gruszkami”. Taki sposób prezentacji danych nie jest naruszeniem prawa, jednak praktyka ta umacnia przekonanie o nierzetelnej informacji oraz braku wiarygodności publikowanych danych. Decyzja BBVA, uznająca realny wymiar kredytów niespłacanych, wręcz pogłębiła to przekonanie wśród analityków agencji ratingowych oraz fachowej prasy anglojęzycznej.
W takiej sytuacji pojawia się pytanie, ile czasu potrzeba, aby w pełni zabezpieczyć psujące się portfele kredytowe. W opublikowanym przez Moody’s raporcie z 13.10.2009, w którym realną wartość strat na kredytach oszacowano na 108 mld euro, wskazuje się, że przy utrzymaniu obecnego tempa tworzenia rezerw bankowość hiszpańska będzie potrzebować aż 5 lat na ich pokrycie (La Banca espanola necesitara cinco anos para provisionar sus perdidas Realem, segun Moody’s, cotizalia.com 14/10/2009). Jest to tzw scenariusz bazowy, w tym najgorszym wartość strat rośnie do 225 mld euro, a więc kwoty niemożliwej do wchłonięcia przez sektor finansowy. I choć sami autorzy nie idą tak daleko w swych rozważaniach, to bez wątpienia wiele banków i cajas nie będzie w stanie udźwignąć ciężaru tworzenia rezerw.
Najwięksi gotowi do przejęć
Jakie zatem mogą być strategie działania najważniejszych graczy? Jednym z elementów, najprostszym, jest sprzedaż złych kredytów. Uczyniły to na koniec ubiegłego roku zarówno BBVA, jak i banki należące do grupy Santander. Na rynku hiszpańskim uaktywniły się fundusze międzynarodowe, specjalizujące się w wykupie kredytów hipotecznych – Apollo Investment i Carval. Złe kredyty sprzedały do tych funduszy Bankinter, Banesto oraz Caja Duero.
Drugim elementem strategii będzie zabezpieczenie płynności. BBVA i Santander od stycznia 2010 r. wyemitowały papiery dłużne na łączną kwotę 15,7 mld euro. Banco Santander w ten sposób zapewnia sobie kapitał na przejęcia. Jego celem są mające problemy banki średniej wielkości.
Analitycy nie mają wątpliwości, przejęcia będą bardzo agresywne. Już dziś mówi się o rabunkowych zachowaniach. Duża część banków średniej wielkości i cajas znajdzie się pod presją rosnących kosztów finansowania oraz złych kredytów. Aby przyspieszyć procesy konsolidacji, Santander wprowadził na rynek depozyt o oprocentowaniu rocznym 4 proc. i jednocześnie zaatakował swego groźniejszego rywala – BBVA na rynku kredytów hipotecznych. Wprowadził na rynek ofertę kredytu hipotecznego „hipoteca smash”, która oferuje oprocentowanie niższe od konkurencji na refinansowanie hipotek zaciągniętych w innych bankach oraz pokrywa koszty związane z likwidacją i ustanowieniem nowej hipoteki. BBVA nie zamierza się poddać, zapowiedział kontratak na rynku depozytowym.
Jak więc widać, morosos podzieliły sektor bankowy w Hiszpanii na trzy grupy instytucji – walczące o przetrwanie z szansami na wyjście obronną ręką, zmuszone do przyjęcia warunków konsolidacji przez silniejszych oraz dwa największe banki hiszpańskie, które chcą walczyć między sobą o to, który wyjdzie bardziej wzmocniony.
Agresja Santandera nie ma przychylnej prasy, a i wśród kręgów bankowych można usłyszeć negatywne komentarze. Powtórka poprzednio zastosowanej strategii, czyli kupowanie płynności, aby wywindować oprocentowanie depozytów na poziom niemożliwy do wytrzymania przez konkurencję, każe postawić pytanie – czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki? Jak widać Emilio Botin jest zdania, że tak. I chyba na nic będą nawoływania Asociacion Espanola de Banca (AEB), aby restrukturyzacja sektora finansowego przebiegała w ciszy i bez niepotrzebnego rozgłosu (La Banca Se queja de que la reconversion se deberia Haber „en silencio y sin alarma”, cotizalia.com 11/03/2010) oraz po cenach, które nie będą poniżające dla przejmowanych. A to oznacza, że ten rok będzie na rynku hiszpańskim jeszcze ciekawszy niż poprzedni, bo rozpocznie się w nim proces głębokich zmian strukturalnych w systemie finansowym.
Mirosław A. Bieszki, dr nauk ekonomicznych. Dyrektor zarządzający Gdańskiej Akademii Bankowej. Wcześniej pełnił funkcje prezesa zarządu Santander Consumer Bank SA w Polsce oraz prezesa zarządu GMAC Bank Polska SA. Przed objęciem funkcji prezesa GMAC był członkiem zarządu Creditanstalt SA odpowiedzialnym za ryzyko kredytowe i bankowość korporacyjną.