Liderów do reform systemu walutowego trzeba szukać w krajach, jak Chiny i Indie

„Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, są skazani na jej powtarzanie”. Ten często cytowany aforyzm filozofa Georga Santayana’y przychodzi mi na myśl, gdy przeglądam stosy artykułów podsumowujących pięć lat od upadku Lehman Brothers. Wielu autorów pytało czy wyciągnęliśmy z kryzysu właściwe wnioski, czy reformy są wystarczające?
Liderów do reform systemu walutowego trzeba szukać w krajach, jak Chiny i Indie

(CC BY epSos.de)

Anat Admaty, współautor ważnej książki „The Bankers’ New Clothes”, która nawołuje, aby banki utrzymywały więcej kapitału lepszej jakości, zatytułował swój ostatni artykuł  „Pięć lat braku reformy finansowej”.

Wielu innych komentatorów podobnie wątpi czy podjęte reformy były właściwe. Zachęty do ryzykanctwa dalej są wbudowane w system finansowy. Pokusa nadużycia, jeśli w ogóle się zmieniła, to jest większa niż była wcześniej: duże grupy finansowe są jeszcze większe, oczekiwania co do banków centralnych pozostają napompowane ponad wszelką miarę; błędnie wskazuje się winowajców (na przykład – tak zwane nadmierne oszczędności Chin) i tak dalej.

Nie ma wątpliwości, że kroki podjęte przez regulatorów i same banki naprawdę wzmocniły system finansowy, ale czy wystarczająco? Banki zawsze znajdą sposób, aby podejmować tyle ryzyka ile uważają za stosowne bez względu na to jakie są nakazy regulatorów. Dlatego właśnie doświadczeni regulatorzy zawsze podkreślali – w „starych złych czasach” – że wymagania kapitałowe muszą być zgodne z dobrymi rynkowymi praktykami. John Vickers, prezes Independent Commission on Banking w Wielkiej Brytanii dziś mówi, że współczynnik adekwatności kapitałowej powinien być dwa razy wyższy niż ten którego jego własna komisja domagała się zaledwie dwa lata temu. Mówiąc oględnie, jest to co najmniej arbitralne. Jeśli może być dwa razy wyższy, to czemu nie trzy razy?

Mark Carney, prezes Financial Stability Board oraz Banku Anglii puszy się niekończącą się listą wdrażanych przez FSB zmian w międzynarodowych regulacjach finansowych. Robi to mimo, że doskonale zdaje sobie sprawę, że jego poprzednicy, tacy jak Hans Tietmeyer, były prezes Bundesbanku, po poprzednich kryzysach postępowali dokładnie tak samo. Raport Tietmayera doprowadził do powołania Financial Stability Forum w 1999 r. Czy Carney potrafi poddać jakikolwiek powód, dla którego moglibyśmy wierzyć, że „jego” regulacje będą bardziej skuteczne niż te, które wdrożył FSF?

Spojrzenie wstecz na rok 1999 skłania do jeszcze jednego istotnego pytania o aforyzm Santayana’y: o której „przeszłości” powinniśmy pamiętać? Konkretniej, która część historii finansów zawiera lekcje, które powinniśmy sobie przyswoić lub przyswoić po raz wtóry?

Gdybym miał wskazać rok, to nie byłby 2008, ale raczej 2003. Wtedy części układanki zaczęły się układać w jedną całość – elementy polityki gospodarczej,  aparat analityczny i dominujące poglądy wyznaczały ramy dyskusji przez 5 lat przed wybuchem kryzysu. Jest niepokojące, że dzisiejsza debata kręci się wokół tych samych tematów, nad którymi wówczas dyskutowano. Stany Zjednoczony rozwijały się szybko i nawet Japonia dawała oznaki życia. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, analitycy instytucji prywatnych oraz rządy – wszyscy obawiali się czy „odbicie” jest trwałe.

Był strach przed deflacją. Niepokój budziła wojna na Bliskim Wschodzie. Były obawy o dostępność kredytu. Ludzie uważali, że rosnące ceny nieruchomości są uzasadnione przez fundamenty gospodarki. Ekonomiści obawiali się globalnej nierównowagi: czy Chiny „pozwolą” Stanom Zjednoczonym dokonać dewaluacji. Panowała wielka moda na zapowiadanie z wyprzedzeniem kolejnych kroków polityki monetarnej (forward guidance). Obawy, że stopy procentowe zostaną podniesione były rozwiewane obietnicami, że podwyżek jednak nie będzie. I tak właśnie się stało.

To prawda, są też różnice. Wówczas na fali była doktryna Greenspana – lepiej jest zrobić porządek po tym gdy bańka pęknie niż przeciwdziałać kumulowaniu nierównowagi. Tak doktryna została zdyskredytowana, nieprawdaż? Być może. Chodzi jednak o to, że – tak samo wówczas jak i teraz – nikt nie kwestionuje tego, że nie można podejmować żadnych działań dla zatrzymania bańki na rynku aktywów, jeśli to mogłoby zagrozić „ożywieniu”. (Samo pojęcie „ożywienie” jest symptomatyczne, bo sugeruje, że ekspansja pod koniec lat 1990 była „normalna”.) Przecież inflacja była po kontrolą. W międzyczasie regulatorzy gratulowali sobie, że ich przez lata podejmowane wysiłki wzmocniły system finansowy i że udało się dokonać dywersyfikacji źródeł finansowania w gospodarce.

Bank Rozliczeń Międzynarodowych w raporcie rocznym za 2003 r. stwierdził, że można być dumnym z „bezpieczeństwa sektorów bankowych w większości rozwiniętych krajów”: „Wydaje się, że instytucje finansowe w ogóle, a banki w szczególności, stały się bardziej świadome ryzyka, jakie podejmują i potrzeby większej staranności w zarządzaniu tym ryzykiem” stwierdzał raport.

W prasie finansowej, ostrzeżenia o nadciągającym kryzysie były zbywane jako „panika siana przez tabloidy”.

Nawet z perspektywy czasu, biorąc pod uwagę reguły gry – czyli motywacje, jakimi kierują się rządy, banki centralne i banki komercyjne trudno jest wskazać co mogło było się potoczyć inaczej. Tak, „winą” trzeba obarczyć boom na rynkach aktywów, globalną nierównowagę i nagromadzenie płynności w latach 2003-2007 tak samo jak i rządy państw oraz banki centralne. Banki centralne powinny były mówić głośniej o słabości sektorów finansowych. Ale one robiły to co mają zapisane w ustawodawstwie. A modele ekonomiczne „najnowszej generacji” wskazywały, że postępują słusznie.

Dziś, po dziesięciu latach, jest jasne, że nie możemy iść dalej tak, jak do tej pory. Powszechnie uważa się, że reformy finansowe są niewystarczające. Trzeba zmienić reguły gry tak, aby ograniczyć arbitralną władzę rządów i inaczej ustalić motywacje dla banków centralnych i sektora prywatnego.

Jest tylko jeden rodzaj reformy, która może zrealizować te cele – reforma międzynarodowego systemu walutowego. Stanowi ona brakujące ogniwo, nie jako substytut, ale jako komplementarny element reformy bankowości i finansów. Jedynie porozumienie dotyczące ustalenia kursów wymiany między najważniejszymi walutami zakotwiczone we wspólnym punkcie odniesienia zapewni ramy dla koordynacji polityki pieniężnej i dyscypliny fiskalnej, które są potrzebne, aby zglobalizowane rynki finansowe mogły działać w warunkach braku kontroli przepływu kapitału.

>>zobacz film: MFW – forum jednostronnego dialogu

William White, znakomity ekonomista, prezes the Economic Development and Review Committee przy OECD, w ramach Dallas Fed working papers opublikował artykuł “Is Monetary Policy a Science? The Interaction of Theory and Practice Over the Last 50 Years”, w którym zawarł kilka ponurych refleksji na temat kryzysu. Nawołuje w nim do całkowitego przemyślenia zasad polityki pieniężnej obejmując także zagadnienie tego jaką rolę odgrywa (brak) międzynarodowego systemu walutowego.

Wskazuje on, że w warunkach płynnych kursów walutowych, nieskrępowany przepływ kapitału wielokrotnie doprowadzał kurs walutowy do poziomów bardzo odległych od punktu równowagi. Obawia się wojen walutowych pomiędzy krajami rozwiniętymi i rozwijającymi i „konkurencyjnymi dewaluacjami” między gospodarkami wschodzącymi. „Fakt, że kryzysy miały konsekwencje dla wszystkich głównych krajów intuicyjnie podpowiada, że trzeba szukać wspólnego globalnego źródła tych problemów” napisał.

Co więcej, nawet zalety autonomicznej, narodowej polityki pieniężnej mogą (i jak sugeruje – powinny) zostać zakwestionowane. White cytuje artykuł Rethinking Central Banking opublikowany przez Brookings Institution w 2011 r. jako apel o powołanie globalnego banku centralnego.

Podobnie autorzy tak odlegli w poglądach, jak Justin Lin Yifu, były główny ekonomista Banku Światowego a obecnie szef wpływowego instytutu w Pekinie, i David Stockman, były dyrektor budżetu w administracji Reagana, uważają, że reforma monetarna jest jedynym rozwiązaniem. Obaj napisali oskarżycielskie, pełne pasji książki, które podważają dzisiejszy konsensus. Lin zatytułował swoją książkę “Against the Consensus: Reflection on the Great Recession” a Stockman “The Great Deformation: The Corruption of Capitalism in America”.

Mam świadomość, że takie reformy znajdują się daleko za politycznym horyzontem. Ale fakt, że zarówno niezależni ekonomiści jak i obserwatorzy z dwóch mocarstw gospodarczych podważają dominujące dziś opinie może być prognostykiem na przyszłość. Warto pamiętać, że do bankierów centralnych, których zdecydowanie opowiadają się za przywróceniem prawdziwego międzynarodowego systemu walutowego należą tak wybitne postacie jak Jacques de Larosière i Paul Volcker oraz zmarły niedawno Tomasso Padoa-Schioppa.

Pośród dzisiejszych szefów największych banków centralnych, wzrok prawdopodobnie musimy skierować na rynki wschodzące, aby znaleźć ludzi z wiedzą, niezależnością myślenia i odwagą konieczną, aby domagać się do rodzaju reformy. Miejmy nadzieję, że Raghuram Rajan, niedawno mianowany na prezesa banku centralnego Indii znajdzie czas, aby naciskać na wprowadzenie systemowych reform w rodzaju tych, jakie opisuje w swojej książce z 2010 r. „Linie uskoku” a Zhou Xiaochuan, prezes Ludowego Banku Chin, ponowi wezwanie, jakie sformułować w słynnym przemówieniu z 2009 r., gdzie nawoływał do stworzenia globalnej waluty rezerwowej. Trzeba zmusić skupione wyłącznie na swoich krajach, stosujące tzw. „cele inflacyjne” elity finansowe Europy i Północnej Ameryki, żeby się otrząsnęły i zwróciły uwagę na sedno problemu.

Robert Pringle jest założycielem Central Banking Publications i autorem „Money Trap”, książki nawołującej do radykalnej reformy systemu bankowego i międzynarodowego pieniądza.

Artykuł ukazał się oryginalnie na stronie Central Banking 18 września 2013 r. Publikacja i tłumaczenie za zgodą wydawcy. Tłumaczenie: K.Nedz.

(CC BY epSos.de)

Tagi