Między dobrym a złym podejmowaniem ryzyka

Przed regulatorami wciąż stoi wyzwanie, jak uczynić banki bardziej odpowiedzialnymi za podejmowane ryzyko kredytowe. Skutki nadmiernej pewności siebie w tej dziedzinie są widoczne dopiero po kilku latach, ale istnieją sposoby, by z góry stwierdzić, że menedżerowie podejmują ryzyko większe niż sobie to uświadamiają – mówi Dorota Skała z Uniwersytetu Szczecińskiego.
Między dobrym a złym podejmowaniem ryzyka

Dorota Skała (c) arch. DS

Obserwator Finansowy: Skąd się wzięło Pani zainteresowanie kwestią nadmiernej pewności siebie w sektorze bankowym?

Dorota Skała: Po pierwsze, ze współpracy z bankami w ramach mojej pracy zawodowej. Zaczęłam się zastanawiać, z czego wynikają różnice w podejściu do ryzyka w różnych bankach. W jednych bankach menedżerowie podejmując dosyć wysokie ryzyko zdawali się być przekonani, że nie pociągnie ono za sobą negatywnych skutków. W tym samym czasie w innych bankach menedżerowie tworzyli dodatkowe rezerwy, zdając sobie sprawę z tego, że wchodzą na niebezpieczny teren. Zabezpieczali się przed ryzykiem, a przynajmniej – choć podejmowali je, bo dawało szanse większej dochodowości –  rozumieli, że może się ono źle skończyć dla banku. Zaczęłam więc myśleć o tym, że podejmowanie ryzyka w bankach nie jest uwarunkowane tylko i wyłącznie obliczeniami, modelami i innymi czynnikami, które są fizycznie weryfikowalne, ale że znaczenie ma także indywidualna świadomość menedżerów.

Drugim powodem było moje zainteresowanie finansami behawioralnymi. W literaturze akademickiej pisze się wiele o błędach poznawczych inwestorów podejmujących ryzyko na rynku kapitałowym. Przez trzy lata byłam studentką psychologii, już w czasie mojej pracy zawodowej i stąd to połączenie.

Jaka jest różnica między wielokrotnie opisywaną w literaturze pokusą nadużycia a nadmierną pewnością siebie w finansach?

Pokusa nadużycia polega na tym, że menedżerowie podejmują ryzyko, licząc, że jeśli nawet zmaterializują się negatywne efekty ryzyka, to koszty poniesie ktoś inny. A jeśli nie wystąpi negatywny scenariusz, to nie tylko bank osiągnie zyski, ale także oni sami. Menedżerowie doskonale zatem wiedzą, jak ryzyko wiąże się z możliwym poziomem zysku.

Natomiast przy nadmiernej pewności siebie menedżerowie podejmują ryzyko spodziewając się zysków i dla siebie i dla banku. Nie są świadomi rozmiaru ryzyka, jakie podejmują, bo przeszacowują ewentualne przyszłe zyski, jak również przeceniają swoją zdolność zarządzania tym ryzykiem. Ostatecznie okazuje się, że zyski są niższe od oczekiwanych, a ich nadmierna pewność siebie ma negatywny wpływ na dochodowość banku.

W mojej pracy doktorskiej, której wnioski przedstawiłam niedawno na seminarium w Narodowym Banku Polskim, postawiłam dwie kluczowe hipotezy, dotyczące możliwego wpływu nadmiernej pewności siebie po pierwsze na ryzyko, a po drugie – na dochodowość. Zakładam, że nadmierna pewność siebie może wpływać na poziom ryzyka banku i to z opóźnieniem.

Z jakim opóźnieniem?

Przyjęłam, że nadmierna pewność siebie może mieć negatywne konsekwencje z opóźnieniem do czterech lat. Skąd ta czteroletnia perspektywa? Otóż w modelach empirycznych w bankowości parokrotnie już udowodniono, że kluczowe dla banków jest opóźnienie trzyletnie. Po trzech latach często materializują się maksymalne negatywne efekty podejmowanego ryzyka. Potrzebny jest bowiem pewien czas, aby dzisiaj udzielane kredyty miały czas się „zepsuć”, czyli przestać być spłacane. Oczywiście można by się pokusić o sprawdzenie znacząco dłuższej perspektywy, ale nie dysponowałam wystarczającą ilością zmiennych w długim okresie czasowym, żeby móc to sprawdzić. Ponadto, podobne badania w literaturze wskazują, że opóźnienia dłuższe niż czteroletnie tracą na znaczeniu.

Jak mierzyć tę nadmierną pewność siebie?

To część badania stanowiąca największe wyzwanie, nad którym zamierzam również pracować w przyszłości. W dotychczasowych analizach wzięłam pod uwagę dwa wskaźniki. Pierwszym jest wzrost akcji kredytowej, a drugim marża odsetkowa netto, czyli (w uproszczeniu) różnica między oprocentowaniem udzielonych kredytów, a przyjętych depozytów.

Jeśli chodzi o przyrost kredytów, to tu w zasadzie kontrowersji nie ma. Zakłada się, że wiąże się on z przyrostem ryzyka, w szczególności na rynku dojrzałym. I rzeczywiście okazało się, że poziom odpisów na zagrożone kredyty zależy od tego, jak wysoki był przyrost kredytu trzy lata wcześniej. Te odpisy traktuję jako miarę ryzyka banku.

Drugą miarą nadmiernej pewności siebie jest poziom marży odsetkowej netto. W tej sprawie głosy są podzielone. W części literatury czytamy, że bank wymaga wyższej marży, aby pokryć ryzyko związane z udzieleniem kredytu ryzykownemu klientowi. Takie podejście chyba było bardziej uprawnione przed kryzysem finansowym, gdy jeszcze istniały złudzenia, że banki podejmując ryzyko wynagradzają to sobie za pomocą marży odsetkowej. Trzeba też zauważyć, że w ciągu ostatnich 10-15 lat w Europie czy w USA marża odsetkowa znacznie spadła. Tylko częściowo jest to kompensowane przez inne produkty czy też prowizje. I powstaje pytanie – czy marża spada, bo coraz mniej ryzykowni są klienci, czy też dlatego, że banki zmieniły politykę i agresywnie walczą o klienta? Z mojego doświadczenia wynika, że chodzi o rosnącą konkurencję. Jeśli spojrzymy na rezerwy, odpisy czy poziom należności zagrożonych, to nie ma podstaw by wnioskować, że kredyty są lepiej obsługiwane niż 15 lat temu. Oczywiście można dyskutować, czy banki chcą te marże obniżać, czy też muszą je obniżać, bo tak zrobił konkurent.

A co z oprocentowaniem depozytów?

Są bardzo ciekawe prace teoretyczne, których autorzy sugerują, że może należałoby wprowadzić maksymalny próg oprocentowania depozytów. Jest takie myślenie w literaturze, że konkurencyjność jest dobra tylko do pewnego momentu. Aby się rozwijać banki potrzebują cały czas nowych depozytów, ale w pogoni za nimi nieraz podnoszą odsetki powyżej poziomu pozwalającego pokryć ryzyko. I dlatego właśnie założyłam, że wyższe odsetki przy depozytach i niższe marże odsetkowe to wyższe ryzyko. Faktycznie – dane potwierdzają, że im wyższa marża odsetkowa trzy lata wcześniej, tym niższa trzy lata później potrzeba dokonywania odpisów na płatności nieregularne.

Jakie jeszcze zależności znalazła Pani na potwierdzenie swoich tez?

Jeśli bieżący przyrost kredytów nie powoduje wzrostu odpisu na zagrożone należności, to moim zdaniem stanowi to dowód na istnienie nadmiernej pewności siebie. Bo to znaczy, że banki wierzą, że te kredyty będą w całości spłacane. Badając ten aspekt w niektórych specyfikacjach otrzymałam relację negatywną – im wyższy był przyrost kredytów w danym roku, tym mniejsze były wówczas utworzone rezerwy. To może wskazywać na brak ostrożnego podejścia menedżerów w badanej próbie, ale także na to, że taktyka banków jest coraz bardziej agresywna.

Po drugie, badanie dowodzi, że istnieje zjawisko wygładzania dochodów, jednak nie jest ono motywowane względami ostrożnościowymi. Widać, że im wyższy jest dochód banków przed odpisami, tym wyższe będą odpisy. I odwrotnie. Kontrola innych zmiennych prowadzi do wniosku, że w „dobrych” okresach banki zawiązują większe rezerwy, aby powiększyć dochód w słabych latach. Jednak wspomniany wcześniej brak związku między bieżącym wzrostem kredytów a odpisami, jak również potwierdzona procykliczność tworzenia rezerw w stosunku do wzrostu PKB pokazują, że przyczyną wygładzania dochodów nie jest troska o zabezpieczenie na wypadek słabszej koniunktury. Wygładzanie dochodów może wynikać z tego, że menedżerowie czerpią korzyści z gładkiego strumienia dochodów w banku, np. poprzez powiązanie wysokości wynagrodzeń z brakiem fluktuacji zysków banku.

Można przypomnieć, że gdy na Wall Street wchodził Google, jego założyciele napisali bardzo odważny list otwarty do inwestorów. Oświadczyli, że nie będą działać jak inne firmy, które zamydlają wyniki finansowe, by rosły z kwartału na kwartał o 2 proc. Że pokażą prawdziwe wyniki, zarówno wtedy gdy będą dobre, jak i wtedy gdy będą słabe.  Jak wygładzanie dochodów jest postrzegane w literaturze?

Powszechnie wiadomo, że ono występuje, ale jeżeli chodzi o banki, to ocena nie jest tak oczywista. Jest uzasadnione, jeżeli wynika z ostrożności. W czasach koniunktury banki udzielają więcej kredytów, firmy chcą brać kredyty, ludzie mają dobre perspektywy na przyszłość, wszyscy chcą się zapożyczać. Wtedy udzielane są te kredyty, które potem staną się złe. Nie wydaje mi się skandaliczne, że menedżerowie zdają sobie z tego sprawę i korzystając z dużych dochodów, tworzą duże rezerwy. Natomiast czymś zupełnie innym jest, jeśli wygładzają dochód ze względu na to, że ich premia czy też pensja negatywnie odczuje skoki dochodowości. Trudności z uzyskaniem danych o wynagrodzeniach w bankach europejskich nie pozwoliły mi jednak na weryfikację tej hipotezy w badaniu.

W mojej pracy nie wyjaśniam, dlaczego wygładzanie dochodu występuje. Wiadomo, że nie występuje ze względu na wzrost ryzyka wiążącego się z bardziej dynamiczną akcją kredytową.

Czy Pani badanie może posłużyć jako argument za tym, aby premie i bonusy dla menedżerów odpowiadających za ryzyko kredytowe wypłacane było nie wcześniej niż po trzech latach?

Nie jestem zwolenniczką regulacyjnego ograniczania wynagrodzeń, a praktyka pokazuje, że dotychczasowe próby wprowadzania limitów na wynagrodzenia nie były udane. Jednak przy ocenie menedżerów odpowiedzialnych za zarządzanie ryzykiem kredytowym trzeba wyróżnić opóźnienie w czasie. Kredyty muszą mieć czas, by się zepsuć. Wydaje mi się, że odpowiedzialne podejście nadzoru bankowego, ale również świata akademickiego, wymaga zastanowienia się, jak uczynić banki odpowiedzialnymi za ryzyko jakie podejmują. Teraz tej odpowiedzialności nie widać. Co więcej – system zdaje się wynagradzać agresywne podejście do ryzyka.

Rozmawiał: Krzysztof Nędzyński

Dorota Skała jest asystentem na Wydziale Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego. Wcześniej pracowała w agencji ratingowej Fitch Ratings w Departamencie Instytucji Finansowych.

Dorota Skała (c) arch. DS

Tagi