Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Kryzysu bankowego nie było

W Stanach Zjednoczonych nie ma już trzech sporych banków. Jest zgoda w sprawie „technicznych” przyczyn ich „zejścia”, ale szerszy obraz nie jest jasny. Zdaje się wszakże, że było jak w westernach. Woźnica konie popędzał, te stanęły nagle dęba, dyliżans się wywrócił, a zaraz potem dwa następne.
Kryzysu bankowego nie było

(©Envato)

Mimo wielu zastrzeżeń dotyczących zabezpieczeń kapitałowych oraz zarządzania aktywami, amerykański sektor bankowy miał się pod koniec minionej zimy całkiem nieźle. Jeśli wyłączyć grupkę najbardziej wnikliwych obserwatorów, upadek Silicon Valley Bank, Signature i First Republic był więc zaskoczeniem. Wydaje się jednak, że wszystkie trzy doświadczyły przede wszystkim niezwykle przykrego zdarzenia, podobnego w skutkach do gwałtownego hamowania pojazdu rozpędzonego ponad miarę. Pasażer może się w takiej sytuacji bardzo poturbować, albo nawet stracić życie.

W nawiązaniu tym chodzi o bardzo ekspansywną, inaczej mówiąc – rozpędzoną przez lata politykę monetarną i złudne przekonanie środowisk gospodarczych, że te same warunki trwać będą jeszcze bardzo długo. W następstwie olbrzymiego wzrostu podaży nowych dolarów (ale też euro, jenów, funtów…) pieniądz staniał niesłychanie – realne stopy procentowe musiały zejść w okolice lub poniżej zera. Pieniądz niemal za darmo panoszył się latami. Aż „nagle” (nagłość w cudzysłowie, bo tak stać się musiało) warunki odwróciły się na lewą stronę. Pojawiła się inflacja, polityka monetarna zmieniła wektor o 180 stopni i z ekspansywnej zaczęła się szybko uwsteczniać. Tzw. luzowanie ilościowe (QE) zostało więc zastąpione zacieśnianiem (QT), czyli zmniejszaniem zaangażowania Fed w rządowe papiery wartościowe. Wobec inflacji trzeba było podnosić stopy procentowe.

Banki miały obowiązek dostosować swoje finanse oraz ekspozycję na ryzyko do zmiany warunków, ale trzy „ofiary” nie dostrzegły lub nie doceniły zagrożenia wynikającego ze szczególnej struktury swoich bilansów. Uderzeniem obucha, które zakończyło żywot SVB były tzw. niezrealizowane straty na wielkim pakiecie obligacji rządowych w jego posiadaniu. Bank kupował je w celu zarobkowego, lecz bezpiecznego lokowania środków składanych przez klientów w formie depozytów. Mowa o stratach „niezrealizowanych”, bo gdyby uwzględnić, że w dniu wykupu obligacji liczy się wartość ich nominalna, a nie rynkowa, która przed wykupem może być mniejsza lub większa od nominalnej, to strat by nie było. Jednak środki w dyspozycji banków oceniane są każdego dnia w roku, nie na dzień wykupu obligacji. Stąd ambaras, ponieważ w wyniku podnoszenia stóp procentowych przez Fed, te „stare”, kiepsko oprocentowane obligacje zaczęły tanieć na rynku na łeb na szyję, ponieważ pojawiały się „nowe” znacznie wyżej oprocentowane. Banki muszą uwzględniać w bilansach aktualną wartość swoich aktywów i pasywów, więc narastała dziura kapitałowa, której SVB nie udało się uzupełnić.

Drugim nieszczęściem SVB było (przejściowe jak się okazało) szczęście w postaci wielkich depozytów jednostkowych złożonych w nim przez krezusów z Doliny Krzemowej. Od kilku miesięcy wiemy także w Polsce, że w USA gwarantowane są depozyty w wysokości do 250 000 dolarów. Jeśli ktoś złożył np. miliard dolarów lub więcej i czuje, że coś niedobrego w jego banku się święci, ten ucieka z pieniędzmi w stronę jakiejś bezpieczniejszej przystani. Mogą to być inne banki  z rodziny „zbyt wielkich, żeby upaść”, albo najróżniejsze fundusze rynków pieniężnych. Ucieczka depozytów była gwoździem do trumny dla rzeczonych banków.

W tym miejscu spekulacja, że może miały jednak tylko pecha. Grupa badaczy z udziałem rodaka prof. Tomasza Piskorskiego z Columbia Business School opublikowała w „Stanford Business” pracę o zacieśnianiu monetarnym i wrażliwości amerykańskich banków na warunki makro w 2023 r. („Monetary Tightening and U.S. Bank Fragility in 2023: Mark-to-Market Losses and Uninsured Depositor Runs”). Wywiedli, że spośród ok. 5 000 amerykańskich banków (wg innych źródeł w USA funkcjonuje ok. 4 100 banków – przyp. JC) SVB nie był wcale na szarym końcu pod względem swego bezpieczeństwa biznesowego. Jeśli mierzyć metodą księgową mark-to-market, która polega na wycenie aktywów i pasywów nie wg ich wartości księgowej, a na podstawie ich aktualnych cen rynkowych, to w USA niewypłacalnych byłoby aż 2 315 banków. Silicon Valley wcale „nie siedział na trujących aktywach”. Aż 10 proc. amerykańskich banków miało wyższe niezrealizowane straty. Także 10 proc. banków miało kapitalizację niższą niż SVB. Jego pechem była duża wysokość depozytów niepodlegających pełnemu ubezpieczeniu, a przede wszystkim łatwość z jaką można było przeszacować wg mark-to market jego aktywa w formie taniejących raptownie obligacji skarbowych. Na tym tle pojawić musi się wszakże refleksja, że jeśli SVB i dwaj inni nieszczęśliwcy zderzyli się tylko z pechem, to co by było gdyby pech był tak zaraźliwy jak COVID-19? Czy mielibyśmy kolejny wielki kryzys najpierw w Stanach, zaraz potem w świecie?

Zobacz również: Upadek Silicon Valley Bank i zawirowania w amerykańskim sektorze bankowym

Warto mieć to pytanie z tyłu głowy, ponieważ spostrzeżenia autorów cytowanej pracy znajdują potwierdzenie w danych mało znanej amerykańskiej instytucji kontrolnej – FFIEC (Federal Financial Institutions Examination Council), która szacuje, że niezrealizowane straty na portfelach papierów wartościowych w posiadania banków amerykańskich wynoszą obecnie ponad 500 mld dolarów. Dla uzupełnienia środków banki, zwłaszcza te, które zmagają się z ucieczką depozytów, muszą sięgać po pożyczki. W I kwartale 2023 r. wysokość pożyczek pobranych przez sektor bankowy USA wyniosła 1,3 bln (1 300 mld) dolarów i była o 40 proc. wyższa niż w poprzednim kwartale. Np. pożyczki z Fed wzrosły z 15,6 mld dol. w lutym, czyli przed zawirowaniem wokół SVB, do 215,3 mld dol. w marcu 2023 r. (źródło: Fed St. Louis). Zmiana warunków makroekonomicznych oraz pogorszenie struktury finansowania odbije się na zyskach sektora, choć jeśli nie ujawnią się jakieś dodatkowe czynniki, to nie będzie to załamanie, ale głębsza korekta.

Ciekawe jest spostrzeżenie Felixa Salmona z Axios Markets, że gdyby Silicon Valley Bank i First Republic nie były spółkami giełdowymi, to prawdopodobnie uniknęłyby zamknięcia interesu pod dotychczasowymi nazwami. Banki działają na zasadzie tzw. rezerw cząstkowych (ang. fractional reserve banking), czyli z jednej jednostki środków w dyspozycji mogą wygenerować do ok. 10 jednostek pożyczek. W konsekwencji ich kapitalizacja rynkowa jest wielokrotnie mniejsza niż ich aktywa. Np. regionalny bank Truist Financial Corp. z siedzibą w Karolinie Północnej ma aktywa w wysokości ok. 550 mld dol. a jego wycena na giełdzie wynosi „jedynie” 38 mld dol. W teoretycznym ćwiczeniu, w którym akcje Truist odzwierciedlają wartość księgową tego banku, spadek wartości aktywów o 1 proc. oznaczałby spadek kursu aż o 15 proc. Ubytek aktywów o kolejny 1 proc., to zmniejszenie ceny akcji o dalsze 18 proc. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej, bowiem wraz z utratą aktywów zmniejsza się wskaźnik ceny do wartości księgowej (ang. P/BV). W przypadku Truist P/BV zmalał od 9 marca do początku maja z 1,03 do 0,67. Co robią w panice właściciele akcji tracących nagle i dużo na wartości, nie trzeba chyba dopowiadać.

Uwaga ta łączy się z banalnym wnioskiem, że oliwy do ognia dolał rwetes wokół kłopotów SVB, który podniósł się w mediach społecznościowych o globalnym przecież zasięgu i spowodował lub przynajmniej spotęgował wycofywanie gotówki z SVB, a potem następnych banków postrzeganych jako zagrożone. W samym marcu 2023 r. istnienie nowych rozwiązań cyfrowych ułatwiło w USA przeniesienie prawie 300 mld dol. z depozytów bankowych na rachunki w rynkowych funduszach pieniężnych, pogłębiając kłopoty sektora bankowego. Aspekt ten ma jednak wymiar tuzinkowy, bowiem olbrzymi i bezmiernie chaotyczny ruch opinii w przestrzeni mediów społecznościowych jest od kilku lat jak stała matematyczna (np. liczba ) bez której równanie nie ma rozwiązania. Nie można zatem szukać usprawiedliwień, że „gdyby nie ten cholerny Twitter”, bo ten Twitter, czy Instagram lub Linkedin jest dziś tak samo ważny jak Komisja Nadzoru Finansowego. Tak jest i od teraz będzie, więc załamywanie nad tym rąk w kontekście jakichkolwiek kryzysów staje się niepoważne.

Spodziewać się można działań, które zgodnie z obecnym szykiem określiłbym mianem RT, czyli zacieśnienia regulacyjnego (od: regulatory tightening).

Przysłowiowa strzelba z teatralnej dekoracji (dotychczas?) nie wystrzeliła, ale będą konsekwencje faktycznego upadku trzech banków. Spodziewać się można działań, które zgodnie z obecnym szykiem określiłbym mianem RT, czyli zacieśnienia regulacyjnego (od: regulatory tightening). Przede wszystkim z bardzo wielu stron i najpoważniejszych instytucji, w tym Fed, nadchodzą narzekania jak wielkim błędem było poluzowanie regulacyjne sektora finansowego (a więc odpowiednio – RE, od regulatory easing) przeprowadzone w USA w 2018 r., tj. za prezydentury Donalda Trumpa. Michael Barr, który jest naczelnym policjantem banku centralnego (Fed Vice Chair of Supervision) zapowiedział w końcu kwietnia, że „głównym celem jego działań będzie przyspieszenie, wzmocnienie oraz poprawa sprawności nadzoru bankowego”. Banki z aktywami powyżej 100 mld dolarów zostaną poddane rygorom obejmującym dotychczas jedynie wielkie banki z aktywami powyżej 700 mld dol.

Zobacz również: Silicon Valley upadł z niecodziennej przyczyny, która jednak czasami występuje, ale system bankowy jako taki ma się nieźle

To nie  wszystko. Chodzą już słuchy, że inicjujący globalne wymagania i rozwiązania Bazylejski Komitet ds. Nadzoru nad Bankowością zajął się przypadkiem SVB, choć nie był to bank dostatecznie duży, żeby pochylało się nad nim tak poważne grono. Spodziewać się zatem można dalszego rozszerzenia regulacji bankowych już i tak rozbudowanych do granic pojmowania i nienagannego przestrzegania przez instytucje finansowe. Regulowanie – a i owszem, ale dziś mamy do czynienia z przeregulowaniem. W kilkusetstronicowym przeglądzie własnych działań Fed przyznał, że popełnił w związku z losem SVB et consortes sporo błędów. Wniosek: więcej ściślejszych regulacji, choć przecież być może wystarczyłoby wydajniejsze egzekwowanie istniejących.

Jednak perswadowanie legislatorom i ich zapleczom politycznym pomnażania artykułów, paragrafów, ustępów… w niezliczonych ustawach, rozporządzeniach, zarządzeniach, dyrektywach, instrukcjach, zaleceniach… jest walką z wiatrakami, ponieważ mnożenie przepisów to najłatwiejszy sposób mierzenia się z wyzwaniami. Mało ważne, że na dalszą metę mało skuteczny, bowiem rzeczywistość postępuje błyskawicznie naprzód, wyprzedzając o wiele długości nasze wyobrażenia dotyczące nawet niedalekiej przyszłości świata pieniądza.

Po to, żeby nie poprzestawać na załamywaniu rąk, odwołanie do istniejącego, choć niestety wyłącznie parawanowego mechanizmu. W 1997 r. uchwalono w USA ustawę znaną (w rzeczywistości nieznaną) pod akronimem EGRPRA rozwijanym jako The Economic Growth and Regulatory Paperwork Reduction Act. Nazwa oddaje cel, jakim ma być systematyczne odsiewanie przez liczne organy nadzorcze pod parasolem FFIEC przepisów zbędnych, nieaktualnych, nieprzystających do zmienionych realiów itp. Przeglądy są dokonywane co 10 lat. Pierwszy został zakończony w 2007 r., następny w 2017 r., a raporty zostały przesłane do Kongresu. Tu ten drugi. Lektury nie polecam. Kliniczny przykład urzędniczego „bla, bla, bla” z którego wynika jedno wielkie zero. Czy wobec tej porażki należy zaprzestać prób nałożenia kagańca na speców od masowej produkcji paragrafów? Nie! Ten kto osiągnąłby w Polsce zauważalny sukces w tej mierze, zapisałby się w historii jak Władysław Grabski.

Prawdopodobnym efektem wiosennego tumultu bankowego w Ameryce będzie zapewne nasilenie fuzji i przejęć w sektorze bankowym.

Prawdopodobnym efektem wiosennego tumultu bankowego w Ameryce będzie zapewne nasilenie fuzji i przejęć w sektorze bankowym. Wnioskowi takiemu sprzyja opinia, że amerykański jest zanadto rozdrobniony, co jest pozostałością historycznych ograniczeń obszaru działania banków do ich rodzimego stanu. Ponadto, dużym łatwiej sprostać rozbudowanym regulacjom. Po trzecie, redukcji liczby tradycyjnych podmiotów bankowych sprzyja rozwój bankowości internetowej, w tym mobilnej. W USA jeden bank przypada na 71 000 mieszkańców, w Unii Europejskiej proporcja wynosi jeden do 84 000. KNF podała, że w końcu lutego 2023 r. w Polsce działało 557 banków (30 komercyjnych, 493 spółdzielcze i 34 zagraniczne), a więc przyjmując, że Polskę zamieszkuje 38 mln osób, to 1 bank przypada statystycznie na 68 000 osób. Nasz problem jest inny, bo banki spółdzielcze w porównaniu z każdym amerykańskim to mikrusy, nawet jeśli przyjąć korektę uwzględniającą dysproporcje w wielkości gospodarek. Wprawdzie ich klienci cenią sobie „sąsiedzkie” relacje, to jednak proces konsolidacyjny wydaje się nieunikniony.

Kolejne spostrzeżenie jest przykre – prezesi wielkich banków amerykańskich przewidują w USA recesję, a Fed im wtóruje.

Kolejne spostrzeżenie jest przykre – prezesi wielkich banków amerykańskich przewidują w USA recesję, a Fed im wtóruje. To niepokojące konstatacje, bowiem nieznośna, ale niegroźna czkawka dręcząca Amerykę, dość często rozwija się w szerokim świecie w duszący kaszel. Jamie Dimon, szef JPMorgan Chase, największego banku USA przewiduje zacieśnienie warunków finansowania gospodarki, bowiem uważa, że prędzej czy później wystąpi recesja, co oznaczać będzie m.in. bankructwa dłużników oznaczające straty dla banków. Również w Wells Fargo zawiązywane są nowe rezerwy na przewidywane straty, a szefowa Citigroup ocenia, że nowe regulacje wymuszą na bankach posiadanie wyższego pogotowia gotówkowego, co wyostrzy zacieśnianie kredytowe. Opiniom tym wtóruje Fed, gdzie szykują się do „łagodnej” recesji pod koniec tego roku. W czasie dorocznego jamboree wielkiego biznesu znanego jako Milken Conference James Gorman z Morgan Stanley uznał, że wiosenne turbulencje „nie były kryzysem bankowym, ale kryzysem w niektórych bankach”. Polemika z tą opinią byłaby trudna, ale ostrożność w podejściu do najbliższej przyszłości jest jednak jak najbardziej na miejscu.

The Economist oszacował, że zadłużenie firm sektora niefinansowego Ameryki i Europy wzrosło od 2000 r. aż trzykrotnie, z 12,7 bilionów wówczas do 38,1 bilionów dolarów obecnie. Wtedy było równe 68 proc. łącznego PKB wszystkich państw objętych tym szacunkiem, teraz jest to 90 proc. W związku z podwyżką stóp procentowych wzrosło obciążenie przedsiębiorstw kosztami obsługi długu. Z drugiej strony firmy osiągają dobre zyski, a pewna część kredytów jest stałoprocentowa, więc wyższe koszty finansowe nie dają się tak mocno we znaki. Tygodnik ocenia, że zyski EBITDA tej samej amerykańsko-europejskiej czeredy firm były w ostatnim kwartale 2022 r. wyższe o jedną trzecią niż w IV kw. 2019 r. Awersowi towarzyszy oczywiście rewers. S&P Global podaje, że liczba „dużych” bankructw w USA w okresie od stycznia do końca kwietnia br. wyniosła 236 i jest najwyższa od 2011 r. Liczba ta obejmuje spółki giełdowe o sumie bilansowej ponad 2 mln dol. oraz firmy prywatne z długami w obrocie publicznym (obligacje własne) w wysokości powyżej 10 mln dol. Summa summarum, sytuacja nie jest jeszcze zła, ale jest już niedobra i to dlatego właśnie bankierzy mówią o perspektywie „łagodnej” recesji.

Biznes jest bardzo czuły na jakiekolwiek sygnały alarmowe, więc gdy gdzieś zabije dzwon na trwogę rozgląda się za nowymi dostawcami usług, tu – bankowych. Na tej zasadzie rozpycha się sektor private banking. Wiodą w nim rej mastodonty zarządzające górami aktywów, choć depozytów nie przyjmują. Wśród nich wielkie fundusze inwestycyjne, takie jak m.in. Apollo, Ares, Blackstone oraz fundusze emerytalne i rynku pieniężnego (money market funds). Firma Prequin ocenia, że w księgach tzw. prywatnych pożyczkodawców tworzących tzw. „bankowość w cieniu” (shadow banking) zapisane są obecnie kredyty na łączną kwotę 850 mld dolarów, a ich suma urosła od 2013 roku sześciokrotnie. Wprawdzie wobec 17 380 mld dolarów kredytów udzielonych przez wszystkie banki komercyjne USA (St. Louis Fed, stan z 26 kwietnia 2023 r.) to ciągle „orzeszki ziemne”, ale co innego martwi znawców. Gdy banki zwalniają, shadow banks stają się aktywniejsze, zwłaszcza w relacjach z podmiotami, które muszą walczyć o przeżycie i godzą się płacić za wsparcie finansowe więcej niż zapłaciłyby bankom komercyjnym, które je odpychają od siebie. Jeśli recesja rzeczywiście nastąpi, to ich murowane w takich okolicznościach kłopoty ją pogłębią.

Zobacz również: „Zamknięcia rządu” i przywileje USA jako dłużnika świata

Na koniec opinia Warrena Buffeta – najsłynniejszego inwestora świata, który w I kwartale 2023 r. dopisał na swoje dobro łączne zyski netto w wysokości 35 mld dol. Wyrocznia z Omaha, jak się go nazywa, dysponuje teraz 130 mld wolnych środków na kontach „swoich” spółek. Ma też za sobą bogate doświadczenia z bankami, jako ich współwłaściciel. Guru zasugerował ogródkami, że nie wesprze amerykańskich banków swoimi pieniędzmi. Przywołał przypadek First Republic przyznającego hipoteki „jumbo” klientom ze swej najwyższej półki, nazywając to pomysłem szalonym i niemoralnym. Warren Buffett uważa, że jeśli trzeba ratować jakiś bank z powodu szastania ryzykiem, to jego kierowników trzeba obarczać karami idącymi w pięty. Powiedział: -„Niech stosują w bankowości wszystkie te nowe rozwiązania, ale wara od tradycyjnych wartości (…) deponenci nie powinni tracić pieniędzy, akcjonariusze i wierzyciele banków, a i owszem – trudno.”

Nie tylko setki miliardów, lecz również marne tysiące dzielą mnie od czcigodnego starca, ale jakoś się z nim zgadzam. Nie tylko ja, zresztą. W kongresie amerykańskim pojawiła się inicjatywa ustawodawcza pn. Failed Bank Executives Clawback dotycząca odzyskiwania od prezesów upadłych banków apanaży pobranych przez okres pięciu lat przed doprowadzeniem zarządzanych przez nich banków do upadku. Inicjatywa jest „bipartisan”, czyli popierają je obie partie. Stojąca za projektem członkini Izby Reprezentantów Katie Porter, która w życiu zawodowym jest profesorem prawa i specjalizuje się w upadłościach, powiedziała, że „członkowie zarządów banków nie powinni być nagradzani za kierowanie upadaniem swoich banków i nie powinni być zachęcani wysokimi wypłatami do ryzykowania pieniędzmi Amerykanów”. Dodała, że „tak Demokraci, jak Republikanie zgadzają się, że szefowie wielkich banków muszą być pociągani do odpowiedzialności za lekkomyślne angażowanie swoich instytucji w przedsięwzięcia wysokiego ryzyka”. Inna sponsorka projektu, republikanka Victoria Spartz wtórowała: „nie możemy być państwem instytucji „zbyt wielkich, żeby upaść’ i państwem, w którym brawurowi dyrektorzy nie ponoszą odpowiedzialności, przenosząc podejmowane ryzyko na podatników”. Ze wspomnianego przeglądu sytuacyjnego Fed po upadku SVB wynika, że bank centralny byłby za takimi przepisami. W pierwszych komentarzach pojawiają się ponadto sugestie uzależniania wynagrodzeń kadry kierowniczej banków od stawiania celów długofalowych ponad bieżącymi. Mowa jest też o tym, że należałoby zabronić wyprzedaży przez szefów „znaczących pakietów” akcji i opcji na akcje kierowanych przez nich banków do momentu przejścia na emeryturę.

Jakie będą losy projektu ustawy, nie wiadomo, ale można mieć niemal pewność, że nawet jeśli zostanie uchwalona, to doświadczenie podpowiada, że szpony (claws) zmienią się w jej przepisach w pisklęce pazurki.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Upadek Silicon Valley Bank i zawirowania w amerykańskim sektorze bankowym

Kategoria: Analizy
Od czasów globalnego kryzysu finansowego i upadku Washington Mutual w 2008 r. amerykański sektor bankowy nie doświadczał takich turbulencji. Zaburzenia na rynku bankowym nie ograniczyły się tylko do USA. Upadek Silicon Valley Bank (SVB) spowodował zawirowania w skali globalnej, przenosząc kryzys zaufania na rynek europejski.
Upadek Silicon Valley Bank i zawirowania w amerykańskim sektorze bankowym

Upadłość Silicon Valley Bank podkreśla ryzyko związane z podobnymi inwestorami

Kategoria: VoxEU
Upadłość banku Silicon Valley Bank dobitnie przypomina o ryzyku, na jakie narażone są banki mające „podobnych inwestorów”. Silicon Valley Bank posiadał znaczną kwotę depozytów, które były nieubezpieczone i pochodziły głównie z jednej branży, co narażało go na możliwość zbiegających się w czasie wypłat.
Upadłość Silicon Valley Bank podkreśla ryzyko związane z podobnymi inwestorami