Kredyty walutowe na cenzurowanym

Kredyty walutowe stają się problemem dla polityki pieniężnej, dla stabilności makroekonomicznej, dla bezpieczeństwa systemu finansowego i wreszcie – at last, but not at least – dla kredytobiorców. Nawet przedstawiciele banków zgadzają się na ich poważne ograniczenie. Proszą jedynie o czas potrzebny na to, aby planowy odwrót nie zmienił się w bezładną  ucieczkę.
Kredyty walutowe na cenzurowanym

(c) arch. NBP

We wrześniu Rada Polityki Pieniężnej stwierdziła, że „dla stabilności makroekonomicznej ważne jest podejmowanie działań, które zapobiegną szybkiemu wzrostowi kredytów walutowych dla gospodarstw domowych”. Te słowa wpisują się w dłuższy ciąg sygnałów wskazujących, że bank centralny jest zaniepokojony poziomem zadłużenia Polaków w walutach obcych. Na początku września prezes Marek Belka powiedział, że Narodowy Bank Polski zdecydowanie wspiera starania Komisji Nadzoru Finansowego o ograniczenie kredytów walutowych. „Kredyty walutowe” – stwierdził Belka w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” – „to atrakcyjny pomysł dla konsumentów i świetny biznes dla banków, które na tym dobrze zarabiają. Ale to tykająca bomba, która w pewnych okolicznościach – świadczą o tym przykłady Węgier i krajów bałtyckich – może wybuchnąć”.

Problem w tym – mówił profesor Belka m.in. podczas wrześniowej konferencji w Bukareszcie – że kredyty walutowe ograniczają transmisję polityki monetarnej. – Jedną z rzeczy, jaką możemy robić, by temu zapobiegać, to trwać przy płynnym kursie walutowym, tak by nie tworzyć wrażenia, że ryzyko po stronie kursu maleje – stwierdził Belka na niedawnym seminarium.

W walutach rośnie

Na koniec września 2010 kredyty walutowe stanowiły około 63 proc. wszystkich udzielonych kredytów hipotecznych, a ich wartość osiągnęła ok. 156 miliardów złotych. To niemal dwa razy więcej niż jeszcze w sierpniu 2008 roku, a więc krótko przed upadkiem Lehman Brothers – wtedy ich wartość wynosiła tylko 88 miliardów złotych. Ten wzrost wynika oczywiście w znacznej mierze z deprecjacji złotego.

kredyty walutowe1Źródło: NBP

Choć pod koniec 2008 roku banki bardzo ograniczyły akcję kredytową, to w efekcie zmian kursowych zapisane w ich strategiach cele wartości udzielonych kredytów zostały zrealizowane, niejednokrotnie „z czubem”. Dla tych kilku banków, które dominują na rynku kredytów hipotecznych, zwłaszcza walutowych, oznaczało to jednak wzrost ryzyka, ponieważ spadał współczynnik ich adekwatności kapitałowej.

W zeszłym roku zawirowania na rynkach światowych zmniejszyły atrakcyjność kredytów w walutach obcych – w sierpniu 2009 r. stanowiły one tylko ok. 10 proc. ogólnej puli nowo udzielanych kredytów mieszkaniowych. Było to spowodowane także trudnościami banków ze zdobyciem wystarczającej ilości franków szwajcarskich. Polskie banki pozyskiwały potrzebne im finansowanie od zagranicznych spółek matek lub na rynku swapów walutowych. Ta metoda jest tańsza od zakupu dewiz na foreksie i nie wpływa na kurs walutowy.

Jednak po upadku Lehman Brothers banki zagraniczne, które były partnerami banków polskich w swapach, dążyły do ograniczenia swych ekspozycji w gospodarkach wschodzących. W tej sytuacji Narodowy Bank Polski, w ramach tzw. „Pakietu Zaufania”, otworzył linię swapów walutowych z Europejskim Bankiem Centralnym oraz Narodowym Bankiem Szwajcarii, aby zapewnić polskim bankom płynność w walutach. Gdyby nie te działania, banki komercyjne mogłyby stanąć przed koniecznością dokapitalizowania.

Wraz ze stabilizacją kursu złotego wrócił apetyt na kredyty w obcym pieniądzu – tyle że euro (23,5 proc. kredytów hipotecznych udzielonych w czerwcu tego roku) wyparło franka (4,3 proc.).

Warto spojrzeć jak w ostatnich latach kształtowały się proporcje kredytów hipotecznych udzielanych w złotym, franku, euro i dolarze.

Rys. Struktura walutowa nowoudzielanych kredytów mieszkaniowych

kredyty walutowe2Źródło: Raport o stabilności systemu finansowego NBP – lipiec 2010

Pozornie tańszy

Z punktu widzenia klienta kredyt walutowy wydaje się tańszy. Stopy procentowe w euro, dolarach czy frankach były i są niższe niż w złotych. W efekcie klienci wykazują wyższą zdolność kredytową, jeśli zdecydują się na kredyt walutowy niż na kredyt złotowy. Dla banków to także dobry interes, ponieważ na kredytach walutowych osiągają wyższe marże. Koszt pozyskania finansowania jest niższy, a mogą dodatkowo zarobić na spreadzie.

Jak pokazały ostatnie lata, klienci mają tendencję, aby wybierać ofertę najtańszą w danym momencie na rynku. Tymczasem w ciągu kolejnych  25, czy 30 lat (a taki jest najczęściej wybierany czas spłaty kredytów) może się to wielokrotnie i drastycznie zmieniać. Sytuację tę można porównać do gry trzema kostkami, gdzie każdy rzut oznacza jeden rok spłat kredytu. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, każdorazowo najbardziej prawdopodobny wynik to 10 lub 11. Przyjmijmy, że raty są wtedy takie, jak w momencie zaciągania kredytu. Jeśli oczek jest więcej, to warunki zewnętrzne nam sprzyjają – złoty się wzmacnia lub spadają stopy procentowe za granicą. Przy 18 oczkach nasz rata jest 30 proc. lżejsza. Ale co stanie się, gdy wyrzucimy trzy „jedynki”? Złoty bardzo się osłabił, a stopy procentowe zagranicą rosną – rata jest wówczas o 30 proc. większa, tymczasem nasze dochody w najlepszym razie nie rosną, nie stać nas na spłaty i realna staje się groźba utraty mieszkania.

W całej tej grze banki są znacznie bezpieczniejsze. W końcu ryzyko zmian stopy procentowej i kursu walutowego ponosi wyłącznie klient, choć banki powinny odpowiadać za ocenę i zarządzenie ryzykiem finansowym. Jednak także i one przestają być bezpieczne, gdy słaby złoty lub podwyżka oprocentowania zagranicą podnosi wysokość rat kredytów walutowych, uniemożliwiając spłaty znacznej części kredytobiorców. Wtedy może nagle pojawić się groźba systemowa. Jak pisali w tekście zamieszczonym w sierpniu w Gazecie Wyborczej prof. Andrzej Sławiński i Stefan Kawalec, „masowe udzielanie przez banki kredytów walutowych gospodarstwom domowym było główną przyczyną kryzysów bankowych i głębokich recesji w wielu krajach naszego regionu. Europa Środkowo-Wschodnia to dziś jedyny region świata, gdzie gospodarki wschodzące przeżywają poważne kłopoty. Dlaczego nie przeżywają ich gospodarki wschodzące w Ameryce Łacińskiej i w Azji? Ano głównie dlatego, że ani w Ameryce Łacińskiej, ani w Azji banki nie udzielały tak powszechnie kredytów walutowych gospodarstwom domowym”.

Nadzór naciska

Prezes Belka udzielił swymi wypowiedziami wsparcia działaniom Komisji Nadzoru Finansowego, zmierzającym do ograniczenia kredytów walutowych. Trzeba jednak przyznać, że jak dotąd działania te nie były zbyt skuteczne. Zaczęła je jeszcze Rekomendacja S, wydana w 2006 roku przez ówczesny Generalny Inspektorat Nadzoru Bankowego. Dotyczyła zarządzania ekspozycjami kredytowymi finansującymi nieruchomości oraz zabezpieczonymi hipotecznie, jednak, m.in. ze względu na zmiany w organizacji nadzoru (z końcem 2007 nadzór bankowy z NBP przeszedł do KNF) miały wpływ ograniczony. Ograniczone były także efekty wydanego w IV kwartale 2008 r. zobowiązania banków do zweryfikowania polityki inwestycyjnej i struktury źródeł finansowania, podobnie jak wydanie w grudniu 2008 roku nowej wersji rekomendacji S (S II), koncentrującej się na aspektach konsumenckich problemu.

Teraz wygląda na to, że Urząd Komisji Nadzoru Finansowego chce wreszcie postawić „kropkę nad i”. W końcu lipca KNF przedstawiła propozycje kolejnych zmian w Rekomendacji S. Najważniejsza z nich dotyczy obligatoryjnego obniżenia limitu kredytów walutowych do 50 procent w portfelu konkretnego banku (do tej pory maksymalny limit to 63 proc.).

Czego dotyczą argumenty KNF? Po pierwsze bezpieczeństwa klientów banków, po drugie bezpieczeństwa systemu, po trzecie polityki pieniężnej i stabilizacji makroekonomicznej. Jak czytamy w lipcowej „Informacji UKNF dotyczącej ryzyk związanych z kredytami walutowymi zaciąganymi przez gospodarstwa domowe” – „wiele osób decydujących się na zaciągnięcie kredytu w walutach obcych nie jest świadomych zagrożeń, związanych z kredytami walutowymi: w przypadku kredytu walutowego niższe bieżące raty kapitałowo-odsetkowe są kompensowane przez ryzyko zwiększenia w przyszłości wartości zobowiązania w razie osłabienia krajowej waluty. Jednak straty poniesione przez kredytobiorcę w wyniku materializacji takiego ryzyka mogą być znacząco większe niż sumy zaoszczędzone na niższych ratach miesięcznych”.

Szef KNF Stanisław Kluza podkreśla w swych wypowiedziach, że w razie poważniejszego załamania na rynkach finansowych portfele kredytów walutowych mogą stać się zagrożeniem dla poszczególnych banków, a nawet całego sektora. I nie pomogą działania polityki pieniężnej. Jak zwraca uwagę przewodniczący KNF, podniesienie przez bank centralny stóp procentowych może nawet doprowadzić do „wzrostu popytu na kredyty walutowe kosztem kredytów udzielanych w walucie krajowej”.

Stanisław Kluza zgadza się z prezesem NBP, podkreślając że „znaczny udział kredytów walutowych w gospodarce pogłębia procykliczność akcji kredytowej, bo bank centralny traci wpływ na regulowanie jej poziomu za pomocą stóp procentowych”.

Co na to banki?

Prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz podkreśla, że środowisko bankowe zgadza się z potrzebą zmniejszenia walutowego finansowania budownictwa mieszkaniowego, potrzebuje jednak czasu na przebudowę strategii banków i zbudowanie odpowiedniego zasobu pasywów. Dlatego – mówi prezes Pietraszkiewicz – banki proponują okres przejściowy 18 miesięcy i ograniczenie kredytów walutowych do 30 procent nowo udzielanych kredytów hipotecznych.  Zgadza się, że argumenty nadzoru i banku centralnego zasługują „na bardzo rzetelną analizę”, jednak – podkreśla – „podobnie na taką analizę zasługują argumenty zgłaszane przez część środowiska bankowego”.

Jakie to argumenty? Wyliczmy najważniejsze przytoczone przez prezesa ZBP:

* Polsce brakuje oszczędności finansowych niezbędnych do finansowania gospodarki i dlatego konieczne jest „pozyskiwanie środków z zagranicy”.

* wielu kredytobiorców ryzyko kursowe praktycznie nie dotyczy, lub ma dla nich małe znaczenie – chodzi o tych, którzy zarabiają za granicą i osiągają dochody w euro, czy w innych walutach obcych, a także tych, którzy osiągają dochody na tyle duże, że gwarantują im one „wysoki bufor bezpieczeństwa”.

* z wszystkich doświadczeń, także okresu kryzysu wynika, że portfel kredytów walutowych jest dwu, a nawet trzykrotnie „lepszy” niż portfel złotowy, są to „rzadziej psujące się kredyty”.

Czyż ten ostatni argument nie powinien być rozstrzygającym?

Otóż niekoniecznie. Przebieg  ostatniego kryzysu nie może być w Polsce traktowany jako prognoza na przyszłość, bo – jak mówił przewodniczący KNF Stanisław Kluza w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, „spadek wartości złotego do franka i związane z tym zwiększenie obciążeń kredytowych zostały zniwelowane spadkiem stóp procentowych w Szwajcarii. W przyszłości polski kredytobiorca może mieć mniej szczęścia”.

To samo dotyczy oczywiście także kredytów w euro.

Co dalej?

Wydaje się mało prawdopodobne, aby propozycje ZBP spotkały się z przychylnym przyjęciem KNF. Trudno raczej oczekiwać, że bank centralny i nadzór finansowy gotowe są przez kolejne półtora roku przyglądać się, jak narasta walutowe zadłużenie gospodarstw domowych. Zaś limit 30 procent kredytów walutowych to żadne ograniczenie, skoro wynosi mniej niż ich obecny udział w całości nowo udzielanych kredytów hipotecznych (27 proc.). Owszem, oznacza on, że część banków musiałaby zmniejszyć swą aktywność na tym polu, ale dla innych byłaby to wręcz zachęta do zastąpienia obecnych liderów.

Z drugiej strony podobne wątpliwości można mieć w stosunku do propozycji KNF. Limit 50 procent kredytów walutowych w portfelach kredytów hipotecznych oznacza bowiem, że część banków będzie musiała zmniejszyć swe zaangażowanie na tym polu – tłumaczy Wojciech Kwaśniak, doradca prezesa NBP i były szef Głównego Inspektoratu Nadzoru Bankowego. Jednak przed innymi, do tej pory mało w tej dziedzinie aktywnymi, otworzą się tu znakomite perspektywy. W sumie więc ryzyko systemowe związane z kredytami walutowymi może wcale nie zmaleć.

Wydaje się także, że nadzór bankowy wciąż nie do końca wykorzystuje posiadane możliwości oddziaływania na banki – m.in. słabo egzekwując własne zalecenia. Ten brak stanowczości w prowadzonej polityce tym bardziej dziwi, że w części z tych banków (PKO BP, czy BOŚ)  państwo jest głównym udziałowcem.

Tak czy inaczej konieczność niedopuszczenia do wzrostu zadłużenia gospodarstw domowych w walutach jest poza sporem. Problem jedynie w tym, jak do tego doprowadzić – z możliwie małą szkodą dla banków i z możliwie małym dyskomfortem kredytobiorców. Tym bardziej, że czas nagli. Zapewne wcześniej czy później dojdzie do podwyższenia stóp procentowych przez RPP. Oznaczać to będzie wzrost rat kredytów złotowych (bo wzrośnie ich oprocentowanie) i możliwy spadek liczonych w złotych rat kredytów walutowych (bo podwyżka stóp może spowodować umocnienie złotego). Tym samym jeszcze wzrośnie (pozorna) atrakcyjność kredytów walutowych. Nic dziwnego, że nadzór, nauczony doświadczeniami węgierskimi i państw bałtyckich, próbuje oszczędzić tej lekcji Polakom.

Ryszard Holzer, Krzysztof Nędzyński
(c) arch. NBP
kredyty walutowe1
kredyty walutowe2

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane