Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Na wypadek gdyby banki miały kłopoty

Jeśli przygotowywany w Ministerstwie Finansów projekt ustawy o uporządkowanej upadłości i likwidacji banków wszedłby w życie w tym roku, to Polska należałaby do czołówki państw w Europie mających takie procedury. Eksperci uważają, że to niezbędne narzędzie, by kłopoty jednej instytucji nie wywołały efektu domina, nie spowodowały paniki, i nie ratować banków na koszt podatników.
Na wypadek gdyby banki miały kłopoty

Jerzy Pruski, prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (zdj. BFG)

– Nie budujemy systemu dlatego, że w Polsce jest źle. Współczynniki dla całego sektora są dobre. Ale może zdarzyć się jeden przypadek – powiedział Jerzy Pruski, prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego na seminarium Fundacji CASE i BRE Banku poświęconym globalnym i polskim propozycjom resolution, czyli uporządkowanej likwidacji i upadłości banków.

Co mówił prezes Jerzy Pruski o propozycjach resolution >>> relacja video

Załóżmy więc, że mamy bank, jak na polskie warunki średniej wielkości, który ma kłopoty. Bank ten był już nie raz ostrzegany przez nadzór, że ma zbyt wysoki wskaźnik kredytów do depozytów, a zapadalność krótkoterminowych lokat nie jest na bieżąco pokrywana ze spłaty długoterminowych kredytów hipotecznych.

Rozważając dalej ten teoretyczny przykład – w lutym sytuacja wyglądała tak: bank miał 9 mld zł depozytów klientów, w tym 5,2 mld zł depozytów gospodarstw domowych, z czego 3 mld zł ma zapaść w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Natomiast kredytów udzielił na 12 mld zł, z czego połowa to hipoteczne o średnim okresie zapadalności 20 lat. Miesięczne przepływy ze spłaty kredytów wynoszą około 200 mln zł.

Gotówka w kasie i środki w banku centralnym naszego banku to 500 mln zł, a zobowiązania wobec banku centralnego 200 mln zł. Ale wobec innych banków zobowiązania wynoszą 2,5 mld zł, bo bank, prowadząc agresywną akcję kredytową, finansował ją w takiej wysokości krótkoterminowymi pożyczkami z rynku międzybankowego. Ulokowane w innych bankach środki to zaledwie 200 mln zł. Nasz bank ma jeszcze portfel papierów wartościowych dostępnych do sprzedaży w wysokości 1,5 mld zł. Ale ma wykupić w kwietniu 1,5 mld zł obligacji wyemitowanych dwa lata temu.

Najgorsze puka do drzwi

Aktywa możliwe do upłynnienia w ciągu najbliższych trzech miesięcy plus spodziewane dodatnie przepływy pieniężne to około 2,8 mld zł. I jeszcze 1,2 mld zł kapitału. Ale zobowiązania, które są w tym czasie wymagalne to 3,2 mld zł. Katastrofa się zbliża. Wszystko zależy od tego, jak zachowają się depozytariusze.

W naszym przykładowym banku jeszcze w połowie zeszłego roku depozyty gospodarstw domowych wynosiły 6 mld zł, a do października ich „osad” stanowił 98-95 proc. Oznacza to, że z zapadającego co miesiąc około miliarda złotych natychmiast na lokatę wracało przynajmniej 950 mln zł. Ale w listopadzie „osad” zmniejszył się gwałtownie i wypłacający gotówkę klienci ulokowali ponownie zaledwie 800 mln zł. Podobnie było w grudniu i styczniu. W ciągu kilku miesięcy depozyty klientów indywidualnych zmniejszyły się o blisko 800 mln zł.

Jednak w lutym zaczął spełniać się najczarniejszy scenariusz. W ciągu miesiąca wypłaty depozytów wyniosły netto 300 mln zł. I nadzór doszedł do wniosku, że płynność banku jest  bardzo poważnie zagrożona w horyzoncie najbliższych miesięcy. W dodatku nasz bank nie przedstawił żadnych planów zrolowania zapadających w kwietniu obligacji. Nie tylko zaczął tracić płynność, ale gdyby wypłaty depozytów utrzymały się na tym poziomie, to stałby się niewypłacalny.

Na co pozwala prawo upadłościowe

Największym bankiem, jaki upadł w Polsce był Bank Staropolski. Upadłość została ogłoszona na początku 2000 roku. Ale „sprzątanie” po tym upadku ciągnęło się praktycznie prawie 10 lat. BFG, na mocy obowiązującego w 2000 roku prawa, w ciągu trzech miesięcy wypłacił ponad 600 mln zł blisko 150 tysiącom klientów.

Ostatecznie sprzedaż masy upadłościowej banku nastąpiła dopiero pod koniec 2008 roku, a zaspokajanie roszczeń tych klientów, których lokaty nie były objęte gwarancjami BFG (wtedy było to 11 tys. euro, z czego tysiąc euro gwarantowane było w 100 proc., a powyżej 1000 euro w 90 proc.), trwało jeszcze przez 2009 rok. Działo się tak, bo likwidacja prowadzona była według reguł prawa upadłościowego, czemu towarzyszyły niezliczone procesy, które spowalniały czyszczenie bilansu. A był to przecież i tak nieduży bank, o sumie bilansowej zaledwie miliarda złotych.

Obecnie obowiązujące przepisy mówią, że gdy nadzór zawiesi działalność banku, BFG musi wypłacić w ciągu 20 dni gwarantowane depozyty. I to do wysokości 100 tys. euro. Nawet więc gdyby udało się w miarę szybko upłynnić aktywa banku, to i tak na realizację zobowiązań wobec klientów poszłyby ogromne pieniądze. Nie mówiąc już o tym, że niewykluczone, iż kolejne musiałby dopłacić Skarb Państwa, gdyby zabrakło środków w funduszu gwarancyjnym BFG. Na koszt – rzecz jasna – podatników. Bo środki BFG wystarczyłyby obecnie na wypłatę ok. 3 proc. depozytów zebranych przez cały sektor i objętych prawnymi gwarancjami. Gdyby bank trzeba było dokapitalizować, funduszy BFG wystarczyłoby na pokrycie 100 proc. kapitałów trzeciego obecnie na rynku banku w Polsce. Cała reszta obciążyłaby budżet.

Gdy przyszedł kryzys byliśmy zupełnie bezradni

Hipotetyczny przykład naszego banku to drobiazg w porównaniu z tym, co stało się z bankami Northern Rock, Fortis czy Dexia albo znacjonalizowanymi bankami w Irlandii. Międzynarodowy Fundusz Walutowy oszacował, że straty poniesione przez europejskie instytucje kredytowe w związku z kryzysem tylko w latach 2007–2010 wyniosły niemal jeden bilion euro, czyli 8 proc. unijnego PKB. Komisja Europejska podawała, że do października 2010 roku zatwierdziła rządową pomoc dla banków w wysokości 4,6 bln euro. Wszystko to oczywiście także na koszt europejskich podatników.

– Europa była zupełnie nieprzygotowana z punktu widzenia zarządzania kryzysowego – ocenił Jerzy Pruski. Po wybuchu kryzysu, najpierw w USA, a następnie w innych krajach, także w Europie, dopiero zaczęto kształtować zasady resolution. „Doświadczenie wynikające z kryzysów bankowych pokazuje, że prawo upadłościowe nie zawsze jest skuteczne w przypadku upadłości instytucji finansowej” – napisała Komisja Europejska, uzasadniając projekt procedur, które pozwolą uniknąć zawirowań w systemie finansowym i przewlekłych negocjacji z wierzycielami.

Co zrobić, żeby nie zarazić innych

Główna idea resolution jest taka, by bank poddany procesowi uporządkowanej upadłości i likwidacji nie zaprzestawał działania, a jego zobowiązania nie obciążały podatników.

– W miarę jak bank byłby likwidowany według przepisów obowiązującego prawa, jego aktywa traciłyby na wartości. Postępowanie resolution umożliwia zachowanie ich wartości, przeniesienie ich do „banku pomostowego” albo sprzedaż, a w przypadku kredytów upłynnienie ich poprzez sekurytyzację. Takimi aktywami mogą zarządzać inne banki, a złe aktywa można wydzielić do odrębnej instytucji – mówił na seminarium BRE i CASE John Pollner, ekspert Banku Światowego. – Zasady resolution minimalizują zaangażowanie środków publicznych w ratowanie banku, powstrzymują zakażenie systemu finansowego i run na depozyty – dodał.

Ale skoro nie podatnicy, to ktoś musi za to zapłacić. Otóż w czasie postępowania zawieszone zostają prawa zarządu, rady nadzorczej i akcjonariuszy, nie można też odbywać walnych zgromadzeń. Postanowienia są więc jasne – za straty najbardziej odpowiedzialni są akcjonariusze oraz wierzyciele, mający niezabezpieczone wierzytelności, czyli np. posiadacze niezabezpieczonych obligacji. Wierzyciele są spłacani w miarę jak postępuje pozwalająca na to sprzedaż aktywów. Nienaruszalne zobowiązania to tylko te wobec pracowników, wierzycieli komercyjnych lub handlowych, podatkowe oraz z tytułu świadczeń socjalnych.

John Pollner uważa, że przy postępowaniu typu resolution wierzyciele mogą być zaspokojeni na warunkach nie gorszych, niż gdyby prowadzić standardowe postępowanie upadłościowe. Natomiast jeśli zobowiązań nie uda się pokryć ze sprzedaży aktywów, to w procesie resolution wprowadzona została też procedura bail-in, czyli wymuszenia na wierzycielach konwersji zobowiązań na instrumenty kapitałowe, z ponoszonym przez nich ryzykiem udziału w stratach.

Prezes EBC też przekonuje

Uchwalenie przepisów o resolution w Unii Europejskiej staje się coraz bardziej pilne i uważane jest za jeden z filarów systemu bezpieczeństwa finansowego. Prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi mówił w końcu lutego przed komisją ds. gospodarczych i monetarnych Parlamentu Europejskiego, że dyrektywa Komisji Europejskiej wprowadzająca zasady uporządkowanej upadłości i likwidacji banków powinna zostać uchwalona do czerwca tego roku. Dodał, że wprowadzany przez nią jednolity mechanizm upadłościowy (Single Resolution Mechanizm) powinien zostać uzupełniony o wspólny urząd upadłościowy (Single Resolution Authority) oraz fundusz upadłościowy (Resolution Fund).

Po co Single Resolution Authority? Taki urząd pozwoliłby uniknąć priorytetów krajowych i realizować optymalną strategię wobec instytucji transgranicznych, w tym także minimalizować transgraniczne efekty uboczne oraz dbać o to, by koszty upadłości były przede wszystkim ponoszone przez sektor prywatny – przekonywał Draghi. Według jego słów, taki organ uzupełniałby powołany już jednolity mechanizm nadzorczy (SSM), co pozwoliłoby na usunięcie obaw, iż decyzje podejmowane przez nadzór europejski skutkowałyby odpowiedzialnością (a także kosztami) na poziomie krajowym.

Resolution po polsku

Niewykluczone, że także w Polsce wejdzie w życie w tym roku ustawa o uporządkowanej upadłości i likwidacji banków. Jak mówił Jerzy Pruski w rozmowie z Obserwatorem Finansowym, prace nad projektem ustawy przygotowanym w BFG trwały od kwietnia ubiegłego roku, kiedy to Komitet Stabilności Finansowej zaaprobował całą koncepcję wprowadzenia tych procedur w Polsce.

W styczniu 2013 r. projekt ustawy, zatwierdzony przez Komitet Stabilności Finansowej, został przekazany do Ministerstwa Finansów, mającego w tej sprawie inicjatywę ustawodawczą. W MF trwają teraz prace nad  przygotowaniem projektu do formalnego wprowadzenia na ścieżkę legislacyjną. „W tym celu niezbędne jest między innymi sporządzenie tzw. oceny skutków regulacji obejmującej w szczególności analizę wpływu projektowanej regulacji na dochody i wydatki sektora finansów publicznych, na konkurencyjność gospodarki i przedsiębiorczość, w tym na funkcjonowanie przedsiębiorstw oraz na rynek pracy” – napisała rzeczniczka ministerstwa Wiesława Drożdż w mailu do Obserwatora Finansowego.

– Nie ma żadnego powodu, żeby zwlekać z wprowadzeniem tego rodzaju rozwiązań w Polsce – powiedział na seminarium Jerzy Pruski. Dlaczego? Bo kryzys w strefie euro przygasł wskutek zasilania banków w płynność przez EBC. Ale bez tej kroplówki liczne banki i rządy byłyby faktycznie niewypłacalne. A kroplówka nie może trwać wiecznie.

Projekt przewiduje, że procedury resolution zostałyby wprowadzane wtedy, gdy kontynuacja działalności banku byłaby zagrożona i gdy konieczne jest podjęcie takich zdecydowanych działań w interesie publicznym. Co to oznacza? Np. gdy jest zagrożenie dla stabilności systemu finansowego oraz bezpieczeństwa depozytów. Jeśli warunek zaistnienia interesu publicznego nie zostaje spełniony, niewypłacalny bank likwidowany jest w standardowy sposób. Żeby procedury resolution zostały wprowadzone, nadzór musi być też przekonany, że bank nie jest w stanie sam podjąć w krótkim czasie działań naprawczych pozwalających mu kontynuować działalność.

Narzędzia uporządkowanej likwidacji

O rozpoczęciu procedury resolution decydowałaby Komisja Nadzoru Finansowego, a realizowałby je Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Jakie miałby narzędzia? Wydzielenie aktywów banku, sprzedaż przedsiębiorstwa bankowego, utworzenie banku pomostowego oraz umorzenie lub konwersję zobowiązań. Miałby powstać także fundusz restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków, na który składałyby się one same. Zalążkiem tego funduszu byłaby opłata na fundusz stabilizacyjny, którą wprowadzić ma może już w tym roku nowelizacja ustawy o BFG.

Procedury resolution w Polsce dotyczyłyby tylko banków i oddziałów banków zagranicznych, a nie – jak przewiduje to Komisja Europejska – także innych instytucji finansowych. Powód jest prosty – banki w Polsce mają blisko 70 proc. aktywów całego sektora finansowego, a przez to ich stabilność jest najważniejsza dla bezpieczeństwa całego systemu. BFG mógłby też udzielać bankom wsparcia płynnościowego lub pożyczki.

W Polsce nie obowiązywałaby natomiast zasada bail-in, czyli przymusowej zamiany zobowiązań na instrumenty kapitałowe w takim zakresie, jak chce tego Komisja Europejska. Możliwość konwersji obejmowałaby tylko instrumenty powiązane z kapitałem, a więc np. dług zaliczony do kapitału regulacyjnego, niektóre zobowiązania podporządkowane i obligacje zamienne na akcje.

Nie ma też przepisów dotyczących uporządkowanej upadłości i likwidacji instytucji transgranicznych. Natomiast BFG ma być uprawniony do zawierania stosownych porozumień z organami resolution i nadzoru w przypadkach takich postępowań wobec grup, które działają też w Polsce.

Jerzy Pruski, prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (zdj. BFG)

Otwarta licencja


Tagi