Jacek Bartkiewicz (Fot. NBP)
– Liczy się teraz, że sektor miał wynik 15 miliardów, podatek według szacunków ma wynieść jedną trzecią, więc banki dadzą radę. Problem w tym, że to się nierówno rozkłada. Mamy na rynku banki, które mają stosunkowo niskie wyniki finansowe, a jeszcze mają problem z kredytami hipotecznymi. Rozwiązanie ustawowe sprawi, że banki te będą miały kłopot i może być też kłopot z finansowaniem całej gospodarki – w ten sposób Jacek Bartkiewicz, członek zarządu NBP, odpowiedział na pytania dziennikarzy dotyczące proponowanego przez polityków podatku bankowego.
– Podatki od strony pasywów są już przewidziane. Mamy dwie dyrektywy europejskie. Jedna to dyrektywa o resolution (uporządkowana restrukturyzacja i likwidacja banków – przyp. red), druga to deposit guarantee scheme (system gwarancji depozytów – przyp. red.). W przypadku pierwszej to kwestia budowy funduszy restrukturyzacji przymusowej, gdzie podstawą są opłaty, którą banki wnoszą za niegwarantowane źródła finansowania. Nie chodzi więc o depozyty finansowe i nie o kapitał. Z drugiej strony mamy fundusz gwarancji depozytów, w przypadku którego podstawą jest właśnie wielkość depozytów gwarantowanych. Skoro mamy tak szerokie opodatkowanie pasywów pytanie brzmi: czy jest sens aby opodatkowywać jeszcze aktywa, tak aby banki nie prowadziły akcji kredytowej i nie kupowały skarbowych papierów wartościowych – wyjaśniał Jacek Osiński, dyrektor departamentu stabilności finansowej NBP.
Propozycja podatku bankowego przedstawiona przez PIS zakłada, że podatek wysokości 0,39 proc. byłby naliczany od aktywów branży bankowej. Skoro aktywa to 1,5 bln złotych, podatek wynosiłby nawet ponad 5 mld złotych rocznie, a więc jedną trzecią zysków sektora z najlepszych lat.
Także propozycje przewalutowania kredytów hipotecznych byłyby brzemienne w skutkach, szczególnie jeśli przewalutowanie nastąpiłoby po kursie z dnia udzielenia kredytu. Oprócz oczywistych problemów banków z największymi portfelami kredytów walutowych skutkiem mogłoby być także uszczuplenie rezerw NBP.
„Przewalutowanie portfela kredytów walutowych na złote zmusiłoby banki do zamknięcia transakcji zabezpieczających, poprzez dostarczenie kontrahentom walut, lub do zakupu aktywów walutowych, np. szwajcarskich obligacji skarbowych. Takie działania skutkowałyby silnym wzrostem popytu na waluty obce i presją w kierunku deprecjacji złotego. W takiej sytuacji NBP, mając na uwadze stabilność gospodarki, mógłby zostać zmuszony do interwencji zmniejszającej rezerwy walutowe” – tak ten mechanizm wyjaśniony jest w raporcie.
Analitycy NBP powtarzają też tezę, którą ostatnio wygłosił w Sejmie prezes NBP Marek Belka – problem kredytów walutowych na Węgrzech miał zupełnie inną skalę niż w Polsce. W 2011 roku portfel frankowy odpowiadał za 20 proc. PKB Węgier, a w przypadku Polski tylko 12,5 proc. PKB. Tam średnie oprocentowanie kredytów we frankach w latach 2008-2014 przekraczało 6 proc., u nas wynosiło 2,3 proc. Wreszcie – udział kredytów zagrożonych w 2014 roku to na Węgrzech aż 42 proc., w Polsce tylko 3,1 proc. Węgrzy oprócz przewalutowania nałożyli też na banki podatek. W efekcie akcja kredytowa spadła o 30 proc.
Zdaniem analityków NBP o tym wszystkim należy pamiętać biorąc pod uwagę ustawowe przewalutowanie, szczególnie przy niskich stopach procentowych, które w przyszłości wzrosną.
– Systemowo problemu franków nie ma. Dla poszczególnych instytucji jest oczywiście ryzyko kursowe, ale nie można wykluczyć, że frank kiedyś się gwałtownie osłabi. Wtedy ci sami ludzie, którzy dziś domagają się ułatwień przyjdą znowu i powiedzą, że państwo drugi raz zrobiło ich „w balona”, bo raz nie zakazało udzielania kredytów we frankach, a drugi raz ustawowo je przewalutowało – przypuszcza Jacek Bartkiewicz.
Jaki jest zatem pomysł NBP na kredyty frankowe? Wyjściem byłoby stworzenie przez KNF bodźców ekonomicznych dla banków, motywujących je do podjęcia samodzielnych działań w drodze przygotowania oferty dla poszczególnych klientów. Bodźce te mogą mieć postać np. wyższych wag ryzyka, lub dodatkowych wymogów kapitałowych.
Trzecim dużym obciążeniem dla banków wskazywanym przez NBP jest konieczność uzupełnienia zasobów Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, który był najlepiej skapitalizowany w Europie, ale po wypłaceniu depozytów klientom SKOK-ów należy tu użyć czasu przeszłego.
Minimalne wymogi kapitałowe spełnia około połowa kas, głównie małych. SKOK-i odpowiadają tylko za 1 proc. aktywów systemu bankowego, więc ich sytuacja nie stanowi bezpośredniego ryzyka systemowego. Gorszy jest wpływ pośredni – właśnie poprzez uszczuplanie zasobów BFG.
„Ponieważ zasoby zgromadzone w funduszu przez same kasy są niewystarczające, koszty ponoszone są de facto przez banki, które przez lata wpłacały składki na fundusz pomocowy w BFG. Wyższe obciążenia dla banków na rzecz BFG są następnie w różnym stopniu przenoszone na ich klientów w formie wzrostu cen usług finansowych. Ponadto, wypłata środków z funduszy BFG kwalifikowana jest jako wydatek sektora finansów publicznych, którego BFG jest częścią, co przy danym poziomie deficytu budżetowego oznaczać może konieczność rezygnacji z innych, społecznie uzasadnionych wydatków” – czytamy w jednej z ramek raportu o stabilności systemu finansowego.
Co ważne, o ile w przypadku sektora SKOK dostępne narzędzia restrukturyzacji są ograniczone, o tyle w odniesieniu do banków praktycznie ich brak, a ustawa która miałaby to zmienić wciąż nie jest uchwalona.
„W przypadku ewentualnych problemów w sektorze bankowym jedynym dostępnym instrumentem jest dobrowolne przejęcie banku przez inny bank, bez wsparcia finansowego BFG. Alternatywą pozostaje standardowa procedura upadłości banku ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami o charakterze systemowym. Należy przy tym pamiętać, że przeciętny bank spółdzielczy czy nawet mały bank komercyjny stanowić może dużo większe obciążenie dla funduszy BFG, niż wynosiły dotychczasowe koszty wypłat depozytów dla klientów SKOK” – czytamy w raporcie.
Upadek żadnego banku nie jest oczywiście scenariuszem bazowym. Stress testy, czyli badania odporności banków na warunki skrajne oraz symulacja szoku płynności wyszły nawet lepiej niż przy poprzednim raporcie.
W scenariuszu „potężny szok”, zakładającym recesję w strefie euro i wzrost cen ropy naftowej, co skutkowałoby wzrostem gospodarczym w latach 2015-2017 w sumie o 5,8 punków procentowych niższym od prognozowanego, z systemu bankowego odpłynęłoby 270 mld złotych, co skutkowałoby niedoborem w wysokości 20 mld złotych, głównie w bankach finansowanych przez banki-matki. Europejskie banki mogą tylko marzyć o tak dobrych wynikach.
Raport o stabilności systemu finansowego wraz z wszystkimi 10 rekomendacjami na stronie NBP